Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

1179.Koniec przepustki

Święta były i się zmyły. A teraz czas wracać do pracy. Stłamszony rozumek wie to już doskonale i dlatego dziś w nocy śniły mi się sceny różne na naszej tratwie Meduzy. Nader realistyczne sceny.

Same święta przeszły gładko i bez zgrzytów, choć i tak już w przeddzień czułem narastający stres. W uspokojeniu atmosfery niewątpliwie pomaga przyklapnięcie w ostatnich latach ojca. Mama ostatnio też jakoś gorzej kontaktuje; pewnie stąd nie dostałem od nich prezentu.

Wicedziedzic czyni pewne postępy - nie ryczy już na sam mój widok; dalej uderza jednak w ryk kiedy się zbliżam, a on nie jest w ramionach rodzica. Arodzinny gówniarz.

Po przerwie (wydawało się, że) trudnej do ustalenia, ale szacowanej na jakieś sześć do ośmiu lat (po sprawdzeniu na blogu - sześć i pół roku!) właśnie robię kolejny model pancerki - radziecki czołg z 1945 r. IS-3. Na razie gładko idzie, choć nową techniką i nowymi preparatami. Ciekawe jak wyjdzie. Jeszcze ciekawsze, że w ogóle się zabrałem i machnąłem.

Po kawałeczku (10-15 minut...) oglądam całego "Hobbita". Podtrzymuję opinię - dobry film i zła ekranizacja.

No, ale trzeba wracać do pracy. Niedobrze mi. Zastanawiam się, czy w ogóle zdążyłem się choć trochę odprężyć...


czwartek, 24 grudnia 2020

1178.Życzenia choinkowe 2020

 Wszystkim P.T. Czytelnikom 

i zbłąkanym e-wędrowcom, 

których nuda przywiodła w to smętne miejsce

życzę

zdrowych, spokojnych i przyjemnych Świąt,

względnie Grudniowych Dni Wolnych (dla pogan i ateuszy).


sobota, 19 grudnia 2020

1177.Spomiędzy żaren

Okropny grudzień. Natężenie stresu - przygniatające. Zdalne nauczanie to fikcja i gówno. To się nadaje wyłącznie dla garstki zdolnych i zmotywowanych uczniów, ale nie dla masy. Dwa miesiące pozorowania nauki. Czuję się jak idiota - gadam do monitora. W rozpaczliwym odruchu zyskania poczucia, że mówię do człowieka, wzrok skupiam na miniaturce w której wyświetla się podgląd z mojej kamery. Już nawet patrzenie na siebie okazuje się lepsze od patrzenia w taflę monogramów (uczestników). 

Konieczność oceniania jak gdyby nigdy nic, to pierdolona bzdura. Od początku zapowiedziałem, że nie będę robił żadnych kartkówek, ani sprawdzianów bo nie mam ochoty uczestniczyć w farsie. Ale i tak w farsie wylądowałem - bo na to zasługują wszelkie ćwiczenia. Staram się wymyślać takie, żeby nie znaleźli ich  w sieci, ale i to niewiele pomaga, bo kopiują od siebie, a nie jestem w stanie zrobić kilkunastu wersji na klasę. Spiętrzenie prac w grudniu mnie zmaltretowało. Nie wiedziałem od czego zacząć z wyszukiwaniem tekstów do ćwiczeń. Nie wiedziałem jak się wyrobię z ich opracowaniem i wysłaniem. 

Przed chwilą skończyłem przeglądać dziennik elektroniczny i pobierać zrobione prace. W każdej grupie część nie odesłała rozwiązań. To że grozi to jedynką na półrocze, jak widać nie robi wrażenia. Oczywiście to ja będę musiał świecić oczami za to. Bo powinienem. Żeby zrobili. 

Sam nie wiem kiedy pokupowałem już wszystkie prezenty. Zrobiłem też zakupy już na święta rodzicom. W środę rankiem, zerwałem się i przed śniadaniem potruchtałem do Biedrony kupić umówione z mamą wiktuały. W czwartek obudziłem się przed budzikiem, jak na strzał, myślą: Kurde, niedobrze. Mięsa na świąteczny obiad mam tylko na styk. Wczoraj wziąłem ostatnie porcje, mniej niż uzgodniliśmy. Gdzie szukać brakujących? Do którego sklepu pójść? Kiedy? Kiedy może być dostawa?  Alarm! Kurwa, alarm! Niepokój, że nie wykonam zadania jak należy popchnął, żeby prosto z pracy pognać kawał drogi do innego sklepu. Na próżno, nie mieli. Niedobrze. Niedobrze! Zawiodę! Rozumowi sugerującemu, żeby nie panikować, bo przecież jedzenia wystarczy, emocje kazały stulić mordę i wypierdalać. Podjąłem się zadania i nie wykonam go w 100% - cóż za upiorna perspektywa! Kurwa. Mać. Fiksum-dyrdum. Nie przypadkiem zdarzało mi się słyszeć w pracy, że szczególną moją cechą rozpoznawczą jest niezwykła sumienność i solidność. Tylko nie widać jaką ceną opłacana. "Honor uratowany" - dziś dokupiłem. Satysfakcji wystarczyło na parę godzin, bo już pod wieczór poczułem znajome sztywnienie szyi i barków... Aaa! no tak... praca się przypomniała. 


A jeszcze wczoraj wieczorem tuż przed snem zaczepił mi się wzrok na pudełku z takim prostym modelem, takim weekend edition, nawet go sobie wyjąłem, obejrzałem, pomyślałem, że fajnie byłoby go machnąć tak raz dwa, może nawet dałoby się go skończyć przed świętami (no, dobra... tuż po świętach). Ale cóż z tego, dziś już... w głowie cześć! Tatka tka i matka tka i tkaczka czka... Jeszcze dwa dni, ale wypchane lekcjami i folder pęczniejący od kilkudziesięciu prac  do sprawdzenia. Wiem, że nie ma mowy, bym je sprawdził przed świętami, ale nie mogę tego tak zostawić. Muszę przynajmniej postarać się, żeby sprawdzić ich jak najwięcej. A boję się nawet do nich zajrzeć - tego co tam zobaczę...erupcji polskiej uczciwości. 

Jałowa pustynia po horyzont. Vox clamantis in deserto... tacite.

poniedziałek, 30 listopada 2020

1176.Jak opluty

Właśnie skończyłem sprawdzać prace. Rzyg. Praca na lekcji, dość proste (jedno trudne) zadania z podręcznikiem, mogą skorzystać z sieci, ja cały czas na kamerce - mogą pytać. Większość - to samo, skopiowane z jednego adresu w sieci (wszystkie ćwiczenia z historii są już w sieci). Te same nonsensy, te same błędy. Wielka radość i elitarność, jak które przeczytało przed przysłaniem i jakoś próbowało poskracać, żeby autorskiego sznytu nadać (wyrzucając po prostu kawałki tekstu). Niektórzy, po skrótach nie przeczytali i nie poprawili bzdur które im z takiego mechanicznego skracania wyszły. Świetnie czująca się kumpelska ekipa powieliła jedną wersję z takimi rozpaczliwymi bzdurami, że jasnym jest iż nawet do tego nie zajrzeli, tylko Ctrl+C & Ctrl+V. Gdzie był jakikolwiek ślad próby modyfikacji to już dawałem tego "dopa i z Bogiem". Piątki też postawiłem, bardziej za staranie napisania oryginalnie (tzn. samodzielnie), niż za jakieś szczególne walory treściowe, których zresztą nie oczekiwałem. Ale w sumie mam cholerny absmak... 

Czuję się jak opluty, kiedy uczniowie mnie tak traktują i dają bez najmniejszego zażenowania takie gówniane "coś", oczekując że ja to przyjmę jako ich uczciwą pracę. W takich chwilach tak bardzo żałuję, że nie mogę zażądać zmiany przydziału i nie pojawić się więcej w tej klasie.


piątek, 27 listopada 2020

1175.Praca jak życie

Męczący tydzień i parszywa jego końcówka. Finisz sprawdzania prac jednej klasy, które szło mi wyjątkowo opornie. Frustruje mnie, że w listopadzie postawiłem bardzo mało ocen. Nie to co niektóre koleżanki, co od początku roku nastawiały dwa i trzy razy tyle ocen co ja. Niestety, czytanie prac przed ich ocenieniem bardzo mnie spowalnia. 

Dziś miotanie się nerwowe i lekcje zaczynane z opóźnieniem, bo admin zmienił hasło dostępowe do kompa, naturalnie nie wysyłając nowego. Sama radość tuż przed lekcją szukać po całej szkole sali z działającym sprzętem i ewakuować się z całym majdanem przed nadchodzącą "właścicielką" sali (niektóre koleżanki mają nad wyraz rozwinięty instynkt terytorialny i biada naruszaczom!). Procesory i pamięci - jedne drepczą, inne pełzną. Przy nieznanym kompie człowiek siada i nie wie - zawiesił się, czy jak na siebie wręcz śmiga! Ma stację dysków, żeby odpalić płytę z atlasem czy nie ma i będzie bez mapy? Ma wolne gniazdo USB, żeby pendrajwa wsadzić, czy wszystkie zapchane? Dla dyrekcji komputer to komputer - sztuka jest sztuka. 

Do tego standaryzacja oprogramowania u nas jest rozumiana specyficznie. Samych Windowsów mamy ze cztery generacje, przeglądarki, ofisy - szeroka gama, chyba wszystkie główne na rynku, do tego różne spersonalizowane ustawienia, niewylogowane konta, pozapisywane hasła, brak linków podręcznych, przeróżnie poustawiane / pochowane paski zadań... Jak trzeba coś na szybko zrobić, to człowiek zaczyna się miotać i kląć. A lekcje przecież robi się na tempo, nie można sobie odłożyć na wolną chwilę popołudniem. Nie wiem co z przygotowanych materiałów dydaktycznych uda mi się pokazać, co się w ogóle otworzy, co pójdzie, co nie pójdzie (bo aplikacja, bo pamięć, bo procesor...), czy to co widzę ja, widzą dzieciaki? Bo np. jeden komp w prawidłowo włączonym udostępnianiu treści z ekranu pokazywał mi kolejne slajdy, ale uczniom tylko pierwszy. Kurwicy można dostać. 

Do tego Dziedzicostwo ze Schwester urządzili mi wczoraj telekonferencję na temat (nie)bezpieczeństwa rodziców, do których znowu jacyś oszuści dzwonili. Czasem nachodzą mnie samokrytyczne myśli, czy nie przesadzam z poczuciem zagrożenia (wobec siebie) bądź podejrzliwością, czy mi z lekka nie odwala fiksum dyrdum, wówczas kontakt z tą trójką rozwiewa wszelkie me obawy i przywodzi ku przekonaniu, że przepełnia mnie bezgraniczna ufność wobec bliźnich, niezmierzona wiara w dobroć ludzką i w zupełne nieprawdopodobieństwo istnienia ludzi złych. Przy nich jestem po prostu ufny jak niemowlę! Tylko ceną za taką "terapię" jest jeszcze większy ból pleców i głowy niż miałem uzbierany przez cały tydzień. Sen? W kawałkach, by strzępami ich nie nazwać. Dziś czułem się koszmarnie i wyszedłem z pracy nie skończywszy pilnej papierkowej roboty, bo już naprawdę nie dawałem rady. Nie byłem pewien co robię, czy się nie mylę. 

Potem zakupy - jedne, drugie, do rodziców, do paczkomatu, do domu. I nagła myśl, że brakuje mi kontaktu z ludźmi (uczniami) w pracy - gadam do kamery, jak do ściany, mógłbym gadać do ściany, do kwiatka na oknie... Różnica byłaby żadna. Można powiedzieć, że praca dogoniła mi życie - nie ma ludzi.

niedziela, 22 listopada 2020

1174.Oko lecz nie Saurona

No i po weekendzie. Prawie nic do pracy nie zrobiłem i irytuje mnie to, bo powinienem nadgonić opóźnienia. Przez dwa dni bym w ogóle nie wychodził, ale dziś wieczorem przypadkiem odkryłem że od wczorajszego ranka w paczkomacie czeka na mnie paczka, której spodziewałem się dopiero po weekendzie. No to musiałem śród ciemnicy potruchtać do paczkomatu. 

Oko mnie boli od centralnego ogrzewania i czwartego sezonu "The Crown" - wkurzające. Gillian Anderson jako Margaret Thatcher, mimo że zupełnie niepodobna fizycznie (z twarzy), jest  znakomita. Nie tknąłem warsztatu, tylko właściwie głupio przepróżniaczyłem całe wolne. Poprzestawiałem pudełka z modelami, odzyskując przestrzeń w pokoju. A już za kilka godzin znowu do kieratu. 

Gdzieś w necie mignęło mi coś tolkienowskiego i pojawiła się stara myśl, jakby to było super wrócić sobie do LOTRa, zanurzyć się wyobraźnią w świat Śródziemia, zapomnieć o tej przygnębiającej teraźniejszości... Czysty eskapizm.


czwartek, 19 listopada 2020

1173.Kikutem po biurku

 Pracownicze badania okresowe to Polska w pigułce - słuszna idea zamieniona w praktycznej naszej realizacji w groteskową fikcję.

Na pierwszej linii rejestracja niezdolna od lat nauczyć się, jakie badania trzeba wykonać przed rozpoczęciem rundki po specjalistach. Upewniałem się, sugerowałem, że może jeszcze coś...? czy są panie zupełnie pewne, że tylko krew? "Taaak! Na pewno! Tylko to!" Tia, akurat! Dobrze, że akurat była pielęgniarka od pobierania krwi i wiedziała, że jeszcze mocz. Duży postęp, że panie już się nauczyły do jakich specjalistów trzeba skierować przed "lekarzem" medycyny pracy. Poprzednio dowiadywaliśmy się  dopiero u rzeczonego "lekarza", który wyganiał z gabinetu do odpowiedniego specjalsa.

Laryngolog. Poprzednim razem nie interesował się zupełnie stanem zdrowia, natomiast bardzo - "Jak tam w szkole teraz jest?". Tym razem, o dziwo, zainteresował się, ale rychło wyszło szydło z worka, kiedy doktór zaczął mnie zachęcać do wizyty i zakupu w jak najbardziej komercyjnej firmie, z którą - co za zbieg okoliczności! - doktór współpracuje.

Okulistka. Zjawiła się mocno spóźniona. Przez to na korytarzach zrobiło się tłoczno. Czas oczekiwania umilała nam zażenowana rejestratorka od czasu do czasu informująca nas, że pani doktor jedzie, że jest już w sąsiedniej dzielnicy... Samo badanie poszło błyskawicznie, bo po pierwszych dwóch testach pani nagle zaczęła się bezradnie kręcić po gabinecie wyraźnie czegoś szukając i w końcu zrezygnowana oznajmiła, że nie wie gdzie urządzenie do badania leży, bo jest tu pierwszy dzień. I prędziutko wypisała zaświadczenie.

"Lekarz" medycyny pracy. Pardon za cudzysłów, ale na podstawie osobistych wieloletnich doświadczeń uważam, że lekarz tej specjalności to nie jest prawdziwy lekarz. To co robił spokojnie mogła zrobić pierwsza lepsza sekretarka po maturze. Nos maseczką nie zakryty. Presente medico nihil nocet przecież.

Do analizy mogłem oddać krew babki nieboszczki, co się na łono Abrahama przeniosła lat temu trzydzieści z okładem, a sikać mogłem tablicą Mendelejewa - przeszłoby gładko, bo doktor na wyniki nawet nie spojrzał, tylko od razu oddał mi. Opinię laryngologa zaszczycił przelotnym rzutem oka na leżący druczek i słowami "Laryngolog coś tu pisze..." I tyle. Druczka od okulistki nie wziął nawet do ręki, tylko spytał: "Jaką ma pan wadę wzroku? Ile?". Następnie standardowy zestaw: "ile ma pan wzrostu", "ile pan waży" i "jakie ma pan ciśnienie?" Przy tym ostatnim nie wytrzymałem i powiedziałem, że nie wiem, bo dawno nie miałem mierzone. Nie wybiło to pana doktora z rytmu: "To pan sobie w domu kiedyś zmierzy na spokojnie.". Kolejne moje ulubione pytanie: "Jak pan ocenia swój stan zdrowia - bardzo dobry, dobry, średni, zły?"... Musiałbym chyba nie mieć ręki, albo nogi i walić kikutem w blat biurka, żeby doktor uznał, że może coś mi dolega. Przyszło mi do głowy pytanie - pal sześć belfra, ale czy do zawodów związanych z większymi zagrożeniami też badanie okresowe wygląda tak lipnie?

Naturalnie między poszczególnymi wizytami były takie przerwy czasowe, że większość dziennego światła na tym mi zeszła.


niedziela, 15 listopada 2020

1172.Posuwanie

Szarawo za oknem, chłodnawo przed oknem... Szyja znów boli. Myśl, że jutro znów do pracy jakoś nie bawi. W tygodniu trzeba będzie jeszcze zanurzyć się w wirusową zupę, z którą kojarzy się powietrze w przychodni, gdzie mamy pracownicze badania okresowe. Trzy godziny łażenia od lekarza do lekarza z prawie lekarzem na końcu; z nierozwiewalnym przeświadczeniem, że wszyscy mają mnie i moje zdrowie w dupie, a jedynym powodem naszego spotkania jest to, że właściciel przychodni widzi łatwy pieniądz w umowie na badania okresowe.

Wyciągnąłem rozgrzebane przed kilku laty modele (pojazdów) i próbuję posuwać robotę nad nimi choć troszkę naprzód. Cóż, jedni posuwają modela, inni pracę nad modelem. Nabyłem na próbę specjalne modelarskie dłutka; okazały się w niektórych operacjach niezastąpionym narzędziem, więc zamówiłem kolejne. Niby wydawać by się mogło, że trudno coś nowego wymyślić do obróbki części z polistyrenu, a jednak wciąż pojawiają się przydatne narzędzia np. gąbeczki ścierne - warstwa ścierniwa nie na  papierze czy płótnie, lecz na cienkiej mocnej gąbeczce - wspaniałe! Tylko żebym jeszcze potrafił częściej niż raz na kilka-kilkanaście dni znajdywać w sobie chęć do modelarstwa... Nie widzę perspektyw poprawy, na żadnym polu. :-(

środa, 11 listopada 2020

1171.Chłód

 Z jednej strony fajnie, że dziś wolne, bo ta intensywność i rozkład pracy dają mi się we znaki. Z drugiej żaden odpoczynek, bo w mieszkaniu chłodno i czemuś stresy jakieś dopadły i mnie pospinało i głowa boli. I oddech jakiś płytszy się zrobił. Wkurzające jest to ustawienie termostatu dla bloku - kaloryfery ledwie ciepłe, jakby ustawiającemu nie mieściło się w głowie, że mieszkania się wietrzy.

W tej nużącej bieganinie umknęło mi zapisać, że jakiś czas temu obejrzałem wreszcie trzeci (ostatni?) sezon "Dark". Trochę się zacząłem gubić kto, kim, gdzie, kiedy się dzieje, ale ostatni odcinek zatarł nieco to wrażenie. Ostatnia scena z Jonasem i Marthą wzruszyła mnie troszkę.

Skończyłem przedsenną lekturę - "Nację" Terry'ego Pratchetta. Spodobała mi się bardziej niż kiedyś czytana "Długa Ziemia". W "Nacji" też troszkę posmutniałem na zakończenie losów głównych bohaterów, choć zanosiło się na nie od paru rozdziałów. 

Od jakiegoś czasu zauważam, że czytam jeszcze niedokładniej niż kiedyś, w cyklu "Dzikiej karty" to wręcz prześlizgiwałem się wzrokiem po akapitach, żeby śledzić rozwój fabuły. Sam nie wiem, czy to objaw starości, czy głupienia, czy cholera wie czego... 


piątek, 6 listopada 2020

1170.Planista

No i robota na dziś skończona - oceny wpisane, maile odpisane, raporty wysłane. Szkoda tylko, że w weekend powinienem kilka kolejnych rzeczy pozałatwiać, a okropnie mi się nie chce - zmęczony jestem. Cały tydzień sobie kalkulowałem, że w piątek skończę trochę wcześniej i w nagrodę za solidną pracę wyjdę ze szkoły o jakiejś fajniejszej porze, na przykład koło południa. Kupa, planista ze mnie jak z durszlaka czerpak. Ani minuty nie urwałem z planu lekcji - tyle było do zrobienia. W tym tygodniu we wszystkie dni docierałem do domu między siedemnastą a osiemnastą z minutami. Na obiadach oszczędziłem, łącząc je z kolacją... A to całe zdalne to lipa i fikcja.

Znalazłem wreszcie na Youtubie piosenkę z kabaretu Olgi Lipińskiej, którą mgliście pamiętałem sprzed lat, lecz nigdzie jakoś nie mogłem znaleźć tekstu ani nagrania. Cudo.😄


Tekst: Michał Błażejewski

"Dzięki Ci Panie Boże
Żeś mnie Polakiem stworzył.
Żeś spośród tylu nacji
Mnie wybrał chlubą demokracji.

Dzięki Ci o Przedwieczny
Żeś w sądach był stateczny
I w świecie pełnym arogancji
Mnie zrobił perłą tolerancji.

Dzięki Ci Stwórco Nieba,
Żeś się ryzyka nie bał
I z najbogatszej z palet
Mnie dał harmonię zalet.

Dzięki Ci żeś nie zwątpił
I cnót mi nie poskąpił.
Hojnie obdarzył roztropnością
Oraz pokorą i skromnością.

Dzięki żeś w podarunku
Tło w gorszym dał gatunku,
Bym z tła się mogła wybijać
Jaśniejąc jako ta lilija!

Tyś przykład dał dobrego smaku
Stawiając właśnie na Polaków,
Więc choć ubrana w zgrzebne słowa
Niech sławi Cię ta bosanova!"


poniedziałek, 2 listopada 2020

1169.Plany naiwne

Optymistyczne, by nie rzec - naiwne, plany w miarę równomiernego rozłożenia sobie lekcji online na cały tydzień nie wytrzymały zderzenia z rzeczywistością. Zamiast przeciętnie trzech godzin timsowania jakoś tak wychodzi mi po cztery, po pięć. Zamiast co najmniej połowy lekcji online, ani się obejrzę i wychodzi mi w planach 80 % i więcej... Nie nawykłem tyle mówić na siedząco, na normalnych lekcjach nosi mnie po sali, a tu mam poczucie że po pewnym czasie zaczyna mi się ciężej oddychać. 

O tym co się w Polsce dzieje, to nawet nie chce mi się już myśleć. Nie mam też wrażenia, że ta pożal się Boże opozycja, jeśli przejęłaby władzę z rąk PiSu, działałaby tak dużo lepiej. Rozbawiła mnie z którejś z demonstracji: "Plebania Obywatelska". Wyśmiewano Komorowskiego, że "wujek Janusz", a przecież to co wygadują rządzący politycy to czyste wujostwo, prowincjonalny autorytaryzm, dźwięczące anachronizmem już za mojej młodości. Jak w 1968 roku robotnicy domagali się "Studenci do nauki!", a teraz politycy ubolewają, że "dorośli wciągają młodzież" do protestów, to czym to się niby różni? Mentalność ta sama - dzieci i ryby głosu nie mają.


czwartek, 29 października 2020

1168.Szóstka za cudzesa

Zdalne mieszane - część lekcji na Teamsach, a część wysyłana mailem. Kosmiczne łożyska musi mieć mój kołowrotek, że jeszcze nie dymią. Lekcje timsowe kosztują mnie bardzo dużo energii. Czuję się jak wymłócony. Coraz częściej kładę się spać bez sięgnięcia po książkę. Śpię kawałkami, budzę się o trzeciej, o piątej, potem niby dosypiam, ale nie wiem czy nie bliższe to tylko leżenia z zamkniętymi oczami. A przecież lada dzień dojdzie mordęga - prace do sprawdzenia i udawania. Udawania że nie widzę, że to bezczelnie słany cudzes, za który muszę postawić maksymalną ocenę. Rzygać się chce. Jak w klasie jedna osoba pokaże się na kamerce w czasie lekcji to już wielki fawor i zaszczyt. W swojej klasie wychowawczej tego zaszczytu jeszcze nie dostąpiłem; widać za mało się staram. I to lansowanie lekcji na Teamsach jako słusznej, godnej i właściwej formy nauczania.  I ten nieustanny widok tej wstrętnej gęby cały czas w rogu ekranu.  

Wysprzątałem w końcu warsztat, wszystkie narzędzia posegregowałem i popakowałem w nowe (stare) pudełka (organizery). Piękna nieskazitelna pustka blatu właściwie stanowi metaforę mojego hobby. I życia.


piątek, 23 października 2020

1167.Oszczędności

Tydzień szast-prast! Z wolna zaczyna docierać do mnie zmęczenie. A dyrekcja kombinuje jakby tu mi dorzucić jeszcze parę godzinek nauczania indywidualnego. Organ prowadzący" też kombinuje - koleżanki są pewne, że śle dyskretne naciski na dyrekcję, aby wszyscy nauczyciele wynieśli się do domów i nikt nie prowadził zdalnego ze szkoły. Chodzi o przyoszczędzenie na prądzie i ogrzewaniu. Nie wydaje mi się, aby było to dalekie od prawdy, biorąc pod uwagę lata doświadczeń z naszym kochanym "organem". Dociera do mnie także wieść, że szkoła nie ma laptopów do wypożyczenia ani dla udomowionych belfrów, ani dla uczniów.

Ogarnąłem już "Timsy" przynajmniej w niezbędnym podstawowym zakresie. Przeszkadza mi powszechna praktyka naszych uczniów oszczędzania nauczycielowi swojego widoku i wyłączania kamerek w trakcie lekcji; irytuje mnie mówienie nie do żywych uczniów, tylko do planszetek z inicjałami.


poniedziałek, 19 października 2020

1166.Nekromanta

Pierwszy dzień drugiej epoki zdalnej za mną. Dość ciekawie było. Dyrekcja próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości - nie, nie zdalnego nauczania, lecz takiej w której pracownicy są gotowi do pracy, ale czekają na udostępnienie im przez pracodawcę warsztatu pracy. A pracodawca jest przyzwyczajony, że to pracownicy sami sobie odpowiednie narzędzia organizują i nimi  pracują, a on tylko wyznacza im zadania do wykonania. Innymi słowy czysty polski feudalizm folwarczny z pańszczyzną sprzężajną. Ale z dobrym panem, panią właściwie. Dobrą, tylko taką zaskoczoną. 

Mam wrażenie, że podobne założenie przyjmują nasze władze oświatowe szczebli wszystkich, że nie ma potrzeby wydawać zbyt wiele pieniędzy na sprzęt, bo przecież nauczyciele i tak - jeśli nie dostaną służbowego - to sięgną po własny i robota będzie zrobiona, a zaoszczędzone na tym środki będzie można rozdać kumplom i protektorom.

Sprzętu nadającego się nominalnie do lekcji online na razie nie ma. Ma być. Ale nie wiadomo czy będzie odpowiedni. Zobaczy się.

Siedziałem nad kolejną lekcją, gdy kątem oka ujrzałem otwierające się drzwi i wchodzącego zamaszyście Admina z pakunkiem pod pachą.

- Ąęaaeemmyy aąba! - obwieścił z miną zdobywcy Faszody.

- Przepraszam, ale chyba nie zrozumiałem...

Maska w dół:

- Stawiamy laptopa! - I potrząsnął pakunkiem.

Troszkę mnie to zastanowiło, skąd wytrzasnął dodatkowego lapka w ciągu godziny od rozmowy z dyrekcją, która zdecydowanie nie uwzględniała go w wyliczeniach (trudno się pomylić przy zliczaniu trzech sztuk), ale żeby zdusić w zarodku nienawistne kalumnie, że miewam negatywne nastawienie, postanawiam emanować samą życzliwością i ufnością i milczę. Admin wyciąga lapka i zaczyna podłączać, a ja mam wrażenie, że lapek wygląda nader znajomo. Ale - jak się rzekło - milczę jak kamień, bo to jednak rzadkość móc zobaczyć nekromantę w akcji. Lapek był już od dawna trzema nogami z mamutami, ale może Admin rzuci jakimiś mocarnymi fachowymi zaklęciami i ten trup pomknie jak strzała ku nowemu życiu. No nie pomknął. Bawiłem się przednio: lapek dał się włączyć i stanowczo odmówił zrobienia czegokolwiek, co było jasne już kiedy trafiał na szkolny szrot. Najpierw wyparował optymizm Admina, a potem Admin z trupkiem pod pachą. Jak widać nadzieja to potężny faktor, ale nawet ona  ma swoje granice.

Oszczędzić można i na ogrzewaniu - zimno było jak w psiarni.

sobota, 17 października 2020

1165.Polskie przygotowania

No zapowiada się ciekawie. W poniedziałek pójdę do pracy i dowiem się jak mam właściwie pracować. 

O ewentualności przejścia od września na zdalne lub hybrydowe (technicznie rzecz piorąc to prawie to samo) mówiło się u nas już przed wakacjami. Już wtedy zapowiedziano nam, że będziemy pracować "na  Timsach" (MS Teams). Mamy połowę października i wygląda na to, że od owego czerwca do dziś jakoś nie udało nam się przygotować do tej pracy. Innymi słowy realizacja nie nadążyła za planami. Właściwie nie jest jasne czy w ogóle ruszyła z miejsca na odcinku sprzętu. Bo oprogramowanie mamy; ktoś złośliwy mógłby skomentować, że dlatego mamy bo prywatna firma się nim zajmuje, a publiczne instytucje (państwowe i samorządowe) - nie poradziły sobie. Sekwencję napływających informacji o ewolucji nauczania zdalnego można by zrekonstruować następująco: pracujemy zdalnie -> wszystkie lekcje online -> połowa lekcji online, a reszta wysyłana jako zadania do zrobienia -> uczniowie będą mnie słyszeć, ale nie widzieć, bo zapowiadanych od wiosny kamerek nie ma -> właściwie to słyszeć też mnie nie będą, bo brakuje mikrofonów, a te co są, to kiepściutkie są -> ja ich też mogę nie usłyszeć, bo głośniki były kupowane jak najtańsze i niekiedy prawie w ogóle z nich nie słychać -> czego się dowiem w poniedziałek? -> a czego w następne dni?

Czy powinno dziwić, że jedna z koleżanek dowiedziawszy się, że przechodzimy na zdalne rzygała cały wieczór? A inna następnego dnia zdławionym głosem wyszeptała: Ja tego nie przeżyję... rozumiesz? nie przeżyję! A mnie właśnie znowu szyja i głowa napierdala... Wspaniała rzecz - weekend! 



czwartek, 15 października 2020

1164.Zrobieni na czerwono

 I słowo stało się ciałem, a nas na zdalne wykopują. Mała pociecha że z połową kraju. Ciekawe jak to się potoczy. Na razie niczego dobrego się nie spodziewam. Zdalne nauczanie to fikcja i pozorowanie uczenia grupy. Z jednostką można tak pracować, ale nie z grupą szkolną. Ocenianie w tych warunkach to już w ogóle nonsens i poświadczanie nieprawdy.

Do tego ciekaw jestem jak nasz szkolny sprzęt to uciągnie, bo wydaje się, że od kilku miesięcy o sprzęcie użytecznym do zdalnego nauczania to słyszymy, że ma być kupiony, ale jakoś nie bardzo go widziano.

środa, 14 października 2020

1163.Marzenie o 10 %

Dobrze, że z okazji Dnia Świętego Nauczyciela było wolne. Wprawdzie użyłem jak pies w studni, bo z bólu pleców i karku nie bardzo spałem, a w ciągu dnia nie bardzo funkcjonowałem. Zmusiłem się do pójścia po miód dla rodziców i do paczkomatu, gdzie zbiegło się w czasie parę przesyłek. Plany podgonienia z robotą poszły się tentegować, bo nie byłem w stanie pracować choćby na 10 % normalnego tempa. A robota na jutro. Czuję się sfrustrowany i bezsilny. O, proszę! Jaki ładny eufemizm mi wyszedł...

W robocie czujemy się,  jakbyśmy żyli na polu minowym. Najgorsza jest ta niepewność - kiedy wyślą na zdalne, kogo i jak w ogóle uda mi się posługiwać oprogramowaniem. O ocenianiu w tych warunkach nawet nie chcę myśleć. Wynikami matur już się nie przejmuję - w tych okolicznościach będą ode mnie zależały w tak niewielkim stopniu, że udało mi się od nich zdystansować. Tym bardziej, kiedy zobaczyłem KTO wybrał mój przedmiot do zdawania. To jest ten moment, kiedy człowiek się zastanawia co byłoby bardziej odpowiednie - order za odwagę, czy bilet do czubków.

Wziąłem się za drugi tom cyklu "Dzikie karty". Po kawałeczku daje się czytać, ale zupełnie bez zachwytów i porywów.

Chodzi mi po głowie, że fajnie byłoby wrócić do modelarskiej dłubaniny, ale nie mogę się zmobilizować - myśl o pracy mnie blokuje w tej kwestii. Wiem, że fatalne i szkodliwe, ale nie potrafię tego przełamać.😒

sobota, 10 października 2020

1162.Największy sukces

Wczoraj prosto z pracy na zakupy i do rodziców. Ponieważ mają niespodziewaną frajdę w postaci goszczenia (już od iluś dni) Dziedzicowej, musiałem wysłuchać Maminych relacji na temat połowicy wnuka. Właściwie byliśmy zgodni w ocenach. I na tym zakończmy ten wątek. Prosto od rodziców do IKEI po kilka drobiazgów. Wróciłem i nie padłem - byłem zbyt nakręcony tempem, żeby paść.

Dziś pojechałem do hipermarketu na małe zakupy, bo rozwój sytuacji epidemicznej  sugeruje, że wkrótce taka wyprawa może być utrudniona. Jak zacząłem dokładać do koszyka niezbędne produkty, to musiałem wziąć drugi koszyk i zakupy zrobiły się duże. Dobrze, że plecak wziąłem. Uprzedzając szydercę z północnych kresów - żadnego produktu nie wziąłem więcej niż dwie sztuki, z wyjątkiem suszonych: drożdży i zakwasu, których wziąłem zapas na 14 chlebów; te ostatnie to konieczność, bo nigdzie koło mnie ich nie ma (podobnie zresztą jak większości pozostałych produktów).

Wracając z marketu zobaczyłem na ścianie ogromny mural z napisem "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Przyszło mi na myśl, że właściwie ta dyrektywa wskazuje na jedną z głównych przyczyn tego, że jestem sam. O kochaniu nie ma najmniejszej mowy - udało mi się przyzwyczaić się do siebie i to jest chyba maksymalny możliwy na tym polu sukces, na jaki mnie stać.


piątek, 9 października 2020

1161.Grzmoty

Właśnie skończyłem pracę, a zacząłem przed ósmą rano. Nie mam pojęcia czy część nie pójdzie na marne - tratwiane ksero jest tak kiepskiej jakości, że mapy i ilustracje w zadaniach mogą być zupełnie nieczytelne i nie będę miał co uczniom dać do pracy. 

Po drodze było szkolenie pandemico modo, czyli w modnej formie webinarium. Śmiechu warte. Osoba prowadząca przeważnie była schowana za zdjęciem profilowym, z rzadka tylko pokazując się na żywo. Również zza zdjęcia opisywała rzeczy, które należało zademonstrować, żeby zrozumieć jak to się w ogóle robi. Radiowy kurs jogi dla początkujących po prostu. 

Gwałtowne przyśpieszanie pandemii zagęszcza czarne chmury nad edukacją - zdalne nauczanie zdaje się zbliżać jak grzmoty anonsujące zbliżanie się chmur  burzowych. Padam na pysk, i modlę się żebym się nie rozchorował, bo tak złachany organizm wydaje się nadzwyczaj łatwym łupem dla byle świństwa. 


piątek, 2 października 2020

1160.Bez wentyla

Praca w nowych warunkach jest bardzo męcząca. Poziom zagonienia nieporównanie wyższy. Do tego ta koszmarna ilość godzin. Z każdym  zespołem pomocy pedagogiczno-psychologicznej zwalają się kolejne ciężkie informacje na temat kolejnego dziecka. Robi się tego za dużo. Brakuje mi jakiegokolwiek wentylu bezpieczeństwa. Dziś spałem  sumie może półtorej godziny - jak mnie głowa zaczęła boleć w drodze powrotnej z pracy tak trzymała do rana. Dobija wówczas bezradność wobec takiej przypadłości. Robi mi się niedobrze kiedy siadam do sprawdzania prac - to już niestety nie przenośnia, co mnie zaczyna niepokoić z uwagi na przyszłość.

poniedziałek, 28 września 2020

1159.Piąty

Nowy plan. Piąty. Coraz gorszy. Będą kolejne. Dziś już po trzech lekcjach czułem że mi się wyczerpuje akumulatorek. 

U progu nowego roku szkolnego któryś z epidemekspertów oznajmił, że należałoby zlikwidować pokoje nauczycielskie - dla ochrony belferstwa, rzecz jasna, żeby nie przesiadywało w nich, gdzie jak wiadomo przesiaduje popijając kawę i się obijając. Zabawne w tym kontekście jest widzieć nasz pokój, który nigdy nie był tak zatłoczony na przerwach jak teraz. Do tej pory większość z nas zostawała na przerwę w salach, gdzie można było szereg prac na kolejnych przerwach wykonać a teraz, kiedy mamy z każdą klasą w innej sali musimy schodzić do pokoju, choćby żeby klucze wymienić. W efekcie w salach pusto, a pokój nauczycielski pęka w szwach.


sobota, 26 września 2020

1158.Początek jesieni

Wiem, powtarzam się, ale wciąż zaskakuje mnie jak szybko czas mknie, kiedy się pracuje. Po poniedziałku od razu robi się piątek, a rano w sobotę człowiek się budzi jedną nogą w poniedziałku. Szwankujące zdrowie nie wpływa korzystnie na nastrój.

Na Netfliksie oglądam sobie "Top Chef" - zabawne nawet; zwraca uwagę stopień cięć materiału, by zmieścić wszystko w odcinek. 

Do podusi jakoś lecę G.R.R.Martinem: po wyjątkowo niepodobających mi się "Żeglarzach nocy", znośny, choć w gruncie rzeczy banalny "Tuf Wędrowiec", a teraz zacząłem pierwszy tom "Dzikich kart". Wszystkie książki już dość dawno kupione, swoje odleżały w poczekalni. Po "Dzikie karty" sięgnąłem głównie dlatego, że to wielotomowy cykl i w kontekście zmian na Bonito na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy zaniepokoiłem się, że kiedy po lekturze pierwszy tom "Dzikich kart" mi się spodoba (po kilkudziesięciu stronach podoba się dość umiarkowanie...), to może się okazać, że w tej księgarni już następny tom będzie niedostępny. Przykładem mogą być Gabaldony, z których cały cykl "Obca" jest już tam niedostępny. A kupowanie w Bonito to jednak mega wygodne dla mnie jest.💗

Z zakupami zawitałem do rodziców, i tam wdepnąłem przypadkiem na Dziedzica z famułą. Wicedziedzic jak zwykle zareagował na mnie podkówką i nie przeszedł do ryku tylko dzięki szybkiej reakcji rodzica ewakuującego pociechę ze strefy dyskomfortu. Cóż, jaki będzie to się zobaczy, ale na razie - mądry dzieciak i z poczuciem estetyki. Mądry, bo widzi w jaką rodzinkę wdepnął, i prawidłowo reaguje na estetykę krewnego.


poniedziałek, 21 września 2020

1157.Kulki bzykają...

 ...znaczy front tuż, tuż. Zaczynają przychodzić pierwsze maile od rodziców, że ich dzieci wylądowały na kwarantannie - bo rodzic, bo rodzeństwo zetknęli się z kimś komu stwierdzono c-19. Przeciskając się w zbitym tłumie na korytarzu bądź schodach możemy się tylko zastanawiać, kiedy sami oberwiemy. 

Pogoda głupawa - kiedy rano wychodzę jest ziąb taki, że muszę się ubierać w trzy warstwy plus czapka, a kiedy wychodzę z pracy, to dość samej polo.

Koczownicze warunki pracy frustrują, mam duże trudności z realizowaniem zadań, które miałem obcykane w warunkach własnej pracowni (uprzednio zadbawszy o jej wyposażenie). Pięć lekcji i każda w innej sali, sale rozrzucone na trzech kondygnacjach, i biegamy, biegamy. Dla urozmaicenia dyżury też porozrzucane po wszystkich lokalizacjach. Sama frajda kończyć lekcję na drugim piętrze, pozamykać sprzęt, zebrać manatki i kłusem pomknąć na dyżur w piwnicy. Naturalnie koniec lekcji i początek dyżuru następują w tym samym momencie i równie naturalnie nie wolno skończyć lekcji przed czasem ani spóźnić się na dyżur. Speeeeedy Gooonzaleeeeeeees!!


piątek, 18 września 2020

1156.Biełużka ty maja!

 O matulu... Dużo. Za dużo dla starego człowieka. Z zastępstwami wyszło mi w tym tygodniu ponad półtora etatu. Po przyjściu do domu nie byłem w stanie już prawie nic do roboty zrobić. W biurwokracji mam zaległości - nie mogę się zmusić do przesłania dyrekcji papierów, które uważam za bzdurne mnożenie bytów. To co istotne mam ogarnięte, ale wyżej wspomniane odkładam na później, być może do opeeru, ale nie mam siły się zmusić. Dzisiaj wreszcie mogłem w ogóle jakieś zakupy po pracy zrobić - najpierw Biedrona (część dla rodziców), potem spory spacer (w sumie 6 km) do marketu biurowego (planowane od dawna, dla siebie i dla rodziców, zaskoczyło mnie znacznie zmniejszone wnętrze - poprzednio byłem tam dobrze przed lockdownem). Wróciłem i próbuję dojść do siebie. Przebłysk geniuszu, niewątpliwie napędzany potrzebą, przypomniał o kurzących się od paru lat prezentach od Dziedzica. Jednak whisky z colą smakuje zdecydowanie lepiej niż "Beluga", ale cóż, na bezrybiu i rak ryba. Grunt, że procenty są. Co za bezsens... To jakaś porażka takie życie.


wtorek, 15 września 2020

1155.Pigułka

Dziś chyba na przerwie wyglądałem mało kwitnąco i niedostatecznie promiennie, bo zauważyłem, że uczennice zaczęły mi się z pewnym niepokojem przyglądać i spytały, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. A ja po prostu tylko byłem w fazie przestawiania się z lekcji właśnie zakończonej na lekcję nadchodzącą, z jednoczesnym podładowywaniem akumulatorków wyzerowanych lekcją minioną.

W ramach zaciekłej walki z wirusem zastosowaliśmy śmiertelnie dlań groźną broń masowego rażenia, czyli zasadę, że klasy zostają w salach lekcyjnych, a nauczyciele przychodzą do nich. Chodzi o to, by uczniów przesunąć z zatłoczonych korytarzy do sal. 

Pomińmy fakt, że cofnęliśmy się do czasów przednapoleońskich - bo wtedy zdaje się wprowadzono pracownie przedmiotowe, gdyż rzeczywistość jest tak paradna, że nie warto małostkowo czepiać się przeszłości.
Belferstwo lata po szkole, bo lekcje mamy porozrzucane po całym budynku. Klniemy w żywy kamień, bo przecież nie sposób brać ze sobą potrzebnych pomocy dydaktycznych. Nowocześniejsi - mający materiały w postaci cyfrowej klną jeszcze dosadniej, bo wyposażenie sal w sprzęt jest mozaiką na wysypisku. Nie zdawałem sobie sprawy jaki szrot mamy po salach poupychany. Nadzieja, że może w sali będzie rzutnik... Że może ten rzutnik będzie miał ekran (tzn. kawałek ściany do wyświetlenia całego obrazu)... Nadzieja, że komputer będzie chodził w takim tempie, żeby się dało wpisać temat i sprawdzić listę obecności w nie więcej niż dziesięć minut... Nadzieja, że na kompie będzie oprogramowanie którym otworzymy potrzebne do lekcji pliki... Nadzieja że w ogóle w sali będzie internet... Nadzieja, że ogólne hasło logowania będzie ustawione także na tym komputerze... My po prostu tryskamy nadzieją. I jej siostrami też tryskamy - kurwamacią i kurwynędzą.
  
Klas mamy więcej niż dużych sal, co w połączeniu z lekcjami języków obcych w grupach międzyoddziałowych powoduje, że uczniowie część lekcji i tak mają w różnych salach. Podobnie jak informatykę, bo tej nie da się realizować poza pracownią. Wszystkie inne przedmioty - przecież da się...

Ale są i chwile, kiedy można się uśmiechnąć. Z zażenowaniem, kiedy wchodząc na lekcję widzimy dziennik  otwarty na koncie koleżanki, która jakoś zapomniała się wylogować z tegoż dziennika, w którym mógłbym ileż figielków podłych jej wykroić!
A bywają i chwile, kiedy można i śmiechem parsknąć, szyderczym a szczerym. Jak wtedy, kiedy ujrzałem i przeczytałem polecenie, by nauczyciele przed udaniem się na kolejną lekcję w innej sali upewnili się, że salę w której mieli zajęcia opróżnili z uczniów i starannie zamknęli. Dzięki temu uczniowie lądują na zatłoczonym korytarzu, z którego ich przecież usuwaliśmy wprowadzając zajęcia "cały dzień w tej samej sali". Polska oświata w pigułce. Pigułka na przeczyszczenie górne.
  

niedziela, 13 września 2020

1154.Zbieranie się zmiotką i szufelką

Robię się za stary do tej roboty. A może do każdej roboty? Tydzień robienia brum-brummm-brum-brum-brum! i zapieprzania jak mały brewsterek (bo meserszmitki były szczupłe). W sobotę paliwa starczyło jeszcze na zakupy w Wola Parku i odwiedziny u rodziców. A potem się ździebko roztentegowałem. Stres trzymany w ryzach do tej pory poczuciem obowiązku trzasnął i rozlał się szeroko załatwiając resztę dnia, noc i ranek. Dopiero po południu dziś wyszedłem na powolny spacer klnąc pod nosem na chłodny porywisty wiatr. Próbowałem coś zrobić do roboty, ale szło mi to z prędkością dryfu kontynentalnego i z takimiż widocznymi postępami.
Jutro zaczynamy pracę w nowych warunkach organizacyjnych - covid nie ma szans. Najmniejszych. Jakość nauczania też nie ma. 
Nie wiem od czego niektórym bardziej odbija - od strachu przed wirusem, czy od strachu przed nauczaniem zdalnym.
Trzeba się jakoś pozbierać, żeby jutro świtem wstać.

środa, 9 września 2020

1153.Pożegnanie z ennealogią

Zmęczenie daje o sobie znać, choć to dopiero połowa tygodnia, a jutro bieg maratoński i pojutrze na średnim dystansie. Nie mam siły na zrobienie czegokolwiek nowego do pracy - jadę na dotychczasowych co mnie niezbyt satysfakcjonuje. Nie wyobrażam sobie w tych warunkach sprawdzania jakichkolwiek prac.

Nowe zasady bezpieczeństwa kruszą się i rozbijają o niewzruszone skały przyzwyczajeń personelu - w bufecie jak był tłum tak jest, rysunek na ławce zastany w poniedziałek zdradza w środę, że żadna szmatka z płynem dezynfekcyjnym nawet się doń przez trzy dni nie zbliżyła.

Pilnowanie jakichś minimalnych standardów snu kiepsko mi wychodzi. Wczoraj zarwałem kawał nocy, żeby dokończyć ostatni tom ennealogii Robin Hobb o przygodach Bastarda i Błazna. Wzruszyłem się zakończeniem. Rankiem po przebudzeniu zdałem sobie sprawę, że rozmyślam o tej lekturze.

niedziela, 6 września 2020

1152.Ciemnoszara jesień

W posępnych barwach widzę perspektywę kolejnych miesięcy. Wielka ilość pracy i rozłożenie jej (chujowe plany lekcji) zapowiada wysysanie wszelkiej energii, której nader niewiele zostanie na podtrzymywanie zdrowia i funkcji życiowych. O jakichkolwiek przyjemnościach właściwie... Hmmm, właściwie jak się zastanowić, to od bardzo dawna odczuwam zakłopotanie wobec pytania: "Co sprawiło / sprawia ci przyjemność?" Nie umiem na nie odpowiedzieć inaczej niż "Nic", lecz świadomość pewnej niestosowności takiej odpowiedzi pogłębia dyskomfort. Praca i wegetacja - cóż za atrakcyjne perspektywy...

Pierwsze urodziny Dziedzicowicza trochę przygaszone wieścią o problemach rozwojowych małego wymagających dodatkowego wysiłku od opiekunów. Gdybym szczerze nie współczuł*) Schwester to bym złośliwie podworował sobie, jak to "pięknie" się układają jej plany wymarzonego odpoczynku na starość.

Chlebek III powstał przy wyciągnięciu wniosków z niedoskonałości poprzednika - mniej mąki żytniej i więcej wody. Mąka pszenna typ 650 - 250 g, żytnia typ 720 - 200 g, woda 390 ml, po łyżeczce cukru i soli, 4 łyżki siemienia lnianego, po paczuszce etkerowskich drożdży i suszonego zakwasu. Wyszedł zauważalnie lepszy i bardziej wyrósł. Nadal jednak mam poczucie, że ten z gotowej mieszanki najdłużej zachował wilgotność.


____________________________
*) Wbrew wyobrażeniom niektórych, bywam zdolny do takich uczuć.

czwartek, 3 września 2020

1151.Przepychając się

Tłok w salach, tłok na korytarzach. W niektórych miejscach i momentach trzeba się przeciskać przez zwarty tłum. Prawie normalka. Prawie, bo nigdy nie mieliśmy tyle klas co w tym roku. Tak w ogóle, to mamy o 1/3 więcej klas niż kiedy zacząłem tu pracować, a budynek ten sam (nie od razu tyle przybyło).

Mądre nasze Miasto kazało w lecie otwierać dodatkowe klasy, ponad ilości założone wiosną, a teraz - jak wieść gminna niesie - w niemałej liczbie szkół są problemy z zapełnieniem klas pierwszych.

U nas organizacja tradycyjna. Niektórzy jakoś nigdy nie potrafią się wyrobić ze swoimi rutynowymi zadaniami, co utrudnia pracę innym. Koordynacja na mostku naszej tratwy Meduzy jak zwykle wzorcowa...

Z głupim w gruncie rzeczy uczuciem ulgi i nanosekundowej radości odhaczam wykonanie kolejnego zadania do zrobienia.

Zadziwiające jak zdążyłem zapomnieć, jak paskudnie pracuje się w niektórych klasach.

Staram się usilnie wysypiać się, ale nie dobijam do siedmiu godzin; w dodatku z przerwami. W środku wakacji - kiedy mogłem - spałem 8-9 godzin.

Chlebek II poniższy: pół na pół mąka pszenna 650 i żytnia 720 (= 500 g), suszone: drożdże i zakwas żytni, siemię lniane, sól, cukier. Proporcje dobierałem szacunkowo wzorując się na innych przepisach i 330 ml wody to chyba okazało się trochę przymało - chlebek z gotowej mieszanki był nieco wilgotniejszy; ale ten jest całkiem jadalny i trzyma się dobrze.



wtorek, 1 września 2020

1150.Pieprzyć miny! Naprzód!

No i się nowy rok szkolny rozpoczął. Odruchowo chciałoby się napisać - ciekawe jak się skończy, ale to przecież absurdalnie odległa perspektywa, skoro nie wiadomo co będzie w przyszłym tygodniu, o miesiącu nie wspominając. Siedzimy na bombie. A właściwie idąc jak gdyby nigdy nic, mamy przemierzać pole minowe. Miny - są. Ile - nie wiadomo. Prawdopodobieństwo wdepnięcia na którąś - nie znane. Środki zabezpieczające - czyste buty i patrzeć pod nogi. Ale jednocześnie się rozglądać, szkicować mijane elementy krajobrazu i przygotowywać się z egzaminów różnych. Nie tłoczyć się, ale iść gromadą bo nie stać nas na dodatkowych przewodników. Nie bać się, ale jak mina pierdyknie, to położy w krąg wszystkich szeroko. 

Generalnie mam poczucie, że ktoś rżnie głupa i każe mi grać w tym dętym przedstawieniu. W klasie nie musimy mieć maseczek, ale na pustym nawet korytarzu musimy założyć. W klasie mam 30 osób i mam je rozgęścić w 16 ławkach tak, żeby w miarę możności siedzieli pojedynczo. Ta możność kończy się tak szybko, że dla każdego myślącego człowieka jest jasne, że nakaz rozgęszczenia jest fikcją. Ale liczy się tylko, że władza zarządziła utrzymywanie dystansu społecznego. Uczniowie nie mogą korzystać z przyborów i podręczników kolegi, ale równocześnie nie ma zakazu, żeby korzystali z dwuosobowych szafek w szatni. Choć 95 % zakażeń odbywa się drogą fruwających kropelek a tylko 5 % przez dotknięcie zakażonej powierzchni, masek nie muszą w sali nosić, lecz ręce i przedmioty w sali będą dezynfekowane. W sali lekcyjnej może być nawet ponad trzydziestu uczniów, ale w toalecie (z dziewięcioma w sumie stanowiskami) - już tylko najwyżej trzech.

Wszystkich uczniów wrzuca się do jednego zbiorczego worka w ministerialnych dyspozycjach, choć wypowiadający się epidemiolodzy wyraźnie odróżniają małe dzieci  i młodzież, w przypadku tej ostatniej operując nawet terminem "młodzi dorośli". Mimo to, szkoły podstawowe i średnie potraktowano tak samo.

Mam wrażenie podejścia rozciągniętego w rozkroku na dwóch biegunach: masy mają udawać, że prawdopodobieństwo zakażenia jest małe i praktycznie zachowywać się jak dotąd, ale w razie podejrzenia któregoś z objawów mamy histeryczną izolację i wypchnięcie delikwenta z mniejszą lub większą grupą (aż do całej szkoły włącznie) na kwarantannę.

niedziela, 30 sierpnia 2020

1149.Chlebuś

Pierwszy wypiek w piecyku mieszająco-piekącym. Chlebek z gotowej mieszanki "Polskich Młynów", pszenno-żytni. Upieczony w nocy z piątku na sobotę, dziś na śniadanie w pełni jadalny. Sam w sobie niezbyt porywający, nie na tyle żeby go samego ze smakiem zajadać, ale jako podłoże kanapki - bardzo dobry. Spora zaleta - można kroić bardzo cienkie kromki zachowujące spoistość. Zapomniałem ile ważył, ale jakoś pomiędzy 700 a 800 gramami. Talerz użyty do zdjęć ma 24 cm średnicy.





piątek, 28 sierpnia 2020

1148.Piątunio!

Noc koszmar. Zasnąłem krótko po pierwszej, obudziłem się za kwadrans piąta z parszywym bólem głowy i pospinanymi plecami. I już oka nie zmrużyłem, aż do wstania by pójść do pracy. Dawno tak fatalnych jazd nie miałem.

W robocie - dystans społeczny dla posiedzenia rady pedagogo możemy znaleźć tylko na sali gimnastycznej, a tam wymarzłem jak skurwysyn. Inni podobnie - co kto miał z przyodziewku to wyciągał i wciągał, niektóre koleżanki siedziały w kapturach, opatulone w kurtki, chusty, pledy  i narzutki. W takich warunkach, to koronawirus nie potrzebny, bo nas jakieś zwykłe rozłożą.

Potem jeszcze wewnętrzne "szkolenie" z narzędzi do pracy na odległość; wewnętrzne, bo żadnego wsparcia z zewnątrz nie mamy, czyli szkolimy się sami, można by rzec - sposobem gospodarczym. Zgodnie z najlepszymi tradycjami szkoleń oświatowych - prezentacja właściwie, a nie szkolenie.

Pojutrze zaczyna się rok szkolny (licząc w dniach roboczych, rzecz jasna), a my nie mamy planu lekcji, nie mamy nawet sugestii na temat zachowania w trakcie lekcji i przerw. Właściwie jedyne na razie zarządzone różnice między rokiem nadchodzącym a minionymi, to brak uroczystego rozpoczęcia roku szkolnego na sali gimnastycznej i delikatna sugestia, żeby nie robić wycieczek. Aha, no i w stołówce ma być mniej miejsc do siedzenia i jakoś inaczej będzie z posiłkami, ale jak to jeszcze nie wiadomo. Calutka reszta (na ten moment)  bez zmian.

W sumie w pracy raptem sześć godzin, a wróciłem półprzytomny. Po obiedzie ścięło mnie i zdrzemnąłem się dwie godziny, co znaczy, że będę miał problemy z zaśnięciem w nocy. Teraz siedzę i czekam na premierowy wypiek żytniego chlebka z chlebkowego piecyka. Liczę się z tym, że wyląduje w koszu. Właśnie zajrzałem i wydaje się jakiś taki nie tak wysklepiony... 😕   Plecy spięte, szyja i głowa boli. A rok szkolny jeszcze się nie zaczął...

czwartek, 27 sierpnia 2020

1147.Będziemy potrzebowali większej łodzi

Dziś przygotowywanie roku. Dyrekcja i (nader nieliczny) aktyw (czyli funkcyjni) próbowała rozwiązywać kwadraturę koła w postaci przełożenia ministerialnych dyrektyw na jakkolwiek sensowne rozwiązania pasujące do naszych realiów. Oprócz tego czynności rutynowe - przydziały zadań, organizacja pracy, terminarze itp. Niby nie trwało bardzo długo, ale wystarczyło żebym odchorowywał to do tej pory. Mam mięśnie pleców i szyi jak Dawid Michała Anioła - równie twarde. A jutro ciąg dalszy. Zastanawiam się chwilami czy jeszcze oddycham.
Będę potrzebował więcej butelek i o większej pojemności. Dużo, dużo więcej.

środa, 26 sierpnia 2020

1146.Krzątanina duperelna

Paczka z dezynfekcyjnymi różnościami przytaszczona. Zakupy w odległym hipermarkecie mające doprowadzić mię (wkrótce) do niezależności piekarniczej takoż. Inne w tym samym celu poczynione pędzą już co samochód wyskoczy. Idiotyczna niestety kłótnia z ojcem, któremu jak zwykle nie sposób przemówić do rozsądku, jeśli się jest członkiem jego najbliższej rodziny. Pierwsze poważne roboty do roboty. Znów szyja golema. Trzeba by się kłaść już spać, bo jutro rano do pracy, a warto by się wyspać. Czuję jak mnie coś ściska w podbrzuszu na myśl o zdalnym nauczaniu. Mój Boże, jak by to było cudownie gdybym mógł sobie pozwolić na rzucenie teraz tej roboty... 

wtorek, 25 sierpnia 2020

1145.X Rocznica

I cyk, rocznica. Dokładnie dziesięć lat temu dość niespodziewanie rozpocząłem swoje blogowanie. Wtedy była to środa, godzina 10:14. Inna epoka. Ileż naiwnych złudzeń. 1417 postów.

"Dla człowieka, który przez długi czas niesie brzemię ogromnego rozczarowania, najgorszym wrogiem jest nadzieja." Robin Hobb "Skrytobójca Błazna"

piątek, 21 sierpnia 2020

1144.W nieznanym lesie

Patrzę sobie w zalecenia ministerialne, patrzę w zalecenia organu prowadzącego i widzę wysoki poziom ogólności oraz oderwania od rzeczywistości, nie bardzo przekładający się na jakieś realia mojej tratwy Meduzy. 
Zwłaszcza kiedy sobie przypomnę, że miasto kazało nam otworzyć jedną klasę więcej niż dotąd - świetnie to koresponduje z nakazem zachowania dystansu fizycznego w budynku. 
Dyrekcje (nasza i inne) miotają się między Scyllą i Charybdą daremnie próbując uzyskać jakieś wiążące konkrety czy porady i wypracować konkretne zasady organizacyjne na jakich mamy pracować. Na 10 dni przed rozpoczęciem zajęć nie wiemy jak one będą prowadzone. 
To co wygaduje minister to żenująca kompromitacja i dowód marnotrawstwa publicznych pieniędzy na tych darmozjadów. 
Jesteśmy w nieznanym lesie i mamy zaczynać pracę w warunkach nieznanych.  Nie wiem czym będę dysponować do prowadzenia lekcji. 
W normalnych okolicznościach czekałby mnie bardzo ciężki rok z uwagi na liczbę klas i profile, jakie mi przypadły. W okolicznościach nadchodzących jestem na wyższym poziomie - "nawet nie potrafię sobie wyobrazić co mnie czeka".

Pointą może być żałośnie wygłoszona prośba na koniec mojej długiej rozmowy z dyrekcją: "A, i wiesz, jakbyś cokolwiek gdzieś usłyszał, jakieś pomysły, rozwiązania... jakieś rady... daj mi znać." Szczerze im współczuję - za Chiny nie chciałbym się znaleźć na ich miejscu.

czwartek, 20 sierpnia 2020

1143.Zostaw te drzwi...

Rekord chyba dziesięciolecia, albo może i dwudziestolecia - śniadanie jem krótko przed trzynastą; za nieboszczki komuny to by budziło podejrzenie, że golę alko do śniadania, (bo sklepy monopolowe w latach 80. otwierano od godziny 13. właśnie). Czytanie do prawie trzeciej, później spanie przeplatane budzeniem, pierwsze koło siódmej. Kiedy wstałem przed jedenastą byłem już tak jakoś roztentegowany, że nie miałem apetytu. Cały dzień potem pozaburzany takim przesunięciem.

Myśl o powrocie do pracy w rysujących się okolicznościach jej wykonywania zaczynam oswajać jak myśl o nieuniknionej egzekucji. Chyba nazywa się to godzeniem z losem. Nie jestem pewien czy to pomaga.

Skończyłem właśnie "Red, White, Royal Blue" Casey McQuiston. Z jednej strony przyjemnie się czytało, ale z drugiej towarzysząca temu w tle nuta smutku i żalu została jako główna po zamknięciu okładki. Chyba nie powinienem czytać takich książek. Nie należy otwierać drzwi, które powinny już pozostać zamknięte. Książka fajna i warta polecenia, ale normalnym ludziom.

Po równo roku wreszcie się doczekałem czwartego tomu serii "Ekho. Lustrzany świat". W zeszłym roku były dostępne tomy od pierwszego do siódmego, ale bez czwartego, który jakimś cudem zniknął ze sklepów i magazynów wydawnictwa. Przez ten rok był dostępny w zawrotnych cenach na Allegro. Wstrzymało mi to lekturę serii, a niedawno przypadkiem patrzę i... HURRA jest na Bonito! W charakterze bonusa chyba ukazał się jeszcze nowy tom ósmy. Więc płynie gotówka z portfela...

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

1142.Ałtlander

Do Blue City i z powrotem czyli 10,5 km w 2,5 godziny, a w tym czasie także zakupy w dwóch tamtejszych sklepach. A właściwie zakupy w jednym i  bezowocne pokręcenie się między regałami w drugim. Przeważyła rozsądna wszak myśl "Przecież i tak tego nie skleisz...". A kiedyś to była taka pasja.

Późno w nocy skończyłem "Przeznaczenie Błazna". Troszkę się wzruszyłem happy endem. Teraz czekam na siódmy i ósmy tom.

Po pewnej przerwie filmowej zajrzałem do piątego sezonu "Outlandera" (czy może raczej "Outlanderki"?). Jamie nadal drewniany, a Claire naturalna, lecz nadal czemuś budząca delikatną rezerwę. Nadal solidne kostiumy i scenografia. Raczej bym się nie odnalazł w przeszłości - smród i brud by mnie poraził.

Ostatni tydzień przed egzekucją.

niedziela, 16 sierpnia 2020

1141.Niedzielnie

Wczoraj nie ruszyłem się z domu - zamknięte sklepy były wystarczającym pretekstem, żebym nie znalazł pretekstu do wyjścia. Tym bardziej że nastrój denny. Dziś wyszedłem - znalazłem pretekst w postaci weekendowej aranżacji placu Zbawiciela, na którym zewnętrzny pas ruchu na próbę "oddano pieszym". Owszem, widzę zabranie samochodom, bo pas oddzielono betonowymi zaporami, ale nie bardzo widzę jak piesi mają z niego korzystać, skoro pozostaje oddzielony od nich podobną zaporą rzędu kwietników i wchodzenie nań jest absurdalne. Jedynym miejscem, w którym zabraną samochodom strefę wykorzystano, jest pas między Mokotowską i Aleją Wyzwolenia, gdzie "Charlotte" rozstawiła swoje stoliki. Generalnie sensu w takie aranżacji placu nie widzę. Poszedłem sobie dalej i wydreptałem w sumie 5 kilometrów. Jednak spacer nudny, bo po codziennych trasach.

Myśl o powrocie do pracy - do tego tłumu (nawet ponad 200 osób na kondygnację na wąskim korytarzu!), do tej niepewności, do kolejnego eksperymentu ze zdalnym nauczaniem na nowej lepszej platformie, do tego pozorowania sensownego działania - budzi we mnie rozpacz i prawie panikę.

Wciągnęła mnie druga trylogia Hobb; "Przeznaczenie Błazna" sprawia, że zarywam noc - dziś znów zasnąłem krótko przed trzecią.

Nic nie sklejam, ani nie maluję - zacząłem analizować mechanizm tej rezygnacji i doszedłem do niezbyt fajnych wniosków. Coraz gorzej radzę sobie z życiem i problemami.

Na tęczowym forum wiadomość o kolejnej emigracji. Trochę smutno mi się zrobiło - co się z tym biednym krajem dzieje, a i dlatego, że dla mnie ta droga zamknięta.

sobota, 15 sierpnia 2020

1140.Połówka końcem

Godziny spania mi się przesunęły, niestety w niewłaściwym kierunku, kolejną noc zasypiam o trzeciej. Fatalnie, zważywszy na to że wkrótce będę musiał wstawać o szóstej.

Dyrekcja sobie o mnie przypomniała. Tia, "dwa miesiące wakacji", kurwa. :-(

Pewnie na tę okoliczność dziś wstałem ze spiętą i zbolałą szyją i barkiem; pierwszy raz aż tak od parunastu dni.

Telekonsultacja medyczna na temat wyników tubkowania magnetycznego. Nadal bez zmian. W zasadzie to dobrze.

Z jednej strony wciąż lubię uczyć, z drugiej mam pełną świadomość ile kosztuje mnie ta praca. Czuję jak rośnie mi w gardle gula na myśl, że mam znowu tam wrócić - w stres, niepewność, absurd i frustrację. A poza tym nie mam nic na czym mógłbym się oprzeć. W tym kontekście te dobre wyniki, to właściwie niepotrzebnie.

czwartek, 13 sierpnia 2020

1139.Cold bitch

Trzeba się było wybrać na daleki wschód za Wisłę, do osiedli zwanych z uprzejmości Warszawą.😉 Celem podróży było odprawienie rytuałów akustyczno-medycznych. Roztropnie wziąłem dodatkowy przyodziewek, pomny tego jak wymarzłem tam kiedyś. I tak zresztą zimny nawiew w środku dudniącej tubki był nieprzyjemny. Personel jak zawsze - sprawny i sympatyczny; widać tu od lat rękę szefa. W tubce koncentracja na niemyśleniu że jestem  w niej tak ciasno zapakowany zadziałała bez zarzutu, garda ani na chwilę nie opadła, choć potem pomyślałem, że nie zaszkodziłoby może gdybym troszkę mniej płytko oddychał. Gdy pani mi zmierzyła temperaturę pomyślałem sobie, że o ile to iż hot boyem nigdy nie byłem więc tym bardziej nie jestem, to truizm, o tyle temperatura 36,1 stopnia mogłaby ucieszyć moich niegodziwych wrogów (których wszak nie mam), jako (rzekomy) dowód na to, żem cold bitch.😉

Po wyjściu postanowiłem zrobić sobie mały spacer (nie sprawdzałem wcześniej ile do mojej chałupy, poza tym, że to daleko jak cholera). Przedzierając się przez dzikie i na wpół cywilizowane osiedla przypuszczalnie ludzi, doszedłem  końcu w sąsiedztwo Teatru Powszechnego, gdzie zdecydowałem się jednak na podwózkę tramwajową; przede wszystkim dlatego, że trasa stamtąd do Wisły i przez Wisłę jest nudna, a od Wisły do mojej chałupy - zbyt dobrze znana, żebym odnalazł w tym jakąś przyjemność. Poza tym musiałem po drodze zrobić małe zakupy, co psuło (zaburzało) finał "czystego" spaceru. Co by nie było, to od medycznego centrum do tramwaju w równiutko półtorej godziny przeszedłem 7,2 km. Plus wcześniej w sumie 2 km na dojścia w kierunku "tam".

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

1138.Oj, nie zrażajmy!

W latach 1830-31 toczyliśmy przeciw Rosji powstanie listopadowe. Zdecydowana większość ludności polskojęzycznej w istocie miała je głęboko w dupie, ale tę kwestię pomijamy, zastępując ogólnym stwierdzeniem "Polacy walczyli o wolność". Charakterystyczną cechą powstania było odsunięcie na bok radykałów i przejęcie władzy przez konserwatywne elity, które przyjęły osobliwą strategię prowadzenia walk, którą można by ująć następująco: 
"Walczmy z Rosjanami, ale tak, żeby nie zdenerwować cara. Bo my się chcemy z nim porozumieć, żeby zaakceptował naszą emancypację. On wprawdzie mówi, że nas nienawidzi, ale nie łapmy za słówka, to na pewno rozsądny człowiek i się z nami dogada, czyli nam da swobody. Czyli walczmy, atakujmy wojska carskie, ale tak z umiarem, żeby nie wyszło na to, żeśmy cara ośmieszyli roznosząc jego oddziały, żeby car się nie wściekł, żeśmy mu np. gwardię dowodzoną przez brata zaskoczyli i zniszczyli. Walczymy, ale nie przypieramy do muru i nie stawiamy w złym świetle. Bo car na pewno jest gdzieś tam dla nas łaskawy i jak będzie musiał to się zgodzi na to czego oczekujemy, ale to "musiał", to tak bez przypierania do muru, bo wtedy się nie zgodzi." 
Maniera przyjęta w naszej historiografii nie pozwala nazywać różnych poczynań przodków po imieniu; przytoczonej strategii władz powstańczych nie określamy więc mianem kretyńskiej, choć w pełni na to zasługuje. A szkoda, bo to część szerszego u nas zjawiska.

Dziedzic znęca się nad chłopami, nawet zatłuc na śmierć zdarza mu się, ale sprzeciwić mu się? Ubić skurwiesyna po  kryjomu? Eee, nie no... Trzeba nieść ten krzyż swój... poza tym ten dziedzic i nie taki najgorszy, inni to dopiero wyprawiają...

Tatuś bije mamusię, ale nie można iść z tym na policję, bo przecież poza tym to kocha, nie pije, na dom daje. Tylko czasem tak mu się zdarza, bo zły dzień ma. Nie jego wina przecież.

Kowalski terroryzuje psychicznie rodzinę, idą za nim jak zastraszone cienie, ale nie można zawiadomić kogokolwiek, bo to przecież taka porządna rodzina, "dzień dobry" mówią i w domu zawsze cisza i schludnie. No i zaraz "kapuś" powiedzą. Nie nasza sprawa.

Ksiądz łamie kodeks karny, dziesięć przykazań i Ewangelie, ale przecież nie taki zupełnie zły, dzwonnice odnowił i taki energiczny jest, gospodarz w parafii dobry, więc nie narzekajcie tak na niego, bo gorszy się może trafić. No i przecież to ksiądz - sługa Boży.

Biskup tuszuje przestępstwa, pomaga przestępcom seksualnym i... jak to tak - do prokuratury go wzywać? postępowanie karne przeciw niemu wszczynać?! przecież to biskup!

Wójt kradnie, kłamie, rodziną i znajomkami obsadza co się da, ale no nie taki on najgorszy, i jak to tak - pójść na referendum i odwołać? Eee, nie, no jakoś tak, lepiej nie. Z władzą lepiej nie zadzierać.

Jesteśmy z tym tak oswojeni, że nawet nie zastanawiamy się jaki jest wspólny mianownik - tak silnie wdrukowane przekonanie, że władza to władza i nie można jej się sprzeciwiać, a nawet jeśli już się odważymy, to tak delikatnie, żeby się nie zirytowała, maksimum buntu to subtelna sugestia że są pewne inne ewentualne opcje postępowania. Mamy głęboko zakodowaną niewolniczą mentalność wobec władzy - nienawidzimy jej, boimy się jej, nie wierzymy że można ją zmienić, nie wierzymy że można ją okiełznać. I jednocześnie - marzymy, żeby wskoczyć na jej miejsce i poczuć tę swobodę jaką ona się cieszy. I utrwalamy model władzy na wszystkich szczeblach społecznych - od władzy rodzicielskiej poczynając, z przyzwyczajenia, ale i z tej podświadomej nadziei, że kiedyś z niej skorzystamy; i się odegramy.

To ostatnie, to istota tego, co nazywamy polskim duchem anarchii. My tak naprawdę nie chcemy zniesienia władzy, tylko zajęcia jej miejsca, choćby na mikro polu: w domu rodzinnym ("To mój dom i ja tu ustalam zasady!"), na urzędzie ("Ja tu decyduję - prawnie lub faktycznie!"), za kierownicą auta ("Jak jedziesz gnoju?! Rusz tę leniwą dupę! Nie będę się wlókł!") i wszędzie, gdzie możemy poczuć że możemy kogoś mieć "pod sobą", choćby to był kawałek plaży, który zagrodziliśmy parawanem i wokół którego zostawiliśmy stertę śmieci.

Tę mentalność widać w komentarzach do buntu tęczowych małolatów. "Niech protestują, ale nie zrażają tych nam życzliwych!" To znaczy mogą protestować, ale tylko na zasadach, warunkach i w granicach wyznaczonych przez tyrana. Rozumiane jest to jako przejaw dojrzałości, odpowiedzialności i cywilizowania. 
Kiedy chłopi poszliby do dziedzica z prośbą, żeby dziedzic łaskawie wyznaczył czas, miejsce i formy które by go nie zrażały, w których chłopi mogliby zaprotestować przeciw uciskowi jakiemu są poddani przez tego dziedzica - czy dojrzali i odpowiedzialni krytycy tęczowego flagowania pomników nie mieli by poczucia, że to jakaś farsa? A przecież to ten sam nonsens, który głoszą.

sobota, 8 sierpnia 2020

1137.Nic, zupełnie nic

Przez tydzień wisiała promocja w sklepie modelarskim i nie zdecydowałem się skorzystać, choć jeszcze miesiąc-dwa temu zaklaskałbym z uciechy i zanurzył w katalog, jak delfin w lazurowe wody. Siódemka hobbickiego pospolitego ruszenia czeka, aby im tylko pasy pomalować; kwadrans, może dwa, roboty i można za podstawki się brać. Nie potrafię się zmusić.

Patrzę na zasady w jakich mamy uczyć i nie pojmuję jak to ma nie doprowadzić do szybkiej katastrofy. Patrzę na, jak się zdaje nieuchronne, zdalne nauczanie i nie wiem jak to opanuję. Szkoleń w pracy - żadnych, mamy to opanować na własną rękę, własnym sumptem. Widzę  w tym wszystkim potworną arogancję władzy, która ma nas wszystkich w dupie, opierając się na przekonaniu, że są bezkarni i nikt z tego durnego społeczeństwa ich nigdy nie rozliczy, nawet z trupów.

Patrzę na popisy siły i nienawiści wschodniego reżimu, który nami rządzi, i czuję okropne przygnębienie. Wierzyłem, naprawdę wierzyłem, że udało nam się przezwyciężyć "klątwę" i wreszcie dzięki integracji  z Zachodem ucywilizujemy się, przyjmiemy dorobek praw człowieka, będziemy może biedniejszym, ale jakoś sprawiedliwszym wreszcie społeczeństwem, a nie tylko zbiorowiskiem grup społecznych. Patrzę ze smutkiem i rozpaczą, jak te moje nadzieje walą się w gruzy. Czuję się jak postać z filmu, która odetchnęła że potwór zginął, i optymistycznie zabiera się do dalszego życia, a tymczasem w miejscu, gdzie zakopano truchło potwora zaczyna się ruszać ziemia i wyłazi z niej ówże potwór, troszkę tylko może przebarwiony, ale w istocie ten sam. Wraca PRL. Wbrew popularnemu mitowi, PRL to nie był w istocie ustrój komunistyczny, komunizmu po mniej więcej 1970 r. nie było w nim więcej niż  w lodach malinowych. PRL to była dyktatura, w której duża część naszego "społeczeństwa" odnajdywała się znakomicie. System klientelizmu, korupcji, bezkarności ludzi władzy, brutalnego represjonowania słabszych, dogadania się z Kościołem i propagandowego podbijania symbolicznego patriotyzmu - to wszystko wielu, wielu zwykłym ludziom całkiem odpowiadało. I taki PRL właśnie nam się odradza. 
Mówi się, że historia lubi się powtarzać, tylko większość ludzi tego nie zauważa, bo ona nie powtarza się identycznie, a te drobne różnice sprawiają, że ludzie nie poznają, lub nie chcą rozpoznać powtórki, skupiając się na tych różnicach, a nie na podobieństwach.

Jest mi smutno - jako człowiekowi i Polakowi.

Co gorsza, nie mam dokąd uciec - ani emigracja zewnętrzna, ani wewnętrzna nie oferuje mi nic, zupełnie nic. 

czwartek, 6 sierpnia 2020

1136.Koniec okienka

Nowy interfejs  blogera - nie dostrzegam pozytywnych aspektów zmiany, po cholerę to zmieniali?!
Zapotrzebowanie rodziców na nową kołdrę dla ojca daje pretekst do spaceru do IKEI. Niestety do domu docieram z bólem łydek; przypuszczam, że to skutek nie tyle marszu, bo dłuższe zaliczałem ostatnio, ile spięcia mięśni w ostatnich kilkudziesięciu godzinach. Noc też była spana kawałkami. Wygląda na to, że skończyło się już okienko względnego odprężenia, zwanego z konieczności odpoczynkiem, przypadające na okres między parotygodniowym odpuszczaniem napięcia po zakończeniu zajęć i uświadomieniem sobie, że wkrótce trzeba wracać do pracy. Generalnie to kilka, nie pamiętam żeby kilkanaście, dni obejmujących końcówkę lipca i początek sierpnia. Już sierpień? W sierpniu wraca się do pracy! I pozamiatane... Gdybym wiedział, że wkrótce szybko i bezboleśnie zakończę tę bezużyteczną egzystencję, to chyba odetchnąłbym z ulgą i wdzięcznością.

wtorek, 4 sierpnia 2020

1135.Leje

Poniedziałek popsuty czekaniem na ekipę wymieniaczy wodomierzy. Anonsowani między dziewiątą a osiemnastą, co oznacza zablokowanie całego dnia. Niby zjawiają się koło drugiej, więc teoretycznie reszta dnia do użytku, ale kiepskiego jak się okazuje. Nie bardzo potrafię się zająć czymś konkretniejszym od gapienia w ekran i pasjansowania, oraz jakichś incydentalnych aktywności domowych. Do tego deszcz zapowiadany na wtorek lunął już poniedziałkowego popołudnia i to z takim rozmachem, że rzuciłem się przesuwać skrzynki z pelargoniami, pomny lipcowych (a może one były czerwcowe...?) ulew, które mi zniszczyły część krzaczków. Deszcz pada do tej pory, z przerwami rzadkimi i tak króciutkimi, że chodniki nie zdążą choć miejscami obeschnąć. 

Wytężona lustracja lodówki w usilnym poszukiwaniu pretekstu do wyjścia (na zakupy) dała wynik negatywny - jeszcze mam co jeść. I pić. Ostatecznie wyszedłem bez pretekstu. Nawiązując do zachcianki sprzed wczoraj (paru dni?), nabyłem pudełko jaj w celu konsumpcji ich w postaci "na twardo". Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem jajka na twardo. A osobiście robię je mniej więcej raz na kilka lat. Dobrze, że w internecie można znaleźć informację ile trzeba je gotować, bo między jednym a drugim przyrządzaniem informacja ta ulatuje mi z pamięci jako zbyt rzadko używana.

Nieco zaskakujący telefon z centrum medycznego przypominający o badaniu. Widać zmiany wywołane epidemią, bo w poprzednich latach nie dzwonili, tylko przypominali esemesem o terminie. Spodziewałem się, że przez epidemię będą mieli obsuwę i przesuną mi termin na później, ale jednak nie - przez rok termin się nie zmienił ani o godzinę. Solidna firma.

Czytam sobie "Misję Błazna" Robin Hoob, czyli pierwszy tom drugiej trylogii. Dość przyjemne. Poza tym na Bonito jakoś tak się złożyło, że już na początku miesiąca nakupowałem książek - części nie planowałem, lecz nawinęły się warte zakupu; jakoś tak same.

niedziela, 2 sierpnia 2020

1134.Niedzielna pętla

To co się dzieje w Polsce źle wpływa na mój nastrój.  Te policyjne polowania na tęczowe flagi, to wdzieranie się do mieszkań, to ignorowanie przemocy jeśli tylko wektor jest "narodowcy-tęczowe lewactwo" - to budzi jak najgorsze skojarzenia. Jeszcze jeden element do tego, by nie mieć czego żałować, kiedy przyjdzie ostatnia godzina.

Ruszyłem się na spacer. Zatoczyłem pętlastą rundę po Czerniakowie i Sielcach. Miałem wrażenie, że jakoś czas szybko płynie, a ja niewiele przeszedłem, a jednak kiedy naniosłem marszrutę na mapę, to okazało się, że wyszło równiutko osiem kilometrów w półtorej godziny. Rozbawiła mnie siedziba Szkół Bednarskich, która sprawia wrażenie, jakby tabliczka z nazwą szkoły, była tylko naiwnym i nieudolnym kamuflażem, bo poogradzany budynek z gęstą siecią drutów na dachu wyglądających jak rozbudowana instalacja łączności prezentuje się raczej jak stuprocentowa siedziba służb specjalnych, niż placówka oświatowa.

Trochę podłubałem w warsztacie. Więcej rozkładania narzędzi, dłubania i sprzątania niż widocznego efektu. W sumie raczej rozczarowujące. Szkoda, że nie mam prawdziwego warsztatu z pełnym oprzyrządowaniem. Choć właściwie i tak psu na budę to by było...😞

Mój ulubiony napój tegoletni, spożywany w ilościach, jak się obawiam, nadmiernych.
1 część Aperol Spritz
3 części wina półsłodkiego, może być bąbelkowe
2 części coli, ja używam pepsi lime bez cukru
Wino i cola schłodzone. Omnomnom! Jakie to dobrusie!😍

sobota, 1 sierpnia 2020

1133.Spacer

Ostatnio zdarza mi się naruszać dystans jaki mam od kilku  miesięcy do komunikacji miejskiej. Po (małej) części mogę się usprawiedliwiać że oswajam się z nieodległą w czasie konieczną wyprawą na daleki wschód, której per pedes nie odbędę, lecz faktycznie potrzeby życiowe biorą górę nad narzuconymi lękami epidemicznymi. Tyle rozsądnego zostało, że wybieram linię szybciej jadącą, z mniejszą liczbą przystanków i mniej zaludnioną. Ha! Nawet ogarniam kupowanie biletów w biletomacie - ja, odwieczny posiadacz karty miejskiej z biletem kwartalnym! 
No i dzisiaj sobie pojechałem do Lerłasa na Żeraniu, pod pretekstem uzupełnienia artykułów metalowych, a faktycznie w dużym stopniu, żeby się z domu ruszyć. Niewątpliwie nocna skrajna lekkomyślność odegrała w tym swą znaczącą rolę*).
Pamiętając niedawny powrót z Żerania, gdy pusty na pętli tramwaj wkrótce zapełnił się rodakami z ich swoiście polskoswobodnym podejściem do higieny i przepisów, postanowiłem ruszyć z buta. Pamiętając o mądrości konsumentów salami, przyjąłem że przejdę sobie kawałek, a jak mi się zechce, to sobie wsiądę w tramwaj i dojadę resztę trasy. Naturalnie nie zechciało (bo to nie honor; skoro już tyle przeszedłem, to co? tego kawałka nie dam rady?! to potrzymaj mi wózek!😉). Dwie godziny szybkiego marszu bez dziesięciu minut wyszły licząc od marketu do przedpokoju. Wedle googlemapy dziesięć i pół kilometra; do tego trzeba by dodać jeszcze wcześniej jakieś 800 metrów na dojście od autobusu do marketu. Troszkę więc tego spaceru dla starego ropucha dziś było.
_______________________________________
*) Stary i głupi, nie miał co robić, to na wagę wlazł. Jakby nie widział w lustrze.

piątek, 31 lipca 2020

1132.Uchwyt i zjazd

Czas przecieka między palcami. Wreszcie kupiłem uchwyty do szaf zrobionych prawie półtora roku temu. Do tej pory jakoś nie udało mi się trafić na będące czymkolwiek więcej niż "spełniającymi funkcję uchwytu". Inna sprawa, że znajdowały się na dość odległej pozycji na liście priorytetów, szczególnie w okresie zarazy.
Jakoś w połowie tygodnia nadepnąłem (wybitnie trafne określenie) na informacje o wyobrażeniach (bo planami tego nazwać nie sposób) władz o nauce w nowym roku szkolnym. Nastrój mi zjechał do piwnicy na myśl o zdalnym nauczaniu. Nie na taki model nauczania i bycia nauczycielem się pisałem. Zrobiło mi się tak kurewsko przykro, że nie mam dokąd uciec z tego zawodu. O wypoczynku w takim stanie nie ma mowy. Przypadkiem okazało się wkrótce, że nie tylko ja tak mam - koleżanka siadła i się poryczała na myśl, że miałaby zaczynać od zdalnego nauczania. Okazało się, że to co myślę o Ministerstwie Edukacji jest bardzo bliskie, niemal identyczne z tym co o Ministerstwie Zdrowia mówi poseł Sośnierz. Mamy do czynienia z władzą centralną, która z jednej strony zagarnia wszelką możliwą władzę i centralizuje, a jednocześnie nie robi nic pożytecznego i spycha co się da na niższe szczeble, propagandowo maskując swą gnuśność i niekompetencję, o szkodliwości nie wspominając. Mamy autorytarną władzę, która chce być faktycznie władzą absolutną, lecz na razie jest absolutnie nieudolna. Jednocześnie plemienność w Polsce sprawia, że jej zwolennicy (choć bardziej by pasowało - z uwagi na zaślepienie - wyznawcy) są absolutnie ślepi i głusi na gnuśność i nieudolność władzy. Nie pierwszy to raz w naszej historii i nie ostatni... 😥

wtorek, 28 lipca 2020

1131."Getto"

Szybkie zakupy dla rodziców. Wysłuchanie kolejnej porcji relacji na temat sytuacji u wujostwa/znajomych - wiekowy, zniedołężniały i zbliżający się do końca wujek. Rodzice to mocno przeżywają; "Kiedy on umrze, to nie zostanie już nikt z naszych znajomych" - nieważne, że to nieprawda, ale tak to czują.

O ile w niedzielę wyszedłem na spacer (godzina z okładem, szybkim krokiem), o tyle w poniedziałek jakoś tak kiepsko było, że nie ruszyłem się z domu na krok.

Skończyłem piąty tom meekhańskich opowieści Wegnera z pewnym rozczarowaniem - to gęste gadanie o bogach i bóstwach zmęczyło mnie i zdegustowało. Teraz zacząłem czytać "Amerykańskich bogów" Gaimana, więc nie sama tematyka, lecz jej natłok u Wegnera musiały tak na mnie podziałać. No, rozczarowanie duże.

Oglądam sobie "Colony" na Netflixie. Nawet znośne, choć w kategorii oglądadeł rzecz jasna. Skojarzenia z drugowojennymi gettami nasuwają się same.


piątek, 24 lipca 2020

1130.Takie nie wiadomo co

Przed epidemią planowałem zrobić małe nie wiadomo co na kółkach pod blatem kuchennym, dla chowania z blatu pudełek z farbami. Epidemia przerwała projekt i zakupy materiałów, lecz skoro rząd nasz złotousty ogłosił, że wygraliśmy, to poszedłem raz i drugi do Lerłasa  w Arkadii i dokupiłem resztę potrzebnych materiałów, uprzednio  finalizując projekt. No i wczoraj jak siadłem tak zrobiłem. Nic wielkiego, ale trzeba było pogodzić ograniczenia: rzeczy składowanych, przestrzeni i elementów systemu. Akuratnie wyszło. Pierwszy mebelek po kilkuletniej przerwie. Pewnie trzeba by jakąś fotkę dołączyć, a nie tak - jak przed wojną na suchym gadaniu notkę wrzucać... ale jakoś mam kiepski nastrój i nie chce mi się sprzętu wyciągać i w ogóle... Jakoś gównianie tak w ogóle.

EDIT


Pudełek jest więcej i wchodzą pod samą poprzeczkę uchwytu.

A tak w miejscu docelowym.

środa, 22 lipca 2020

1129.Środowy raport

Plany wcześniejszego pójścia spać i dzięki temu wcześniejszego wstania z łóżka na razie nie są wieńczone powodzeniem, co jest trochę irytujące. Humoru nie poprawiają drobne (oby nie urosły!) dolegliwości zdrowotne. 
Odezwał się serwis laptopa (błyskawice!), nie jestem pewien jak się to zakończy - uczucia mam na razie mieszane. 
Wczoraj i dziś kupę czasu straciłem zanurzając się w klimaty imperialnej nostalgii przy przeglądaniu zdjęć na Mea Gloria Fides; słabą stroną jest brak podania nazwy i lokalizacji pokazywanych obiektów (budowli i wnętrz). Pomaluśku maluję. 
Z mocno ściągniętymi wodzami zaglądam na Bonito, gdzie jednak nabyłem bez najmniejszych wyrzutów sumienia cztery słusznych rozmiarów tomiszcza  z serii "Dzieje kultury...". 
Zakupy różne dla rodziców i dla siebie. Kupiłem sobie w IKEI poduszkę. Poprzednie bezpowrotnie straciły swą fabryczną formę w praniu; mam roboczą teorię, że załatwiło je wirowanie, skoro temperatura była przepisowa. Przekonam się za kilka tygodni, kiedy tę upiorę.
Stosy pudełek z modelami działają (chwilowo) otrzeźwiająco  nawet na mnie i z modelarskich asortymentów kupuję już tylko drobiazgi, za to wreszcie wysokiej jakości (np. japońskie wiertełka i materiały ścierne). 
Toczę smętnym wzrokiem po tumblerach z ciachami, w charakterze prowadzenia  życia seksualnego. 
I tak dzień za dniem pełznie wegetacja.

niedziela, 19 lipca 2020

1128.Spacer niedzielny

Dla wykorzystania pięknej słonecznej pogody z (wreszcie!) letnią temperaturą i dla spalenia kumulujących się jak Wehrmacht w Schwerpunkcie kalorii - szybki spacer do Wisły, wzdłuż Wisły i od Wisły. Godzinka. Mnóstwo ludzi na bulwarach i w drodze ku nim. Mnóstwo butelek, puszek i kubków porzuconych na bulwarach, nawet w odległości dosłownie paru metrów od wielkich kubłów na śmieci. Prymitywna hołota. Pierwsze w tym roku wyjście w sandałach. Do tego długie spodnie - nie odważyłem się założyć krótkich. Na Tamce odbicie w szybie - straszne! wyprzeć, wymazać. Przy dawnej elektrowni na Powiślu na wyścigi pną się w górę apartamentowce. Niektóre reklamują się sloganem"z widokiem na Wisłę!", fajnie, o ile okna danego mieszkania rzeczywiście na nią będą wychodzić, bo z drugiej strony kościół i jego akustyka.


sobota, 18 lipca 2020

1127.Zapieczenie

Wreszcie trochę ciepełka. Aż dziwnie. I znów krótkie spodnie. Aż ładnie.

Wczoraj przeszedłem się do IKEI (ponad pięć kilometrów w jedną stronę) - pierwsza wizyta od stycznia lub lutego. Nabyłem parę drobiazgów dla siebie i mamy. Kupiłem sobie formy do zapiekania ze szkła żaroodpornego, bo te które mam były niezbyt odpowiednie. A do zakupu popchnęła paczka przeterminowanego chleba tostowego, która mi została jako niepotrzebna rezerwa po weekendzie. Gospodarność (to lepiej brzmi niż skąpstwo) nie pozwoliła wyrzucić, więc szukałem sposobu na zagospodarowanie. Kiedyś zrobiłbym z tego słodki pudding chlebowy, ale na słodkie nie miałem ochoty, więc ułożyłem warstwami chlebek posmarowany  gotowym sosem pomidorowym, szynkę, ser żółty i do piekarnika na 30 minut w 210 stopniach. Wersja uboga, ale tylko to miałem. Ponieważ chleba jeszcze pół paczki zostało, to następna wersja będzie z cebulą i czosnkiem. Bardzo sycące i smaczne danie.

Kiedy robi się cieplej wracają wspomnienia z Rzymu i sceny z "Tamtych dni, tamtych nocy" z sielską atmosferą letniej willi z ogrodem we Włoszech. Smutno ogólnie.

środa, 15 lipca 2020

1126.Jestem chory...

...na umyśle, jak sądzę. Budzik zbudził mnie w pół do dziewiątej, ale że zasnąłem po drugiej, to nie chciało mi się wstawać i jeszcze się zdrzemnąłem. I o czymże to mogłem śnić w ten piękny dzień urlopu, mogąc o dziewiątej i dziesiątej leżeć w łóżku a nie miotać się w pracy pod tablicą?

Na stacji metra (bardziej postapo, niż warszawskiej) czekałem w tłumie pasażerów. Wsiadłem do podstawionego pociągu metra, który w środku bardziej przypominał piętrowy pociąg podmiejski z IV epoki (tzw. Bipę), prawie wszystkie miejsca były pozajmowane przez wycieczkę dzieciaków tak, że na fotelu było dziecko, albo jego tornister. Ponieważ wsiadaliśmy od tyłu składu, przeszedłem do przodu i siadłem. Pociąg ruszył i zaczął coraz bardziej przypominać tramwaj, ale wokół mnie - autobus miejski. Ja zaś, zagadnięty przez jedną z pasażerek - opiekunek wycieczki, zacząłem udzielać rozbudowanych wyjaśnień na temat naszego prawa oświatowego i szczegółowo tłumaczyć jak należy różne wymagania MENu przekładać na zapisy dokumentów szkolnych. Kiedy przyszło do wysiadania martwiłem się, że jeszcze nie skończyłem i tyleż miłym co zupełnie niekompetentnym paniom jeszcze tak wielu ważnych rzeczy nie wyjaśniłem. Nieco zdegustowany wyskoczyłem z łóżka po dziesiątej.

Śpię od skończenia pracy fatalnie - kładę się późno, śpię krótko i z przerwami, w dzień łapie mnie senność - muszę się ratować kawą ppanc. Rekord życiowy pobiłem kilka dni temu - wstałem, toaleta, ubranie, śniadanie i buch na sofkę w drzemkę. Przed południem!

Pogoda termicznie fatalna - w słońcu się pocę, w cieniu zimny wiatr liże po spoconej głowie i "infekcja?" natychmiast daje o sobie znać. Mam poczucie, że ta przerwa  w pracy będzie tylko przerwą, a nie żadnym odpoczynkiem.

poniedziałek, 13 lipca 2020

1125.To samo

Ja to mam szczęście, że  w tym momencie
żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą.
Ludzie uczynni, w sercach niewinni.
Mój kraj szczęśliwy, piękny prawdziwy.
Ja to mam szczęście!
Tango na głos, orkiestrę i jeszcze jeden głos - G. Tomczak


Możemy się wkurzać, ale to Polska właśnie - podzielona, nie rozumiejąca się wzajemnie, pogardzająca sobą i myśląca o co najwyżej narzuceniu reszcie swojego zdania, a nie o dogadaniu się. Kompromis jest zły i zgniły*), nasze musi być na wierzchu; jak jest, to dobrze, jak ich - to źle. Czerń i biel. Dobro i zło. Nasi - Oni. Gramy w to od kilku stuleci i nie próbujemy zmienić. Zmieniamy kostium, lecz sztuka ta sama. Czasem częściowo zmieniamy skład, lecz obsada pozostaje ta sama. Jak się komuś nie podoba, że drudzy górą, to emigruje. Od stuleci. Hrabia Krasiński do swojego latyfundium, a potem do Paryża, chłop Wyderko na Ukrainę, a potem do Hamaryki. Sfrustrowani, że drudzy nie do ruszenia, bądź widzą, że cały biegunowy system nie do ruszenia. Można tylko uciekać. Geograficznie lub zamykając się w sobie czekać na śmierć, która nas wyzwoli z tego klinczu.
_______________________________________________
*) Od pewnego momentu. Mam podejrzenie, że to Kontrreformacja zaszczepiła takie trujące podejście. Szlachta średnia ceniła kompromis i jak to się mówiło "ucierała decyzję wspólną".