Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 23 września 2012

53.Wyłącznik pragnień

Zimno. Na dworze, mimo słońca, wygwizducha. W domu na tyle rześko, że wyciągnąłem zimowe papucie i przez chwilę rozważałem rękawiczki. Cóż  począć - zmarźluch jestem.

Tu miałem ochotę napisać o moim nastroju, ale zmieniłem zdanie - M. by się zaraz znowu zaczęła martwić, więc po co? Mnie by ulżyło, ale nie chcę po takim koszcie.

Miałem nadzieję, że łatwiej mi przyjdzie pogodzić się ze swoją samotnością na całe życie. 20 lat temu wycofanie się poszło o wiele mniej boleśnie. Teraz jest trudniej. Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy sumy wszystkich przykrości, czy też...? No właśnie - sam nawet nie wiem czego. Dobra Bozia jednak schrzaniła ten projekt. O ileż prościej byłoby, gdybyśmy mieli w sobie taki prosty przełącznik, którym można by zrobić "pstryk!" i wyłączyć niezaspokojone pragnienia i nigdy już ich nie czuć. O ileż łatwiejsze byłoby życie...

poniedziałek, 17 września 2012

52.Poniedziałek na nowy tydzień

Mało snu.
Kiepski nastrój.
Na rozpoczęcie tygodnia zderzenie z klasą olewającą moją pracę i mnie. Nie miałem siły w trakcie lekcji zmienić scenariusza tak, żeby ich zagonić do pracy. Ten przedmiot jest w takich sytuacjach jak tankowiec - ociężały i słabosterowny. Matematyk czy chemik może rzucić jakieś zadania do rozwiązania. Polonista wskazać wiersz do interpretacji. A co ja mogę zrobić? Oni są tak  powolni i nieporadni w większych partiach tekstu, że potrzebują mnóstwo czasu by wykonać jakąś uchwytną (i ocenialną) pracę. Ja na lekcji tego czasu nie mam. A króciutkiego tekstu z którego mogliby coś wyciągnąć - na ogół nie mam; zresztą wtedy realizuję na lekcji poniżej połowy wymaganych treści - a co z resztą? 
Nie umiem uczyć dzisiejszej młodzieży i nie powinienem mieć wychowawstwa. W takich chwilach czuję się jak hochsztapler. Ale muszę z czegoś rachunki płacić i coś jeść, choć nie za bardzo wiadomo po co. A gdzie ja dziś znajdę pracę w innym zawodzie? I jakim? Moje wykształcenie jest zbyt wąsko specjalistyczne. Nie mam też żadnych znajomości, które by mi dawały choćby złudzenie jakiegoś ułatwienia. A przecież i tak powinienem się cieszyć, że w ogóle mam pracę, bo bardzo wielu belfrów w tym roku pracę potraciło i nie wiadomo czy jeszcze do zawodu wrócą.


niedziela, 16 września 2012

51.Pomaganie

Kiedy ktoś próbuje nawiązać z nami kontakt - oceniamy go i podejmujemy lub odrzucamy inicjatywę. Każdy z nas ma próg owej akceptacji ustawiony gdzie indziej i innym zestawem potrzeb uwarunkowany. Ktoś może nawiązywać kontakty z dużą rezerwą, ale mieć silną potrzebę pomagania innym, która obniża mu wspomniany próg w razie napotkania osoby, którą rozpozna jako wymagającą pomocy i wsparcia. Takie naturalne predyspozycje mogą być zarazem przydatne w pewnych zawodach, jak i wzmacniane wykonywaniem tych zawodów, ale mogą też utrudniać funkcjonowanie w życiu pozazawodowym.

Tkwi w tym jednak pewna pułapka: taki "urodzony samarytanin" podejmując inicjowany kontakt i zgodnie ze swym instynktem i wiedzą starający się pomóc drugiej osobie, napotyka reakcję tej osoby i kluczowe dla dalszego rozwoju wydarzeń jest to, jaka będzie ta reakcja. Z oferowanej pomocy można skorzystać lub nie. 

Przykładowo: mówimy że coś nas tutaj boli; rozmówca wyjaśnia nam, że obrzęk, zaczerwienienie, ból oznaczają stan zapalny i trzeba podjąć takie i takie środki lecznicze, bo w przeciwnym razie stan się pogorszy. Można to przyjąć do wiadomości i pójść do lekarza, albo uznać, że to tylko takie tam strachy na lachy i lepiej poczekać aż może samo przejdzie, albo wziąć apap i może minie, albo stwierdzić że po prostu tak się zdarza, zaakceptować, że tak już mamy że nas boli, przestać o tym myśleć, zająć się czymś innym i powtarzać sobie, że aktualnie jest już dobrze, zapanował spokój i nie wolno go zakłócić. 
A rozmówcę ostrzegającego nas przed zgubnymi następstwami takiego myślenia i wskazującego, że nie jest dobrze, bo zapalenie nie minie samo lecz zatruje cały organizm, potraktować wrogo jako namolnego intruza nie chcącego przyjąć do wiadomości, że zmusza nas do działania wbrew naszej woli.

Lekarze to szczęśliwcy, gdyż wiedzą już, że nie da się wyleczyć pacjenta na siłę. Jeśli pacjent nie przyjmuje wskazań i sugestii lekarza, wypiera fakt choroby, wyrzuca leki, odmawia terapii - lekarz jest bezradny. Pojawia się pytanie co wtedy powinien zrobić? Jeśli kardiolog ma pacjenta ciężko chorego np. na nerwicę, który nie chce słyszeć o wizycie u psychiatry, bo uznał, że "choroba serca" brzmi lepiej, to co ma zrobić? Udawać? Brać udział w komedii której żąda pacjent? Leczyć go na urojoną chorobę serca i jakieś leki dawać? Tym samym podtrzymywać samooszukiwanie się pacjenta? Czy może odmówić, licząc na to, że to wstrząśnie pacjentem i ten jednak da sobie spokój z wypieraniem rzeczywistości?
Albo bardziej ostry przykład. Pacjent ma raka przewodu pokarmowego, ale twierdzi, że to tylko od przejedzenia ma niestrawności, albo od tej chemii co ją do jedzenia dają  i żeby doktor mu zapisał jakiś środek przeciwbólowy, żeby on sobie mógł wziąć, jak go zamdli. A wszelkie sugestie, że cierpi na o wiele poważniejszą chorobę kategorycznie odrzuca i domaga się żeby go nie zmuszać do działania wbrew sobie i robienia czegoś, czego nie czuje.

Lekarz wie, że jeśli nie nakłoni pacjenta do porzucenia samookłamywania się to nic nie zdziała. Kiedyś musi jednak przyznać się sam przed sobą, że nie da rady tego uczynić - musi poddać się i zająć innymi ludźmi nie tkwiącymi w obłędnym autodestrukcyjnym uporze, ludźmi którzy są owarci na pomoc i którym dzięki temu może pomóc. Pacjent nie chce przyjąć do wiadomości swej choroby - jego wola. Nie chce się leczyć - jego wola. Ale nie może żądać od lekarza, żeby ten - wiedząc o gangrenie pacjenta -  uczestniczył w mających mu pomóc seansach wpatrywania się w księżyc.

Jeśli ktoś nie chce prawdy i nie chce pomocy, to ma do tego prawo - jest wolnym człowiekiem. Ale z tego samego powodu nie ma prawa oczekiwać od innych, żeby brali udział w tworzonej przez niego i dla jego wygody fikcji, zakłamującej rzeczywistość.

Niestety, nauczycielom tak trudno pogodzić się z tym, że komuś nie mogą pomóc, nie mogą go przekonać, nauczyć itp. tak trudno im pozwolić komuś by wybrał złą i szkodliwą drogę. Może ma to coś wspólnego z tym, że funkcjonują w świecie nauki a zderzają się ze światem irracjonalnych emocji? A może to lokalna odmiana kompleksu Boga? Tak czy owak - jest nam w tej przestrzeni trudno. 

Warto zapamiętać:

"Nie można zmieniać drugiego człowieka wbrew jego woli."
L.K.

piątek, 14 września 2012

50.Jedyny zdatny


Wczoraj maraton: lekcje, rada, zebranie z rodzicami - od 8.30 do 20.15 ciurkiem w pracy. Potem spacer z M., żeby nie wracała sama z roboty do domu (walking in  the rain).

Większość zebrania zeszła na dyskusji rodziców na temat finansowy - ile i jak płacić na potrzeby szkoły i klasy. Wiem jak to jest, kiedy się w domu nie przelewa (byłem nauczycielem stażystą   ), ale skłonność niektórych ludzi do napastliwego handryczenia się o jakieś marne (dosłownie) kilka złotych budzi we mnie niesmak.

Męczy mnie obcowanie z ludzką głupotą. Zwłaszcza w tym zawodzie nie można dać tego po sobie poznać w kontakcie z klientami. A przecież czasem brak już słów na eufemizmy i aż się prosi nazwać problem po imieniu.

Miałem chwilę nadziei i radości. Trwała kilka sekund - do momentu powrotu rozsądku, który oznajmił że nic z tego nie będzie. Otóż zażądano zmiany nauczyciela (w nauczaniu indywidualnym), czyli mła. I dyrekcja w swojej bezgranicznej podłości, bezwzględności, okrucieństwie, sadyzmie itp. odmówiła. Dalej więc będę się męczył. Koszmar. No bo przecież jak indywidualne to tylko ja mogę, gdyż drugi belfer się do tego nie nadaje. Biedactwo! Też bym chciał się tak ustawić...  



środa, 12 września 2012

49.Instrumenty II

Po napisaniu wczorajszego posta zastanawiałem się jakie mogą być przyczyny takiego instrumentalnego traktowania innych ludzi.

Przypuszczam, że jedną z nich może być niskie poczucie własnej wartości, tworzące niewiarę w to, że człowiek może być pokochany i zaakceptowany za to jakim jest. Osoba taka sądzi, że nie ma szans na prawdziwą, zdrową relację (bądź związek) i jedyną szansą na uzyskanie czegokolwiek, tzn. na zaspokojenie choć części swych potrzeb jest instrumentalne potraktowanie drugiego człowieka jako "dawcy" pokrycia deficytów. Można to też określić następująco: nie wierzę że dostanę po dobroci, więc zabieram podstępem.

W związku z powyższym, jak sądzę, jest przypadek osoby, która ma za sobą toksyczną relację, bądź z dzieciństwa, bądź z dorosłego życia. Takie traumatyczne przeżycie na gruncie niskiej samooceny może działać jako wzmocnienie i potwierdzenie przekonania, że uczciwa relacja jest niemożliwa, więc zamiast gonić za nią jako mirażem, lepiej wyrwać co się da dla siebie, w myśl zasady beatus qui tenet.

Myślę, że takie traktowanie ludzi może być także skutkiem niedostatecznego rozwinięcia uczuć wyższych i wyrośnięcia w przekonaniu, że liczy się wyłącznie własna wygoda i interes, a innych ludzi warto traktować tylko jako dostawców dóbr i usług.

W każdym z przypadków powtarza się brak szacunku dla człowieka - najpierw dla siebie, a za tym - dla innych ludzi.

Ciekawe czym jeszcze może być spowodowana postawa instrumentalnego traktowania ludzi.

* * * 
Oberwałem na dyżurze rykoszetującą piłką w głowę. To był potężny strzał. Chyba nigdy nie dostałem tak mocno. Miałem wrażenie jakby mi się w środku mózg zatelepał o czaszkę. Troszkę mi było niedobrze, a teraz mnie trochę boli głowa. W sumie chyba dobry znak - jakby była pusta, to by nie bolała. ;-)

Gorzej chyba oberwała koleżanka, która stała obok i zaliczyła w makówkę tuż przede mną. Podejrzewa, że jej przekulało kręgi szyjne. Dłonie, jak widziałem, drżały jej jak staruszce. A że z kręgosłupem w ogóle ma duże problemy, to niedobrze jest.

Żeby było weselej to nie był mój wyznaczony dyżur, tylko poszedłem zastąpić na parę minut koleżankę, która musiała coś z jakimś konkursem załatwić. A kiedy na dyżur przyszła, to zostałem już dla obgadania spraw wychowawczych. I parafrazując stare przysłowie: dla towarzystwa dał Cygan sobie w łeb p...ąć. ;-)

EDIT:
Koleżanka była na zabiegu i okazało się, że ma 9 kręgów przestawionych! Dowiedziała się, że wnioskując z efektów poszło na nią obciążenie odpowiadające 200 kg. Gdyby nie to, że jest bardzo wysportowana, to byłaby tam straszna demolka.

wtorek, 11 września 2012

48.Instrumenty

Wymiana z M. smutnych refleksji na temat naszych doświadczeń z ludźmi traktującymi innych przedmiotowo. Tworzących relację, w której wyznaczają drugiej osobie miejsce i rolę jaka jest im wygodna, bez oglądania się na pragnienia i emocje tej osoby. Ta osoba ma być do dyspozycji, kiedy zajdzie potrzeba: wysmarkać się, oderwać od codzienności, poradzić się, rozweselić się, posnuć fantazje dla ubarwienia codzienności. A kiedy potrzeba zaspokojona, takiego człowieka jak narzędzie odkłada się na jego miejsce, gdzie ma czekać do następnego razu. Kontakt zostaje ograniczony do podtrzymywania znajomości, a nie do  rzeczywistej wymiany myśli. 

Kiedy ta osoba komunikuje swoje potrzeby, pragnienia czy emocje, spotyka się to z niedowierzaniem i dezaprobatą - to zakłócenie zaplanowanej relacji, zachowanie nieoczekiwane i niepożądane. Cóż za pomysł, żeby instrument gadał, bądź domagał się! Jego funkcją jest być użytecznym i w tych granicach może liczyć na dobre traktowanie. Nieroztropnie wszak jest nie dbać o narzędzie, które przecież jeszcze może się przydać, prawda? Charakterystyczne jest także stanowcze wypieranie przez takich ludzi faktu przedmiotowego traktowania: bądź z góry deklarują że oni nie traktują innych instrumentalnie, bądź odrzucają takie zarzuty jako bezpodstawne, płynące ze złego zrozumienia ich intencji, z nadinterpretacji itp. ale z reguły ze wspólną cechą: zrzucaniem z siebie odpowiedzialności i próbą budowania poczucia winy u tego, kto im coś takiego zarzuca.

Kiedy relacja dochodzi do punktu krytycznego w postaci oporu czy buntu strony traktowanej przedmiotowo, zwykle zadziwiająco łatwo z takiej relacji rezygnują, godząc się na jej przerwanie, a nie podejmując próby jej uzdrowienia. Skojarzenie z rozglądaniem się za nowym narzędziem, kiedy dotychczasowe odmówiło posłuszeństwa nasuwa się nieodparcie. Niczym slogan fabryki: "Nie naprawiaj! Kup nowe!"

poniedziałek, 10 września 2012

47.By the book

Pierwszaki, jak to się mówi potocznie, idą nową podstawą programową. Inne wymagania, inny układ treści. Zmiana DUŻA. Trzeba się najpierw obwąchać z tą nowością i nie ma co w pierwszym roku bawić się w żadne eksperymenty czy autorskie modyfikacje. Na to przyjdzie czas w następnych latach, jak się rozeznam w tym wszystkim.

Z wydawnictwa dostałem plan wynikowy, w którym mam pięknie rozpisane co kiedy uczeń powinien opanować i umieć. W pierwszym przelocie będę działał by the book - zobaczymy jak to będzie wychodziło z tym materiałem, który dostajemy (mam na myśli  materiał dwunożny). W następnych latach, tak jak do tej pory robiłem, będę go sobie modyfikował wedle potrzeb.

Mam w jednej kolumnie wypisane wymagania podstawowe a w drugiej wymagania ponadpodstawowe. Na te drugie nie zwracam uwagi - przymierzyłem się do nich pod kątem tej czy innej lekcji i szybko się zorientowałem, że to dla naszej szkółki nieosiągalne. Dzieciaki, które do nas przychodzą nie doskoczą do takich wymagań na historii. Może w najlepszej klasie uda się przy niektórych tematach wcisnąć to i owo, ale to będzie raczej okazjonalna degustacja niż stały składnik diety.

Dziś pierwsza merytoryczna lekcja i brzdęk! Nie zrealizowałem wszystkich wymagań podstawowych. Mogę sobie znaleźć różne wytłumaczenia, niektóre nawet prawdziwe (nieułożona i nienawykła do pracy klasa, uczniowie nie mają ani nawyku, ani umiejętności notowania - muszę dyktować), ale faktem jest że to poważny sygnał ostrzegawczy. Na kursie doskonalącym na temat nowej podstawy programowej już się zorientowałem, że wbrew pozorom treści za wiele nie ubyło i może być trudno. Ale teraz widzę, że może być i gorzej. Trzeba się będzie nieźle nagimnastykować, żeby z wszystkim się wyrobić.
Pytanie tylko: jak? 

sobota, 8 września 2012

46.Temu co za morzem i wszystkim innym

Piosenka Haliny Mlynkovej "Kobieta z moich snów". Jeśli odciąć z niej warstwę płci tekst staje się uniwersalny. Powinien go przeczytać, zapamiętać i przyjąć za swą marszówkę w drodze przez życie uczuciowe każdy człowiek, nieważne czy kobieta czy mężczyzna.
Tak niewielu ludzi ma odwagę otworzyć się, wyrazić swe prawdziwe uczucia i pragnienia. Tak niewielu ma siłę by pozbyć się oblepiającego ich lęku przed otoczeniem. Tak niewielu ma siłę by żyć prawdziwie, a nie w wirtualnej fikcji. Tak niewielu ma siłę by żyć w zgodzie ze swoim prawdziwym, a nie sztucznym i zakłamanym "ja".

Dziękuję Ci moja nieoceniona M. za zwrócenie uwagi na ten tekst. ♥


Kobieta z moich snów

Śniłam czyjś sen i przespałam wiosnę
Zbudziłam się i mam nowy plan
Teraz przede mną jest lato gorące
A za mną klatka ze ścian

Chcę damą być i chcę być natchnieniem
Divą kobiecych kaprysów i wad
Dla jednych muzą, a dla innych snem
Chcę stworzyć na nowo swój świat

Już dziś chcę nie bać się słów
Od dziś chcę sobą się czuć
Już dziś chcę mieć czego pragnę
Chcę kobietą być
Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę znów żyć, chcę być kobietą z moich snów...

Już nie chcę grać, udawać spełnienia
Oddałam siebie, naprawiam swój błąd
Chcę być kobietą, uwodzić spojrzeniem
Nie chcę być planem i grą

Chcę mieć znów czas na swoje słabości
Chcę decydować z kim tańczę i śpię
Nie chcę już słyszeć, że nie wolno mi
Być taką kobietą jak chcę

Już dziś chcę nie bać się słów
Od dziś chcę sobą się czuć
Już dziś chcę mieć czego pragnę
Chcę kobietą być
Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę kobietą być

Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę znów żyć, chcę być kobietą z moich snów...
Chcę być kobietą z moich snów... już dziś!

piątek, 7 września 2012

45.Coś mi chodzi po głowie

Ostatni ze szkoły wyszedłem. Jakoś zeszło mi nad dokumentacją. Nachodziłem się, nasiedziałem się, a niewiele zrobiłem. Lubię mieć przygotowane materiały, narzędzia i wykonać sprawnie robotę. A w szkole tak się nie da. Zawsze się okazuje że czegoś brakuje, bo nie było, już wyszło, nie zrobiło itp.

Znowu godzina wychowawcza i demony przeszłości odżyły, a właściwie to obudziły się, bo nigdy nie umarły. Nie umiem ich zająć. Nie umiem zagospodarować ich energii na godzinie wychowawczej. Na przedmiocie mam konkret i czuję się pewnie, więc jest OK. Na wychowawczej - małpi gaj. Gdyby byli bandą chamów i prostaków, nie zdzierżyłbym i ich pacyfikował, choćby terrorem. Ale sęk w  tym, że to w gruncie rzeczy sympatyczne stworzenia i lubię tych gałganów. A te cholery to bezbłędnie wyczuwają i włażą mi na głowę.

czwartek, 6 września 2012

44.Na drugim końcu tęczy

I.
Nauczyciel zadaje szyku swoimi zdecydowanie zielonymi portkami. Na korytarzu kilkoro uczniów płci obojga podśmiewa się po cichu. Jeden z nich szczerzy się promiennie.

N: -Co jest?
U: -Panie profesorze, co słychać na drugim końcu tęczy?
N: -Nie wiem. Jak się przefarbuję na rudo, to ci powiem.

II.
Refleksja nauczycielki na temat wieku katechety:

-Ale ksiądz to stara dupa jest! Tylko 2 lata młodszy ode mnie.


środa, 5 września 2012

43.UPP

Dziś sobie uświadomiłem na czym polega mój problem. No dobra... Jeden z moich problemów. Jestem "ujmującą pierdołą-pocieszycielem, który jest dla wielu ważny, ale którego nikt nie traktuje poważnie" i dlatego jest sam. Za bardzo pasuje, żeby było chybione. Jak to zmienić? Nie wiem czy w ogóle to jest możliwe, bo to przecież płynie ze środka a nie jest tylko zewnętrzną, wypracowaną formą.

Zajebiście. :-(

wtorek, 4 września 2012

42.Come back

Dziwna atmosfera w pracy. Poczucie zmęczenia i frustracji, a nie czuć zupełnie że zaczyna się coś nowego - czoło fali "reforma programowa Hallowej" dotarło do ogólniaków. Nigdy wcześniej nie miałem poczucia takiego marazmu i braku dynamiki. M. trafnie to określiła jako zupełny brak poczucia świeżości w gronie. Fatalnie to rokuje rozpoczętemu rokowi pracy. Dyrekcja jest na to zupełnie ślepa. Jestem przekonany, ze nawet gdybym jej to próbował wyjaśnić i pokazać, to i tak nie wiedziałaby o co mi chodzi i uznałaby, że mam coś nie halo z głową.

Plan się pojawił - na resztę tygodnia, ale za to od razu z informacją, że po weekendzie będzie nowy. Mam nadzieję że się zmieni, bo mój obecny jest taki ekhem, ekhem... umiarkowanie satysfakcjonujący. Dymu nie robię bo dziewczyny miały naprawdę niezły pasztet i robiły co mogły. Z drugiej strony, wieloletnie doświadczenie mówi mi, że jak plan się zmienia to zwykle na gorsze.

Pan Przytulas się odzywa. Niestety jak zwykle w swej ulubionej i jedynej formie komunikacji - smsowej. Obawiam się, że mogę żałować wznowienia znajomości - nie sądzę, żeby się znacząco zmienił, a pamiętam jak było. Z drugiej strony... trudno mi było tak zupełnie zerwać i spalić mosty, bo miłe chwile też były. Nie ułatwia świadomość, że to w gruncie rzeczy ślepa uliczka i niczego satysfakcjonująco zmieniającego moje życie z tego nie będzie, bo za dużo przeszkód. Obawiam się, że znowu wyjdę z tego wypompowany i poobijany. I będzie tylko, patrząca na mnie z politowaniem nad mą głupotą i naiwnością, Samotność. Przecież jak dawno już zaznaczył Pan Przytulas - jesteśmy (tylko) znajomymi.

poniedziałek, 3 września 2012

41.Do biegu w workach... gotowi...Start!

No i mamy nowy rok szkolny. Nastroje grona kiepskie. Oddaje je nieźle propozycja motta dla nadchodzącego roku ukuta przez jednego z kolegów, którą dzielił się z zaufanymi: "Kurwa mać, ja pierdolę!" (powinienem dodać że na co dzień stroniącego od takiego słownictwa), przewijało się też tradycyjne u nas "Aby do świąt!".

Organizację podstawowych kwestii można określić jako bałaganiarską. Nie ma planu (!), dostaliśmy tylko plan na wtorek, bez żadnej sugestii choćby, że jutro dostaniemy plan na resztę tygodnia.

Dobrze byłoby gdyby wychowawca idąc na spotkanie z klasą mógł udzielić jej pełnej i pewnej informacji na temat tego jak się zmieniła jej obsada nauczycielska. Moje pytanie wprawiło w prawdziwe zmieszanie wice, wyraźnie zaskoczonego że można takich informacji potrzebować. Więc informacji nie uzyskałem, mogłem dzieciakom przekazać tylko to co sam zasłyszałem i zweryfikowałem. Ale do profesjonalizmu temu wszystkiemu przecież daleko.

M. gulgocze z irytacji, bo ma odsłuch ze szkoły swojej pociechy i tam nie wiedzieć czemu organizacja jest jakoś...ekhem, ekhem... dużo bardziej zorganizowana. A mowa przecież o podstawowych, rutynowych sprawach!

Klasa radosna. Obawiam się, że te moje cholery będą wymagały kolosalnej energii, żeby nad nimi zapanować i choć z grubsza okiełznać w tym roku szkolnym. Czują się juz zadomowieni, pewni siebie, do matury daleko, więc hulaj dusza, piekła nie ma! A że klasę mi dopchano do 32 sztuk, to i roboty więcej. M. ma podobne wrażenia co do swoich ananasów.

Dialog I

Uczeń:  -Jak panu minęły wakacje?
Ja:  -Wprost wybornie.
Uczeń:  -Och, zaiste?

Dialog II

Ja: -Mamy kilku nowych kolegów. Oto...
Uczeń:  -A nie było dziewczyn? Dlaczego nie mogły do nas przyjść dziewczyny?
Ja:  -Bo ty tu jesteś. Jak się dowiedziały, to żadnej nie dało się namówić.


sobota, 1 września 2012

40.Krzyżówka

Odezwał się Pan Przytulas. Pięć miesięcy od ostatniej próby kontaktu i osiem - od ostatniej rozmowy. Wahałem się czy odpisać - bo po co? Kilka zdawkowych sms-ów. Naleganie bym wyjawił czy mam do niego żal. Napisałem szczerze. Zamilkł. Nie zaskoczyło mnie to -  każdy z nas czego innego oczekiwał i był zarazem sobą, więc trudno tu mówić o żalu do kogoś. Może do losu, że tak wyszło. Smutno. 

Przypomniał mi, że jakoś tak mam, iż pokiereszowani przez los, gdzieś poranieni, jakoś skrzywdzeni lgną do mnie, otwierają się, instynktownie wyczuwają, że ich nie skrzywdzę, że mogą mi zaufać, że ich wesprę, dogłaskam, doradzę, pomogę. Łatwo pojawia mi się tu odruch względnie poczucie, że trzeba pomóc. Ładuję w to mnóstwo energii, wiele emocji, a na koniec i tak zostaję sam, z niczym, poza smutkiem. Jak wychowawca, który przez parę lat opiekuje się klasą, troszczy się, angażuje emocjonalnie w działanie swoich podopiecznych, a na koniec patrzy jak rześcy i radośni oddalają się. A on zostaje w pustej sali, zużyty, rozładowany z energii którą dał im, samotny. Po pewnym czasie w jego sali znów pojawią się nowi podopieczni, którymi trzeba będzie się zająć: wesprzeć, dogłaskać, doradzić, pomóc. I znów da capo...
W życiu zawodowym za to płacą i można sobie powiedzieć że to przecież praca taka, ale w życiu prywatnym nie dzieje się bezkarnie. To rozpięcie między energią wkładaną a tym z czym się zostaje - boli.
Krzyżówka misia-przytulanki z telefonem zaufania, pod tabliczką z napisem: "Użyj w razie potrzeby". Jedno i drugie odkłada się na bok, kiedy mija nam potrzeba użycia. Niech leżą, może kiedyś się przydadzą...