W pracy galop bez okienek - wszystkie zapchane zastępstwami. Sale nadal przypisane do klas (teoretycznie) więc ganiamy między salami, co sprawia, że z przerw niewiele mi zostaje. Starzy ludzie powinni się ruszać, żeby im się kości nie zastały, więc to tak bardzo dobrze, że mogę sobie poganiać po wszystkich kondygnacjach np. lekcja na I piętrze, do jaskini belferskiej na parterze klucz oddać, potem na drugie piętro na dyżur, po dzwonku na parter po klucz i do podziemi na następną lekcję. A to tylko ruchy w pionie, zaś nasza tratwa jest długa jak tankowiec.
Po pracy coś na szybko zjem i mnie ścina sen. Po dwóch godzinach takiej drzemki mam z głowy zaśnięcie w nocy o sensownej porze, co sprawia, że śpię za krótko. Następnego dnia jestem niedospany i po pracy znów mnie ścina. I tak się to kręci jak jakaś pieprzona karuzela.
Co dzień po parędziesiąt godzin do obsadzenia zastępstwami. To jest zajeżdżanie ludzi. A to nie są młodzi ludzie - średnia wieku w naszym zawodzie to tylko kilka lat poniżej mojego. Uczniów za to nie trzeba zastępować. Ilu by nie przyszło, lekcję się robi. A absencja od 25% do >50%. Ledwie zdążyłem wyczyścić skrzynkę pocztową i pozaznaczać wszystkie zwolnienia i usprawiedliwienia, a już nowe wiadomości. W trzy dni miałem ich chyba więcej niż średnio w miesiącu przychodzi.
Siedziałem do późna kończąc materiały do zapoznania maturzystów z procedurami maturalnymi. Pięknie zrobione, zapisane. Niestety dopiero na lekcji okazało się, że owszem - zapisane, ale część na dysku, a nie na pendraku którego wziąłem. Nie wypadało kląć przy uczniach i dyrekcji. Problem częściowo się zredukował, bo okazało się że żaden ze szkolnych rzutników jakie zabezpieczyłem - nie działa i nie wyświetlę nawet tego co wziąłem. Miło byłoby założyć, że dyrekcja widząc takie działanie szkolnego sprzętu wyciągnie jakieś praktyczne wnioski co do wyposażenia placówki i działania odpowiedzialnych pracowników, ale byłoby to raczej założenie skrajnie naiwne.