W piątek trzeba było rano podreptać do pracy. Najpierw załatwiłem bambini złażące się stopniowo do poprawiania różnych sprawdzianów, a potem zająłem się papierkową robotą. Przerwała mi ją w pewnym momencie pani woźna wyrastając nagle przy biurku z komunikatem: "Ja już wychodzę. Jak pan skończy, to powyłancza pan i pogasi wszystko." Tak też i zrobiłem, dziwiąc się tylko co już tak ciemno na dworze się zrobiło. Poogarniałem z grubsza dzienniki, ale mam niemiłe poczucie, że właściwie powinienem przyjść w poniedziałek i dalej porządkować papierzyska, choć podzieliliśmy się dyżurami tak, że mam wtedy wolne.
Wieczorem wybrałem się (Achtung, achtung!) do kina. Zaprosił mnie Emuś na "Bitwę pięciu armii i jednego hobbita". Od kilku tygodniu już to zapowiadał jako prezent świąteczny. Wyraźnie mu na tym zależało. Nigdy nie byliśmy w kinie, więc pomysł mi się spodobał, tym bardziej że i sam chodzę bardzo rzadko (niestety). Godzina przed seansem - telefon. Emuś pyta czy może wziąć swojego znajomego, który jak usłyszał że idziemy na "Hobbita" to też chciał pójść. Jegomościa znałem tylko ze słyszenia, ale dawno temu trafił na moją czarną listę za to jak kiedyś potraktował Emusia. Jednakowoż mściwy nie jestem, a skoro on go zaprasza to ma prawo sobie dokooptować kogo zechce. OK, gość idzie. Ale Emuś ma problem: jak to zrobić, żeby znajomy się nie zorientował, że ja mam bilet fundowany, a on nie. Kiedy usłyszałem zgrzytające trybiki maszynki do napoleońskich planów i poczułem że na nieodległym horyzoncie widać szybko zbliżające się zażenowanie, skończyłem sprawę deklaracją, że najprościej i najlepiej będzie jak po prostu sam za siebie zapłacę. I tak też się stało. :-))
A gość tak jakoś manewrował, że siadł między mną i Emusiem. Nie powiem, żebym był tym zachwycony.
Trzecia część "Hobbita" jest zdecydowanie najsłabszą. Pomysł zarezerwowania całej trzeciej części filmu na bitwę Pięciu Armii uważam za dobry i uzasadniony, ale kiepsko przeprowadzony. Sądzę, że przede wszystkim wyszła tu dotkliwie zasadnicza słabość Petera Jacksona (i jego scenarzystek?) - nie dorównywanie i co za tym idzie nie rozumienie Tolkiena. Zmieniają to, co Tolkien napisał, często na gorsze, bez dostatecznego uzasadnienia wymogiem filmu. Widać ich wyraźne niedostatki w szerokim spojrzeniu na całość postaci, całość historii. Ulegają ciągotom ku efekciarstwu, ku grepsom, ku drugorzędnym kwestiom, tracąc z oczu sprawy istotne. Do tego, niestety, w tej części doszły jeszcze niedoróbki realizatorskie.
Wybrane przykłady. Kolejność nieco przypadkowa. [UWAGA SPOILERY!]
1. Brak pomysłu na bitwę. Skoro pokazujemy wymyśloną bitwę, to należało ją najpierw starannie rozpisać tak, by widz miał wrażenie, że ogląda sekwencję faktycznych wydarzeń prowadzących do zwycięstwa sił dobra. Tymczasem wszystko to się nie bardzo kupy trzyma i po pierwszych ciosach armie zdają się miotać po polu bitwy; co tam się generalnie dzieje - nie wiadomo. Taktyki w tym wszystkim nie widać. Tolkien opisuje bitwę lakonicznie, ale widać w niej jakieś zamysły taktyczne, jakieś przyczynowo-skutkowe ciągi zachowań obu walczących stron. A w filmie - cała para w incydenty i detale.
2. Ciężko opancerzeni orkowie nie sprawiają wrażenia, że bardzo ustępują szybkością elfom (te zresztą to jakieś cyborgi sterowane jednym pilotem). Szarżę orków na początku bitwy elfowie przyjmują na białą broń (wyskakujący z szablami ponad murem krasnoludów), a co robią w tym czasie łucznicy? Dlaczego nie ma deszczu strzał? Nieopancerzeni rybacy powinni zostać błyskawicznie zmasakrowani w walce wręcz z opancerzonymi od stóp do głów i szybkimi jak elfy orkami. Okrzyk Barda w Dale "Odwrót!" spowodowałby raczej panikę i ucieczkę ludzi, których orkowie by wycięli; takie komendy w trakcie zaciekłej walki wręcz to można wydawać zawodowemu, otrzaskanemu wojsku, a nie cywilom.
3. Gandalf sieje panikę: Ueaea! Bójcie się, bójcie! Wielka armia strasznych orków z Gundabagu nadchodzi z północy! Od Kruczego Wzgórza idzie! Bójcie się! Po czym pojawia się tam w sumie pewnie parudziesięciu orków, wbiegających pojedynczo, najwyżej po paru naraz. Gdzie się reszta podziała??
4. "Nie idź Thorinie na Krucze Wzgórze! To zasadzka!" Poza Azogiem i Boldem oraz kilkoma ich popychlami psa z kulawą nogą na wzgórzu nie było. Super zasadzka obliczona na maksymalnie 4 krasnoludów, dodajmy - niezwłocznie rozdzielajacych się, co jest, jak wiadomo, głęboko rozumnym zaczepnym manewrem taktycznym w terenie zabudowanym
i zdominowanym przez przeciwnika.
5. Walka Tauriel z Bolgiem - wydawało się, że elfka jest o klasę zwinniejsza i szybsza od zwalistego orka i zręcznymi unikami powinna go pochlastać w trymiga, tymczasem dużej różnicy szybkości ruchów nie widzimy, za to baba jak skończona idiotka wdaje się w walkę siłową. Brawo.
6. Thorin walczy konsekwentnie - zamiast zwodami unikać sygnalizowanych i przewidywalnych ciosów Azoga oraz atakować cięciami jego nogi, żeby go spowolnić, wykrwawić i obalić, wygląda jakby wciąż walczył z pokusą, żeby jednak ten cios gigantycznym kiścieniem przyjąć na klatę. Przez 195 lat życia facet powinien był coś więcej załapać ze sztuki walki.
7. W książce "Fili i Kili padli w wlace, osłaniając króla tarczami i własnymi ciałami, był bowiem starszym bratem ich matki." Taka śmierć braci miała wymiar heroiczny - zginęli bohatersko w obronie swego króla i krewnego. Tymczasem w filmie giną po prostu głupio i nijako. Jackson miał podane rozwiązanie wartościowe, zamienił je na miałkie i płytkie. Jeśli zestawimy je z mnożeniem do porzygu scen z Alfridem, to widać problem reżysera - niezbyt wysokim poziom wyrafinowania kulturalnego / twórczego. Czuje i rozgrywa do granic dobrego smaku, lub poza nie nawet, taniokomediowe wątki, nie zauważając i nie doceniając podanych rozwiązań o wyższych walorach dramatycznych.
8. Dialog między Legolasem i Thranduilem pod koniec bitwy trąci tandetnym romansidłem i operą mydlaną. Do tego także bzdurą, jeśli chodzi o polecanie Aragorna uwadze i znajomości Legolasa - Araguś miał wtedy niecałe 11 lat. Już to widzę, jak był znany już wtedy jako Obieżyświat, nie mówiąc o tym, że pod tym imieniem był znany w Bree, więc wątpliwe by posłużył się nim elficki władca. Thranduil mógł o nim wiedzieć tylko od Elronda, a na jego dworze prawdziwą tożsamość Aragorna ukrywano (zrazu nawet przed nim samym) i występował tam pod imieniem Estel.
9. Thorin z kompanią w Ereborze paradowali w pełnych zbrojach z hełmami, po czym zrzucili je wybiegając do bitwy - brawo! Dain Żelazna Stopa na wieprzu!!! Koziorożce, które pojawiły się znikąd... (Taxi! Na Krucze Wzgórze szybko!) Beorn desantujący się modo ursusi z orła i łapiący się na raptem kilka sekund całego filmu... Gandalf stuknięciem drewnianego kija w kirys orka załatwia sukinsyna na amen.
10. Uderzenie Białej Rady (a wlaściwie jej części) na Dol Guldur i pokonanie Saurona z jego dziewięcioma przydupasami to jakaś niskobudżetowa dziadoszczyzna. Można by odnieść wrażenie, że to taka sobie wzmianka o rzeczach mało istotnych i trzeciorzędnych.
Były i rzeczy dobre: aktorstwo (z kategorycznym wyłączeniem niejakiego Orlando Blooma!), atak Smauga na miasto, przegrupowanie krasnoludów Daina do odparcia szarży orków (choć mam pewne wątpliwości co do sensowności takiej akurat taktyki), zobrazowanie Nazgûli.