Z głębokim smutkiem patrzę na odżywanie u nas demona nacjonalizmu. Celowo nie napisałem odradzanie się, gdyż on nigdy nie umarł, jedynie przycupnął sobie w kącie, czekając na okazję do powrotu. Dlaczego demona? Ponieważ jest to zjawisko szkodliwe i zabójcze przede wszystkim dla nas - Polaków. Może się to wydać komuś dziwne - jak to? przecież nacjonalizm polski głosi wielkość i chwałę narodu polskiego!
No własnie - głosi, lecz tylko werbalnie, bo w działaniach swych jest śmiertelnym zagrożeniem. Cała jego energia jest skierowana nie na budowanie i pomnażanie sił narodu, lecz na eliminację tego, co uznaje za szkodliwe. Tak jak nacjonalizm zachodnioeuropejski jest (był?) nastawiony raczej na przyciąganie i wzmacnianie wspólnoty, tak nasz, wschodnioeuropejski skupia się na usuwaniu tych, których uznaje za elementy niepożądane. Wystarczy popatrzeć na działania grup nacjonalistycznych - dominuje frazeologia i praktyka wojny, a nie współpracy. Przy najlepszej dobrej woli trudno wskazać praktyczne działania nacjonalistów pomnażające nasz potencjał, za to znacznie łatwiej powiedzieć - kogo nie lubią i kogo chcieli by się pozbyć. Zamiast przyciągać do szeregów narodowych - odpychają. Zamiast pomnażać - przerzedzają. Do tego w istocie sprowadza się istota programu nacjonalistycznego: szukanie wroga, dążenie do jego usunięcia z przestrzeni publicznej i zakładanie jako oczywistości, że po pozbyciu się tego wroga wszystkim Polakom będzie lepiej.
To ostatnie jest traktowane jako coś tak oczywistego, że nie wymaga ani uzasadnienia, ani nawet werbalizacji - pozbycie się wroga ma automatycznie rozwiązać wszystkie istotne problemy. Doświadczenia ludzkości podpowiadają, że to nie takie proste i taka recepta jest fałszem. Tym niemniej nie widać żadnej recepty rezerwowej, co skłaniać musi do obawy, że powtórzy się mechanizm znany z rewolucji i systemów totalitarnych, czyli szukanie kolejnego wroga, na którego będzie można zwalić winę za wciąż nierozwiązane problemy i brak sukcesu "narodowej władzy". Sama logika filozofii objaśniania złożoności świata jedną przyczyną, wymusza wieczne istnienie tej przyczyny. W społeczeństwie niechętnym dogłębnej analizie otoczenia takie uproszczenie ma duży potencjał trwania. Zamiast racjonalności oferuje się magiczność i można liczyć na długą władzę.
Nasz społeczeństwo cechuje właśnie znaczny stopień infantylności wyrażający się w niechęci do dogłębnego rozumowania i skłonność do powodowania się emocjami, choćby najbardziej chwilowymi, niż rozumem. Życie z dnia na dzień, bez rozsądnego planowania przyszłości jest również przejawem tej postawy. Również w drugą stronę osi czasu to działa - nie interesuje nas historia jako dostarczycielka informacji o skutkach określonych działań (a więc ostrzeżeń), lecz co najwyżej jako źródło zabawy i doraźnego pokrzepienia wyrwanymi z kontekstu opowiastkami.
Mając powyższe na uwadze, możemy łatwiej pojąć, jak ludzie mieniący się polskimi patriotami, działaczami narodu polskiego mogą z takim sentymentem traktować nazizm, nieustannie sięgając po jego formy, treści i bohaterów (np. choćby niedawna sprawa z Degrellem w awatarze rzecznika narodowców). Przecież wydawać by się mogło logicznym powinno być potępienie ruchu, który za jeden z istotnych, realizowanych celów postawił sobie zniszczenie naszego narodu. Dla każdego rozumnego człowieka powinna być tu dobitnie widoczna sprzeczność fundamentalna: jedni chcieli zlikwidować nasz naród, drudzy pracę dla jego dobra czynią rdzeniem swego życia - tu nie ma i nie może być jakiegokolwiek wspólnego mianownika. A jednak wyjaśnienie jest proste. Obie grupy mają bardzo mocną wspólną płaszczyznę, na której może się sentyment i podziw dla nazizmu rozwijać. Jest nią wyżej przytoczone przekonanie o tym, że wystarczającym kluczem do rozwiązania problemów (oficjalnie) oraz przejęcia i sprawowania władzy (w rzeczywistości) jest wskazanie grupy będącej kozłem ofiarnym. Do tego dodać trzeba przyznanie sobie prawa do stosowania nieograniczonej przemocy. Tu się spotykają naziści i nasi narodowcy.
Tragedią polskiego ruchu narodowego i co za tym idzie naszego społeczeństwa jest to, że ludzie ci nie pojmują, że prawdziwe, najgłębsze zło nazizmu polegało na uznaniu, że można głosić i praktykować rozwiązywanie problemów społeczeństwa przez eksterminację różnych jego części. To oznacza wypuszczenie i zalegitymizowanie demona, który może zniszczyć każdego; widać to w mikroskali np. w Wielkiej Rewolucji Francuskiej (Wielki Terror). Tymczasem nasi narodowcy zdają się uważać, że zło nie polega na eliminacji (nawet zupełnej) ludzi, tylko na tym że to nie oni ją stosują.
Wielu ludzi popiera narodowców, którzy dzisiaj występują przeciw muzułmanom i Ukraińcom. Nie myśli jednak o jutrze - kogo narodowcy jutro uznają za wroga? Jak daleko się posuną w eliminacji? Tylko z przestrzeni publicznej? Czy może z wolności? A może z życia? Jeśli ktoś sądzi, że posuwam się za daleko i oskarżam bezpodstawnie, niech się zastanowi ilu Niemców wiosną 1933 r. zareagowałoby obawą, gdyby te pytania postawiono pod adresem ludzi świeżo upieczonego kanclerza Hitlera? Krematoria Auschwitz w 1933 r.? Toż to byłby absurd, potwarz i fantastyczne lewackie wymysły.
No właśnie - lewackie. Człowiekowi rozumnemu powinno dać do myślenia, jak dzisiaj używane są słowa lewak i lewacki. Funkcjonują one jako uniwersalne epitety mogące pomieścić wszystko - wszelkie postawy, wartości, treści i zachowania, które nie podobają się piszącemu z pozycji tzw. narodowych. Co istotne, epitety te nie wymagają żadnych uzasadnień, ani objaśnień, żadnego wysiłku intelektualnego ze strony piszącego. Są uniwersalną identyfikacją wroga. Co jeszcze ważniejsze - są zbiorem otwartym, do którego można wrzucić każdego; klasyfikacją nie przewidującą możliwości obrony. Lekkomyślność naszego społeczeństwa powstrzymuje wielu ludzi przed zadaniem sobie pytania: A jak mnie tam kiedyś zaliczą? A zwłaszcza - przed trzeźwą odpowiedzią na to pytanie.
Wreszcie warto zauważyć, że koncepcja naszych narodowców prowadzi de facto do konfliktów z naszymi sąsiadami, zgodnie zresztą z zabójczą tezą Dmowskiego, że naszymi ówczesnymi wrogami były nie państwa, lecz narody. Problem polega na tym, że jesteśmy wymierającym narodem, otoczonym przez narody liczniejsze i w przeszłości agresywne aż do ludobójstwa. Rozsądek podpowiada, że powinniśmy być zainteresowani przeniesieniem wzajemnych stosunków jak najdalej od płaszczyzny konfliktu, na płaszczyznę współpracy; wygnać demona wojny, zamiast go podkarmiać, bo kiedyś nas może pochłonąć. Dlatego uważam filozofię polskich narodowców za zabójczą dla naszego narodu - ona może nam przynieść zagładę, której przecież ledwie uniknęliśmy w połowie XX wieku.