Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 30 sierpnia 2020

1149.Chlebuś

Pierwszy wypiek w piecyku mieszająco-piekącym. Chlebek z gotowej mieszanki "Polskich Młynów", pszenno-żytni. Upieczony w nocy z piątku na sobotę, dziś na śniadanie w pełni jadalny. Sam w sobie niezbyt porywający, nie na tyle żeby go samego ze smakiem zajadać, ale jako podłoże kanapki - bardzo dobry. Spora zaleta - można kroić bardzo cienkie kromki zachowujące spoistość. Zapomniałem ile ważył, ale jakoś pomiędzy 700 a 800 gramami. Talerz użyty do zdjęć ma 24 cm średnicy.





piątek, 28 sierpnia 2020

1148.Piątunio!

Noc koszmar. Zasnąłem krótko po pierwszej, obudziłem się za kwadrans piąta z parszywym bólem głowy i pospinanymi plecami. I już oka nie zmrużyłem, aż do wstania by pójść do pracy. Dawno tak fatalnych jazd nie miałem.

W robocie - dystans społeczny dla posiedzenia rady pedagogo możemy znaleźć tylko na sali gimnastycznej, a tam wymarzłem jak skurwysyn. Inni podobnie - co kto miał z przyodziewku to wyciągał i wciągał, niektóre koleżanki siedziały w kapturach, opatulone w kurtki, chusty, pledy  i narzutki. W takich warunkach, to koronawirus nie potrzebny, bo nas jakieś zwykłe rozłożą.

Potem jeszcze wewnętrzne "szkolenie" z narzędzi do pracy na odległość; wewnętrzne, bo żadnego wsparcia z zewnątrz nie mamy, czyli szkolimy się sami, można by rzec - sposobem gospodarczym. Zgodnie z najlepszymi tradycjami szkoleń oświatowych - prezentacja właściwie, a nie szkolenie.

Pojutrze zaczyna się rok szkolny (licząc w dniach roboczych, rzecz jasna), a my nie mamy planu lekcji, nie mamy nawet sugestii na temat zachowania w trakcie lekcji i przerw. Właściwie jedyne na razie zarządzone różnice między rokiem nadchodzącym a minionymi, to brak uroczystego rozpoczęcia roku szkolnego na sali gimnastycznej i delikatna sugestia, żeby nie robić wycieczek. Aha, no i w stołówce ma być mniej miejsc do siedzenia i jakoś inaczej będzie z posiłkami, ale jak to jeszcze nie wiadomo. Calutka reszta (na ten moment)  bez zmian.

W sumie w pracy raptem sześć godzin, a wróciłem półprzytomny. Po obiedzie ścięło mnie i zdrzemnąłem się dwie godziny, co znaczy, że będę miał problemy z zaśnięciem w nocy. Teraz siedzę i czekam na premierowy wypiek żytniego chlebka z chlebkowego piecyka. Liczę się z tym, że wyląduje w koszu. Właśnie zajrzałem i wydaje się jakiś taki nie tak wysklepiony... 😕   Plecy spięte, szyja i głowa boli. A rok szkolny jeszcze się nie zaczął...

czwartek, 27 sierpnia 2020

1147.Będziemy potrzebowali większej łodzi

Dziś przygotowywanie roku. Dyrekcja i (nader nieliczny) aktyw (czyli funkcyjni) próbowała rozwiązywać kwadraturę koła w postaci przełożenia ministerialnych dyrektyw na jakkolwiek sensowne rozwiązania pasujące do naszych realiów. Oprócz tego czynności rutynowe - przydziały zadań, organizacja pracy, terminarze itp. Niby nie trwało bardzo długo, ale wystarczyło żebym odchorowywał to do tej pory. Mam mięśnie pleców i szyi jak Dawid Michała Anioła - równie twarde. A jutro ciąg dalszy. Zastanawiam się chwilami czy jeszcze oddycham.
Będę potrzebował więcej butelek i o większej pojemności. Dużo, dużo więcej.

środa, 26 sierpnia 2020

1146.Krzątanina duperelna

Paczka z dezynfekcyjnymi różnościami przytaszczona. Zakupy w odległym hipermarkecie mające doprowadzić mię (wkrótce) do niezależności piekarniczej takoż. Inne w tym samym celu poczynione pędzą już co samochód wyskoczy. Idiotyczna niestety kłótnia z ojcem, któremu jak zwykle nie sposób przemówić do rozsądku, jeśli się jest członkiem jego najbliższej rodziny. Pierwsze poważne roboty do roboty. Znów szyja golema. Trzeba by się kłaść już spać, bo jutro rano do pracy, a warto by się wyspać. Czuję jak mnie coś ściska w podbrzuszu na myśl o zdalnym nauczaniu. Mój Boże, jak by to było cudownie gdybym mógł sobie pozwolić na rzucenie teraz tej roboty... 

wtorek, 25 sierpnia 2020

1145.X Rocznica

I cyk, rocznica. Dokładnie dziesięć lat temu dość niespodziewanie rozpocząłem swoje blogowanie. Wtedy była to środa, godzina 10:14. Inna epoka. Ileż naiwnych złudzeń. 1417 postów.

"Dla człowieka, który przez długi czas niesie brzemię ogromnego rozczarowania, najgorszym wrogiem jest nadzieja." Robin Hobb "Skrytobójca Błazna"

piątek, 21 sierpnia 2020

1144.W nieznanym lesie

Patrzę sobie w zalecenia ministerialne, patrzę w zalecenia organu prowadzącego i widzę wysoki poziom ogólności oraz oderwania od rzeczywistości, nie bardzo przekładający się na jakieś realia mojej tratwy Meduzy. 
Zwłaszcza kiedy sobie przypomnę, że miasto kazało nam otworzyć jedną klasę więcej niż dotąd - świetnie to koresponduje z nakazem zachowania dystansu fizycznego w budynku. 
Dyrekcje (nasza i inne) miotają się między Scyllą i Charybdą daremnie próbując uzyskać jakieś wiążące konkrety czy porady i wypracować konkretne zasady organizacyjne na jakich mamy pracować. Na 10 dni przed rozpoczęciem zajęć nie wiemy jak one będą prowadzone. 
To co wygaduje minister to żenująca kompromitacja i dowód marnotrawstwa publicznych pieniędzy na tych darmozjadów. 
Jesteśmy w nieznanym lesie i mamy zaczynać pracę w warunkach nieznanych.  Nie wiem czym będę dysponować do prowadzenia lekcji. 
W normalnych okolicznościach czekałby mnie bardzo ciężki rok z uwagi na liczbę klas i profile, jakie mi przypadły. W okolicznościach nadchodzących jestem na wyższym poziomie - "nawet nie potrafię sobie wyobrazić co mnie czeka".

Pointą może być żałośnie wygłoszona prośba na koniec mojej długiej rozmowy z dyrekcją: "A, i wiesz, jakbyś cokolwiek gdzieś usłyszał, jakieś pomysły, rozwiązania... jakieś rady... daj mi znać." Szczerze im współczuję - za Chiny nie chciałbym się znaleźć na ich miejscu.

czwartek, 20 sierpnia 2020

1143.Zostaw te drzwi...

Rekord chyba dziesięciolecia, albo może i dwudziestolecia - śniadanie jem krótko przed trzynastą; za nieboszczki komuny to by budziło podejrzenie, że golę alko do śniadania, (bo sklepy monopolowe w latach 80. otwierano od godziny 13. właśnie). Czytanie do prawie trzeciej, później spanie przeplatane budzeniem, pierwsze koło siódmej. Kiedy wstałem przed jedenastą byłem już tak jakoś roztentegowany, że nie miałem apetytu. Cały dzień potem pozaburzany takim przesunięciem.

Myśl o powrocie do pracy w rysujących się okolicznościach jej wykonywania zaczynam oswajać jak myśl o nieuniknionej egzekucji. Chyba nazywa się to godzeniem z losem. Nie jestem pewien czy to pomaga.

Skończyłem właśnie "Red, White, Royal Blue" Casey McQuiston. Z jednej strony przyjemnie się czytało, ale z drugiej towarzysząca temu w tle nuta smutku i żalu została jako główna po zamknięciu okładki. Chyba nie powinienem czytać takich książek. Nie należy otwierać drzwi, które powinny już pozostać zamknięte. Książka fajna i warta polecenia, ale normalnym ludziom.

Po równo roku wreszcie się doczekałem czwartego tomu serii "Ekho. Lustrzany świat". W zeszłym roku były dostępne tomy od pierwszego do siódmego, ale bez czwartego, który jakimś cudem zniknął ze sklepów i magazynów wydawnictwa. Przez ten rok był dostępny w zawrotnych cenach na Allegro. Wstrzymało mi to lekturę serii, a niedawno przypadkiem patrzę i... HURRA jest na Bonito! W charakterze bonusa chyba ukazał się jeszcze nowy tom ósmy. Więc płynie gotówka z portfela...

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

1142.Ałtlander

Do Blue City i z powrotem czyli 10,5 km w 2,5 godziny, a w tym czasie także zakupy w dwóch tamtejszych sklepach. A właściwie zakupy w jednym i  bezowocne pokręcenie się między regałami w drugim. Przeważyła rozsądna wszak myśl "Przecież i tak tego nie skleisz...". A kiedyś to była taka pasja.

Późno w nocy skończyłem "Przeznaczenie Błazna". Troszkę się wzruszyłem happy endem. Teraz czekam na siódmy i ósmy tom.

Po pewnej przerwie filmowej zajrzałem do piątego sezonu "Outlandera" (czy może raczej "Outlanderki"?). Jamie nadal drewniany, a Claire naturalna, lecz nadal czemuś budząca delikatną rezerwę. Nadal solidne kostiumy i scenografia. Raczej bym się nie odnalazł w przeszłości - smród i brud by mnie poraził.

Ostatni tydzień przed egzekucją.

niedziela, 16 sierpnia 2020

1141.Niedzielnie

Wczoraj nie ruszyłem się z domu - zamknięte sklepy były wystarczającym pretekstem, żebym nie znalazł pretekstu do wyjścia. Tym bardziej że nastrój denny. Dziś wyszedłem - znalazłem pretekst w postaci weekendowej aranżacji placu Zbawiciela, na którym zewnętrzny pas ruchu na próbę "oddano pieszym". Owszem, widzę zabranie samochodom, bo pas oddzielono betonowymi zaporami, ale nie bardzo widzę jak piesi mają z niego korzystać, skoro pozostaje oddzielony od nich podobną zaporą rzędu kwietników i wchodzenie nań jest absurdalne. Jedynym miejscem, w którym zabraną samochodom strefę wykorzystano, jest pas między Mokotowską i Aleją Wyzwolenia, gdzie "Charlotte" rozstawiła swoje stoliki. Generalnie sensu w takie aranżacji placu nie widzę. Poszedłem sobie dalej i wydreptałem w sumie 5 kilometrów. Jednak spacer nudny, bo po codziennych trasach.

Myśl o powrocie do pracy - do tego tłumu (nawet ponad 200 osób na kondygnację na wąskim korytarzu!), do tej niepewności, do kolejnego eksperymentu ze zdalnym nauczaniem na nowej lepszej platformie, do tego pozorowania sensownego działania - budzi we mnie rozpacz i prawie panikę.

Wciągnęła mnie druga trylogia Hobb; "Przeznaczenie Błazna" sprawia, że zarywam noc - dziś znów zasnąłem krótko przed trzecią.

Nic nie sklejam, ani nie maluję - zacząłem analizować mechanizm tej rezygnacji i doszedłem do niezbyt fajnych wniosków. Coraz gorzej radzę sobie z życiem i problemami.

Na tęczowym forum wiadomość o kolejnej emigracji. Trochę smutno mi się zrobiło - co się z tym biednym krajem dzieje, a i dlatego, że dla mnie ta droga zamknięta.

sobota, 15 sierpnia 2020

1140.Połówka końcem

Godziny spania mi się przesunęły, niestety w niewłaściwym kierunku, kolejną noc zasypiam o trzeciej. Fatalnie, zważywszy na to że wkrótce będę musiał wstawać o szóstej.

Dyrekcja sobie o mnie przypomniała. Tia, "dwa miesiące wakacji", kurwa. :-(

Pewnie na tę okoliczność dziś wstałem ze spiętą i zbolałą szyją i barkiem; pierwszy raz aż tak od parunastu dni.

Telekonsultacja medyczna na temat wyników tubkowania magnetycznego. Nadal bez zmian. W zasadzie to dobrze.

Z jednej strony wciąż lubię uczyć, z drugiej mam pełną świadomość ile kosztuje mnie ta praca. Czuję jak rośnie mi w gardle gula na myśl, że mam znowu tam wrócić - w stres, niepewność, absurd i frustrację. A poza tym nie mam nic na czym mógłbym się oprzeć. W tym kontekście te dobre wyniki, to właściwie niepotrzebnie.

czwartek, 13 sierpnia 2020

1139.Cold bitch

Trzeba się było wybrać na daleki wschód za Wisłę, do osiedli zwanych z uprzejmości Warszawą.😉 Celem podróży było odprawienie rytuałów akustyczno-medycznych. Roztropnie wziąłem dodatkowy przyodziewek, pomny tego jak wymarzłem tam kiedyś. I tak zresztą zimny nawiew w środku dudniącej tubki był nieprzyjemny. Personel jak zawsze - sprawny i sympatyczny; widać tu od lat rękę szefa. W tubce koncentracja na niemyśleniu że jestem  w niej tak ciasno zapakowany zadziałała bez zarzutu, garda ani na chwilę nie opadła, choć potem pomyślałem, że nie zaszkodziłoby może gdybym troszkę mniej płytko oddychał. Gdy pani mi zmierzyła temperaturę pomyślałem sobie, że o ile to iż hot boyem nigdy nie byłem więc tym bardziej nie jestem, to truizm, o tyle temperatura 36,1 stopnia mogłaby ucieszyć moich niegodziwych wrogów (których wszak nie mam), jako (rzekomy) dowód na to, żem cold bitch.😉

Po wyjściu postanowiłem zrobić sobie mały spacer (nie sprawdzałem wcześniej ile do mojej chałupy, poza tym, że to daleko jak cholera). Przedzierając się przez dzikie i na wpół cywilizowane osiedla przypuszczalnie ludzi, doszedłem  końcu w sąsiedztwo Teatru Powszechnego, gdzie zdecydowałem się jednak na podwózkę tramwajową; przede wszystkim dlatego, że trasa stamtąd do Wisły i przez Wisłę jest nudna, a od Wisły do mojej chałupy - zbyt dobrze znana, żebym odnalazł w tym jakąś przyjemność. Poza tym musiałem po drodze zrobić małe zakupy, co psuło (zaburzało) finał "czystego" spaceru. Co by nie było, to od medycznego centrum do tramwaju w równiutko półtorej godziny przeszedłem 7,2 km. Plus wcześniej w sumie 2 km na dojścia w kierunku "tam".

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

1138.Oj, nie zrażajmy!

W latach 1830-31 toczyliśmy przeciw Rosji powstanie listopadowe. Zdecydowana większość ludności polskojęzycznej w istocie miała je głęboko w dupie, ale tę kwestię pomijamy, zastępując ogólnym stwierdzeniem "Polacy walczyli o wolność". Charakterystyczną cechą powstania było odsunięcie na bok radykałów i przejęcie władzy przez konserwatywne elity, które przyjęły osobliwą strategię prowadzenia walk, którą można by ująć następująco: 
"Walczmy z Rosjanami, ale tak, żeby nie zdenerwować cara. Bo my się chcemy z nim porozumieć, żeby zaakceptował naszą emancypację. On wprawdzie mówi, że nas nienawidzi, ale nie łapmy za słówka, to na pewno rozsądny człowiek i się z nami dogada, czyli nam da swobody. Czyli walczmy, atakujmy wojska carskie, ale tak z umiarem, żeby nie wyszło na to, żeśmy cara ośmieszyli roznosząc jego oddziały, żeby car się nie wściekł, żeśmy mu np. gwardię dowodzoną przez brata zaskoczyli i zniszczyli. Walczymy, ale nie przypieramy do muru i nie stawiamy w złym świetle. Bo car na pewno jest gdzieś tam dla nas łaskawy i jak będzie musiał to się zgodzi na to czego oczekujemy, ale to "musiał", to tak bez przypierania do muru, bo wtedy się nie zgodzi." 
Maniera przyjęta w naszej historiografii nie pozwala nazywać różnych poczynań przodków po imieniu; przytoczonej strategii władz powstańczych nie określamy więc mianem kretyńskiej, choć w pełni na to zasługuje. A szkoda, bo to część szerszego u nas zjawiska.

Dziedzic znęca się nad chłopami, nawet zatłuc na śmierć zdarza mu się, ale sprzeciwić mu się? Ubić skurwiesyna po  kryjomu? Eee, nie no... Trzeba nieść ten krzyż swój... poza tym ten dziedzic i nie taki najgorszy, inni to dopiero wyprawiają...

Tatuś bije mamusię, ale nie można iść z tym na policję, bo przecież poza tym to kocha, nie pije, na dom daje. Tylko czasem tak mu się zdarza, bo zły dzień ma. Nie jego wina przecież.

Kowalski terroryzuje psychicznie rodzinę, idą za nim jak zastraszone cienie, ale nie można zawiadomić kogokolwiek, bo to przecież taka porządna rodzina, "dzień dobry" mówią i w domu zawsze cisza i schludnie. No i zaraz "kapuś" powiedzą. Nie nasza sprawa.

Ksiądz łamie kodeks karny, dziesięć przykazań i Ewangelie, ale przecież nie taki zupełnie zły, dzwonnice odnowił i taki energiczny jest, gospodarz w parafii dobry, więc nie narzekajcie tak na niego, bo gorszy się może trafić. No i przecież to ksiądz - sługa Boży.

Biskup tuszuje przestępstwa, pomaga przestępcom seksualnym i... jak to tak - do prokuratury go wzywać? postępowanie karne przeciw niemu wszczynać?! przecież to biskup!

Wójt kradnie, kłamie, rodziną i znajomkami obsadza co się da, ale no nie taki on najgorszy, i jak to tak - pójść na referendum i odwołać? Eee, nie, no jakoś tak, lepiej nie. Z władzą lepiej nie zadzierać.

Jesteśmy z tym tak oswojeni, że nawet nie zastanawiamy się jaki jest wspólny mianownik - tak silnie wdrukowane przekonanie, że władza to władza i nie można jej się sprzeciwiać, a nawet jeśli już się odważymy, to tak delikatnie, żeby się nie zirytowała, maksimum buntu to subtelna sugestia że są pewne inne ewentualne opcje postępowania. Mamy głęboko zakodowaną niewolniczą mentalność wobec władzy - nienawidzimy jej, boimy się jej, nie wierzymy że można ją zmienić, nie wierzymy że można ją okiełznać. I jednocześnie - marzymy, żeby wskoczyć na jej miejsce i poczuć tę swobodę jaką ona się cieszy. I utrwalamy model władzy na wszystkich szczeblach społecznych - od władzy rodzicielskiej poczynając, z przyzwyczajenia, ale i z tej podświadomej nadziei, że kiedyś z niej skorzystamy; i się odegramy.

To ostatnie, to istota tego, co nazywamy polskim duchem anarchii. My tak naprawdę nie chcemy zniesienia władzy, tylko zajęcia jej miejsca, choćby na mikro polu: w domu rodzinnym ("To mój dom i ja tu ustalam zasady!"), na urzędzie ("Ja tu decyduję - prawnie lub faktycznie!"), za kierownicą auta ("Jak jedziesz gnoju?! Rusz tę leniwą dupę! Nie będę się wlókł!") i wszędzie, gdzie możemy poczuć że możemy kogoś mieć "pod sobą", choćby to był kawałek plaży, który zagrodziliśmy parawanem i wokół którego zostawiliśmy stertę śmieci.

Tę mentalność widać w komentarzach do buntu tęczowych małolatów. "Niech protestują, ale nie zrażają tych nam życzliwych!" To znaczy mogą protestować, ale tylko na zasadach, warunkach i w granicach wyznaczonych przez tyrana. Rozumiane jest to jako przejaw dojrzałości, odpowiedzialności i cywilizowania. 
Kiedy chłopi poszliby do dziedzica z prośbą, żeby dziedzic łaskawie wyznaczył czas, miejsce i formy które by go nie zrażały, w których chłopi mogliby zaprotestować przeciw uciskowi jakiemu są poddani przez tego dziedzica - czy dojrzali i odpowiedzialni krytycy tęczowego flagowania pomników nie mieli by poczucia, że to jakaś farsa? A przecież to ten sam nonsens, który głoszą.

sobota, 8 sierpnia 2020

1137.Nic, zupełnie nic

Przez tydzień wisiała promocja w sklepie modelarskim i nie zdecydowałem się skorzystać, choć jeszcze miesiąc-dwa temu zaklaskałbym z uciechy i zanurzył w katalog, jak delfin w lazurowe wody. Siódemka hobbickiego pospolitego ruszenia czeka, aby im tylko pasy pomalować; kwadrans, może dwa, roboty i można za podstawki się brać. Nie potrafię się zmusić.

Patrzę na zasady w jakich mamy uczyć i nie pojmuję jak to ma nie doprowadzić do szybkiej katastrofy. Patrzę na, jak się zdaje nieuchronne, zdalne nauczanie i nie wiem jak to opanuję. Szkoleń w pracy - żadnych, mamy to opanować na własną rękę, własnym sumptem. Widzę  w tym wszystkim potworną arogancję władzy, która ma nas wszystkich w dupie, opierając się na przekonaniu, że są bezkarni i nikt z tego durnego społeczeństwa ich nigdy nie rozliczy, nawet z trupów.

Patrzę na popisy siły i nienawiści wschodniego reżimu, który nami rządzi, i czuję okropne przygnębienie. Wierzyłem, naprawdę wierzyłem, że udało nam się przezwyciężyć "klątwę" i wreszcie dzięki integracji  z Zachodem ucywilizujemy się, przyjmiemy dorobek praw człowieka, będziemy może biedniejszym, ale jakoś sprawiedliwszym wreszcie społeczeństwem, a nie tylko zbiorowiskiem grup społecznych. Patrzę ze smutkiem i rozpaczą, jak te moje nadzieje walą się w gruzy. Czuję się jak postać z filmu, która odetchnęła że potwór zginął, i optymistycznie zabiera się do dalszego życia, a tymczasem w miejscu, gdzie zakopano truchło potwora zaczyna się ruszać ziemia i wyłazi z niej ówże potwór, troszkę tylko może przebarwiony, ale w istocie ten sam. Wraca PRL. Wbrew popularnemu mitowi, PRL to nie był w istocie ustrój komunistyczny, komunizmu po mniej więcej 1970 r. nie było w nim więcej niż  w lodach malinowych. PRL to była dyktatura, w której duża część naszego "społeczeństwa" odnajdywała się znakomicie. System klientelizmu, korupcji, bezkarności ludzi władzy, brutalnego represjonowania słabszych, dogadania się z Kościołem i propagandowego podbijania symbolicznego patriotyzmu - to wszystko wielu, wielu zwykłym ludziom całkiem odpowiadało. I taki PRL właśnie nam się odradza. 
Mówi się, że historia lubi się powtarzać, tylko większość ludzi tego nie zauważa, bo ona nie powtarza się identycznie, a te drobne różnice sprawiają, że ludzie nie poznają, lub nie chcą rozpoznać powtórki, skupiając się na tych różnicach, a nie na podobieństwach.

Jest mi smutno - jako człowiekowi i Polakowi.

Co gorsza, nie mam dokąd uciec - ani emigracja zewnętrzna, ani wewnętrzna nie oferuje mi nic, zupełnie nic. 

czwartek, 6 sierpnia 2020

1136.Koniec okienka

Nowy interfejs  blogera - nie dostrzegam pozytywnych aspektów zmiany, po cholerę to zmieniali?!
Zapotrzebowanie rodziców na nową kołdrę dla ojca daje pretekst do spaceru do IKEI. Niestety do domu docieram z bólem łydek; przypuszczam, że to skutek nie tyle marszu, bo dłuższe zaliczałem ostatnio, ile spięcia mięśni w ostatnich kilkudziesięciu godzinach. Noc też była spana kawałkami. Wygląda na to, że skończyło się już okienko względnego odprężenia, zwanego z konieczności odpoczynkiem, przypadające na okres między parotygodniowym odpuszczaniem napięcia po zakończeniu zajęć i uświadomieniem sobie, że wkrótce trzeba wracać do pracy. Generalnie to kilka, nie pamiętam żeby kilkanaście, dni obejmujących końcówkę lipca i początek sierpnia. Już sierpień? W sierpniu wraca się do pracy! I pozamiatane... Gdybym wiedział, że wkrótce szybko i bezboleśnie zakończę tę bezużyteczną egzystencję, to chyba odetchnąłbym z ulgą i wdzięcznością.

wtorek, 4 sierpnia 2020

1135.Leje

Poniedziałek popsuty czekaniem na ekipę wymieniaczy wodomierzy. Anonsowani między dziewiątą a osiemnastą, co oznacza zablokowanie całego dnia. Niby zjawiają się koło drugiej, więc teoretycznie reszta dnia do użytku, ale kiepskiego jak się okazuje. Nie bardzo potrafię się zająć czymś konkretniejszym od gapienia w ekran i pasjansowania, oraz jakichś incydentalnych aktywności domowych. Do tego deszcz zapowiadany na wtorek lunął już poniedziałkowego popołudnia i to z takim rozmachem, że rzuciłem się przesuwać skrzynki z pelargoniami, pomny lipcowych (a może one były czerwcowe...?) ulew, które mi zniszczyły część krzaczków. Deszcz pada do tej pory, z przerwami rzadkimi i tak króciutkimi, że chodniki nie zdążą choć miejscami obeschnąć. 

Wytężona lustracja lodówki w usilnym poszukiwaniu pretekstu do wyjścia (na zakupy) dała wynik negatywny - jeszcze mam co jeść. I pić. Ostatecznie wyszedłem bez pretekstu. Nawiązując do zachcianki sprzed wczoraj (paru dni?), nabyłem pudełko jaj w celu konsumpcji ich w postaci "na twardo". Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem jajka na twardo. A osobiście robię je mniej więcej raz na kilka lat. Dobrze, że w internecie można znaleźć informację ile trzeba je gotować, bo między jednym a drugim przyrządzaniem informacja ta ulatuje mi z pamięci jako zbyt rzadko używana.

Nieco zaskakujący telefon z centrum medycznego przypominający o badaniu. Widać zmiany wywołane epidemią, bo w poprzednich latach nie dzwonili, tylko przypominali esemesem o terminie. Spodziewałem się, że przez epidemię będą mieli obsuwę i przesuną mi termin na później, ale jednak nie - przez rok termin się nie zmienił ani o godzinę. Solidna firma.

Czytam sobie "Misję Błazna" Robin Hoob, czyli pierwszy tom drugiej trylogii. Dość przyjemne. Poza tym na Bonito jakoś tak się złożyło, że już na początku miesiąca nakupowałem książek - części nie planowałem, lecz nawinęły się warte zakupu; jakoś tak same.

niedziela, 2 sierpnia 2020

1134.Niedzielna pętla

To co się dzieje w Polsce źle wpływa na mój nastrój.  Te policyjne polowania na tęczowe flagi, to wdzieranie się do mieszkań, to ignorowanie przemocy jeśli tylko wektor jest "narodowcy-tęczowe lewactwo" - to budzi jak najgorsze skojarzenia. Jeszcze jeden element do tego, by nie mieć czego żałować, kiedy przyjdzie ostatnia godzina.

Ruszyłem się na spacer. Zatoczyłem pętlastą rundę po Czerniakowie i Sielcach. Miałem wrażenie, że jakoś czas szybko płynie, a ja niewiele przeszedłem, a jednak kiedy naniosłem marszrutę na mapę, to okazało się, że wyszło równiutko osiem kilometrów w półtorej godziny. Rozbawiła mnie siedziba Szkół Bednarskich, która sprawia wrażenie, jakby tabliczka z nazwą szkoły, była tylko naiwnym i nieudolnym kamuflażem, bo poogradzany budynek z gęstą siecią drutów na dachu wyglądających jak rozbudowana instalacja łączności prezentuje się raczej jak stuprocentowa siedziba służb specjalnych, niż placówka oświatowa.

Trochę podłubałem w warsztacie. Więcej rozkładania narzędzi, dłubania i sprzątania niż widocznego efektu. W sumie raczej rozczarowujące. Szkoda, że nie mam prawdziwego warsztatu z pełnym oprzyrządowaniem. Choć właściwie i tak psu na budę to by było...😞

Mój ulubiony napój tegoletni, spożywany w ilościach, jak się obawiam, nadmiernych.
1 część Aperol Spritz
3 części wina półsłodkiego, może być bąbelkowe
2 części coli, ja używam pepsi lime bez cukru
Wino i cola schłodzone. Omnomnom! Jakie to dobrusie!😍

sobota, 1 sierpnia 2020

1133.Spacer

Ostatnio zdarza mi się naruszać dystans jaki mam od kilku  miesięcy do komunikacji miejskiej. Po (małej) części mogę się usprawiedliwiać że oswajam się z nieodległą w czasie konieczną wyprawą na daleki wschód, której per pedes nie odbędę, lecz faktycznie potrzeby życiowe biorą górę nad narzuconymi lękami epidemicznymi. Tyle rozsądnego zostało, że wybieram linię szybciej jadącą, z mniejszą liczbą przystanków i mniej zaludnioną. Ha! Nawet ogarniam kupowanie biletów w biletomacie - ja, odwieczny posiadacz karty miejskiej z biletem kwartalnym! 
No i dzisiaj sobie pojechałem do Lerłasa na Żeraniu, pod pretekstem uzupełnienia artykułów metalowych, a faktycznie w dużym stopniu, żeby się z domu ruszyć. Niewątpliwie nocna skrajna lekkomyślność odegrała w tym swą znaczącą rolę*).
Pamiętając niedawny powrót z Żerania, gdy pusty na pętli tramwaj wkrótce zapełnił się rodakami z ich swoiście polskoswobodnym podejściem do higieny i przepisów, postanowiłem ruszyć z buta. Pamiętając o mądrości konsumentów salami, przyjąłem że przejdę sobie kawałek, a jak mi się zechce, to sobie wsiądę w tramwaj i dojadę resztę trasy. Naturalnie nie zechciało (bo to nie honor; skoro już tyle przeszedłem, to co? tego kawałka nie dam rady?! to potrzymaj mi wózek!😉). Dwie godziny szybkiego marszu bez dziesięciu minut wyszły licząc od marketu do przedpokoju. Wedle googlemapy dziesięć i pół kilometra; do tego trzeba by dodać jeszcze wcześniej jakieś 800 metrów na dojście od autobusu do marketu. Troszkę więc tego spaceru dla starego ropucha dziś było.
_______________________________________
*) Stary i głupi, nie miał co robić, to na wagę wlazł. Jakby nie widział w lustrze.