Kolejna sobota bólem głowy anonsuje i kwituje koniec tygodnia.
Ostatnie w tym roku szkolnym zebranie z rodzicami - szybko i bez jakichś atrakcji. Frekwencja - jak u dzieci, mimo iż to obowiązkowe zebranie i kilkakrotnie prosiłem o obecność, to 1/3 olała. Nie mam już siły i ochoty obdzwaniać i upraszać esemesami o łaskawe przybycie i pokwitowanie pobrania informacji o przewidywaniach, jakież to oceny ich dziedzice i sukcesorki mogą na koniec roku otrzymać. Przekonałem się, że część i to zignoruje. Nie zważając na jęki i lamenty administracji biadającej nad spustoszeniem budżetu obesłałem olewaczy poleconymi z potwierdzeniem odbioru.
Na 15 czy 16 zagrożeń jakie wystawiłem, przychodzi do mnie 3 rodziców. Reszta widać nie czuje potrzeby.
Właśnie kończą się matury - spora ulga, zważywszy, że w zwyczaj już weszło iż wsadza się mnie na przewodniczącego zespołu nadzorującego. Zwykły członek może sobie podejść na luzie i niemal*) za figuranta robić, a cały stres i odpowiedzialność na przewodniczącego spada. W dodatku nawet jak kto na maturze danego dnia nie siedzi, to może zostać znienacka**) uszczęśliwiony zastępstwami w ilościach przewyższających dawkę potrzebną dla osiągnięcia szczęścia.
-Od dawna nie odzywałeś się do mnie.
-Ja już do nikogo nie dzwonię.
-Oj, nie mów tak.
-Kiedy to prawda.
-Nie możesz żyć samą pracą.
-Ale ja nic poza nią nie mam.
-...
____________________________________
*) Niektórzy bez "niemal" - ich użyteczność jest na poziomie paprotki z prezydialnego stołu. Albo i niżej.
**) To znaczy dopiero przyszedłszy do pracy, gdyż niekiedy skojarzenie kto danego dnia siedzi na maturze, albo jest gdzieś oddelegowany i przygotowanie dzień wcześniej zastępstwa, okazuje się być niejakim wyzwaniem i dziełem ostatniej chwili.