Dwa dni rad i jestem wyczerpany i jakiś rozbity - ani siedzieć, ani leżeć, ani chodzić. Mostek trzyma poziom. Twardo. Od dwóch miesięcy (jako jedyny na tratwie) wie, że pod sławojką jest zakopana skrzynia z napisem TNT. Wiadomo, że w takich skrzynkach jednocześnie pakowano detonator aktywowany dźwiękiem - dźwiękiem szkolnego dzwonka. I farbę o tym mostek puścił, zupełnie mimochodem, przypadkiem, od niechcenia... dzisiaj. Zupełnie się tym zresztą nie przejmując, traktując jako nieistotny drobiazg, stary wszak i nieciekawy. Bo przecież ciekawe jest tylko to, co jest tu i teraz. Związki przyczynowo-skutkowe nudne są i zajmować się nimi nie warto. A całe życie toczy się na fejsie.
Na gwałt musieliśmy we dwójkę rzucić się ratować całą tratwę przed wybuchem i rozpyleniem po niej zawartości sławojki. Jak na czas i wsparcie jakie mieliśmy do dyspozycji udało nam się dokonać cudu. To oczywiście wcale jeszcze nie oznacza, że żadne gówienka nie poszybują, ale jest szansa na znaczące ograniczenie eksplozji. Oczywiście pod warunkiem, że czynniki decyzyjne (vel mostek) nie dobiorą się do sprawy w radośnie spontanicznej i bezrefleksyjnej akcji rozmontowania tego cośmy zdziałali ("a po co to tu tak? niepotrzebne!"). Co zastaniemy po weekendzie - nie sposób obstawiać.
Zadania do wykonania na najbliższe kilka dni mamy podane tak, że kogo pytam to co innego zrozumiał. Sama radość.