Kolejna studniówka odhaczona. Kto nie był wychowawcą, ten nie pojmie jak wspaniałym luksusem jest iść na studniówkę jako zwykły nauczyciel, a nie wychowawca klasy maturalnej. Możliwość opuszczenia imprezy o dowolnej porze jest prawdziwym błogosławieństwem, z bezsilną zazdrością obserwowanym przez nieszczęśników, którzy muszą siedzieć tam do samego końca nad ranem.
Miejscówka w tym roku była świetna do tańczenia, ale bardzo niekorzystna dla ogarniania towarzystwa. To też chyba przesądziło o tym, że rodzice z komitetu organizacyjnego nie zapanowali nad pociechami. Widać to było już na początku przy przemówieniach powitalnych - młodzież miała w dupie: rodziców prowadzących, dyrekcję i swoich przedstawicieli, i porozchodziła się do stołów tak, że w połowie tej części na sali zostało więcej nauczycieli niż uczniów (a wszak belferstwo zjawiło się w ilości pirazydrzwi 1/3 całego swego składu). Wezwania rodziców do powrotu na salę były ignorowane. Wyglądało to żenująco i żałośnie, delikatnie rzecz ujmując.
Wielkość miejscówki przerosła także katering - opóźnienia w podaniu dań pobiły rekordy studniówek na których byłem. Jedzenie w smaku nijakie, w kompozycji dań - dziwne (w ujemnym tego słowa znaczeniu). Deseru nie doczekałem, bo miałem już dość i poszedłem, zaś ciasta w bufecie były bardzo ubogie (w ilości i wyborze), w smaku kiepskie, a i tak zniknęły piorunem, bo młodzież nie mogąc się doczekać dań obiadowych, w desperacji szamała co było dostępne. Właściwie to nihil novi sub sole - na studniówkach jedzenie jest standardowo marne i za mało. Różnice polegają w zasadzie na tym, na czym w danej miejscówce polega marność - jakość, smak, świeżość, dobór dań.
Organizacja generalnie zgrzytała. Niektóre pomysły komitetu studniówkowego otwierały nam szeroko oczy, bo takiego czegoś, tośmy jeszcze nie widzieli na żadnej. W klimat wpisał się dyro, który wybrawszy sobie fajniejszą imprezę, chciał jednak zaznaczyć swą obecność i na tej, więc wygłosił przemówienie zdalne. Niestety, aparatura i obsługa nie poradziły sobie z wyzwaniem i w efekcie personal mesydż z mostka naszej tratwy przywodził na myśl skojarzenie z przekazem księżniczki Lei przenoszonym przez R2D2 - widać że coś chce nam powiedzieć, ale nikt nie rozumie co mówi. Miało być podniośle, a wyszło... No, wiadomo jak.
Młodzież ubrana jak zwykle - czyli większość zgodnie z podstawowymi zasadami elegancji, ale w oczy bardziej rzucały się brutalne gwałty dokonane na tych zasadach. Czerwone i bordowe koszule, białe i beżowe skarpetki, tenisówki, jasnobrązowe buty, brązowe
monki bez skarpetek - wszystko to do ciemnych garniturów; no i przebój wieczoru: lakierowane mokasyny na grubej zelówce bez skarpetek do rurek. Tak, wiem, posypią się na mnie gromy, żem konserwa strupieszała, ze sklerotycznym zacięciem kurczowo uczepiona przebrzmiałych zasad, lecz skoro studniówka z założenia jest elementem tradycji to może uszanujmy tę tradycję także i w tym, że skoro robimy bal w porze nocnej, to zastosujmy się i do tradycyjnych zasad elegancji w takich okolicznościach. Żeby nie było, że tylko po małolatach jeżdżę, to część grona też nie za bardzo sobie poradziła ze stylizacją i dress codem.
Gejaszki tańczyły po bożemu - z płcią piękną, powszechnego zgorszenia nie czyniąc. Za to jedna z moich koleżanek raczej niezbyt nieszczęśliwie skomponowała sobie stylizację, bo swe wrażenie z ujrzenia z odległości ok. 30 metrów mogę ująć krótko: orientacja wprost krzyczy.