Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

wtorek, 27 grudnia 2016

552.Jak babcia Weatherwax

Święta były i się zmyły. Więcej i dłużej się do nich szykowałem (uzgodnienia, zakupy, prezenty itp.) niż w nich udział brałem. Grono, jak od lat, mikrokameralne. Żadnego ducha Świąt już nie ma, mogę sobie go tylko powspominać z własnego dzieciństwa z ubiegłego wieku. Schwester cała wstrząśnięta jak bardzo ciotka przez rok się posunęła. Faktycznie - wyraźnie już nie klapuje i różnica jest uderzająca.

Rumatyzmy jakieś łupią, jak nie w kolanie to w szczękach - cóż, ja też się starzeję i zaczynam sypać. Daj Boże, bym rozsypał się szybko i definitywnie.

Zacząłem właśnie ostatnią powieść Pratchetta ze Świata Dysku "Pasterska korona".

Uwaga Spoiler!        Uwaga Spoiler!           Uwaga Spoiler!
Uwaga Spoiler!

Kiedy czytałem opis śmierci babci Weatherwax przyszło mi na myśl odejście samego Pratchetta. Nie wiem czy miał jakąś świadomość pisząc te ustępy, że w pewnej mierze opisuje swoje odejście. Dla mnie to symboliczne i mocne połączenie: śmierć babci Weatherwax i koniec cyklu Świat Dysku. Oczywiście zdaję sobie sprawę z możliwości chciwości spadkobierców, którzy sprzedadzą prawa do kontynuacji cyklu jakimś cwaniakom z szołbiznesu. Mogę mieć tylko nadzieję, że wówczas nabywcą praw będzie ktoś o nazwisku Dibbler lub Johnson.
 
Postanowiłem sprawić sobie jakiś prezent po choince (bo przed nie zdążyłem). Padło na "Grę o tron" (film). Nabyć nabyłem, ale w trakcie wyprawy na zakupy tak trochę mi się smutno zrobiło na widoki różne. Pewnie przyczyniło się do tego zaskoczenie natrafieniem w wiki na informację o pisarzu Christopherze Isherwoodzie, że jego partner (grafik Don Bachardy) był odeń młodszy o 30 lat. Dość zdumiewająco wyglądali na zdjęciach razem. Myślę jednak, że tak duża różnica wieku i długotrwałość związku to jednak unikatowy wyjątek.

Mój Boże, jakże bym chciał odejść jak babcia Weatherwax - świadomie, przygotowawszy się jak należy i w spokoju, ogarnąwszy przed śmiercią co trzeba w obejściu!
.

sobota, 24 grudnia 2016

551.Życzenia BN2016


Wszystkim PT. Czytelniczkom i Czytelnikom
Najlepsze Życzenia
Spokojnych i Nieprzeżartych Świąt



składa Autor miejscowy

środa, 21 grudnia 2016

550.Brnąc przez mgłę

Jeszcze tylko jutro. Jeszcze skończyć dziś tę rozgrzebaną klasę, której sprawdzanie jest równie satysfakcjonujące i ekscytujące jak jedzenie szpinaku po polsku. Dolegliwości sprzed paru dni to chyba nie było zatrucie, tylko jakaś dziwna infekcja, bo czuję się nadal niewyraźnie, jakbym balansował zwieszony tuż, tuż za granicą choroby. Ten tydzień jest jakiś smętny i ponury - niby coraz bliżej fajrantu, lecz zanurzony jestem w mozolną robotę zasnuwającą umysł i nie pozwalającą pomyśleć o czymś przyjemnym. Inna rzecz, że ja już nie mam prawdziwych przyjemności, o których mógłbym pomyśleć. Nawet kupowanie modeli zmieniło się w zadania do umieszczenia w agendzie i odfajkowania wykonania. Radości z tego płynące są tak nikłe i wątłe, jak świeczka która miałaby oświetlić hangar.

W pracy kolejne niespodziewane zderzenie z prawicowym umysłem. Irytacja miesza mi się z przerażeniem - jak można mieć tak spaczony lękowo i paranoidalnie umysł?!

Bulwersuje mnie pomysł szalonego Antoniego, by dać mu uprawnienie degradowania oficerów i podoficerów pod jakimiś ogólnikowymi zarzutami. Coś takiego nie mieści się ani w głowie, ani w polskiej tradycji. Jak wojskowi to przełkną, to znaczy że są... no, niech tu pozostanie niedomówienie takie, bo w odróżnieniu od kierownictwa MONu wciąż mam szacunek dla munduru polskiego żołnierza.

Jeszcze wigilia klasowa i szkolne uroczystości wigilijne. Będą dwaj Niemcy: Herr Absmack und Herr Koschmar. Na pracowniczej nie planuję się pojawiać, bo nie mam tam nic do roboty - o niezawodowych rzeczach nie mam z kim gadać, o zawodowych nie mam ochoty, bo się już dość od sierpnia nagadałem. Nie jestem jedyny, który to omija, pod różnymi pretekstami zresztą. Wymowne dla dzisiejszych porządków na tratwie Meduzy jest, kiedy mostek sobie o pracowniczej wigilii przypomniał.

Niepokoi mnie, że ktoś mi wyjada złote kuleczki Ferrero Mniam-Mniam Rocher. Zniknęło już pół dużego pudełka com je sobie w niedzielę nabył.

niedziela, 18 grudnia 2016

549.Patrz Kościuszko na nas z nieba!

Sobotę przechorowałem - sam nie wiem, czy to było ciężkie zatrucie, czy jakaś lekka grypa żołądkowa, czy inna franca wirusowa, ale zdychałem. Okazało się, że piątkowe objawy to były pierwsze symptomy, zduszone spięciem do pracy.

Patrzę ze smutkiem i przygnębieniem na to, co wyprawiają rządzący nami neobolszewicy. Śmiać mi się chce, kiedy zarzucają swym przeciwnikom targowicowość, bo w rzeczywistości sami są - pochodzeniem społecznym, ideologią (zaściankowy katolicyzm), moralnością i faktyczną prorosyjskością, wierną kopią prawdziwych targowiczan.

Najbardziej zbulwersowała mnie scena, w której straż marszałkowska na polecenie marszałka Kuchcińskiego uniemożliwia wejście na salę, na której trwa głosowanie ustaw, posłom opozycji. Nie mieści mi się w głowie, jak można coś takiego robić w kraju demokratycznym. To przecież działania właściwe dla systemów autorytarnych.

Przygnębia mnie konfrontowanie się z rzeczywistością - ilu jest w moim kraju ciemnych, prymitywnych, autorytarnych ludzi, przywodzących na myśl brutalnego mściwego chłopa, traktującego innych w kategoriach własnej korzyści, użyteczności oraz siły - przed którą trzeba się z nienawiścią ugiąć, lub samemu używając wdeptać w ziemię upokarzając.

-Patrz Kościuszko na nas z nieba!-
Raz Polak skandował.
i popatrzył nań Kościuszko,
I się zwymiotował.
                                    K.I.Gałczyński

piątek, 16 grudnia 2016

548.Czerpmy szczęście z małych rzeczy

Rozpoczynający się weekend (czyli dni bez pracy w pracy, bo praca w domu, nie będąca tym samym co praca domowa, jest), 
koniec kolejnego tygodnia napełniania sita wodą (zwanego oficjalnie edukowaniem przyszłości narodu),
4 dni robocze do świąt (rozumianych jako dni bez pracy, okupione niestety przebywaniem z rodziną - nic za darmo na tym świecie), 
model wczesnego T-34 nabyty po atrakcyjnej cenie (kupiony nie wiadomo po co, bo pewnie i tak go przed śmiercią nie skleję),
HMS "Pinafore" z jutuba (bo nic lepszego mi nie przyszło do głowy, niż ta ekscentryczna ramota).
Radujmy się małymi rzeczami! Wszak z tego szczęście płynie! Nawet jeśli nam po kątach żal wyje.
Radowaniu się "Pliska" pomaga. Tania i gładka w smaku, że lekko wchodzi. Co czyni jej przewagę nad szlachetniejszymi trunkami, które wyraźnie zdradzają, że ich mamusia z perfumami się puściła.
No, to czerpmy...
A taki chuj!

środa, 14 grudnia 2016

547.Nowe światełka

Brakujące prezenty przed chwilą zamówione. Mam nadzieję, że dotrą na czas i nigdzie się nie zawieruszą w przedświątecznym szale przesyłek.
Sprawdzian ułożony. Sprawdziany do sprawdzenia - tylko połowę zmogłem. Coś ciężko mi to w tym tygodniu idzie. Kiepski poziom prac z pewnością mi nie pomaga.

A to moja wciąż stara choinka okraszona nowymi (ledowymi) światełkami. Malutka taka.


sobota, 10 grudnia 2016

546.Kup większą choinkę

Otwieram oczy - ciemno. Patrzę na zegarek - 7.00. OK, słońce jeszcze nie wstało. 8.15 śniadanie i zastanawiam się czy nie włączyć światła, bo jem w półmroku. A dni jeszcze będą się skracać.

Coś noga mnie ostatnio pobolewa popołudniami, jak trochę (2-4 km) pochodzę to się robi mały problem z wejściem na stopień, wchodzę więc z drugiej; potem w domu ustępuje. Cóż, w końcu to normalne, że stary człowiek się sypie, choć miałem nadzieję, że zacznę później. Widać jednak, że u nas to się zaczyna wcześniej kompleksowo - starość po trzydziestce, a po czterdziestce to już tabliczka z własnym nazwiskiem na krześle przed gabinetem geriatry.

Pierwsze prezenty szczęśliwie kupione. Wyjąłem ze schowka choinkę i przeżyłem lekkie zdziwienie, stwierdziwszy że jakaś mała jest. Skurczyć się od poprzednich świąt nie mogła, więc widać to moje oczekiwania oderwały się od rzeczywistości, skoro spodziewałem się większego rozmiaru. Cóż, w pewnym sensie to dość branżowe rozczarowanie. No i zastanawiam się, czy nie kupić trochę większej. "Pusto masz w domu i życiu? Kup większą choinkę!". 

wtorek, 6 grudnia 2016

545.Maszyna czasu

Wychodzę, kiedy jeszcze ciemno. Wracam, kiedy już ciemno. Z trudem brnę przez sprawdzanie prac, których wciąż przybywa - niestety, kiedy ma się tyle klas, to prace mnożą się jak króliki. Niemal każda woła "Twoja praca nie ma sensu! Jest bezproduktywna.". Dni mijają nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień. Mama trochę się uspokoiła - tym że wie co jej jest. Cóż, kolejny rak do kolekcji.

"Ale w tych klasach są uczniowie, którzy cię uwielbiają. To jak prowadzisz lekcje. Mówią, że czują się jakby tam byli, jak ty opowiadasz."

czwartek, 1 grudnia 2016

544.Rzuty, siupy i przerzuty

Wczoraj miało być fajnie - badanie i mierzenie okularów, a zakończył się dzionek bólem karku, głowy i nieskończoną na dziś robotą. 

Zadzwonił ojciec, grobowym głosem prosząc, żebym do nich zaraz zaszedł. Ponieważ wiedziałem, że mama czeka na wyniki rezonansu od onkologa, zaniepokojonego niedowładem połowy twarzy, skojarzenie było proste: są przerzuty do mózgu. Nie powiem, żeby to była przyjemna droga.

Na miejscu okazało się, że jak zwykle z papierów połowy nie zrozumieli, a połowę  zinterpretowali swoiście. Musiałem im łopatologicznie tłumaczyć papiery i wypowiedzi lekarzy (choć przecież te fachowe opisy to dla mnie w suahili), że rezonans stwierdził zmiany, ale nietypowe i lekarze zlecają właśnie dalsze badania, bo uznają wynik za nietypowy i nie wiedzą co to jest (co sami jej wprost powiedzieli). A to, że są to przerzuty uznali za bardzo mało prawdopodobne.

Naturalnie nie byliby sobą, gdyby nie zaczęli kombinować w swoim charakterystycznym stylu. Skierowanie, dajmy na to, do prof. Kowalskiego na Banacha, a oni: 
-A może pojechać na Szaserów
-Czemu na Szaserów, a nie na Banacha
-A... bo... może... no nie wiem... może tam będzie lepiej? 
-A znacie tam jakiegoś specjalistę od tego? 
-No nie. 
-To czemu chcecie jechać w ciemno, nie wiedząc na kogo traficie, kiedy tu was lekarz prowadzący kieruje do konkretnego fachowca? Skąd wiecie że na tych Szaserów będzie lepiej?
-No... bo... myśleliśmy, że... 
I rzecz jasna już naburmuszeni.

Własną pięścią się idzie zabić! Dostają lekarstwa i zaczynają od studiowania ulotek: które im zaszkodzą, a których lekarz nie powinien im zapisywać. Rzecz jasna, zdemaskowane trucizny odstawiają na bok. Lekarzowi o tym się nawet nie zająkną, że ich nie zażywają. 

Proszą, żebym się dowiedział, gdzie przyjmuje jakiś prof. Malinowski, do którego kieruje ich lekarz prowadzący. Szukam w necie - wygląda dla mnie, że faktycznie fachman. Czytam im. Po pierwszym zdaniu na temat tego, w czym się profesor specjalizuje, przerywa mi: -A to on nie dla mnie! Krew mnie zalewa - już wie! Warczę, żeby wysłuchała do końca, bo facet działa na różnych polach, ale obejmujących jej przypadłość, więc wygląda na to, że lekarz kieruje ją do niego celowo i z pomyślunkiem. Wzdycha, jako nieszczęsna ofiara przemocowego syna, i wysłuchuje, bąkając na koniec łaskawie: No, może...

Po takich jazdach wracam obolały, dwie tabletki jako tako tłumią bóle i mogę zasnąć (zbudzę się i tak po 4 godzinach), ale roboty skończyć już nie daję rady.

niedziela, 27 listopada 2016

543.Doktor Faust

Dziwna sprawa. Właśnie skończyły się Targi Książki Historycznej. Pierwsze od kiedy się odbywają, z których wróciłem z pustymi rękami. Do tej pory leciałem na nie już pierwszego dnia (w czwartek), a potem bywało, że zaglądałem nawet w dwa kolejne dni. Wracałem przejęty i zadowolony, objuczony nabytymi książkami na które środki rezerwowałem z dużym wyprzedzeniem. Piętrzyły się na honorowym miejscu ciesząc oko i obiecując długą przyjemność z lektury. 
A w tym roku było inaczej - poszedłem dopiero w sobotę, przeszedłem się po sali raz i wyszedłem. Miałem pieniądze, nawet może by jakieś tytuły mnie zainteresowały, ale miałem jakieś takie smutne poczucie, że to nie ma większego sensu - wydam pieniądze na coś, czego przeczytanie nic nie zmieni.  Nie potrafiłem wykrzesać z siebie motywacji do zakupu którejkolwiek, nawet niewielkich broszurek po 20 zł.
"Czy zdanie okrągłe wypowiesz, czy księgę mądrą napiszesz, będziesz zawsze mieć w głowie tę samą pustkę i ciszę."
Czytam książki od przedszkola, są nieodłączną częścią mojego życia, a jednak wiem przecież że nie zastąpią tego, czego w głębi duszy brak. Nie zapełnią pustki życia, której ja wypełnić nie umiałem. Gorzkie odkrycie pewnego doktora...

piątek, 25 listopada 2016

542.Dezorientacja

Okazało się, że z tym oszkleniem to nie będzie tak hop,siup.  Karteczka, którą pani doktor napisała okazała się być przemyślnie sprokurowana. Otóż, owszem - rozpoznanie czy tam opinię (jak to tam się nazywa) sporządziła, tylko że wszelkie istotne dla optyka informacje zostały napisane tak nieczytelnie, że są bezużyteczne. Teraz zrozumiałem sens ogłoszenia na drzwiach gabinetu i napomknienie, że pani doktor przyjmuje w salonie optycznym. Jak chcę dostać użyteczną konkretną informację, to muszę wykupić osobną wizytę za stołeczną stawkę specjalisty. Zastanawiam się, czy ja w swojej pracy jestem tak idealistyczny, czy tak naiwny.

Doczytałem w necie, że po pierwsze patrzałki powinienem się udać do optometrysty. Po przeczesaniu netu jestem troszkę głupszy niż byłem i zdecydowanie bardziej zdezorientowany i zniechęcony. Jak wtedy, kiedy próbowałem rozeznać się w ofertach operatorów komórek. Nie wiem gdzie iść. Zupełnie. Stolica, psiakrew...

czwartek, 24 listopada 2016

541.Przegląd

Trzeba było się zgłosić na przegląd okresowy. Nie lubię tego, bo galeria dokturów, jaką przy tej okazji przez te lata zaliczyłem, tworzy dość niezachęcający gabinet osobliwości.

Siusiu i krewka oddane, więc się zjawiłem na pytanie i macanie. Doktór laryngolog - miły i sympatyczny, zbadał pobieżnie (choć nie znam się, więc może to było dokładnie), pogadał i wypchnął za drzwi. W porównaniu ze swoją marudną koleżanką sprzed paru lat, która męczyła mnie i ględziła bitą godzinę, był super.

Doktór medycyny pracy był z zupełnie innej parafii. Oschły, konkretny, zajęty ptaszkowaniem i wypisywaniem druczków, nie budził specjalnej sympatii (OK, nie tylko specjalnej, ale żadnej). W ogóle mam wrażenie, że główna praca lekarza medycyny pracy, zajmująca mu 99% czasu wizyty to wypisywanie papierów. Potem jeszcze był okulista; wiem, powinien być przed, ale rejestracja okazała się, zgodnie z moim niesprawiedliwym pierwszym wrażeniem, nie do końca ogarnięta. Swoją drogą to pierwszy okulista na badaniu okresowym w całej mojej błyskotliwej karierze zawodowej.

I tu była bomba dnia - pani doktór stwierdziła, żem na łoczy kulawy i powinienem się oszklić. Trzeba będzie zacząć zgłębiać temat salonu łoptycznego, gdzie mnie oszklą, a skóry nie zedrą. W gruncie rzeczy się cieszę, że się wyjaśniło, czemu jakoś od zimy coś mi się gorzej szczegóły w modelach widziało. Myślę też (od dawna miałem takie wrażenie), że mojej odpychającej facjacie oszklenie na wizualną korzyść tylko dobrze zrobi.

poniedziałek, 21 listopada 2016

540.Wściekły diabeł

Niezbyt optymistyczny początek tygodnia. Smatri, siurpriz! Jakby się w nim już mało działo. 
Do tego jeszcze dyspozycja: 
"Panie Aberku, ponieważ mamy mieć, to dobrze byłoby żeby, wie pan było coś takiego, że ja nie wiem, ale coś w rodzaju takim lub innym, żeby to było takie fajne, wie pan, albo inne, może to tamto, albo siamtoowamto, czy może jakieś inne, żeby były takie bo wie pan, że my i w ogóle, pan pomyśli nad tym, tylko trzeba środki zapotrzebować, a czasu mało. No wie pan!"
Kindersztuba nie pozwala szczerze odpowiedzieć "Ni cholery nic z tego nie rozumiem!" Tym bardziej że z rozdziawioną gębą kiepsko mi wychodzi artykulacja. Reakcja koleżanki zespołowej była identyczna. 
Zrozumiałem generalny przekaz - 'Nie wiem czego chcę, ale chcę to koniecznie, na bogato i natychmiast!', tylko jak tę żabę ugryźć? Zaczynam źle znosić nowe wyskakujące jak wściekły diabeł z pudełka zadania. Szczególnie w takim stylu kreślone.

sobota, 19 listopada 2016

539.Dymiące piasty

Taśma sprawdzania prac aż furczy; opróżniona półka, momentalnie zapełnia się nowymi. Piasty belfro-chomiczego kołowrotka aż dymią. Wczoraj po którejś lekcji nie mogłem zrozumieć co się dzieje, że przed salą nie ma uczniów. Dłuższej chwili potrzebowałem żeby się zorientować, że po prostu dzień nauki się już skończył i to była ostatnia lekcja. Jeszcze dłuższej zaś, żeby obniżyć poziom napięcia do takiego, który pozwoliłby mi powiedzieć sobie: "Dobra, możesz już wyjść z pracy i pójść do domu" (z pracą w torbie...).

Wyprowadził mnie z równowagi mostek naszej tratwy Meduzy swoją beztroską nonszalancją w planowaniu pracy. Oni sobie odkładają na ostatnią chwilę oraz zmieniają po cichu wcześniej zakomunikowane ustalenia, a ja muszę świecić oczami przed uczniami i rodzicami i wychodzę na idiotę. We wtorek zaczynają się próbne matury, nie wiemy podstawowych kwestii organizacyjnych, a ja w piątek dostaję szyderczy rechotek w twarz - czego ja chcę się dowiedzieć? przecież do wtorku jeszcze mnóstwo czasu! Oznacza to, że w poniedziałek dopiero będziemy się dowiadywać, czy nie siedzimy do późnego popołudnia w któreś dni. To że ktoś może mieć jakieś zobowiązania na ten czas i wypadałoby go poinformować wcześniej, żeby mógł je inaczej poustawiać, to najwyraźniej nie zaświtało. Wszystko na ostatnią chwilę, choć wiadomo o próbnych już od kilku tygodni. Niby powinienem się przyzwyczaić do takiego działania, ale wciąż podnoszą poprzeczkę.

Wybierałem się na antyzalewską demonstrację belferstwa, ale deszcz i jakby napoczynająca mnie od jakiegoś czasu infekcja jednak przeważyły. Głównie chciałem iść przez wzgląd na biednego Emusia (ale osobno, nie z nim), jako pewien gest czy to lojalności, czy raczej życzliwości (solidarności) wobec niego. Nie wierzę, że ta arogancka banda się cofnie - zakompleksieni nieudacznicy maja skłonność do brnięcia aż do klęski, napędzani przekonaniem, że zmiana planów to ustępstwo, a to zaś jest porażką, ona zaś tożsama z klęską, bo przyznaniem się do swego nieudacznictwa. Ich cechą jest czarno-białe widzenie świata, dyktujące tylko dwie opcje: albo zwycięstwo, albo klęska; kompromis dla nich jest klęską, bo nie jest zwycięstwem. Tak więc myślę, że gimnazja RIP.

poniedziałek, 14 listopada 2016

538.Homozwiązki Piastów

Kilka zagadniętych w robocie osób ma, identycznie -  jak się okazuje, zachowania z gatunku cięższej nerwicy w dobie poprzedzającej powrót z długiego weekendu do pracy.
Ja spałem nominalnie niecałe sześć godzin, ale przerwane kilkukrotnym wyrwaniem ze snu, więc nie wypocząłem zbytnio.
Co ujmie prawica, to podrzuci lewica. Stos prac do sprawdzenia maleje i rośnie. To co uczniowie wypisują, może zwalić z nóg mamuta. "Dimitri Stalin był przywódcą Narodowej Partii Faszystowskiej i obalił sułtana." W drzewie genealogicznym trzeba uzupełnić brakujących władców Polski; w dwóch polach "połączonych więzami małżeńskimi", zarezerwowanych dla Jadwigi i Jagiełły, spokojnie można wstawić Kazimierza Odnowiciela i Mieszka Starego. Uczeń pisze pracę z historii wojskowości i opisuje dziarsko jak to artyleria służyła do walki wręcz z grzbietu końskiego. Jak posłuchać reklamacji uczniów, trzeba by dojść do wniosku, że podręcznik składa się z okładek i pustych niezadrukowanych żadnymi informacjami kartek, zaś na lekcji nauczyciela w ogóle nie było i nic nie mówił.
Po lekcjach chciałem zostać w szkole i posprawdzać prace, licząc na to, że nieco łatwiej będzie mi zmusić się do tego, niż w domu. Guzik z pętelką! Ledwie siadłem usłyszałem szczebiot spod drzwi: "Oh, jak to dobrze się składa! Nie masz już tu lekcji prawda? Wspaniale, bo ja potrzebuję większej sali... Wchodźcie dzieci, wchodźcie. Ty możesz sobie robić co tam masz, nie będzie mi to przeszkadzać." Jedyne co mi pozostało, to zacisnąć zęby, żeby się coś spomiędzy nich nie wypsnęło, zebrać swoje manatki i wyjść. Sprawdzanie prac w pokoju to lipa, a nie warunki do pracy - równie dobrze, można by to robić na dworcu. Tu telefon, tu co i rusz ktoś wchodzi, tam wychodzi, jakieś rozmowy, jakieś szepty! Zero ciszy i szansy na skupienie. Mój Boże jakby to było cudownie mieć własny gabinet, choćby malutki, nie żeby solówkę, ale choćby 3-4 osobowy, żeby mieć własne biurko i kompa. Ludzie pomstujący na nas, że za krótko w pracy siedzimy nie zdają sobie sprawy, że w gruncie rzeczy musimy się z roboty wynosić do domu, żeby w ogóle móc pracować. Jeśli kończę zajęcia szóstą lekcją - to praktycznie muszę czekać dość bezczynnie ze dwie-trzy godziny do ~szesnastej na zwolnienie się swojej pracowni. Tylko jak wtedy coś porobię, to o której z roboty wyjdę? A przecież wszystkiego potrzebnego nie zrobię z racji braku wyposażenia (książki i oprogramowanie w kompie). Osobną sprawą jest, że będę miał nieposprzątaną na następny dzień pracownię, bo pani sprzątaczka nie będzie czekała aż skończę. 
Niektórym ludziom się wydaje, że jak dzieci sobie idą po lekcjach to w szkole jest mnóstwo miejsca dla nauczycieli i mogą sobie w salach siedzieć, a jakieś gabinety, ze sprzętem jeszcze to fanaberie. U nas nauczycieli jest przeszło dwa razy więcej niż sal; o ich wyposażeniu już nie wspominając.

piątek, 11 listopada 2016

537.Świnie

Czekałem na to wolne, a kiedy nadeszło, nie ulega dla mnie wątpliwości że trzeba popracować, aby z robotą się ogarnąć. Prace same się nie sprawdzą, materiały do lekcji same się nie przygotują. Świnie. 
Dzień mija zaskakująco szybko. Rankiem na dachach i balkonach śnieg - pierwszy leżący śnieg tego roku (wedle belferskiej rachuby czasu). Już tylko (Jeszcze aż...) sześć tygodni do świąt.
Emuś znów odkrył "że mnie zaniedbał". Ciekawa prawidłowość - dochodzi do tego za każdym razem dziewiczo nowego odkrycia kiedy mu się kolejny związek kończy. Przyszedł bidulek się wyżalić, a ja mu nie bardzo mogłem pomóc, bo i jak - musi żałość sobie wypłakać i zaleczyć upływem czasu. 
Znowu się dowiedziałem, że nie powinienem się poddawać i że powinienem znaleźć sobie jakiegoś faceta po 40-tce, bo (w domyśle) jego zdaniem celuję (właśc. celowałem) za młodo i ogólnie za wysoko, a nie mam do tego warunków. Nie mam już siły polemizować z tym - Emuś bardzo przywiązuje się do swoich odkryć i nie odczuwa zbytniej potrzeby ich weryfikacji.

wtorek, 8 listopada 2016

536.Cały ten zgiełk

Zastanawiam się czy się pokrzepiam, czy łudzę, że wyrabiam się z robotą. Osiem klas do sprawdzenia, a w drodze kolejne - koszmar. Dziś zapomniałem, że umówiłem się z uczniem na sprawdzian; on oczywiście nawet nie pisnął, kiedy zacząłem nowy temat. Co i rusz coś ktoś chce, ponadto wychodzą jakieś kwestie wymagające niezwłocznego zajęcia się nimi. Dziś na dyżurze zdałem sobie sprawę, że nie bardzo mogę spojrzeć w bok - tak mi spięło szyję. Już mnie nawet nie śmieszy, kiedy ktoś patrzy na mój plan i wydaje mu się, że wie, że ja przecież tak mało pracuję, bo gdzież tu do 40 godzin! Do tego cały czas to drepcząca nerwowo w tyle głowy obawa, czy od tego zabiegania i psychicznego zmęczenia nie zaczynam się plątać i gadać jakichś głupot. Show must go on - bez względu na to jak się czuję, muszę wyjść na scenę i rolę grać, nie bacząc na to jak mnie i mój przedmiot traktują.

sobota, 5 listopada 2016

535.Kondukt

Matko Boska, znów piątek?! Już? Toż dopiero co był! Oj, już go nie ma, to sobota... Upływ czasu zauważam cyklami zajęć i przyrostem liczby ocen. Nie udało mi się złapać więcej niż sześć godzin snu. Praca to jedyna szansa, żeby na moim pogrzebie zjawiło się więcej niż 5 osób. To jedyny właściwie ślad jaki po mnie choć na troszkę pozostanie - pamięć ludzi z którymi stykam się w pracy. Słabiutki i ulotny, bo ilu nauczycieli, którzy nas uczyli dziś pamiętamy? Na branżowym forum czuję się znów obco, mam poczucie, że nie pasuję do nich swoimi doświadczeniami i dorobkiem życiowym, że w większości żyją jakoś pełniej, bogaciej niż ja. Wiem, że trawa na polu sąsiada jest zawsze bardziej zielona, lecz trudno mi zignorować pustkę i marność życia, które sobie ułożyłem.

niedziela, 30 października 2016

534.Skowyt ze Składnicy

Ciszę mieszkania nagle rozdarł zdławiony skowyt, aż się wzdrygnąłem! A... to ja sam. Odczytałem wskazanie wagi...


Wyciągnąłem stare, porozgrzebywane modele (niektóre leżą już z parę lat pewnie) i zrobiłem przegląd co jest przy nich do zrobienia. Trochę pomalowałem, sięgając przy okazji po farby, które chyba ze 3 czy 4 lata temu kupiłem, ani razu jeszcze nie używszy. Właściwie to pomalowałem całkiem sporo, aerograf był w obrocie więcej niż przez ostatnie 3 lata. Niestety, przy okazji zanurzyłem się w przeglądanie ofert modeli na Allegro i w sklepach. Piszę "niestety", bo kupowanie idzie mi szybciej niż robienie i troszkę jakby mi miejsca brakowało na moje różniste zbiory z różnych faz zainteresowań modelarskich. Sam nie wiem... może to odreagowywanie mizerii lat dziecięco-młodzieńczych, kiedy w PRL modele były trudno dostępne? Takie chomikowanie biedaka. Trzeba było polować na czeskie modele Kovozavody Prostejow czy (święto!!!) Matchboxa w Centralnej Składnicy Harcerskiej przy Marszałkowskiej, względnie jechać z walizką pieniędzy na giełdę - na Wolumenie a później na Skrze, gdzie handlarze za krocie sprzedawali przywożone z zachodu modele dobrych firm. Te bajecznie kolorowe pudełka pobudzające wyobraźnię! Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za 30 lat będę miał problem gdzie trzymać w domu takie pudełka  z modelami, za to będzie mi brakowało chęci do ich sklejania, a zwłaszcza malowania, to bym parsknął szczerym śmiechem na tak nieprawdopodobną fikcję z niewyobrażalnie odległej przyszłości.

sobota, 29 października 2016

533.Jesień

Nie czyści ze smutnych myśli
Spacer wśród żółtych liści,
Krótkie bez słońca dni
I wiatr co z ciepła drwi.
O tym co nigdy się nie ziści.

wtorek, 25 października 2016

532.Ignoramus et ignorabimus

Przygotowałem ćwiczenia dla bambini. Jedno z nich polegało na odgadnięciu z opisu, o które wydarzenie historyczne chodzi. Rodzaj, czas i miejsce zawężone: wojskowość RP XVII wieku. Zadanie było pomyślane jako trudne, więc napisałem opisy nieco archaizującym językiem. Do wykonania zadań mogli wykorzystać podręcznik i net. Chodzę po sali, rozglądam się, przyszłość narodu jakoś tam się stara, ale widzę, że coś im to zadanie z opisami tak nie teges idzie. Podchodzę do Jasia i Stasia i zerknąwszy w pracę mówię: 
"W tym zadaniu musicie rozumieć wszystkie słowa. Niektóre są trudne i macie święte prawo ich nie znać. Czy wszystkie rozumiecie?"
"Wszystkie wiemy!"
"A ja jestem królewna Śnieżka" - myślę sobie i pytam:
"Super. A co znaczy to? I to?" (słowa klucze - ich zrozumienie czyni odgadnięcie banalnym, tym bardziej że wyraźną wskazówkę mają w poprzednim zadaniu na tej samej stronie).
"Yyyyy..." 
"Sprawdźcie w necie co znaczy to słowo i to słowo."

Jedna rundka po sali, druga, trzecia. Podchodzę do Jasia i Stasia.
"No i jak, sprawdziliście?" Zaglądam do pracy - odpowiedź od czapy.
"Tak, już wszystko wiemy! To słowo to znaczy toito"
"Bardzo dobrze. A to drugie?"
"Eeee... nooo... yyy...."
"Otwieraj koma i sprawdzaj, ale już!"
Z miną wilka nad miską szpinaku Jasio wpisuje w wyszukiwarkę ów tajemniczy termin. Widzę, że mu się wyświetla odpowiedź. Rzuca okiem na ułamek sekundy i wyłącza smartfona z jęknięciem:
"Oj, niewaaażne!!!"

To jest niestety typowe podejście naszych uczniów do nauki. "Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jeśli miałoby to wymagać ode mnie choć minimalnego wysiłku."

sobota, 22 października 2016

531.Kowal swojego losu

Jak liście opadły złudzenia.
Ustępując ze światła do cienia
Idę ja - kowal losu,
Wolnym krokiem wśród wrzosów,
Gdzie leżą niechciane marzenia.

wtorek, 18 października 2016

530.Nowe ramówki

Dobra zmiana wypluła z siebie ramówki (ramowe plany nauczania) dla podstawówki i liceum. Interesująca lektura. Na przykład ten fragment:

3.Na przedmioty w zakresie rozszerzonym (dodatkowo, poza wymiarem godzin określonym dla przedmiotów w zakresie podstawowym) należy przeznaczyć na :
a) język polski, historię muzyki, historię sztuki, język łaciński i kulturę antyczną oraz filozofię – po 8 godzin tygodniowo,
b) język obcy nowożytny, historię, wiedzę o społeczeństwie, geografię, biologię, chemię, fizykę, matematykę oraz informatykę – po 6 godzin tygodniowo,
w czteroletnim okresie nauczania.

No, brawo! Przedmioty z pierwszej grupy, jak widać, znacznie ważniejsze niż te michałki z drugiej.
[Dla osób spoza branży: te 6 i 8 godzin należy rozumieć jako sumę godzin tygodniowo z 4 lat nauki, czyli średnio po 1,5 i 2 godziny tygodniowo w I, II, III i IV klasie].
W sumie na wszystkie rozszerzenia zarezerwowano 20 godzin w cyklu (tj. na 4 lata LO), z możliwością dołożenia na to 2 godzin z puli dyrektorskiej.

Kurczę, to teraz będziemy gonili rozwinięty technologicznie świat, że hej! No, wiśta wio, Maluśki!

piątek, 14 października 2016

529.Boska Florence

Zdumiewające - poszedłem z własnej inicjatywy do kina (po przeszło półtorarocznej przerwie). Co jeszcze bardziej zdumiewające - namówiłem (z pewnym trudem) Emusia. Poszliśmy na "Boską Florence" - znakomita Meryl Streep! Popłakałem się ze śmiechu, zwłaszcza przy arii królowej Nocy. To naprawdę sztuka tak kapitalnie zagrać nieumiejętność śpiewu! Poza tymi momentami jednak to film wzruszający, o pasji, o miłości, o oddaniu i wsparciu, ale w całości i smutny - muszę dodać. Może i związek Florence i St.Claire'a był niezbyt wzorcowy, lecz kochali się i mieli siebie do (jej) końca. Z trudem odpędzałem dołujące myśli zaczynające się od słów "A ty...

Miałem nadzieję, że seans da Emusiowi jakąś frajdę i choć na trochę odciągnie jego uwagę od reformy edukacji. No, odciągnął... na czas swego trwania. Całą drogę do kina nawijał, do zgaśnięcia miejsc nawijał, uszliśmy może 10 metrów od kina a ten znów zionie ogniem. Współczuję mu, to paskudne znaleźć się w takiej sytuacji - perspektywy utraty lubianej pracy, której jest oddany, lecz wydaje mi się, że ostro przegina. Tłumaczę mu, że to pienienie się nie ma sensu, bo nie ma żadnego wpływu ani na Zaleską, ani, tym bardziej, na jej pryncypała, i powinien skupić się na swoich sprawach - na które wpływ ma. Grochem o ścianę. Trudno mi oprzeć się wrażeniu [wiem, wiem, ja podły!:-) ], że to w jakiejś mierze reakcja małego despoty na niepomyślny obrót zdarzeń - "Ja to lubię sobie wszystko zaplanować i ma być absolutnie dokładnie tak jak ja chcę". A tu towarzysz I Prezes nakazał po swojemu.

środa, 12 października 2016

528.Odludek

Jesienne portki zastępują letnie, niosąc hiobowe wieści. Przytyło się. Nie mam odwagi nawet zbliżać się do wagi. Cóż, zażeranie stresu słodyczami bezkarnie nie uchodzi. Niby powinno mi być ganz egal, bo już przecież od dawna nie randkuję, ale jednak samoocena leci jeszcze niżej(choć wydaje się, że niżej się już nie da), kiedy zapinam portki.

Fajnie, że w piątek Dzień Świętego Uczyciela i wolne. Za to jutro będzie... ruchy, ruchy! weiter, weiter! Jedyną przerwę, jaką miałem mieć, zapchała mi dyrekcja jakimś egzotycznym zastępstwem. Na deser tego kłusa będzie pracownicza "uczta" (składkowa) z okazji święta, uświetniona tradycyjnym wręczaniem nagród dyrektora.

Wczoraj zadzwonił Emuś. W tym samym celu co poprzednio. Musiałem wysłuchać jego wściekło-lamentującej (przeplatał) tyrady na temat "dobrej zmiany w oświacie".

-Byłem na demonstracji. Nie wiem czy to coś da. Był ktoś od was?
-Nie wiem, ale raczej nie wydaje mi się. Ja miałem lekcje i nie pojechałem.
-Co ta baba robi! Boże, jak tak można! Ja nie chcę iść pracować do podstawówki! Życzę ci żebyś też przez to przechodził! Żeby twoją szkołę likwidowali i nie miał perspektyw na pracę!!!
-...

A różni się dziwią, że nie garnę się do ludzi...

niedziela, 9 października 2016

527.Stówa w dół

No i po weekendzie. Nie bardzo odpocząłem. Cała sobota zeszła najpierw na spożywkowych zakupach, a potem na rodzinnej imprezie. Naiwnie liczyłem, że będzie skromnie i po 2-3 godzinach wyjdę. Tymczasem mama zastawiła stół na bogato, wujostwa się zasiedziały, statków do zmywania była flota cała i zeszło do wieczora. Dziś czas przeciekł między palcami na wyjeździe do supermarketu (kupiłem wczoraj trochę pigwy, a spiryt mi się skończył), na przewijaniu netu, na ułożeniu puzzla i sprawdzianu. Powinienem posprawdzać rozgrzebane prace, ale tak strasznie rozpaczliwie mi się nie chciało, że wstyd mi przed samym sobą. W piątek kupiłem sobie model do sklejania z nastawieniem, że będę miał rozrywkę na weekend. A guzik, ledwie umyłem i zapodkładowałem części, żadnej nawet nie wyciąwszy z ramek.

Obliczyłem, że razem z okienkami (na których roboty różne uskuteczniam, a nie obijam się) mam 30 godzin, z tym że rozliczane do zapłaty są tylko 23. A przecież do tego dochodzi jeszcze przygotowywanie i sprawdzanie prac. Ja zaś nie mam już tych zasobów energii co naście lat temu.
Emuś niespodziewanie zadzwonił wczoraj. Odbierając zastanawiałem się co się stało - od poprzedniej rozmowy zaledwie miesiąc minął. Okazało się, że musiał sobie pilnie ulżyć bluzgając na naszą minister. "Musimy się spotkać! Wpadnę do ciebie! Zadzwonię!" OK, będę czekał - 2 lub 3 miesiące zlecą ani się obejrzę.

Parę dni temu odkryłem, że dyrekcja obcięła mi motywacyjny o 100 złociszy (brutto). Same dobre wieści.

środa, 5 października 2016

526.Tumany

No i znowu nie mam gdzie kupować wędlin. Kolejny sklep do skreślenia. Na tej samej wadze ważą surowe mięso i wędlinę. I naturalnie, durne babsko, nie widzi w tym niewłaściwego - "bo mięso przecież nie bezpośrednio kładzione, tylko w torebce". "Przecież ta waga czysta jest!".  Na moje pytanie czy myje lub dezynfekuje ją po każdym zważeniu mięsa, patrzy na mnie tępym wzrokiem.
Dwie wagi - jedna na mięsnym, druga na wędliniarskim, ale "każda ekspedientka ma swoją osobną kasę", więc ta z mięsnego kroi wędlinę i waży na wędliniarskim, po czym idzie na mięsny i tam waży jeszcze raz przy swojej kasie. Bezsilna złość na tumanów.

niedziela, 2 października 2016

525.Poczekalnia

Czyżby to był ostatni ciepły i słoneczny dzień tego roku? Od jutra ma już być chłodniej i deszczowo. Niedobrze. Miło byłoby, gdyby nieprzesadne ciepełko ( tak 21-23 stopnie) z pięknym słońcem panowało cały rok. 
Cudownie byłoby mieć domek z ogrodem, gdzie byłaby cisza i spokój. Rosłyby tam krzewy z których zrywałbym sobie owoce na nalewki. Miałbym spiżarkę, w której zwartymi szeregami czekałyby na swoją chwilę zastępy słoików i butelek z różnymi przetworami. Teraz bym pewnie smażył powidła; zwłaszcza mirabelkowe są pyszne. Wzdłuż płotu rosłyby jakieś cisy czy inne krzaczory, tworzące obramowanie i izolację od świata. Małe przytulne schronisko - poczekalnia do spędzenia ostatnich dni.

1.Spłuczka. 2.Bateria. Kolejna naprawa już się dobija telefonicznie. Naprawiaro ergo sum. Żadna satysfakcja. 


piątek, 30 września 2016

524.Zaślepienie

-Słyszałeś jak błysnęła ostatnio nasza premier?
-...
-Na konferencji prasowej oznajmiła, że z wicepremierem Morawieckim są pomazańcami Jarosława Kaczyńskiego. 
-Nie rozmawiam o polityce.
-Ale tu nie o politykę chodzi, tylko o dość żenującą wypowiedź.
-To był żart taki, a ja wolę już takie żarty, niż władzę co pozwala na taką prywatyzację, co mnie z domu wyrzuca! Jak Gronkiewicz-Waltz!

Kurważeszmać... Co ma piernik do wiatraka? Nawet takie kompromitujące palnięcia są OK, a reagujemy w myśl zasady "a u was murzynów biją!"? Urzeka mnie też założenie, że skoro śmiem wyrazić się nieżyczliwie o pisowskiej władzy, to znaczy że muszę być wyznawcą Platformy. Komunalna klitka w ruderze z marginesem i żulami drzwi w drzwi była cacy,  a konieczność nabycia sobie wreszcie porządnego mieszkania w schludnym bloku to prawdziwa trauma nawet po latach nie do wybaczenia. Gorliwy katolik nie widzi nic niestosownego w takim tekście? Nienawiść tak bardzo mu wszystko przesłania?

sobota, 24 września 2016

523.Zryta bania

Jakoś brak pozytywnych wieści. Tradycyjna jesienna infekcja właśnie mnie napoczęła. W mieszkaniu, zwłaszcza pod wieczór i nocą, ziąb jak w psiarni. Na dworze nie wiadomo jak się ubrać - w słońcu i od południa ciepło, aż się człowiek spocić może, a w cieniu oraz rankiem chłód po krzyżach liże. Tu się człowiek spoci, tam go przewieje, a france wszelkie tylko na to czekają. A samotni nie powinni chorować, bo ani mogą sobie na to pozwolić, ani nie mają po co.

M. mnie załamała. Podchodząc usłyszałem jak opowiada koledze (zawsze dotąd słyszałem jaki to ona ma do niego dystans i w ogóle) o tym jak była na "Smoleńsku". Zaskoczony wykrztusiłem: "A kto cię tam zaciągnął?" "Zawsze mówiłam, że chcę na niego pójść!" Ha, widać - nie mnie. Jak posłuchałem jej relacji, jak to film jej się podobał, jak profesjonalnie jest zrobiony, jak w nim nie ma przegięć, jak jest stonowany, to... cóż, słuchałem i uszom nie bardzo wierzyłem. Kiedy usłyszałem, że scena w której duchy ofiar katastrofy spotykają się z duchami oficerów pomordowanych w Katyniu, jest zupełnie OK i w porządku, to już miałem dość. Jest mi smutno i przykro, że tak inteligentna i wrażliwa osoba, ma tak zaściankowo-katolicko zrytą banię.

W pracy młynek rutyny kręci się żwawo - jeszcze tylko kilka dni i minie pierwszy miesiąc roku. Czas mknie coraz szybciej, lata mijają same niezauważone, lecz upływ ich widzę po sobie.

sobota, 17 września 2016

522.Objawy depresji

Na popularnym portalu natrafiłem na artykuł filmik pod groźnie brzmiącym tytułem "Objawy depresji, których nie wolno ignorować". Nie mając ochoty na pójście tam, dokąd pójść zaraz muszę, uznałem, że mogę sobie poprokrastynować troszkę i odpaliłem filmik. Poważna choroba, więc z powagą i uwagą czytałem wyświetlające się informacje. O! zgadza się... i to się zgadza... i to mam... nooo, i to też... i to... Aż doszedłem do punktu "jeśli trwa dłużej niż 2 tygodnie" i ryknąłem spontanicznym śmiechem (nie pamiętam kiedy ostatnio mi się to przytrafiło). 2 tygodnie?! Ja wszystkie te objawy mam już, może z paroletnią przerwą, od kilkunastu lat! Kto się tak radośnie śmieje, ten depresji mieć nie może. I kwita. ;-)
 

wtorek, 13 września 2016

521.Walka z partactwem

Bezsilna złość mnie roznosi na dziennik elektroniczny. Dyrekcja z entuzjastycznym zapałem dysponuje co mamy tam mieć wypełnione, a ja bezskutecznie  próbuję przebrnąć przez jedną z funkcji, zupełnie nie intuicyjnie zaprojektowaną. Kurwicy można dostać! Logika programisty jest zupełnie nieodgadniona. Możesz dodać, ale nie możesz usunąć. Możesz zmienić poziom przydziału, ale system i tak to zignoruje i udostępni ci przydział tylko do poziomu pierwotnie zaznaczonego. Postępuj według lakonicznej instrukcji bez objaśnień, a w efekcie dostaniesz listę z pierdyliardem czerwonych uwag że jest nie tak jak być powinno; naturalnie ani znaku - jak być powinno i co zrobić inaczej. 
Tak jak bardzo mi się podoba dziennik elektroniczny, który uważam za świetne narzędzie, tak moduł dodawania i przydzielania rozkładów materiału to coś, za co powinno się autora tego wkurwiającego gówna wybatożyć i solą przesypać.

piątek, 9 września 2016

520.Radość życia

Telefon, a z niego żale i lamenty nad reformą edukacji i nad paskudną atmosferą w skazanej na zagładę pracy. W końcu dramatyczna refleksja:
-Jak tu żyć, jak nie wiem co ze mną będzie za rok?! A za dwa?! 
-Nie masz na to wpły...
-Jak ja mam mieć w tych warunkach radość życia?!!
-Nie wiem, nie mam jej od co najmniej trzydziestu lat, więc trudno mi coś tu radzić.
-Co ja mam zrobić? Co ja mam zrobić?!

środa, 7 września 2016

519.Dróżnik

Na tratwie popisowy bałagan, co krok wychodzą jakieś niedoróbki, niedobory i miny. Nerwy mamy szargane już od samego początku. Komunikacja wewnętrzna klapła nam jeszcze bardziej niż wcześniej, choć wydawało się, że już stała się deseniem na pokładzie. Teraz chyba próbuje zejść do zęzy. Nowa koleżanka jest w stanie szoku próbując ogarnąć naszą rzeczywistość; zastałem ją krążącą nerwowo po pustej sali, wachlującą się teczką i powtarzającą w kółko: "To niemożliwe! To niemożliwe! To niemożliwe!". A to przecież tylko najnormalniejsza  na naszej tratwie normalka.

O czym świadczy na przykład poniższa scenka:

-Panie Stasiu, a czemu brama wjazdowa jest otwarta? Tam uczniowie są.
-A bo podgląd mi się popsuł i nie widzę kto przed nią stoi, żeby wjechać lub wyjechać, więc musi być stale otwarta. Bo nie ma pieniędzy na naprawę.

Tak więc ważniejsza jest wygoda kierowców, którym wynajmujemy parking, niż bezpieczeństwo uczniów. Owszem jest nauczyciel dyżurujący, ale musi stać w charakterze ciecia bramnego przy tej otwartej bramie, przez co nie ogarnia dokładnie, lub w ogóle reszty terenu wokół szkoły na którym dyżuruje. 

Jutro mamy mieć nadzieję na udostępnienie do pracy rzeczy, które powinny być gotowe na 1.09. Hosanna!

Ja wracam ze szkoły jak z wirówki. Patrzę na nowe i stare klasy i mam wrażenie siedzenia przed kalejdoskopem - przesuwające się przed oczami zestawy twarzy, niektórych znanych, wielu zupełnie nowych. Czuję się jak dróżnik na zapomnianym przez Boga i DOKP posterunku, przed którego oczami przelatują pociągi z twarzami podróżnych w oknach. Tyle już było tych pociągów... i tak do siebie podobnych...

poniedziałek, 5 września 2016

518.Końce i początki

Chwile grozy wczorajszego wieczoru - nawałnica jaka przeszła przez środek miasta niosła ze sobą gradobicie. Donośność i nasilenie gradu walącego w okna autentycznie mnie przestraszyły; nigdy jeszcze nie bałem się tak bardzo, że mi wytłucze szyby. Nim zdążyłem dojść do okna, przez uchyloną na górze szparę wlało się tyle wody, że wyciekło po podłodze na dwa metry od okna. Kiedy wyjrzałem na zewnątrz widać było szarą wściekle kłębiącą się masę wody, widoczność nie przekraczała kilku metrów; nie mogłem dostrzec żadnego z domów naprzeciwko.

Ból głowy i karku niedwuznacznie sygnalizuje rozpoczęcie zajęć. Wyłażące co i rusz absurdy - że to polska szkoła i nasza Tratwa Meduzy.

Plan lekcji wręczony ze słowami: "Ale pamiętaj, że to się jeszcze zmieni!" Wiem, i to niejeden raz... Szkoda tylko, że reszta się nie zmienia.

Nagle precz odeszła cała ochota na jakiekolwiek modelarskie dłubaniny; rozgrzebane modele leżą w pudełku, niektóre już drugi rok.

piątek, 2 września 2016

517.Łagodne i agresorzy

Mściwość, pamiętliwość, dwulicowość, manipulowanie i nade wszystko różne formy pragnienia władzy - do wyboru i w pierwszym gatunku. Sam nie wiem - czy to ten zawód przyciąga ludzi o takich cechach? Czy też w zawodzie tym cechy te są budzone i wzmacniane, aż wyłażą na światło dzienne ludzkich poczynań? I czemu o wiele częściej obserwuję je u kobiet niż u mężczyzn w mojej profesji?

Pamiętliwość jest w pewnym stopniu przydatna, bo sprzyja konsekwencji postępowania i oceniania wychowanka. Pragnienie władzy ułatwia ogarnięcie i dyscyplinowanie klasy, co jest umiejętnością również przydatną w szkole. Nauczyciel konsekwentny i trzymający klasę w ryzach, to bardzo pożądany pracownik dla, jak sądzę, większości dyrektorów. 
Zarzut, że  nauczyciel nie potrafi utrzymać dyscypliny jest jednym z poważniej dyskwalifikujących w tym zawodzie. Podobnie - nauczyciel nie konsekwentny.
Tyle, że wszystko ma swą cenę i te cechy wzmacniane przekazem pochwalnym mogą się łatwo wymknąć spod kontroli i zaczną rządzić postępowaniem ich posiadacza poza salą lekcyjną. A to się robi dla współpracowników nieprzyjemne i groźne. Fajnie, jak belfer trzyma gówniarzerię krótko, ale zupełnie niefajnie, kiedy próbuje na podobną melodię pogrywać z nami.

Mogę sobie bez trudu wyobrazić, że dla niejednej osoby zabrzmię teraz jak męski szowinista i mizogin, lecz tak patrząc na swoje doświadczenia z pracy z belferstwem w liczbie jakiejś co najmniej półtorej setki trudno odpędzić wyraźnie wybijający się wniosek, że kobiety tworzą o wiele gorszy klimat współpracy niż mężczyźni. Można to ująć w ten sposób, że faceci traktują przestrzeń zawodową jako: wzajemnie respektowane własne rewiry oraz strefę neutralną w której każdy może być, a reagują ostro tylko wtedy kiedy ktoś naruszy rewir. Tymczasem sporo kobiet zachowuje się jak zdobywcy, dążący do narzucenia swojej dominacji wszystkim dookoła. 
Panuje powszechnie stereotyp, że to mężczyźni są agresorami, a kobiety to takie łagodne i koncyliacyjne, lecz w moim zawodzie nie dostrzegam potwierdzenia takiego obrazu. Raczej wprost przeciwnie. Być może to stereotyp jest fałszywy.  A może ten zawód tak działa?

środa, 31 sierpnia 2016

516.Kocioł

Pięciogodzinna mordęga ze stadem nieznośnych bab. Hałaśliwe, skupione na sobie, bez pojęcia o przepisach prawa, nakręcane różnymi lękami odbierającymi zdolność myślenia i czytania ze zrozumieniem, uparte jak oślice, elastyczne jak płyta pancerna, nie pokazujące się w fazie przygotowania projektu, ale pierwsze do gmerania wedle swego widzimisię przy jego przedstawieniu i przyjęciu, nie zniżające się do uzasadnienia swojego zdania - ma tak być, bo tak.

I Emuś, który chce żeby mu złożyć szafkę, ale już dwa razy kiedy zadzwoniłem z propozycją, że mogę przyjechać, to mu nie pasowało, bo miał inne plany, bynajmniej nie zawodowe. Wydawało mi się, że jak ja komuś wyświadczam przysługę, to raczej on się do mnie powinien dostosować, a nie ja - kołatać, suplikować i wyczekiwać, żeby mu było najwygodniej.

A tu się rok jeszcze nawet na dobre nie zaczął.

wtorek, 30 sierpnia 2016

515.Pchajmy!

Rada pedagogiczna, uwzględniając możliwości edukacyjne ucznia, może jeden raz w ciągu danego etapu edukacyjnego promować do klasy programowo wyższej, (...) ucznia, który nie zdał egzaminu poprawkowego z jednych obowiązkowych zajęć edukacyjnych albo zajęć z języka mniejszości narodowej, mniejszości etnicznej lub języka regionalnego, pod warunkiem że te zajęcia są realizowane w klasie programowo wyższej(...).

Art. 44m ust. 6. Ustawy o systemie oświaty.

No to do dzieła i pchamy! :-(

sobota, 27 sierpnia 2016

514.W Nowej Zelandii i Ameryce Południowej...

...prawie byłem. To jest poczułem się jakbym był, dzięki zetknięciu się z okazami ichniej fauny - kiwi i leniwcami. Na poprawkach, znaczy, siedziałem. Masakra. 3/4 oblało i to w stylu klęski totalnej. Dyrekcja nie wytrzymała i wygarnęła, że się w ogóle nie uczyli i nie przygotowali, bo nie mają najbledszego pojęcia o najgłośniejszych, najważniejszych zdarzeniach z naszej historii. Zmilczała, rzecz jasna, o drugim powodzie porażki - braku pomyślunku i niezdolności do jakiejkolwiek improwizacji, oraz skorzystania z tzw. naprowadzania komisji. Cóż, od biedy można jeszcze uczniowi wytknąć lenistwo, ale nie do pomyślenia jest wskazać głośno, że jest po prostu tępy. Tu działa jakaś swoista poprawność edupolityczna, która nie pozwala postawić takiej diagnozy. 

Z jednej strony system oświaty nie przyjmuje do wiadomości czegoś takiego jak uczeń tak mało inteligentny, że praktycznie niewyuczalny, o ile nie ma orzeczenia o niepełnosprawności intelektualnej. Podstawę programową mają opanować wszyscy uczniowie (bez orzeczeń). Pewna psycholog kiedyś mi rzekła "Wiesz... czasem widzisz że dziecko na pograniczu normy, ale pisze się: że dziecko w normie". "Pogranicze" - pytanie tylko po której stronie tej granicy... Cóż, podstawę programową stworzyła władza i eksperci, więc musi być super, bo władza ma rację, gdyż jest władzą. W praktyce, ostatnia podstawa jest wyraźnie napisana pod młodzież z najlepszych szkół; to co przychodzi do średniaków i gorszych - nie jest w stanie tego opanować. To jednak do Olimpu w Alei Szucha nie może z zasady dotrzeć.

Z drugiej strony my, nauczyciele, mamy pewne zahamowania powstrzymujące nas przed powiedzeniem rodzicom, że ich dziecko jest tak mało zdolne, że nie jest w stanie się tego nauczyć. Po części z syndromu Siłaczki - porażka nie mieści się w etosie nauczyciela. Po części z braku asertywności. Po części z pewnej obawy, jak ów zarzut tępoty uzasadnić i obronić w razie konfliktu, bo kuratorium nas nauczyło czego się po nich możemy wówczas spodziewać. Wreszcie last but not least z życzliwości i sympatii dla młodego człowieka, bo nawet w wypalonych do cna belfrach gdzieś tam się jej resztka tli.

czwartek, 25 sierpnia 2016

513.Zapomniana rocznica

O matulu! Dziś minęła 6. rocznica mojego blogowania! Gdyby nie hamletyzowanie kolegi Sansenojskiego, to bym w ogóle nie pomyślał o tym, kiedy mi się zaczęła ta grafomania. Kawał czasu... Blog jak Rzym - dwa były, ten trzeci, a czwartego nie będzie.

środa, 24 sierpnia 2016

512.Powrót na tratwę

Pierwszy dzień w pracy po urlopie. Koszmar. Po powrocie do domu jestem jak rozbity, nie umiem sobie miejsca znaleźć. Ścięła mnie drzemka, co nie jest dobrym objawem, bo w dzień śpię tylko jak jestem poważnie chory. Nie wiem co z sobą zrobić, nawet nie tyle nosi mnie, ile czuję się jak spadnięty z księżyca i zdezorientowany. Kark mnie boli. Na tratwie Meduzy kosmiczny bałagan plus nowe "kwiatki", poprawkowicze zieloni jak szczypiorki. Dobry Boże, mam tam wrócić na kolejny rok!

niedziela, 21 sierpnia 2016

511.Szafowanie

Jak wyszedłem w południe, tak wróciłem o dziesiątej w nocy. Przerwa na odpoczynek była jedna, kiedy musiałem wyskoczyć do marketu po wkręty i kołki, gdyż te które miałem okazały się nieodpowiednie. Była kupa mordęgi z poziomowaniem i pionowaniem szafy na straszliwie koślawej podłodze; nie sądziłem że może być tak pokoślawiona podłoga. Tak to jest z wykończeniówką - jak jeden majster odwali fuszerkę, to potem wszyscy po nim mają problem robiąc cokolwiek na tym elemencie. Szafa była dość skomplikowana z racji przesuwnych drzwi, których dotąd nie składałem. Jednak wydaje się, że chyba wszystko dobrze wyszło - szafa stoi, drzwi wyregulowane, całe wyposażenie wnętrza zamontowane, wygląda to bardzo dobrze, eMuś zadowolony. Szanowny inwestor przyznał, że nie spodziewał się, że montaż mebli wymaga tyle zachodu. Jak do wałka malarskiego się rwał, tak do śrubokręta już nie tak bardzo - ilość i skomplikowanie elementów chyba go nieco przeraziło. Zdaje się, że urosłem trochę w jego oczach. Choć i tak tylko szybki unik uchronił go od oberwania po łepetynie japonkiem, kiedy wyraził refleksję, jak to dobrze że zdecydował się na te lustrzane drzwi, choć ja mu radziłem inne. Bo to ja mu od początku trułem, żeby nie brał drzwi pełnych lub z matowym szkłem, tylko z lustrem, które mu zmniejszy i optycznie zgubi tę wielką skrzynię szafy w pomieszczeniu.
Zostało jeszcze zamontowanie hamulców drzwi, których nie dało się zamontować, bo Ikea spartaczyła i dała za krótkie śruby mocujące, które nie sięgają do nakrętek. Muszę poszukać odpowiednich i wrócić by dokończyć robotę. Poza tym będzie jeszcze tam parę robótek wnętrzarskich do uskutecznienia, ale malutkich w porównaniu ze zmaganiami podłogowo-szafowymi.

Dziś wciąż czuję "w starych kościach" (w rzeczywistości w mięśniach) wczorajszy wysiłek - odwykłem od takiego. Kiedy spakowałem narzędzia i eMuś dźwignął plecak, to tylko stęknął (ja go niosłem; plecak znaczy, nie eMusia).

piątek, 19 sierpnia 2016

510.Malowanie i skręcanie, ruch magnetyczny...

Wczoraj była nauka malowania ścienno-wałkowego. EMuś bardzo się do nauki zapalił i dziarsko zasuwał wałkiem uzyskując bardzo dobre efekty. Powie ktoś, że to żadna filozofia - malowanie wałkiem ściany, ale są przecież prawdziwe antytalencia manualne. EMuś w każdym razie pomalował ścianę tak, że ja bym raczej nie zrobił tego lepiej. Co rzecz jasna tyle świadczy o jego, co o moich zdolnościach.
Dziś chyba jego zapał przygasł, kiedy przyszło do składania mebli, których góra paczek urosła na środku pokoju. Na początku było prosto - wbijanie kołków, wkręcanie śrub, ale wkrótce zaczęły się schody i mina inwestora zrzedła nieco. Wyraził to smętną refleksją: Bo ja to patrzę tylko żeby było ładnie, a ty patrzysz żeby było dobrze technicznie. Zważywszy, że pamiętałem jeszcze rozmowy sprzed kilkudziesięciu minut - kilkunastu godzin, kiedy perswadowałem mu niezbyt szczęśliwe estetycznie pomysły, nie wytrzymałem i skorygowałem: Ja  patrzę żeby było i ładnie i dobrze technicznie.
Robotę trzeba było pod wieczór przerwać, bo trafiliśmy na poważne utrudnienia i musiałem wrócić do domu, żeby przygotować materiały do ich pokonania. Jutro będzie ciąg dalszy i mam nadzieję - finał, czyli wszystkie meble będą gotowe do użytku na swoich miejscach.

Zauważyłem pracując z eMusiem, że kiedy mam chętnego ucznia, to dzielenie się swoją wiedzą i umiejętnościami sprawia mi przyjemność. Podobnej zaznaję, kiedy widzę jak dzięki mnie z powodzeniem opanowuje czynności wcześniej sobie obce.

To tylko potwierdza, że prawdziwym moim problemem zawodowym nie jest to, że straciłem serce do nauczania, lecz to, że tak zabójczo frustrują i zatruwają mnie niechętni do nauki uczniowie, gnuśni i lekceważący.

Przykro mi się tylko zrobiło, kiedy kolejny dzień eMuś wciskał mi pieniądze jako zapłatę za moją pomoc. Mówię mu wprost, że jest to dla mnie obraźliwe i przykre, ale on jakby tego nie słyszał,  a na pewno nie przyjmował do wiadomości. Mam chęć i możliwość to pomagam. Pomagam bo ja chcę, to mój autonomiczny wybór. Akurat znajduję w tym jakąś przyjemność i satysfakcję. A ten wjeżdża w to z pieniędzmi! :-(

wtorek, 16 sierpnia 2016

509.Konsilierka

Już tylko tydzień urlopu - nie powiem żeby mnie to nastrajało pozytywnie. Perspektywa powrotu do pracy jawi mi się dość koszmarnie, o czym m.in. świadczą nieprzyjemne sny. Można by rzec, że podświadomość wrzeszczy rozpaczliwie: "Nie idź tam idioto! Nie idź!"

Dziś rankiem niespodzianka - zadzwonił Emuś: "Mam do ciebie prośbę..." A to ci niespodzianka! Doszedł do wniosku, że wobec widocznego końca urlopu, jednak weźmie się za przemeblowanie i potrzebuje mojej rady i pomocy. Dobrze, pojechałem. Najpierw była prezentacja zamysłów. Potem jazda do Ikei i do budmarketu. Jak wyszedłem z domu o 10-tej, tak wróciłem w pół do ósmej, z prywaty po drodze zaliczając jedynie pocztę. 
Ciężka orka, bo Emuś zalicza się do tej samej grupy co mój ojciec i (zwłaszcza) moja siostra, tzn. zażądaną przez się poradę traktuje prawie jak atak wymagający niezwłocznego odparcia. Wprawdzie moja Schwester jest w tym ekstraklasą, zaś Emuś to tylko rezerwy okręgówki, ale i tak konsilierowanie mu to dość trudna misja, wymagająca mobilizacji wszystkich zasobów zręczności i dyplomacji. Czeka mnie jeszcze uczenie go malowania ściany, oraz zmontowanie zamówionych przezeń mebli (ale to już nie uczenie, lecz własne wykonanie).
Jak wróciłem, to mi się jakoś tak trochę smutno zrobiło. Tradycyjnie, można by rzec.

Odkryłem osobliwą prawidłowość - z każdym kolejnym drinkiem zmienia mi się proporcja lanych składników na korzyść alkoholu. :-o

niedziela, 7 sierpnia 2016

508.O naszym nacjonalizmie

Z głębokim smutkiem patrzę na odżywanie u nas demona nacjonalizmu. Celowo nie napisałem odradzanie się, gdyż on nigdy nie umarł, jedynie przycupnął sobie w kącie, czekając na okazję do powrotu. Dlaczego demona? Ponieważ jest to zjawisko szkodliwe i zabójcze przede wszystkim dla nas - Polaków. Może się to wydać komuś dziwne - jak to? przecież nacjonalizm polski głosi wielkość i chwałę narodu polskiego! 

No własnie - głosi, lecz tylko werbalnie, bo w działaniach swych jest śmiertelnym zagrożeniem. Cała jego energia jest skierowana nie na budowanie i pomnażanie sił narodu, lecz na eliminację tego, co uznaje za szkodliwe. Tak jak nacjonalizm zachodnioeuropejski jest (był?) nastawiony raczej na przyciąganie i wzmacnianie wspólnoty, tak nasz, wschodnioeuropejski skupia się na usuwaniu tych, których uznaje za elementy niepożądane. Wystarczy popatrzeć na działania grup nacjonalistycznych - dominuje frazeologia i praktyka wojny, a nie współpracy. Przy najlepszej dobrej woli trudno wskazać praktyczne działania nacjonalistów pomnażające nasz potencjał, za to znacznie łatwiej powiedzieć - kogo nie lubią i kogo chcieli by się pozbyć. Zamiast przyciągać do szeregów narodowych - odpychają. Zamiast pomnażać - przerzedzają. Do tego w istocie sprowadza się istota programu nacjonalistycznego: szukanie wroga, dążenie do jego usunięcia z przestrzeni publicznej i zakładanie jako oczywistości, że po pozbyciu się tego wroga wszystkim Polakom będzie lepiej. 

To ostatnie jest traktowane jako coś tak oczywistego, że nie wymaga ani uzasadnienia, ani nawet werbalizacji - pozbycie się wroga ma automatycznie rozwiązać wszystkie istotne problemy. Doświadczenia ludzkości podpowiadają, że to nie takie proste i taka recepta jest fałszem. Tym niemniej nie widać żadnej recepty rezerwowej, co skłaniać musi do obawy, że powtórzy się mechanizm znany z rewolucji i systemów totalitarnych, czyli szukanie kolejnego wroga, na którego będzie można zwalić winę za wciąż nierozwiązane problemy i brak sukcesu "narodowej władzy". Sama logika filozofii objaśniania złożoności świata jedną przyczyną, wymusza wieczne istnienie tej przyczyny. W społeczeństwie niechętnym dogłębnej analizie otoczenia takie uproszczenie ma duży potencjał trwania. Zamiast racjonalności oferuje się magiczność i można liczyć na długą władzę. 

Nasz społeczeństwo cechuje właśnie znaczny stopień infantylności wyrażający się w niechęci do dogłębnego rozumowania i skłonność do powodowania się emocjami, choćby najbardziej chwilowymi, niż rozumem. Życie z dnia na dzień, bez rozsądnego planowania przyszłości jest również przejawem tej postawy. Również w drugą stronę osi czasu to działa - nie interesuje nas historia jako dostarczycielka informacji o skutkach określonych działań (a więc ostrzeżeń), lecz co najwyżej jako źródło zabawy i doraźnego pokrzepienia wyrwanymi z kontekstu opowiastkami.

Mając powyższe na uwadze, możemy łatwiej pojąć, jak ludzie mieniący się polskimi patriotami, działaczami narodu polskiego mogą z takim sentymentem traktować nazizm, nieustannie sięgając po jego formy, treści i bohaterów (np. choćby niedawna sprawa z Degrellem w awatarze rzecznika narodowców). Przecież wydawać by się mogło logicznym powinno być potępienie ruchu, który za jeden z istotnych, realizowanych celów postawił sobie zniszczenie naszego narodu. Dla każdego rozumnego człowieka powinna być tu dobitnie widoczna sprzeczność fundamentalna: jedni chcieli zlikwidować nasz naród, drudzy pracę dla jego dobra czynią rdzeniem swego życia - tu nie ma i nie może być jakiegokolwiek wspólnego mianownika. A jednak wyjaśnienie jest proste. Obie grupy mają bardzo mocną wspólną płaszczyznę, na której może się sentyment i podziw dla nazizmu rozwijać. Jest nią wyżej przytoczone przekonanie o tym, że wystarczającym kluczem do rozwiązania problemów (oficjalnie) oraz przejęcia i sprawowania władzy (w rzeczywistości) jest wskazanie grupy będącej kozłem ofiarnym. Do tego dodać trzeba przyznanie sobie prawa do stosowania nieograniczonej przemocy. Tu się spotykają naziści i nasi narodowcy.

Tragedią polskiego ruchu narodowego i co za tym idzie naszego społeczeństwa jest to, że ludzie ci nie pojmują, że prawdziwe, najgłębsze zło nazizmu polegało na uznaniu, że można głosić i praktykować rozwiązywanie problemów społeczeństwa przez eksterminację różnych jego części. To oznacza wypuszczenie i zalegitymizowanie demona, który może zniszczyć każdego; widać to w mikroskali np. w Wielkiej Rewolucji Francuskiej (Wielki Terror). Tymczasem nasi narodowcy zdają się uważać, że zło nie polega na eliminacji (nawet zupełnej) ludzi, tylko na tym że to nie oni ją stosują.

Wielu ludzi popiera narodowców, którzy dzisiaj występują przeciw muzułmanom i Ukraińcom. Nie myśli jednak o jutrze - kogo narodowcy jutro uznają za wroga? Jak daleko się posuną w eliminacji? Tylko z przestrzeni publicznej? Czy może z wolności? A może z życia? Jeśli ktoś sądzi, że posuwam się za daleko i oskarżam bezpodstawnie, niech się zastanowi ilu Niemców wiosną 1933 r. zareagowałoby obawą, gdyby te pytania postawiono pod adresem ludzi świeżo upieczonego kanclerza Hitlera? Krematoria Auschwitz w 1933 r.? Toż to byłby absurd, potwarz i fantastyczne lewackie wymysły.

No właśnie - lewackie. Człowiekowi rozumnemu powinno dać do myślenia, jak dzisiaj używane są słowa lewak i lewacki. Funkcjonują one jako uniwersalne epitety mogące pomieścić wszystko - wszelkie postawy, wartości, treści i zachowania, które nie podobają się piszącemu z pozycji tzw. narodowych. Co istotne, epitety te nie wymagają żadnych uzasadnień, ani objaśnień, żadnego wysiłku intelektualnego ze strony piszącego. Są uniwersalną identyfikacją wroga. Co jeszcze ważniejsze - są zbiorem otwartym, do którego można wrzucić każdego; klasyfikacją nie przewidującą możliwości obrony. Lekkomyślność naszego społeczeństwa powstrzymuje wielu ludzi przed zadaniem sobie pytania: A jak mnie tam kiedyś zaliczą? A zwłaszcza - przed trzeźwą odpowiedzią na to pytanie.

Wreszcie warto zauważyć, że koncepcja naszych narodowców prowadzi de facto do konfliktów z naszymi sąsiadami, zgodnie zresztą z zabójczą tezą Dmowskiego, że naszymi ówczesnymi wrogami były nie państwa, lecz narody. Problem polega na tym, że jesteśmy wymierającym narodem, otoczonym przez narody liczniejsze i w przeszłości agresywne aż do ludobójstwa. Rozsądek podpowiada, że powinniśmy być zainteresowani przeniesieniem wzajemnych stosunków jak najdalej od płaszczyzny konfliktu, na płaszczyznę współpracy; wygnać demona wojny, zamiast go podkarmiać, bo kiedyś nas może pochłonąć. Dlatego uważam filozofię polskich narodowców za zabójczą dla naszego narodu - ona może nam przynieść zagładę, której przecież ledwie uniknęliśmy w połowie XX wieku.

środa, 3 sierpnia 2016

507.Zaksiążkowywanie

Prace remontowo-budowlane w zasadzie dobiegły końca. Regały już stoją, zmontowane i przykręcone do ściany. Teraz trwa ich zaksiążkowywanie, które jest dość skomplikowanym procesem, z uwagi na dwie kwestie: trzeba książki posegregować w jakiś funkcjonalny układ uwzględniający wielkość nowych regałów, a ponadto trzeba te książki segregować z kilku miejsc (regały, podłoga). A że jest tego ponad 18 metrów bieżących półek, to jest z tym trochę roboty. Na razie inwestycja pozostanie rozgrzebaną, bo nie mam jeszcze do nich drzwiczek, które dopiero nadadzą stosowny sznyt całości. Księgowy we mnie walczy z wnętrzarzem; na razie księgowy nie daje się.

Drugą noc z rzędu męczą mnie i budzą o świcie nader nieprzyjemne koszmary - z gatunku horrorowo-demonicznego. Sam nie wiem skąd się to wzięło - czy stoją za tym wyziewy formaldehydów z regałów czy widmo nieodległego powrotu do pracy.

czwartek, 28 lipca 2016

506.Uschludnianie

Drugi tydzień urlopu ma się ku końcowi. Jakoś tak wyszło, że nie nudziłem się zbytnio. Pomalowałem sufit w dużym pokoju, co wymagało ruszenia skomplikowanego puzzla, jakim jest umeblowanie. W efekcie po mieszkaniu z trudem mogę się ruszyć.

Jak już ruszyłem książki i meble, to zbliżyłem się do decyzji wymiany części regałów, żeby sterty książek z podłogi ułożyć w bardziej cywilizowany sposób. Regały kupione, za parę dni je przywiozą. Jednakowoż aby regały stanęły, trzeba mi przenieść kontakt elektryczny. Materiały kupiłem i zastanawiam się kiedy się za to zabrać - jutro czy w sobotę. Oczywiście będzie to wymagało ruszenia kolejnych regałów, co mnie umiarkowanie raduje. Troszkę głupio pomyślałem, a właściwie głupio nie pomyślałem, i jak do malowania zdjąłem firanki i zasłony i je uprałem, tak teraz trochę się zakurzą, kiedy będę rył bruzdę pod przewód. No, ale trudno; i tak cud i łaska boska, że wykrzesałem z siebie wolę do tych zmian. 

Naturalnie towarzyszy temu cichy chór nucący stary szlagier - pieśń "A na chuj ci to kretynie?!" Trudno mu odmówić pewnej słuszności, gdyż istotnie jest w tym wyraźna niespójność: zmęczenie bezcelowym życiem i spodziewane poczucie ulgi gdyby wreszcie dobiegło końca oraz odnawianie i uschludnianie mieszkania, którego wyposażenie i tak wyląduje w kontenerze na podwórku w najwyżej parę tygodni po moim pogrzebie.

Przykre to tak całe życie być samotnym.

sobota, 16 lipca 2016

505.Acht koma acht.

Zakupy - piekarnia, Biedrona, modelarski. Wizyta u M. - zamek jej się popsuł. Pół godziny roboty i powrót pieszo do domu. W trakcie marszu jakoś opadały mnie stopniowo smutne myśli, aż czułem gulę w gardle. W sumie przedreptałem dziś (w trzech porcjach) 8,8 kilometra; liczba kojarząca się z niemiecką armatą. Swoją drogą numer mieszkania eMusia, żeby łatwiej zapamiętać skojarzyłem z niemieckim bombowcem. Skubiąc po kawałku minąłem półmetek "Drogi królów" Brandona Sandersona - polecam tego autora, bardzo dobrze czyta mi się jego książki.

wtorek, 12 lipca 2016

504.Żyjmy chwilą i ufnością

Życia na urlopie układanie trwa. Pod różnymi pretekstami jeżdżę do innych dzielnic do różnych marketów na zakupy. Wczoraj byłem w Ikei i w Juli, dzisiaj w Tesco. W Ikei przeżyłem zawód z powodu wycofania z oferty tych cudownie kolorowych wzorów pościeli, zostały same jakieś takie szarobure i nieładne. Prosta kalkulacja wskazuje, że prędzej się markety i pomysły na zakupy w nich skończą, niż urlop minie, ale co tam! - żyjmy chwilą; nuż widelec nam pofarci i nie dożyjemy następnej?

Machnąłem mini projekcik - malutką, prościutką winietkę pod figurki, aż się troszkę zdziwiłem, że tak gładko to poszło - ten powrót do modelarstwa znaczy. Teraz, idąc za ciosem, można by rzec, robię następną, w tym samym stylu. To niestety obudziło chętkę zakupową ukierunkowaną na formy do odlewania detali do makiet. "Niestety" dlatego, że te (fantastyczne!) formy są z Hamaryki i porto boli, zwłaszcza teraz, kiedy złoty w ramach polskiego wstawania z kolan zarył nosem w ziemię przed dolarem.

Zalecane przez doktora Marcina cudowne lekarstwo na Geistschmerz czyli spacery, mają pewien istotny feler, z którego istnienia właśnie sobie zdałem sprawę. Co krok (spacerowy) widzę ciasteczka (przeważnie dość skąpo, z uwagi na upały odziane), co nie działa dobrze na mój nastrój - każdy taki obrazek przypomina mi tylko, i to boleśnie, jak bardzo spieprzyłem swoje życie.

sobota, 9 lipca 2016

503.Dzień pierwszy

Zmora się skończyła, koszmar się rozpoczął. Wczoraj ostatni dzień w pracy, dziś pierwszy dzień wolnego. Nie wiem czy to na tę okoliczność powstałem rankiem ze sztywną szyją i powierzchniowym bólem głowy - nie byłoby to nieprawdopodobne.

Sześć tygodni gołego smutku i przygnębienia - trzeba to będzie jakoś przeżyć. Można by spytać: a po co? I byłoby to dobre pytanie. Żałosna wegetacja.

Szczyt NATO mógłby być codziennie - puste ulice Śródmieścia, normalnie w piątek szczelnie zatkane, teraz puściutkie, przejezdne, z płynnym ruchem. W sklepach i na chodnikach też luźno. W tramwaju, kiedy wracałem z pracy też tłoku nie było. Syreni Gród jak nie on! Może tylko taniec godowy dwóch śmigłowców nad Wisłą i Centrum był irytującym źródłem hałasu.

środa, 6 lipca 2016

502.Fason nagrobka

Wpadł mi do głowy pomysł na kształt nagrobka, który by akuratnie podsumował moje życie, przynajmniej w aspekcie znajomych. Powinien mieć zarys wyryty na płycie, albo pełnobryłowy kształt skrzynki narzędziowej i telefonu.

Trzeba zrelacjonować co gdzie i jak boli, co powiedział a czego nie powiedział doktór, co się robiło, o czym się myślało, nad czym się zastanawia, a nie ma pod ręką aktualnego przyjaciela, to się łapie za telefon, dzwoni do mrA i nawija przez godzinę czy półtorej. Coś się zepsuło, coś zatkało, coś trzeba zawiesić, to się łapie za telefon, dzwoni do mrA i zamawia usługę. Potrzebna porada, konsultacja, albo chociaż zrzucenie co leży na wątrobie, to się łapie... no, wiadomo już za co i po co. Komplet moich znajomych, sztuk: dwie. I taki zakres mojej funkcjonalności. Każdy ma takie życie na jakie sobie zasłużył.

niedziela, 3 lipca 2016

501.Odin głaz na Kawkaz, drugie oko na Maroko

Jutro rankiem do pracy. Zrodziła mi się refleksja, że wybieram się tam całkiem na luzie. Fakt, że mam pracować z rzeczami, a nie z uczniami czyni zasadniczą różnicę w moim nastawieniu psychicznym. Perspektywa stykania się lekcja za lekcją z (łącznie) półtorej czy dwoma setkami uczniów wystarczała do wprowadzenia w stan podwyższonego napięcia i zdenerwowania. Teraz jasno zdałem sobie sprawę z tego, że to jest głównym czynnikiem stresowym w pracy. Bałagan i poczynania kolegów i koleżanek w pracy tak silnie mnie nie irytują - teraz idę do roboty właściwie zupełnie spokojny. M. skwitowała krótko: To się nazywa wypalenie. Chyba ma rację.

Trudno mi znaleźć sobie zajęcie inne niż siedzenie w necie. Nosi mnie. Wyjść - nie widzę celu. Pograłbym sobie, ale żadna moich ulubionych gier nie chodzi już pod nowymi Windami. Próbowałem dziś coś na szybko podłubać modelarsko, ale po zmontowaniu winietki okazało się że źle przeniosłem projekt na montaż, co popsuło mi, i tak nędzny, humor. To niefajne mieć tak skopsaną wyobraźnię przestrzenną. Ciekawe czy ma to jakiś fachowy opis, że jak obrócę obraz, zwłaszcza w dwóch płaszczyznach, to nieco głupieję co jest gdzie. Na przykład maluję oczy figurkom. Oko z prawej - luzik. Oko z lewej - trudzik, bo nos przeszkadza w prowadzeniu pędzla. Obracam figurkę do góry nogami, żeby nos znalazł się po zapędzlowej stronie czyli z lewej, a oko malowane - z prawej. I kicha - nie wiem który element mam jak malować, gdzie jest dolna a gdzie górna powieka, gdzie ma być białko, gdzie tęczówka.

piątek, 1 lipca 2016

500.Nie ma cholery!

Miło byłoby wreszcie odpocząć, ale na razie dzień w dzień do roboty, a po robocie robota do domu. Miałem cichą nadzieję, że dziś skończę, ale guzik z pętelką! Dobrze będzie jak nie cały przyszły tydzień mi w pracy zejdzie. 
Praca frustruje, życie dołuje - jak nie kijem go, to pałką. A kostuchy jak nie było, tak nie ma. :-(

poniedziałek, 27 czerwca 2016

499.Gimnazja out!

No i narodziła nam się nowa rewolucja. Sądziłem, że PiS odpuścił gimnazjom i wybierze wariant 3x4, a tu się okazało, że jednak brnie twardo w swą idée fixe, czyli powrót do starego systemu 8+4. Mam wrażenie, jakby rządzili nami ludzie umysłowo zatrzymani na czasach swojej młodości przypadającej na dekady za nieboszczki komuny i podświadomie pragnący przywrócenia tamtego swojskiego świata. Jak Prezes mówi Gomułką, tak jego akolici myślą tamtymi czasami.

Nie jestem wielbicielem gimnazjów, ale przez te kilkanaście lat ich istnienia zainwestowano w nie morze pieniędzy i ocean wysiłku i czystym marnotrawstwem wydaje się rozwalenie tego z powodu widzimisię arogantów u władzy. Podejrzewam u tych ludzi myślenie magiczne - jeśli przywrócimy dawny model szkolnictwa, sprzed reformy Handkego, to automatycznie niejako osiągniemy wysoki poziom edukacji. Bardzo to sarmackie.

Ciekawe także skąd wezmą na to wszystko pieniądze? No i tyleż niepokojące, co kuriozalne są zapowiedzi przymusowego wolontariatu. Toż to jakaś karykatura kształtowania postaw prospołecznych!

Biedny Emuś jest załamany - tak piękne plany jego kariery i stabilizacji życiowej właśnie rozwalił strzał z Alei Szucha via Toruń. Pocieszałem jak umiałem.

Za to z M. nie poruszam już takich tematów, mamy wyraźnie różne spojrzenie, na tę i szereg innych kwestii.

Po długachnej radzie mieliśmy pójść do knajpy na belferskie pogaduchy poroczne. Okazało się, że zanim wyjdę muszę pozałatwiać trochę organizacyjnych, nazwijmy to, spraw, powiedziałem więc reszcie, że do nich dołączę, szacując że zejdą mi ze trzy kwadranse. Robota się przeciągnęła do czterech. Kiedy doszedłem do knajpy, już po M. i reszcie śladu nie było. Cóż, widać coś im wypadło i musieli skończyć wcześniej.

niedziela, 26 czerwca 2016

498.Okna

Koszmarnie w tej mojej izdebce w upały. Kocham to mieszkanko (bo je mam), lecz na lato to ono jest do umierania a nie do życia. Teraz wprawdzie lunęła wreszcie ulewa, lecz wnętrze całe nagrzane tak, że mimo ożywczego chłodu za oknem, w środku ciepło bije od wszystkiego: murów, podłogi, mebli.

Wczoraj wpadł Emuś oddać (wreszcie!!!) lapka. Tajemnica "tak rychłego" zjawienia się szybko wyszła na jaw - ma problem i potrzebuje rady. Cóż, Emuś dzwoni i wpada na ogół jak czegoś potrzebuje.
Po udzieleniu porady wysłuchałem relacji z (dylematów) jego życia uczuciowego dość swobodnie wyrażanych. Siedzieliśmy przy szeroko otwartych oknach i tak się zastanawiałem mimochodem, jak wielu moich sąsiadów słyszy emusiową kwiecistą perorę pozbywając się resztek wątpliwości co do mnie. Zwłaszcza ten katotaliban nade mną. Ale pomyślałem, że trochę jakoś tak głupio w trakcie rozmowy wstać i pozamykać okna - jakbym się bał czy coś. No to nie pozamykałem.

Zacząłem porządki po roku - sterty nagromadzonych papierzysk przechodzą selekcję i sukcesywnie lądują w koszu. Może uda mi się troszkę odgruzować pokój. Obawiam się jednak, że nadzieje na odnowienie i przemeblowanie są takie jak na rychłe przejście Prezesa na polityczną emeryturę.

piątek, 24 czerwca 2016

497.Koniec roku u dozorcy

No i koniec roku, a właściwie koniec zajęć w roku szkolnym, bo tenże skończy się faktycznie dopiero 31 sierpnia. W stojącym gorącym powietrzu o konsystencji ciała stałego bite trzy kwadranse żeśmy kończyli. Cud żeśmy się sami nie skończyli. Bezmyślność pożeniona z bezwładnością rodzi takie kurioza jak radosna uroczystość, na której wszyscy zdychają i marzą by się skończyła jak najprędzej. Zero skojarzenia i zawnioskowania z faktu, że zapowiadane jest 31 stopni ciepła, zaś aula zachowuje się jak piekarnik.

"-Sorze, kiedy to się skończy?
-Jak przyjedzie pierwsza karetka."

Moi kartkę z podziękowaniem dali i kwiatki. Tyle że kartka z gotowym nadrukiem, a im się nawet nie chciało jej podpisać. Właściwie mógłbym ją zwrócić do sklepu jako nieużywaną. Tyle razy tłumaczyłem im, że dobry wyraz wdzięczności, to spersonalizowany suwenir, coś co kojarzy się z konkretnymi osobami, a nie coś anonimowego, co obdarowany może sam sobie w sklepie kupić. Gadu gadu, stary dziadu. Mają na takie duperele wyjebane - rok się kończy, oceny wystawione, dozorca dziennika niech spada.

Z innych klas przyszło parę dzieciaków. Część klas olała. Dowiedziałem się, że jestem "super", że "lekcje były fantastyczne", "historia była niesamowita", "nigdy dotąd nie miałem takiego nauczyciela jak pan". Cóż, miłe, ale to łyżeczki miodu w cysternie dziegciu - nie rzutują.
Większość dokumentacji mam ogarniętą na czas, jeszcze sporo do zrobienia, ale jakoś to wszystko na razie zdaje się być pod kontrolą. Ciekawe którego lipca będę mógł odetchnąć od roboty? I w którym kierunku się rozsypię, jak puści spina poczucia obowiązku?

sobota, 18 czerwca 2016

496.Szybko!

Oceny już poustalane. Wszystkie prace sprawdzone - ulga, że następne dopiero za kilka tygodni. Jeszcze tylko tydzień "szkoły" i parę tygodni "pracy" ze stosem sprawozdawczości. Miniony tydzień był ciężki - ostatnie sprawdziany, kartkówki, poprawy itp. do oddania. Nerwowe miotanie się w poszukiwaniu dzienników i komputera, żeby powpisywać oceny. Co i rusz ktoś coś chce. Ten chce poprawiać, tamta ma usprawiedliwienie, ów pyta czy musi jeszcze coś robić, owa pyta czy może jeszcze coś robić... Oczy z tyłu głowy czy administratorka dziennika (elektronicznego) przypadkiem nie wymknęła się już po pracy, bo w końcu trzeba posprzątać w nim po działaniach mostka tratwy Meduzy, w przeciwnym razie nie będę mógł wydrukować świadectw i arkuszy. Przez cały rok wszyscy mają to w dupie i w efekcie - jak zwykle - ogarnąć musi to za nich wychowawca, bo bez tego nie zrobi swojej roboty. 

Do tego skrzynka pęcznieje od maili - rój przebudzonych ruszył do akcji. Tu usprawiedliwić. Tam wyjaśnić dlaczego się nie usprawiedliwiło. Tu napisać co dziecko może zrobić, żeby nie mieć jedynki - pamiętając o kulturalnym słownictwie i tonie. Tam potwierdzić, że owszem, pociecha ma napisać tę pracę co do której się na jutro umówiliśmy. Tu zastanowić się skąd wytrzasnąć chętnych na warsztaty w ostatnim tygodniu szkoły, na które mostek już nas zapisał. Tam wyreklamować u administracji swój sprzęt pracowniany od zdania do depozytu, żeby mieć na czym świadectwa i arkusze wydrukować. Ówdzie oblecieć sprawy trzech komisji, w które zostało się wrobionym. Równocześnie łapać koleżankę Kowalską, kolegę Malinowskiego i jeszcze koleżankę Wiśniewską dla szybkiego zgadania spraw ich uczniów z problemami; naturalnie nie da się tego zrobić za jednym zamachem, bo każde z nich pracuje w innych godzinach i w innej części szkoły, trzeba więc się nalatać na zwiady i na przechwycenie. 

Łapanie belferstwa to pikuś przy łapaniu dzienników. To nieustanne zachodzenie do pokoju i sprawdzanie "czy jest?". Czujne śledzenie kto się zbliża do pokoju i czy przypadkiem nie niesie dziennika, a jeśli tak, to której klasy i jeśli to ten, na który polujemy, to uprzedzając konkurencję wydrzeć i ujść z cennym łupem myląc pogonie, by zaszywszy się w ustronnym miejscu porobić potrzebne adnotacje. Sprawdzanie po dwa, trzy razy czy wszystkie oceny powpisywane, czy nic nie brakuje. Jeszcze ostatnia odpowiedź, jeszcze ostatnia poprawa, ulga, że udało się i dziecię jednak jedynki u mnie uniknęło. Sapnięcie z irytacji, że ten i ów wypiął się ostentacyjnie na nauczyciela, pewny bezkarności w końcówce roku.
Czas na chwilę westchnienia z żalu na wieść o tym, że taki czy inny w sumie dobry dzieciak jednak poległ i promocji nie dostanie.  

A to wszystko z lekcjami w tle. Pięć godzin snu. I to zdziwienie - to już cały rok minął?


-Co ja mogę jeszcze zrobić?
-Eee... przepraszam, Jasiu... a z czym?
-Żeby nie mieć jedynki.
-Miesiąc temu wiedziałeś, że ci grozi jedynka i NIC, ale to NIC przez ten czas nie zrobiłeś. Nawet nie dotknąłeś tej kwestii choćby aluzyjnie. Przychodzisz dzień PO wystawieniu ocen i chcesz poprawiać?
-No tak, bo ja nie mogę mieć jedynki.
-Bardzo mi przykro, ale za późno.
-Ale ja chcę poprawiać!
i tak jeszcze długo...

-Pan Kowalski?
-Nie, Aberfeldy.
-Nie jest pan panem od chemii?
-Nie, proszę pani.
-Na pewno?
-...Tak, na pewno.
-Acha. I Kowalski też nie?
-...Też nie.
-Co za szkoła!

Sms: Moja córka Dżesika ma już te dwie jedynki i teraz doszła jej trzecia z fizyki.Ona nie może jej dostać. Pan jako wychowawca MUSI coś z tym zrobić i wpłynąć na panią od fizyki. To takie dobre dziecko i takie emocjonalnie bardzo emocjonalne, ona może sobie coś zrobić. Pan MUSI się tym zająć i to SZYBKO!!!
Janusz Paździoch

wtorek, 14 czerwca 2016

495.Jak saper

Nauczyciel, jak saper, myli się tylko raz - kiedy wybiera ten zawód.

W tych dwóch zawodach najszybciej i najdokładniej zostaniesz nauczony przez ludzi, jak nie ufać bliźnim - policjant i nauczyciel.

Jest tyle piękne zawody - kszonc, doktór... Wsadzi dwa palce w dupę i woła 40 euro. Aber, um Gottes willen, warum Lehrer?! /parafrazując obersta Potena/

"Nacjonalizacja to przejęcie przez państwo prywatyzacji mienia."

-Jaś nie chodzi, lecz chadza. Dobre oceny z I półrocza go satysfakcjonują, więc w drugim nie czuł potrzeby uzyskiwania nowych. Średnia ważona daje mu "dopa".
-To w czym problem, jak mu to wychodzi ze średniej?
-Ależ on nic nie robił w II półroczu! Nie ma żadnej oceny pozytywnej!
-A co zrobiłaś, żeby miał? Kryteria spełnione? Spełnione. To pozamiatane.

Zosia na pewno zrobiła wszystkie zadania co pan kazał. Kiedy patrzyła na monitor widziała tylko trzy zadania, a więc były tam tylko trzy. Nie umiemy sobie wyjaśnić jak to się mogło zdarzyć, że inne dzieci mieli 5 zadań, a naszej córce wyświetlono tylko trzy. Chcielibyśmy uwierzyć, że to była tylko awaria sprzętu, ale nie chcemy już w to teraz wnikać. Kategorycznie domagamy się prawa do ponownego napisania przez naszą córkę sprawdzianu.
                                                                                                              Janusz i Grażyna Boczek

sobota, 11 czerwca 2016

494.Trzeci

Jeszcze dwa tygodnie zajęć, potem już tylko papierkowa robota, na kilogramy mierzona. Ostatnie kopy prac do sprawdzenia.

Delikatne ukłucie żalu... fajnie byłoby pójść z kumplami w Paradzie. Na forum rzucił ktoś nawet ogólną sugestię pod moim adresem, ale spóźnioną. Nie mam już ochoty na żadne spotkania - płytkie, ulotne, nic nie wznoszące, za to zbyt często pozostawiające uczucie przykrości lub smutku. Nie mam nastroju iść wśród  rozbawionych ludzi i udawać, że mi też do śmiechu i bawię się dobrze. Tempi passati... 

Szwankujący obraz okazał się w końcu agonią monitora, co oznaczało, że plany odbudowania poduszki finansowej, nadszarpniętej legozakupami wzięły w łeb. Poszedłem, pooglądałem długo porównując obraz i w końcu kupiłem. To mój trzeci monitor w życiu i trzeci przeskok nie tylko rozmiarowy. Pierwszy to była kineskopowa "piętnastka", drugi to 20-calowy płaszczak w formacie 16:9, a teraz mam taki jak ekran kinowy, 24-calowy. Różnica znaczna, mam wrażenie, że muszę strasznie daleko jechać kursorem w lewo i w prawo, żeby coś w bocznej strefie kliknąć.

Kończę składać wielgachny model samolotu z Lego Technic. Fajna zabawa. Aż szkoda go będzie rozebrać, bo przecież nie mam gdzie trzymać takiej landary. Miałem lekką fazę na wejście głębiej w Lego, ale chyba mi mija - jednak zwykłe klocki (znaczy nie-Technic) nie bardzo mnie porywają. Fajnie pooglądać cudeńka jakie ludzie z nich robią, ale samemu... choćby nie czuję pociągu na tyle silnego, żeby stłumił ustawiczne pytanie "Popatrz ile to kosztuje! Pomyśl ile potrzebowałbyś klocków na takie projekty, które oglądasz i zastanów się czy naprawdę masz ochotę wybulić na to tyle kasy?" No fakt, jak ktoś siedzi w tym od dawna, to mógł sobie przez lata uzbierać odpowiednią bazę klocków, a tak startując od zera jak ja, to... oj, portfel zaboli! Troszkę sobie w charakterze zastępczym nabyłem figurek Lego, zabawne i tyle, można by rzec, że na szczęście nie czuję w tym kierunku pasji.

wtorek, 7 czerwca 2016

493.A-a-aaa! Gimbusy dwa

Rozpoczęcie tygodnia nieprzyjemne - lekki ból głowy już od niedzielnego zmroku i zdecydowany po poniedziałkowej robocie. Rozmowa z M. potwierdza w pewnym stopniu moje przypuszczenia, że odpowiadają za to głębokie mięśnie pleców, prawdopodobnie obręczy barkowej, które spinają się stresem i ograniczają dopływ krwi do mózgu. Pomaga rozgrzanie - gorąca kąpiel i ręczny aparat nagrzewający (podczerwienią), ale niestety to tylko krótkotrwała ulga, znaczy w wannie nie boli, wychodzę z wanny i boli. Co do rozluźniania się alkoholem, to podchodzę do tego z wielką niechęcią - to jak wypędzanie diabła belzebubem. Wiem z doświadczenia tyle, że mała porcja nie pomaga, a dużej nie mam odwagi ani ochoty testować. :-)   
Nie wiem jak długo będę w stanie tak pracować. Jedna klasa potrafi człowieka tak urządzić.

Dochodzę do wniosku, że na naszą tratwę Meduzy przychodzą gimbusy generalnie dwojakiego rodzaju. Jeden typ, to mało zdolne, umiarkowanie pracowite, w najlepszym razie zakuwające i odtwarzające  informacje, nie radzące sobie w ogóle lub w znacznym stopniu z bardziej zaawansowanymi umiejętnościami (tworzenia, przetwarzania i interpretowania informacji). Swój wynik w rekrutacji zawdzięczają wymęczonym i wyjęczanym na belfrach ocenom na świadectwie, którymi rekompensują marny wynik egzaminu gimnazjalnego.

Drugi typ to leniwe cwaniaki, czasem nawet umiarkowanie zdolne, lecz tych zdolności nierozwijające, gdyż wyćwiczyły się w unikaniu pracy i kombinowaniu jak prześlizgiwać się przez system z minimalnym wysiłkiem. Specyfika egzaminu gimnazjalnego, na którym (z niektórych przynajmniej przedmiotów) nie pisze się, tylko zaznacza kółkiem lub krzyżykiem prawidłową odpowiedź, pozwala im osiągnąć całkiem znośny wynik, możliwy do osiągnięcia przy ich leniwej bystrości, a rekompensujący ich słabsze świadectwo.

Tyle tylko, że oba typy nie nadają się do liceum. Na leniwym cwaniactwie daleko się nie zajedzie, bo tu wymaga się uczenia i stosowania wiedzy na znacznie wyższym poziomie niż ten, do którego przywykli. Pilne nieloty zaś zderzają się z niebotyczną ścianą wymagań zakresu rozszerzonego, gdzie trzeba dobrze kojarzyć i przetwarzać informacje, a proste odtwarzanie nieskomplikowanych treści jest absolutnie niewystarczające. Efekt jest łatwy do przewidzenia - kiepskie wyniki maturalne, a zanim to nastąpi - umęczenie i zniechęcenie nauczycieli.

A jak myślisz, drogi Czytelniku bądź Czytelniczko, co zrobiliśmy przez mijający właśnie rok, by przyciągnąć do nas lepszą młodzież?

Zgadliście! Nic. 
Więc raczej nietrudno przewidzieć, jakie rysują mi się perspektywy na przyszły rok szkolny. No hip, hip, huja*)!

______________________________________
*) błąd ortograficzny zamierzony dla zgrabności wizualnej bon motu.