Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

wtorek, 29 października 2013

246.Lektura relaksacyjna

Dla higieny psychicznej sięgnąłem parę tygodni temu po coś odmóżdżającego - w "taniej książce" zaopatruję się więc od czasu do czasu w sensacje Clive'a Cusslera (tanie książki są dobre bo są dobre i tanie). 
Przyjemne odprężenie po zwykłych ciężkich lekturach naukowych. Przyszło mi na myśl, że ktoś mógłby skrytykować kupowanie takiej literatury "wagonowej", że szkoda na to pieniędzy i lepiej byłoby pójść do biblioteki. Finansowo z pewnością miałby rację - mało prawdopodobne bym wiele razy wrócił do tej lektury. Ale z drugiej strony - bibliotek nie lubię. W księgarni mogę sobie książkę obejrzeć, przekartkować, wybrać, a w bibliotece w większym stopniu sięgam w ciemno. Poza tym trzeba pamiętać o zwrocie w terminie, a to bywa kłopotliwe przy moim obłożeniu pracą - dodatkowy absorbujący obowiązek. Wreszcie drogo, to kupowanie takich książek po cenie katalogowej. Musialbym upaść na głowę, żeby płacić za nie po prawie 40 złotych, ale po przecenie 14-16 złociszy mogę dać. To przecież tyle mniej więcej co tani bilet do kina, a przyjemność o ileż dłuższa niż dwugodzinny seans.

Aha, oprócz nich kupiłem sobie "Tragedie i kroniki" Shakespeare'a w tlumaczeniu Barańczaka i właśnie z przyjemnością zacząłem czytać "Juliusza Cezara". Miło.

niedziela, 27 października 2013

245.Określenie szczęścia

Garść refleksji po wizycie Emusia.

Skąd bierze się poczucie szczęścia w życiu? Jak dobierać jego składniki? Jak sprawić by poczuć się szczęśliwym? Albo przynajmniej zadowolonym ze swojego życia? Czy może choć generalnie zadowolonym?

Chory cierpiący na bolesne schorzenie powie, że do szczęścia wystarczy być zdrowym i żeby nic nie bolało.
Bezrobotny powie, że do szczęścia wystarczy mieć pracę za którą pensja na życie starczy.
Mieszkający w wynajętym mieszkaniu powie, że szczęście to mieć własny kąt.
Obciążony kredytem powie, że szczęście to nie mieć długów.
Samotny powie, że szczęście to mieć partnera i dzielić z nim radości i smutki.

Czy wobec tego można potępiać kogoś, kto ma pracę, własne fajne mieszkanie w Warszawie w świetnej lokalizacji, żadnych długów, dobrego chłopaka, jest młody i zdrowy, że ma przygnębiające poczucie, iż jego życie jest pozornie pełne, ale jak się przyjrzeć, to wszędzie (jego zdaniem) widać rysy i niedociągnięcia? Łatwo powiedzieć, że mu się w dupie z dobrobytu przewróciło a inni - jak wyżej wymienieni - mają gorzej od niego. Ale czy tak do końca mamy prawo tak powiedzieć? Czy poczucie szczęścia lub zadowolenia nie jest autonomiczną decyzją i prawem jednostki? Z boku patrząc świadkom może się to wydawać czasem śmieszne, ale dla danego człowieka jego sytuacja może wyglądać nie tak atrakcyjnie jak innym się zdaje. Osądzić jest łatwo, ale mądrze - trudniej.


244.Do biegu... gotowi...

Rano wstałem wyspany nawet, za oknem rozświetlała się pełnym słońcem piękna pogoda. Pomyślałem, że miło byłoby gdzieś wyskoczyć, może do IKEI jakieś drobiazgi pokupować, może z Emusiem się spotkać, w każdym razie zrobić coś innego niż na co dzień. Ale nim wróciłem z zakupów, nim się z Emusiem zgadałem (smsy nie są najszybszą formą komunikacji, zwłaszcza kiedy jeden śpi, a drugi ma niedoładowaną komórkę), jakoś nastrój klapnął. Jemu się zrazu nie chciało, a mnie potem, kiedy wypakowałem sprawunki i siadłem. Wytresowany organizm wyczuł że minęło południe, a więc nadeszło niedzielne popołudnie oznaczające przedsionek poniedziałkowego ranka i powrotu do pracy. Reakcja na to jest standardowa - napięcie psychiczne i fizyczne. Już niepokój, że powinienem coś posprawdzać, bo jak mogłem się tak lenić i prawie nic nie zrobić. Już niepokój, że powinienem coś przygotować do lekcji. Już niepokój, że znowu coś... nie wiem jeszcze jakie konkretnie coś, ale na pewno istotne. Już niepokój, że pewnie w ogóle nie dość. A w tym stanie nie ma miejsca na przyjemności, nie ma miejsca na luz spotkania towarzyskiego. Jest za to miejsce na poczucie winy, gdybym się zmusił i takowemu spotkaniu oddał - że się zajmowałem czymś nieważnym, kiedy tam PRACA czekała.
Tak, wiem - chomik jestem, a to moja zajebista maszyna obrotowa.

Ciekawe że w tym poczuciu oklapnięcia na plan pierwszy wyszła smutna myśl, że nikogo nie mam. Że poza pracą nie mam nic. Emuś ma przynajmniej swojego chłopaka i smutno mu się robi kiedy się rozstają, a ja cóż - mam smutno na okrągło. Wypracowane procedury ukrywania, czy też może przykrywania tego smutku, na ogół są skuteczne, ale czasami wyrywa się on z zamknięcia.

A właśnie teraz Emuś anonsuje się z wizytą. Skoro niedobry miś-przytulanka nie chce przyjechać do Krzysia, to musi się pofatygować Krzyś do misia - dobrze jest mieć komu się wysmarkać.

sobota, 26 października 2013

243.Znak życia od martwego

Pracowity był ten tydzień. 30 godzin dydaktycznych w tygodniu to jednak lekka przesada - przy takiej ilości to już z dydaktyki niemal robi się opieka. A przecież była jeszcze beznadziejna jak zwykle rada gogiczna - przykry popis nieudolności z jednej i olewactwa z drugiej strony. Były jeszcze zajęcia wyrównawcze - z zaplanowanej godziny zrobiły się trzy, bo uczniowie skapywali po troszeczku, rozciągając się w czasie do późnego popołudnia. Było jak zwykle co przerwa polowanie na pchły, czyli gonienie palaczy z kibli. Były dziesiątki rozmów i rozmówek w sprawach najprzeróżniejszych z belferstwem i bachorstwem, kiedy trzeba w dostępnym króciutkim czasie błyskawicznie rozpoznać problem i udzielić możliwie sensownej i uczciwej odpowiedzi, pamiętając cały czas o uwarunkowaniach i wszelkich konsekwencjach - możliwych, lecz nie do przewidzenia w swym absurdalnym bogactwie. To wytwarza stan permanentnego napięcia - trzeba być nieustannie gotowym do natychmiastowej odpowiedniej reakcji na skrajnie różne sytuacje: od deklaracji Zosi, że pierdoli wszystko i wychodzi właśnie ze szkoły bo ją tu wszystko wkurwia i chyba się potnie, przez pytanie Jasia ile powstańcy warszawscy mieli tych "Liberatorów" co w muzeum wisi, skargę koleżanki Kowalskiej że jej pracownię zabrali i teraz ma zajęcia w dwóch salach, a mój Stasio jest bezczelny na jej lekcjach, aż po odpędzenie amatorów zapasów od krawędzi schodów nim po nich zlecą na pusty łeb. 

Kiedy czytam ludowe opowieści o nauczycielach, którzy całe przerwy spedzają w pokoju nauczycielskim popijając kawkę i pierdząc w stołek nicnieróbstwem to bawi mnie to dosyć. Czasem irytuje, ale na ogół - guzik obchodzi, bo nie mam ani czasu, ani siły nad tym się zastanawiać. Chyba że przy sobocie, dumając co by tu na bloga wrzucić, nim ostatni czytelnik przestanie tu zaglądać zniechęcony brakiem nowych notek.

A teraz, przy rzeczonej sobocie, wróciwszy z zakupów na które brakło czasu w tygodniu, zastanawiam się czym by się tu zająć. 

Chyba posprawdzam prace...

Ktoś powiedział, że jeśli nie masz marzeń, to umarłeś. Więc od jakichś kilkunastu miesięcy jestem martwy.


niedziela, 20 października 2013

242.Misja ratunkowa

Grobowy głos w słuchawce:
- Przyjedź proszę.
- Teraz?
- Tak.
- Stało się coś poważnego?
- Przyjedź.


Emocje podrzucają natychmiast czarne scenariusze: choroba, wypadek, rozstanie itp. Rozum podpowiada niezwłocznie, żeby się nie nakręcać i przypomnieć sobie kto dzwoni. Emocje w tempo dochodzą do wniosku, że ten rozum to jednak niegłupi jest i chyba tu strzela w dziesiątkę. 
Strzelił.
Przytulić, dogłaskać, sprowadzić na ziemię, wesprzeć i przywrócić społeczeństwu załamanego sthrrraaasznym i przełogroooomnym niepowodzeniem perfekcjonistę. 

Tylko to przytulanie niebezpieczne jest - krew nie woda.

środa, 16 października 2013

241.Bolszewik i nagroda

Endecy przed wojną mieli, jak się okazuje, rację sycząc na Piłsudskiego że to bolszewik. Na zdjęciu został wczoraj rozpoznany jako Józef Stalin. Przecież przyszłość narodu nie może się mylić.

Zabawna ramotka sprzed 90 lat, ale ma jakiś urok. Do dziś zresztą śpiewana w przeróżnych aranżacjach. Pomyśleć, że żaden z mężczyzn występujacych w tym filmie już nie żyje i zostały po nich tylko takie klatki jak z tego filmu.



Jak sądzicie, drodzy Czytelnicy, jak wieleż pieniążków dostał Pan Aberfeldy jako doroczną Nagrodę Dyrektora?

wtorek, 15 października 2013

240.Raszpla

Zaniosłem do rodziców stołeczek.

Mama, jak to ona - nie chce się o tym pisać. Ojciec pocmokał, pocmokał, po czym zaczął nią dyrygować, żeby ustawiła mu odpowiednio stołeczek. Nie, nie chciał na niego wchodzić, tylko uważnie obejrzeć, by wypatrzeć czy gdzie nie krzywy, albo nierówny. Przecież nie byłby sobą, gdyby się nie dowartościował w ten sposób. 
Nie bardzo mu zrazu wyszło, ale kiedy wróciłem do domu, po paru godzinach zadzwonił niemal rozpromieniony z radą, że tam w jednym miejscu tak nierówno wykończyłem bo z pewnością nie miałem odpowiedniego narzędzia, a on w piwnicy ma raszplę taką dziadka, półokrągłą, którą może mi dać żebym zrobił to jak należy. Miałem ochotę powiedzieć mu gdzie może sobie tę raszplę... Niestety kindersztuba zadziałała. Ale on to oczywiście wyłącznie z dobrego serca i czystej życzliwości. Dwie lewe ręce, sam niczego podobnego nie zrobił, ale przysrać mi - pierwszy! I całe życie tak.

poniedziałek, 14 października 2013

239.Dzień Świętego Nauczyciela

Ponieważ nie wszyscy świętują DEN (odpracowaną) bumelką, musiałem udać się do pracy by piękną czynić postać na obchodach. Skojarzenie z obchodem wydaje się celne - runda strażnika np. wokół magazynu z instrukcjami spożywania zupy z menażki, ma podobny ładunek sensu i emocji co nasze szkolne uroczystości. Inne akuratne skojarzenie to obchód lekarski w kostnicy - podobnie wesoły nastrój i ożywienie wszystkich uczestników.

Zamiast obchodzić nasze święto na wesoło, a przynajmniej optymistycznie, z nerwem i humorem, funduje się ciężkostrawnego, posępnego gniota na zasadzie "Kto może coś pokazać?" I zagniatamy zakalca wedle przepisu: Zosia powie wierszyk, Franio zagra na instumencie, a Patrycja zrobi fikołka i gwiazdę. Jak mamy tzw. utalentowane dziecko to zaśpiewa piosenkę - obowiązkowo po angielsku (bo to tak światowo i mądrzej się wydaje - śpiewanie po polsku jest obciachowe). Składu, sensu, myśli jakiejkolwiek przewodniej w tym wszystkim nie ma za grosz. Groch z kapustą. Obserwując trend mam niemiłe wrażenie, że mogę się doczekać tańca na rurze jako uświetnienia szkolnej uroczystości ("Bo Nikola tańczy i występuje to może i u nas pokazać - czemu dziecku odmawiać?").

Popatrzyłem na młodzież krytycznym okiem i pomyślałem, że warto by niektórych uświadomić w kwestii stroju galowego / uroczystego, ale kiedy ujrzałem niektóre eksponaty z grona, to doszedłem do wniosku, że właściwie czego od młodzieży wymagać, kiedy niektórzy nauczyciele nie mają pojęcia jak się ubrać na własne święto. Ale skoro dyrektor na to pozwala, to czemu się dziwić...

Jak zwykle po części salowej była część pokojowa, czyli nasiadówka pracowników szkoły. W tym roku pierwszy raz odkąd pamiętam, z przyczyn nieznanych, administracja i obsługa nie pojawiła się. Jak dla mnie - zgrzyt. Nie było również sporej części grona.

Nagrody dyrektora za to jak zwykle podgrzały emocje. Czynnikiem podgrzewającym jest chyba nie tyle to "ile", lecz "kto". Niektórzy ciężko znoszą pominięcie, choć dyrekcja sypie nagrodami szeroko (co przekłada się zresztą na ich wysokość). Pan Aberfeldy wśród nagrodzonych się znalazł, jednakowoż jak bardzo jeszcze nie wie, bo papiórek że nagroda - to jest, ale floty na koncie nie ma. Sensu w swojej nagrodzie większego zresztą nie widzi.

Jedyne życzenia uczniowskie na jakie się załapałem, to te automatyczne od samorządu "w imieniu wszystkich", bo aniołki z moich klas nie czuły potrzeby fatygować się w tej mierze. Bo kto normalny składa jakieś życzenia ludziom od usług? Hydraulikowi, fryzjerowi, nauczycielowi?


niedziela, 13 października 2013

238.Stołeczek

Ponury niedzielny poranek ustępuje przejaśnieniom wczesnego popołudnia. Wczoraj zająłem się drobną stolarską robótką - stołeczkiem w formie, a stopniem do sięgania ku wyższym półkom w przeznaczeniu. Mama chciała ikeowski, ale uznałem, że będzie dla niej niebezpieczny i zrobiłem po swojemu. Dziś zdjąłem ściski i przetestowałem. Jeśli wytrzymuje moje podskoki, to powinien bez problemu wytrzymać mamine wchodzenie. Jeszcze "tylko" szlifowanie, bejcowanie i lakierowanie i będzie fertig. Lubię takie prace, bo w odróżnieniu od belferki - widać w nich efekty własnego wysiłku. Czasem sobie marzę jak by to było fajnie mieć mały przytulny domek, a obok niego szopę z warsztatem stolarskim, w którym mógłbym wygodnie i jak należy wykonywać różne prace, a nie na powierzchni 1,5 na 1,5 metra w pokoju.

sobota, 12 października 2013

237.Zza mgielnej waty

Wyjść z pracy w piątek o piątej to... ulga? Nie wiem. Miałem pewne obawy, że momentami chyba idę niezbyt pewnie, a zatrzymuję się przed zebrą niezbyt stanowczo. Przeszło mi przez myśl, że znudzony a nadgorliwy patrol mógłby mnie wylegitymować za nietrzeźwość. Wprawdzie upojenia alkoholowego nie sposób byłoby stwierdzić, bo ostatnie procenty były na imieninach tydzień wcześniej, ale jak krawężusie normy patrolowej nie wyrobili, to mogą na takie niuanse nie zwracać uwagi. 

Właściwie nie czułem zmęczenia fizycznego, ani psychicznego, miałem tylko wrażenie, jakby mi się delikatnie i niuansowo rozjeżdżała synchronizacja między myśleniem i działaniem a otoczeniem. Tak jakby oddzielała nas cieniutka jak muślin, nienamacalna warstewka mgielnej waty.

Teraz też nie czuję zmęczenia, ale na tyle już znam siebie, by wiedzieć że to pozory - po prostu organizm wciąż jest zmobilizowany i spięty. Silnik pracuje, tylko chwilowo na luzie bo wysprzęglony, ale wie że zaraz znowu zostanie wrzucony bieg. Weekend nie jest więc żadnym realnym odpoczynkiem. Rzeczywiste "odpuszczenie" nastąpiłoby dopiero po 2-3 tygodniach urlopu - dopiero wtedy mój organizm wierzy, że nie musi już być spięty w gotowości do pracy. 

Przez głowę mimowolnie przelatują obrazki z minionego tygodnia, scenki, zdarzenia, przeżywane wciąż na nowo, z wątpliwościami i sugestiami czy reakcja była trafna, czy błędna, co można było zrobić lepiej a co tylko inaczej. Po głowie kołaczą się przykrości i frustracje z przypominanych zachowań uczniów. Wśród nich przemykają od czasu do czasu, niczym rybki w Bałtyku, refleksje na temat własnego życia, bilansu, perspektyw, sensu. 

Mówi się, że dobrze jest mieć poza pracą jakieś hobby, jakąś pasję, która byłaby wytchnieniem i odskocznią od stresu. To jak najbardziej słuszna rada, ale co z tego, kiedy po 30 lekcjach  w tygodniu jestem tak wypruty, że nie mam siły żeby sięgnąć po pilnik czy pędzel, nie mówiąc o wykrzesaniu z siebie jakiegokolwiek zainteresowania wieżą "Panthery" czy śmigłem "Spitfire'a".

Patrzę na pasek wypłaty i zastanawiam się czy te niecałe 400 złotych jest wartych o przeszło 1/3 większej pracy?

Niewątpliwy jednak plus takiego obłożenia pracą, to wyparcie myślenia o sobie i swoich uczuciach.


czwartek, 10 października 2013

236.Zdjęcie Lenina

Nie umiem uczyć. Na grupę - jedna, dwie pozytywne oceny.
Nie umiem wychowywać. Perswazja nie skutkuje, represji nie umiem stosować (brzydzę się nimi).

Twórca nowoczesnej Turcji w XX wieku i jej pierwszy prezydent, zwany "Ojcem Turków":   Mufasa.
W międzywojniu system stalinowski był w Niemczech i był bardzo okrutny.
Różnica między tymi ideologiami była taka, że faszyści budowali drogi, a organizacje hitlerowskie opiekowały się ludźmi biednymi.
Rozpętał wojnę domową występując zbrojnie przeciw republice; uzyskał poparcie faszystowskiej Falangi, karlistów i państw totatlitarnych - Włoch i Trzeciej Rzeszy:   Lenin.
Gestapo to było miejsce do którego byli wywożeni żydzi i żyli tam na dworze w bardzo złych warunkach. 
Kultura masowa w 20-leciu rozwijała się dzięki takim wynalazkom, jak radio, telewizja, czołgi i łodzie podwodne.
Ten miły pan, do tej pory brany za premiera Wielkiej Brytanii, to w rzeczywistości Lenin. 

A tutaj... Hitler ze Stalinem. 
Choć pojawiła się także koncepcja, że z prezydentem Czechosłowacji.






wtorek, 8 października 2013

235.O złym biskupie i straconej okazji

Zniesmaczyła mnie szokująca wypowiedź abpa Michalika
- Niewłaściwa postawa często wyzwala się, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, zagubi się i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga - mówił abp Józef Michalik pytany przez dziennikarzy o ostatnie doniesienia na temat przypadków pedofilii wśród duchownych.

To dziecko winne pedofilii?! Brak słów, że ktoś o takim poziomie moralnym pełni jakąkolwiek funkcję publiczną, a co dopiero księdza. Obrzydliwa hipokryzja, pycha i po prostu zło.

Kiedy wracałem z pracy, tuż za mną zderzyły się dwa auta. Taran był taki, że wielkiego suwa wrzuciło na chodnik obracając o 180 stopni, jakieś 10 - 12 metrów za mną. Gdybym wyszedł ze sklepu troszkę wolniej znalazłbym się akurat w strefie lecących fragmentów aut i słupa ze znakami drogowymi; mógłbym suwa z toru marszu ręką dotknąć. Kurczę, ledwie 10 sekund, a może bym się przeniósł na łono Abrahama. Taka szansa przeszła mi koło nosa! A właściwie koło tyłka. Cóż, jak kto nie ma szczęścia...

Praca dość skutecznie otumania. W tym tygodniu, dzięki troskliwej dyrekcji będę miał 30 lekcji. Codziennie sprawdzam prace jednej klasy. Nic nie sklejam, ani nie maluję - nie mam siły, i to nie fizycznej, lecz psychicznej.

niedziela, 6 października 2013

234.Ciastkowy maraton

Pierwsza niedziela października w pięknej ciepłej pogodzie, cała skąpana w słońcu. Na niebie choć jednej chmurki - sam lazur. Jak miło było by mieć teraz parę dni wolnego w takiej ślicznej pogodzie... Bez myśli, że jutro znów do pracy.

Mamin jubel się udał na spokojnie. Jeśli jedyna kłótnia (i to stosunkowo spokojna) dotyczyła sprawy odwołania Gronkiewicz-Waltz, to znaczy że rodzina odbyła sielankę. Mamusia z heroiczną ofiarnością powstrzymała się od robienia słodkości i moje biszkopty z owocami i kołderką bitej śmietany okazały się jedynym deserem. Smakować pewnie smakowały, bo niektórzy brali po trzy dokładki, ale czy rzeczywiście były takie rewelacyjne jak cmokali to nie wiem, bo mogli z grzeczności mi kadzić.

Wracałem z zakupów w markecie (gdzie kupowałem rzeczy potrzebne do zrobienia pewnego mebelka małego) i akurat trafiłem na imprezę "Biegnij Warszawo". Nie chciałem przeszkadzać, więc stałem i czekałem aż przebiegną. A jak stałem to i patrzyłem, bo cóż było innego robić. Pewnym zaskoczeniem było, że biegli tacy, przy których ja się jakimś cudem łapię na kategorię "młody i szczupły". Ale to był margines.  Mój Boże, ileż tam ciasteczek biegło! Aż mi się smutno zrobiło i spuściłem wzrok. W końcu masa biegaczy rozluźniła się i przemknąłem między nimi na drugą stronę ulicy i poszedłem do domu.

Kiedyś lubiłem biegać, wieczorne przebieżki były super! Ale z czasem, kiedy doszły regularne wiosenno-letnie infekcje wybijające z rytmu biegania, kiedy nastrój z wolna nurkował ku skorupce, bieganie gdzieś zanikło. A po wyprowadzce od rodziców, już okolica do biegania mi nie odpowiada - próbowałem, ale było nieprzyjemnie. Szkoda.

piątek, 4 października 2013

233.Ośli pchacz

Po lekcjach - do dokumentacji. Po szkole - prosto do marketu na zakupy, bo jednak postawiłem na swoim i będę robił desery na maminy jubel. Ile konkretnie tego mojego, to się okaże jutro w trakcie wizji lokalnej lodówki, czy przypadkiem nie kryje się tam tort wielkości młyńskiego koła, lub babeczki w ilości podwójnej porcji na łeb dla rozrośniętego mrowiska.

Akurat mrok zapadał, kiedy wreszcie siadłem. Siedzę jadnak z uczuciem pewnego bliżej niesprecyzowanego niepokoju - dlaczego ja tak siedzę i NIC NIE ROBIĘ?! Może powinienem jakieś prace posprawdzać - przecież na czarodziejskiej półce rozmnożyły się jak grzyby po deszczu? Albo może coś przygotować? Mógłbym do dziennika elektronicznego wejść i trochę frekwencję uporządkować (nieważne, że bez dziennika papierowego to byłaby głupiego robota). Przecież w przyszłym tygodniu będzie tyle roboty i pewnie napewno z czymś się nie wyrobię, i nawalę, i zawalę, i łojezusiemariocowtedy! No bo jak to tak - siedzieć i nic nie robić?! Niepokojąco nienormalna nieaktywność.
Ale organizm dobitnie sygnalizuje potrzebę zwolnienia. Czuję się tęgo wymłócony psychicznie, mam jednak nadzieję, że żadna infekcja nie czyha z atakiem na osłabiony stresem organizm - starczy mi niedawna.

Rozbawiła mnie znajoma, która ni w ząb nie może pojąć, jak to możliwe, że w klasie choć śladowe zainteresowanie lekcją przedmiotu maturalnego może demonstrować w najlepszym razie 3 do 4 osób (na 35), zaś reszta zwiera szeregi w niemym oporze przed jakimkolwiek wysiłkiem, choćby takim jak przeczytanie 3 (słownie: trzech) zdań z podręcznika i ustna odpowiedź: co tam było napisane, albo zanotowanie (podyktowanej!) pięciopunktowej notatki ułatwiającej zrozumienie tematu. W coraz mniejszym stopniu jestem nauczycielem, a w coraz większym - rozrusznikiem i przepychaczem osłów.


środa, 2 października 2013

232.Atak trującego pomidora

Podstarzały chomik dzielnie zapieprza w kołowrotku. Dyżur, lekcja, dyżur, lekcja, dyżur, lekcja, sprawy różne, lekcja, sprawy różne itd. W domu czarodziejska półka z pracami do sprawdzania - mimo sprawdzania kupki za kupką, prac nie ubywa i półka wciąż nimi usłana. 

Emuś (zwany dawniej Panem Przytulasem) jęczy i focha się, że nie odwiedzam go tak często jak on by chciał. Mam wrażenie, że chciałby conajmniej w co drugi dzień. Daje upust swej frustracji, że w środku tygodnia, kiedy jestem zawalony robotą po uszy i budzę się w środku nocy z niepokoju, że nie zdążę ze wszystkim się uporać, mam czelność i bezduszność odmówić mu wyjazdu za parę godzin do Ikei , gdzie by sobie mebelek jaki nabył. Istne dziecko. 

Strułem się znowu jak cholera. Przebieg doskonale znany, jak sądzę - jakaś chemia. Podejrzany: tutaj coś nowego - pomidor. Tu muszę pracować, czas leci, noc zapadła, a ja tu ledwie żyję. Irytujące zakłócenie chomiczej zapierdalanki.

Niedawno ojciec rozmlaskał się z zachwytem nad tartą, której kawałek im zaniosłem i zaordynował, żebym koniecznie zrobił taką na maminy jubel, "żeby się ona biedna nie męczyła i żeby z deserem jej ulżyć żeby nie musiała sama robić" - wszystko to działo się w obecności Mamy. Nauczony doświadczeniem zachowałem dla siebie sceptycyzm w tej kwestii. Dziś zadzwoniłem do Mamusi, żeby ustalić szczegóły i reakcja ani trochę mnie nie zaskoczyła: lawirowanie żeby mi wprost nie odmówić, ale dać niedwuznacznie do zrozumienia, że oczywiście, skoro mi zależy to mogę tę tartę (właściwie - sobie) zrobić, ale to zupełnie niekonieczne i właściwie zupelnie zbędne, bo ona i tak zrobi szarlotkę (doświadczenie podpowiada, że w ilości zdatnej do przykrycia boiska futbolowego). Być może mam coś nie halo z głową, ale coś takiego mnie irytuje i czuję się traktowany lekceważąco. 
Uskarża się, że haruje w kuchni, żeby spełnić zachcianki przyjęciowe ojca (ma być na bogato), ale niechby kto odważył się wychylić z ofertą pomocy i wyręczenia - traktuje to jak  propozycję  inwazji na jej przenajświętszą suwerenność. I co szczególnie mnie wkurza - zamiast odmówić wprost, kręci i chachmęci, sugerując niechętną zgodę, a kiedy przynosisz co zrobiłeś, okazuje się, że i tak zrobiła po swojemu, nawet w dwójnasób, żeby tylko koniecznie zademonstrować, że ona sama i więcej.