Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

sobota, 26 września 2015

432.Odłożone książki

Bęben chomika już się rozkręcił i wiruje aż furczy. Tydzień przemknął nie wiadomo kiedy. Prace do sprawdzenia już się mnożą jak króliki. Głęboki oddech ulgi wyrywa się z ust, kiedy lekcja z bandą olewaczy dobiega końca - "Następna dopiero za tydzień!". Tylko niesmak w ustach pozostaje. Coraz krótsze dni, coraz częściej trzeba palić światło i rano i wieczorem. Mieszkanko moje, mój azyl i grobowiec. Trzeba by sprawić sobie nowy regał na książki, bo lada moment zaczną zalegać na podłodze, lecz nie mam na to siły. Dziś w księgarni ruszyłem już do kasy z dwoma książkami, lecz tknięty impulsem zawróciłem i odłożyłem na półkę. "Nie mam już gdzie ich kłaść..." Po raz pierwszy z takiego powodu nie kupiłem książek. Coś się zmieniło. Być może coś skończyło. W zabieganiu i otępieniu czasem ku świadomości przebija się coś, co gdyby było większe, wyraźniejsze i dłużej brzmiące, być może można by nazwać refleksją. Lecz niezwłocznie spychane i wypierane, jest tylko krótkim rozbłyskiem na temat mojego życia.

niedziela, 20 września 2015

431.Na żebry!

Dopiero trzy tygodnie roku minęły, a ja mam poczucie jakbym był w pracy już od paru miesięcy, jakby urlop był w tak odległej przeszłości, że pamięć o nim całkowicie się zatarła. Niby godzin miewałem już więcej, lecz teraz wracam wypompowany, a przecież zmora (sprawdzanie prac) dopiero się rozkręca i kiedy półeczka się zapełni, to dopiero będzie orka. Jedna z klas - koszmar. Banda bezczelnych gnojków, których nie mam jak zgarnąć do pracy. Dobry Boże, jakbym mógł wyjść stamtąd i nie wracać... A to jeszcze tyle miesięcy. Koszmar.
Co gorsza jestem pozbawiony komputera w pracowni i lekcje muszę prowadzić jak za analogowych czasów, co jest cholernie ograniczające i frustrujące (o prowadzeniu dokumentacji nawet już nie wspominam). Komp zdechł ze starości, nowy jest pisany wirtualnym palcem na hipotetycznej wodzie przyszłości - będzie może za kilka tygodni, a może w przyszłym roku. Szkolnym roku. Zresztą określenie "nowy" należy rozumieć jako względne - fabrycznie nowy to może trafić do dyrekcji, administracji i pracowni komputerowej, zaś zwykły belfer może liczyć co najwyżej na mniej lub bardziej przechodzoną używkę. Prześmigany w biurze trzylatek jest określany jako "w zasadzie jak nowy", komputer "stary" to taki, do którego nie można znaleźć części nawet na szrocie, żeby go w ogóle odpalić. Cóż więc robi belfer napotkawszy absolwenta, któren ma pracę w jakiejś instytucji? To elementarne Watsonie - rusza niezwłocznie na żebry, zagadując czy nie wie przypadkiem, czyli-też jego firma nie pozbywa się sprzętu w ramach wymiany wyposażenia, i nie mogłaby szkółce pewnej sponsornąć paru sztuk, zdecydowanie najchętniej za darmo, bo każda stówka odpłatności dramatycznie oddala perspektywę pozyskania sprzętu. 
Oczywiście jest jeszcze jedna możliwość spełnienia swojego kaprysu posiadania podstawowego wyposażenia miejsca pracy - mogę ten komputer sam sobie kupić z pensji. Jednak wciąż jeszcze mam poczucie, że to byłoby przegięcie. Jeszcze mam...

poniedziałek, 14 września 2015

430.Zapach Murzyna

Kilka dni temu znajoma (spuśćmy litościwie zasłonę milczenia - która) zagadnęła mnie ni stąd ni z owąd co sądzę o sprawie imigrantów. Nie jestem pewien czy była to bardziej rozmowa czy bardziej zaprezentowanie swoich stanowisk, cokolwiek mijających się. Z mojej strony padło, jak paskudnie się zachowujemy, gdyż do brania pomocy w przeszłości i dziś to jesteśmy pierwsi, ale do udzielenia jej uchodźcom - ostatni. Usłyszałem zaś coś, co można ująć w skrócie "Niech się trzymają od nas jak najdalej!" Niby nie powinno mnie to dziwić w ustach kogoś zupełnie poważnie twierdzącego, że nie może znieść zapachu Murzyna, a po 2 tygodniach wycieczki do Nowego Jorku całkowicie przekonanego co do absolutnej niemożliwości integracji różnych nacji (nie tylko kultur). A jednak smutne to i rozczarowujące, tym bardziej, że u osoby wrażliwej i głęboko wierzącej, od której można by więcej recepcji chrześcijaństwa oczekiwać.

Interesujące spostrzeżenia, choć pod artykułem bez zastrzeżeń bym się nie podpisał.

Ucznia nie ma kilka dni. Wychowawca ma zamiar zadzwonić do rodziców. Otwiera dziennik i widzi, że uczeń został wykreślony. Okazuje się, że i owszem, bo zabrał papiery i to już tydzień temu, tylko nikomu jakoś nie wpadło do głowy, żeby poinformować o tym ten zupełnie nieistotny mebel pt. wychowawca klasy. 

sobota, 12 września 2015

429.O lubieżności i abstrakcji

Franca jakaś w zatokach postanowiła, że czas już  najwyższy o sobie przypomnieć. Tak, o niczym innym nie marzyłem. 
Patrzę w swój plan i w przydział obowiązków i jakoś mi się nie składają razem. Godziny z przydziału (i paska z wypłatą) osobliwie się rozmnażają na planie lekcji, rozlewając się od rana do popołudnia przez cały tydzień - do wypłaty nie tak wiele, ale do roboty jakby od metra!
Straciłem komputer z pracowni i nie wiadomo kiedy dostanę nowy (w sensie nowy w tej sali, bo że solidnie przechodzona mocno leciwa używka to oczywiste - nowych nie dostajemy). Wielce to niewygodne - do lekcji i do prowadzenia dokumentacji brak kompa to brak dotkliwy. Są granice moich zdolności imitacyjno-rekonstrukcyjnych. Takiego, na przykład, legionistę rzymskiego mogę odegrać, ale legionu w szyku manipularnym już ni cholery.
Organizacja u nas wciąż idzie dokonywać czynów lubieżnych. Dane niezbędne do spotkania z rodzicami dostaliśmy godzinę przed zebraniem, więc nie było jak przygotować standardowej informacji - była improwizacja, a i tak części danych nie było. Koleżanka Kowalska dowiedziała się, że ma prowadzić pewne zajęcia, umówiła się już z uczniami, po czym zupełnie przypadkiem usłyszała od koleżanki Malinowskiej, że to jej zlecono prowadzenie tych zajęć. Pointą niech będzie to, że zajęcia wpisano do przydziału obowiązków całkiem nieświadomej koleżanki Wiśniewskiej.
W czwartek spędziłem w robocie równo 12 godzin. W piątek moje optymistyczne plany, że po lekcjach zdążę zajść do banku, do sklepu, żeby kupić coś na obiad i o jakiejś ludzkiej porze coś na ciepło zjeść wzięły rzecz jasna w łeb. W pracy mi zeszło tak długo, że wracałem w stanie rosnącej frustracji, rezygnacji i poczucia bezsilności, widząc jak plany się rozwiewają niczym sen złoty. Przez myśl mi nawet przemknęło w pewnym momencie, czy jakbym siadł na jakiejś ławeczce, to miałbym siłę, żeby wstać i dojść do domu. W to się wcięła z radosnym telefonem M.

-Co porabiasz? Dawno dziś skończyłeś?
-Właśnie wracam z pracy.
-O... Bo ja właśnie jadę na dworzec. Po tym tygodniu muszę odpocząć i jadę do B. na weekend. Pierdolę robotę. 

Wyjechać do przyjaciela na weekend... Czysta abstrakcja...

środa, 2 września 2015

428.Odcumowanie

Tratwa Meduzy wyruszyła w rejs, a tu co chwila się okazuje, że coś ważnego (a podstawowego) nie zostało przygotowane. Poruszanie się w tych warunkach po pokładzie przypomina zderzanie się przeplatane potykaniem. Z takim bałaganem, od kiedy pracuję, nie spotkałem się jeszcze nigdy (i nie jest to tylko moja refleksja). Atmosfera na pokładzie kiepska. Perspektywy na poprawę sytuacji ogólnej - czarnawe. 
Mam 5 (!) nowych klas i kupę godzin - wiele wskazuje na to, że okażą się trudne i wyczerpujące. Również wiele wskazuje na to, że obciążenie zajęciami zwiększy się. Dziś wróciłem jak wymłócony.