Już padamy na pysk, na pysk! Towarzyszu mój!
Głupi taniec trwa!
Lepiej będzie ni chuja!
Zebranie z rodzicami. Rada. Pierwsze takty polki z pomocą pedagogiczno-psychologiczną i jej cholerną dokumentacją. Pracownicy niepedagogiczni działający jakby nie wiedzieli gdzie pracują - na czym polega specyfika pracy szkoły i wychowawcy - zwłaszcza na początku roku szkolnego i w dzień zebrania. Pielęgniarka jak zwykle kombinująca, żeby jej robotę zrobił wychowawca, jakby ten się nudził.
Wirujący młyn. Jestem głęboko zirytowany. Rozmawiam z rodzicami, odpowiadam na pytania, potem nie pamiętam o którym dziecku rozmawialiśmy. Kupa biurokratycznych pierdów, wszyscy dookoła chcą czegoś od wychowawcy. Jak nie wiadomo kto ma się czymś zająć, to podrzuca się to wychowawcy.
Zajmujemy się pieprzonymi papierami zamiast skupić na ludziach. Bo biurwy sprawdzają tylko papiery, tylko papier się liczy, nieważny człowiek. Nie istotne co robisz, ważne co masz udokumentowane.
Prace związane z dokumentacją itp. powinny wykonywać osoby administracji, bo do tego żadnych umiejętności i wykształcenia pedagogicznego nie potrzeba; w gruncie rzeczy zwykła matura wystarczyłaby. Nauczyciel zaś powinien zająć się tym do czego jest fachowo przygotowany - skupić się na uczniach, móc porozmawiać w spokoju z uczniem, z jego rodzicem, zebrać informacje o mocnych i słabych stronach dziecka, ustalić czy nie potrzebuje pomocy i wsparcia w nowej szkole, rozpoznać ewentualne zagrożenia w relacji dziecko - grupa. Do kurwy nędzy! przecież to najzwyklejszy rozsądek podpowiada!
A ja mam godzinę wychowawczą na której mam zapoznawać uczniów z zasadami oceniania, z bhp, z warunkami i trybem uzyskania oceny wyższej niż przewidywana, przypominać o doniesieniu brakujących dokumentów, informować o pierdyliardzie różnych spraw od korzystania z biblioteki po kluczyki do szafek uczniowskich. Mam 40 minut tygodniowo na całą grupę ponad trzydziestu młodych ludzi. Nie mam jak, ani kiedy móc spokojnie z każdym z nich indywidualnie porozmawiać, choć przez kwadrans. Przecież w klasie przy wszystkich - to nie rozmowa!
Zamiast indywidualnych rozmów z rodzicami o ich dzieciach mam zebranie tak stłoczonych ludzi, że braknie miejsc siedzących. Mam zebranie gromadzkie.
Głęboko skurwysyński debilizm organizacji naszej oświaty tworzy fikcję wsparcia, fikcję wychowywania. Wychowawca powinien mieć nie gówniany dodatek do pensji, tylko zniżkę godzin dydaktycznych, gabinet (kanciapę) wyposażony do spokojnej rozmowy i tak ułożony plan by miał czas i warunki do rozmów z uczniami i ich rodzicami. Również plan ucznia powinien uwzględniać możliwość swobodnego dostępu do wychowawcy i poczucie, że wychowawca będzie miał dla niego tyle czasu, ile będzie trzeba. A nie kilka minut, bo się przerwa kończy, albo trzeba salę opuścić, bo inna klasa tu zaraz wchodzi. Bądź w ogóle musi poczekać parę godzin, bo na najbliższych przerwach wychowawca ma dyżury, a w trakcie dyżuru nie może zajmować się czymkolwiek co rozprasza jego uwagę dyżurującego.
Do tego papierologia przedmiotowca - plany pracy, zestawienia i listy dla dyrekcji - wszystkie na już i na wczoraj, wydobywając potrzebne dane od koleżanek, jak konkrecje z dna morza.
Jestem wychowawcą, a czuję się jak niezawiniony oszust. Bo system robi ze mnie ich dozorcę. A może nie taki niezawiniony? Skoro przecież wziąłem tę robotę...