Pierwszy od kilku lat wyjazd z miasta. Zwiedziłem sobie trzy muzea, lecz wrażenia mam mieszane.
Muzeum na zamku w Ciechanowie.
Widać znaczne środki finansowe (europejskie) pozyskane i zainwestowane, ale ekspozycja dość skromna, forma (tzw. multimedialność) nie przesłania niezbyt obfitego przekazu. Ponadto aranżacja salek w wieżach z jednej strony zdradza pewną pomysłowość, jednocześnie jednak miejscami zalatuje nieco kiczem i tandetą. Do tego zaskakuje zupełny brak sklepiku, w którym można by nabyć jakieś pamiątki, literaturę bądź mapy. Pomijam już dość kontrowersyjny pawilon wstawiony w środek zamku.
Muzeum pozytywizmu w Gołotczyźnie.
Nazwa tak przesadzona w stosunku do oferty, że niemal bulwersująca. Dworek Aleksandry Bąkowskiej wypełniony eksponatami od Sasa do lasa, zda się na zasadzie "co nam wpadnie w ręce to wstawiamy i wieszamy". Od starych olejnych portretów ludzi, których związek z okolicą i pozytywizmem pozostaje nieznany lub nad wyraz wątpliwy, przez plansze z natłokiem fotografii dotyczących okolicznych przedsięwzięć aż po, być może mające jakąś wartość artystyczną, obrazy jakiegoś lokalnego twórcy (twórców?). Całość tworzy kakofonię treści i stylów, w tandetno-kiczowatych wnętrzach - te panele (?) na podłodze i schody z balustradą zdradzające umiłowanie oferty popularnych marketów budowlanych i lakierów "Sosna. Połysk". W sumie dość straszne.
Willa "Krzewnia" Aleksandra Świętochowskiego sprawia dużo lepsze wrażenie - widać pewną jednolitość koncepcji aranżacji i jej realizacji. Prawie oryginalny układ wnętrz z XIX w. jest interesującym przykładem willowej adaptacji dworkowego układu z centralną sienią, tu przeobrażoną w hall. Do tego stosunkowo obfity wystrój pomieszczeń w miarę udanie stara się obrazować wygląd prowincjonalnego mieszkania z przełomu stuleci.
Tyle, że nazwanie tego wszystkiego muzeum pozytywizmu to jednak grube nieporozumienie, bo o tym pozytywiźmie to tam jest tyle, co kot napłakał.
Muzeum romantyzmu w Opinogórze.
Kiedyś było to muzeum Zygmunta Krasińskiego i to było jak najbardziej OK; obecna nazwa sugeruje coś, czego tam prawie nie ma. Jest Zygmunt i jego papcio Wincenty, są szwoleżerowie, ale romantyzm to tam jest pośrednio - tyle ile w rzeczonym Zygmuncie, więc nazwa jest po prostu ewidentnym nadużyciem wprowadzającym w błąd. Wystawa "militarna" w oficynie nawet zgrabna, choć mam pewne zastrzeżenia*). Za to nowe inwestycje w parku i wokół zdumiały mnie - oranżeria, którą Krasińscy z pewnością chcieli zbudować, ale nie zbudowali, to my ją wznieśliśmy "trochę" później, i jest, i voilà. Ogromne rozłożyste gmaszysko "wozowni" u stóp pałacyku sprawia wrażenie inwazji pomarańczowego grzyba rozlewającego się wokół wzniesienia. Całość kojarzy mi się z amerykanizmem - budujemy park rozrywki i wyciskania mamony. Być może to skrzywienie zawodowe historyka-mamuta, niepojmującego tzw. nowoczesności.
Reasumując, ja rozumiem, że marketing, że trzeba na siebie zarabiać i przyciągać klientów, a nie każde muzeum ma mnóstwo atrakcyjnych zbiorów, ale biznes to nie wszystko i wypadałoby nie przekraczać granic, przed którymi placówka kultury wyższej jaką jest muzeum powinna się zatrzymać.
W sumie w tych przedsięwzięciach zobaczyłem przebłyski czegoś, czego bardzo nie lubię, a zdarza mi się spotykać u niektórych ludzi pochodzących z małych miasteczek. Przypomniał mi się także pewien cytat z serialu "Kariera Nikodema Dyzmy", ale tego już nie przytoczę, bo mnie tu zhejtują jako wielkostołecznego aroganta i krawaciarskiego szowinistę.
__________________________________________________
*) Amaranty na prezentowanych mundurach jawią mi się raczej kryptokarmazynami względnie karminami. No i ewidentnie austriacki Uhlan (obraz Adalberta von Kossaka (sic!)) opisany jako ułan Księstwa Warszawskiego to kompromitacja.