Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

czwartek, 31 maja 2018

818.Hulajnoga

W dzieciństwie mnie ominęła, więc może trzeba było się pośpieszyć, żeby jeszcze zdążyć z nauką jazdy przed pięćdziesiątką, bo potem to już może jakoś dziwniej. Albo i nie. W zeszłym tygodniu nabyłem, ale dopiero dziś mogłem odbyć pierwszą jazdę. 
Hulajnoga. 
Na ośmiocalowych masywach, z amortyzacją sprężynową, składana, lekka - na schodach bez problemu w wyciągniętej ręce wnosiłem. Łudząco podobna do decathlonowskiej Oxelo Town 7 XL; zapewne z tej samej chinlandzkiej fabryki pochodząca.

Jazda była fajna, choć wysoka temperatura nie bardzo sprzyja wysiłkowi fizycznemu. A wysiłek jest, zupełnie inny niż na rowerze; mam wrażenie, że większy, a przynajmniej więcej mięśni pracuje. Chyba niedoceniałem wysiłku jaki trzeba w jazdę włożyć, więc roję sobie tu pewne nadzieje na większy niż się spodziewałem, wymiar kondycyjno-odchudzający. 

Ku pewnemu zaskoczeniu okazuje się, że przeturlałem się dziś prawie 5 kilometrów (całość 5,3 km, z tego przeszedłem sumując odcinki może do 400 metrów). Zważywszy, że spotkałem się w sieci w poradnikach z sugestią, że hulajnoga w mieście jest w zasadzie najlepsza na dystanse do 2 kilometrów, to wychodziłoby  na to, że dziś zdeptałem spory dystans.

Niech wrzód na dupie wyskoczy i się długo jątrzy tym, co na chodniki ordynują granitową kostkę! I to nie jeden, a kilka - chodzi się po tym niewygodnie, a jeździ nawet na tak dużych  kołach - absolutnie koszmarnie. Tuzin zaś pasów na gołą dupę tym, co wybierają kostkę fazowaną - dyskomfort z hałasu i wstrząsów przy jeździe po tym czymś jest dokuczliwy.

Ciekawym jak się na takich gównianych stołecznych nawierzchniach sprawuje hulajnoga na pneumatykach. Natomiast nawet nie chcę próbować sobie wyobrazić, jak się jeździ bez amortyzacji i na małych kółkach.

Żadnego poczucia obciachu (Ludzie, patrzcie! Stary chłop zdurniał, na hulajnodze jak dziecko jedzie!) nie zarejestrowałem. Bardziej się przejmuję brakiem płynności jazdy wynikającym z dzikiej (piiip!!!) mozaiki nawierzchni, która jest czynnikiem najbardziej redukującym przyjemność z jazdy.

Reasumując, drogie Czytelniczki i nie mniej wartościowi Czytelnicy, pierwsze moje wrażenie z jazdy na hulajnodze jest pozytywne. Zobaczymy jak dalej.

wtorek, 29 maja 2018

817.Rozmazany obraz

Siedzę nad ostatnim planowanym sprawdzianem i... powiedzmy, że go sprawdzam. Jak to skończę, to w nadchodzących tygodniach czekają mnie już tylko poprawy (pierdylion! z dywizji "Last Minute"); i może ewentualnie jakieś ćwiczonka, żeby rozszerzenie nie odtrąbiało fajrantu za wcześnie. Na tratwie po kątach poszeptywanie z przejęciem o składanych dymisjach.

Byłem już blisko decyzji, że mogę zakupy obuwnicze uznać za zakończone, właściwie nawet już to sobie powiedziałem, ale widzę z niepokojem, że nie mam żadnej pary butów krytych, które mógłbym wziąć na urlop z niezachwianą pewnością, że nadają sie do długotrwałego, intensywnego chodzenia.

Diabełek-kusiciel w mojej głowie zwija się jak w ukropie, żeby namówić mnie na zakup aparatu fotograficznego. Opieram się, ale sam nie wiem czy zdołam. Trochę irytuje mnie zachwianie perspektyw sprawiajace, że nie wiem jaką strategię (finansową) wybrać. Oczywiście nikt z nas nie zgadnie, kiedy nań kres wypadnie, ale po pominięciu wypadków, nazwijmy to, losowych, zostaje jakaś mniej lub bardziej odległa uchwytna perspektywa, którą trzeba uwzględniać w swoich planach i decyzjach życiowych. No i na tym właśnie polu obraz mi się rozmazał. 😠

niedziela, 27 maja 2018

816.Spostrzegawczość

Jeszcze tylko trzy tygodnie zajęć! Potem produkowanie sprawozdań i rada podsumowująca. A potem szykowanie się do urlopu. Na samą myśl o tej radzie już mi się robi niedobrze. Zanosi się na to, że klimat zakończenia zajęć w tym roku będzie różnił się znacząco od tych z lat ubiegłych. Na mostku naszej tratwy coś dziwnego się dzieje, co dobrze raczej nie wróży.

Dzionek spędzony w centrum medycznym daje poczucie, że zrobiłem co mogłem, a teraz pozostaje czekać na efekty zabiegu. 
Obawy, że rodzice zauważą raczej trudne do przeoczenia ślady, okazały się wyolbrzymione. Tylko mama pod koniec wizyty zauważyła: "Gdzie sobie guza nabiłeś?" "W pracy" "Aha." Nieźle jak na 4 rany na głowie. No, ale trudno mieć do niej pretensję, skoro większość energii i uwagi zużyło jej przegadanie (i pognębienie przewagą wiedzy) Schwester w temacie życiorysu sąsiadki - jedna znała go z opowieści bohaterki, druga z filmu biograficznego o bohaterce. Momentami były o decybel, może dwa, od przekrzykiwania siebie.
"-...i wtedy ona coś tam, coś tam.."
"-Nie! Tak nie było."
"-A skąd, oczywiście, że tak było."
"-Nie mogło tak być, bo w filmie nic o tym nie mówili!"
Ja: "Ale przecież to, że w filmie o tym nie wspomniano, nie oznacza, że tego w ogóle nie było. Reżyser mógł to po prostu  pominąć."
"-Nie!"

W takich chwilach przypominam sobie, dlaczego błogosławiłem samotność.

Zmiana perspektyw życiowych sprawiła, że wskazówka kompasu finansowego przesunęła się z pola "Oszczędzanie na starość" na pobrzeża pól "Zakupy potrzebne" i "Zakupy przyjemne". Szkoda tylko, że pensja za tą wskazówką nie nadąża.

czwartek, 24 maja 2018

815.Pustki i nagrody

Na tratwie nadal w duchu "ordre, controdre, desordre", ale udaje się mostkowi wciąż to doskonalić i ku zdumieniu wszystkich podnosić poprzeczkę dla ewentualnych naśladowców. 

Na dniu otwartym pustki, choć to właściwie ostatni moment, żeby przyszłość narodu się jeszcze jakoś powyciągała z rysujących w bliskiej przyszłości katastrof. 

W drodze dwie paczki z nagrodami za to że byłem grzeczny.

Lecz nim dojdą, będzie uszczuplanie kasy NFZ. Dobrze być ubezpieczonym, bo jakbym miał wysupłać tę pięciocyfrówkę z własnej kieszeni, to... no, zabolałoby!

wtorek, 22 maja 2018

814.Myślami daleko od dziś

Myślami jestem częściej przy urlopie niż przy lekcjach, które jeszcze zostały do końca zajęć. Nie robię sobie z tego powodu większych wyrzutów (właściwie, mniejszych też chyba nie), bo widzę jak ta nieszczęsna tratwa Meduzy funkcjonuje, a ponadto zanosi się na to, że będzie to mój pierwszy urlop w życiu; urlop rozumiany jako wypoczynek poza domem. Daleki od wymarzonego, ale jasnym jest, że to maksimum tego na co mogę w życiu liczyć. Pomału kompletuję rzeczy niezbędne.

Mimo to trudno wyprzeć dobrze zadomowione poczucie, że lato - przy wszystkich swoich atutach - to smutny czas.

Z powodów zdrowotnych staram się ograniczyć spożycie cukru. Dla złagodzenia szoku zupełnego pozbawienia się słodyczy przeglądam stoiska z wyrobami dla diabetyków, wychodząc z założenia że tam oferta powinna być najszersza, ale marnie to wygląda - herbatniki i ciasteczka bez cukru są niezbyt smaczne, by nie powiedzieć wprost - nijakie jak trociny.

niedziela, 20 maja 2018

813.Trup giełdy

Piękne słońce, choć wiatr nadal nieprzyjemnie chłodny. Zaszedłem na giełdę fotograficzną, głównie raczej z ciekawości, jak też dziś wygląda, bo nie byłem na niej już ładnych kilka lat. Najpierw  z pewnym zaskoczeniem dowiedziałem się w necie, że w ogóle jeszcze funkcjonuje. Kiedyś odbywała się w każdą niedzielę (poza świętami itp.), a obecnie - w co drugą, i akuratnie dzisiaj. Wstęp płatny (4,5 zł.).
Wszedłem i... oj... już od progu widać cień dawnej świetności. Lewy korytarz, kiedyś zapełniony razem z piętrem nad nim - teraz zupełnie pusty. Lada szatni, na której rozkładali się głównie ze starym (złomowatym nieco) i radzieckim sprzętem, nadal pełna. Państwo sprzedający po atrakcyjnych cenach filmy i błony "przy kiblu" - nadal na swoim miejscu. Sala główna - najżałośniejszy widok. Kiedyś gęsto zastawiona szeregami stołów, z zajętą sceną, dziś - kilka szeregów na środku sali i nieco symboliczne stoliki pod ścianami, nie tylko scena, ale i kawał podłogi przed nią puste; w sumie może 2/3 powierzchni zajęte. Cyfrowa fala, która kilkanaście lat temu zmieniła obraz giełdy, obecnie odpłynęła z niej. Na sali dominują aparaty analogowe, w wyborze mocno skromnym. Nastrój pogłębia oszczędzanie na prądzie - w sali jest mocno ciemnawo. Nie pytałem o ceny, więc nie mam wyobrażenia, jak giełda od tej strony wygląda. W sumie smutne i niezbyt zachęcające (patrząc po sprzedających) miejsce. 
Natomiast kupno materiałów eksploatacyjnych nadal się opłaca. Pięć rolek filmów i bateria kosztowały mnie (z biletem wstępu) w sumie 117,5 zł., a w necie musiałbym zapłacić powyżej 140 złotych, i to przy optymistycznym założeniu, że wszystko kupiłbym u jednego sprzedawcy i za wysyłkę zapłacił tylko raz. A przecież co to jest 5 filmów? To zaledwie 84 zdjęcia...

piątek, 18 maja 2018

812.Zdrada

Zdrada odbierająca wprost mowę - kupiłem Najkusie wedle odwiecznej rozmiarówki, przekonanym będąc, że mogę w ciemno brać rozmiar od lat akuratny, a one... za małe! Prawda, że model dla mnie nowy - "MD Runner". Jak firma Nike mogła mi coś takiego zrobić?! Pal sześć koszty wymiany butów na większe, co w necie oznacza konieczność opłacenia kolejnych przesyłek, ale ta utrata pewności, że deklarowany rozmiar jest pewny jak położenie kontynentów*)! No dramat mieszkańca krajów rozwiniętych po prostu.

Odkrywam ziarno nadziei (że leży przypadkiem wypadłe gdzieś tu pod nogami), iż może mój księgozbiór nie trafi cały do kontenera na śmieci, kiedy przeniosę się na łono Abrahama**) Otóż zainteresowana podsuwanymi zręcznie lekturami Schwester wygłosiła dziś sugestię, że powinienem mieć skatalogowany swój księgozbiór. Dobrze, dobrze!

Matury już za mną - odbębniłem swój przydział. Generalnie tegoroczne mógłbym podsumować krótko jako nijakie. Sam nie wiem, czy to ich specyfika, czy też może już efekt działania rutyny.

Wyciągnąłem swoje aparaty. Kurczę, jaka szkoda, że analogowa fotografia jest tak niewygodna do publikacji w necie! Pomacałem sobie swoje Canonki i wzruszyłem się - jaka to jednak była porządna i solidna robota! Włożyłem baterię w starego poczciwego AV-1 i momentalnie zadziałał, wskazówka drgnęła i jak stary zdycyplinowany żołnierz zrywający się do służby, wskazała wartość na skali. Pstryknąłem parę razy na sucho i... 😍 chodzi jak szwajcarski zegareczek! Nie to co te dzisiejsze cyfroplastiki.😒

________________________________________
*) W kontekście maksymalnej możliwej długości życia człowieka.
**) Nie to, żebym sobie akurat tego dokładnie życzył, bo Abraham to stary dziad, starszy, choć to trudne do wyobrażenia, nawet ode mnie, więc tulić się do jego łona to żadna frajda.

środa, 16 maja 2018

811.Bystrzacha

Od jakiegoś czasu, kiedy widziałem zdjęcie wybranki księcia Harry'ego Mountbatten-Windsora miałem wrażenie, że kogoś mi przypomina. Niewiele mniej czasu zajęło mi skojarzenie, że jest dziwnie podobna do aktorki, która gra w serialu "Suits". Za to uświadomienie sobie, że podobieństwo wynika z tego, że to jedna i ta sama osoba, zajęło mi mnóstwo czasu. Zastanawiam się czy to jakaś ułomność, czy też oczekiwałbym od siebie zbyt wiele, ale troszkę podobnie mam z twarzami uczennic - słabo kojarzę i łatwo zapominam; szybciej niż twarze chłopaków.

wtorek, 15 maja 2018

810.Hulajnoga

Podróż na daleką prowincję dawała możliwość rozmyślań na tematy różne. Na przykład, dlaczego najnowsza aktualizacja Firefoxa nie jest spolszczona i całe menu wyświetla mi się po angielsku, a moduł sprawdzania pisowni obsrywa mi cały polski tekst czerwienią. Co ciekawe słowa "cały" nie podświetlił, jakby było takie w języku angielskim - akurat!

No i wśród różnych przemyśleń miałem i komunikacyjne, napędzane widokami za oknem. Widziałbym użyteczność hulajnogi nie jako alternatywy roweru, lecz jako rodzaj przyśpieszacza marszu na krótkich odcinkach, zwłaszcza kiedy podróż odbywa się przy użyciu pojazdów komunikacji miejskiej, do których złożoną hulajnogę wnieść o niebo łatwiej niż rower. Hulajnoga rowerowi nie zagrozi, gdy ten występuje jako zasadniczy środek transportu na większych odległościach niż - zgaduję z sufitu - jakieś 2, może 3 kilometry. W moich warunkach rower ma następujące mankamenty: 
  • brakuje mi miejsca na jego przechowywanie w domu, a na podwórku pod chmurką to mi się nie widzi, [jakimś rozwiązaniem mógłby być składak, ale problem miejsca byłby tylko trochę mniej dotkliwy],
  • jest kłopot, kiedy trzeba podjechać autobusem czy tramwajem - bo teoretycznie można, ale pod kondycjami, które sprawiają, że używanie staje się niekomfortowe,
  • rower prowokuje do szybkiej jazdy, a ja wciąż mam przed oczami tę dziewczynkę, która mi wyprysnęła pod koła z drzwi na Koszykowej,
  • złożoną hulajnogę można wnieść w o wiele więcej miejsc niż rower.
Ale to tylko takie teoretyczne rozważania gościa, który nigdy hulajnogą nie jechał...

poniedziałek, 14 maja 2018

809.Pingwin i hulajnoga

Jednym okiem oglądam "Gotham". Jednym, bo jakoś mnie nie za bardzo wciągnął. Pomysł dość ciekawy, stylizacja - w porównaniu do filmów - delikatna, ale ja jakoś nigdy nie byłem fanem Batmanowego świata. Filmy, owszem oglądałem, może nawet bez ziewania, może nawet z zainteresowaniem - kiedy występował Chris O’Donnell 😍, ale nic ponad to. W serialu zwróciłem uwagę na Robina Lorda Taylora grającego Oswalda Cobblepota / Pingwina - jaki on słodki! Aż chciałoby się go przytulić. Po zajrzeniu do wiki okazało się, że on nasz. Szkoda, że nie mój. 😞

Zastanawiam się, jak by mi się jeździło na hulajnodze. Nigdy nie jeździłem na hulajnodze. Hulajnoga kojarzy mi się (z dzieciństwa) z pojazdem dla dzieci i to tych, które z jakichś przyczyn nie mogą jeździć na (bardziej poważnym) rowerze. Więc pomysł, żeby dorosły na hulajnodze popylał wydaje mi się troszkę dziwnym, lecz przecież coraz więcej ludzi na tym toczydełku widzi się na mieście. Raz widziałem nawet jegomościa w wieku około moim. Niewątpliwie hulajnoga ma swoje istotne zalety. Ciekawe co będzie dalej z tym moim zastanawianiem.

niedziela, 13 maja 2018

808.Meksykańska fala

Piękna pogoda - słońce i wyraźny, chłodzący wiatr. Na ulicach niewielu pieszych, za to wielu rowerzystów. Zrobiłem sobie krótki spacer po Woli i skrawku Ochoty, w sumie 5,5 kilometra. W pięknym słońcu niektóre bloki z lat 60-tych wyglądają całkiem nieźle. 

Pierwszy cydr w tym roku. 

Odważyłem się spojrzeć na wagę - cóż, nie było cudu, było potwierdzenie smętnej świadomości; za dużo jest, dużo za dużo. Ograniczyłem słodycze, bo wiem, że mi szkodzą, ale wiem też, że to w dużym stopniu wynik długich słonecznych dni i zmniejszenia liczby zajęć; kiedy zaś przyjdzie jesień i zwykły dołek psychoformy, to się znów zacznie podżeranie ponad miarę poza moją kontrolą.

Po głowie ustawicznie kołaczą się (już uruchomione finansowo) plany wakacyjne, zaś obawy zapełniają stadion i robią oprawę. 

Lektura bloga małżonki Lu z jego fabryką zdjęć, jakoś skierowała moją myśl na tory fotografii. Skoro wakacje to będzie trzeba jakieś fotki porobić. Z ciekawości zajrzałem ile teraz kosztują materiały i usługi fotografii analogowej. Posmutniałem troszkę, bo przypomniałem sobie, dlaczego parę lat temu odłożyłem aparat na półkę, uświadomiwszy sobie jak bardzo belferska pensja nie sprzyja temu hobby w analogowym wydaniu.

piątek, 11 maja 2018

807.Schmitt

Prace wszystkie sprawdzone, ale trzeba by lekcje przygotować. Jak siadłem, to po północy skończyłem. Żeby jakoś porządnie zrobić, to na takiej dłubaninie czas płynie jak woda w górskim strumieniu. A że rano trzeba było wstać wcześnie, to snu było 5 godzin... Za mało. Dziś zaś, dzięki zastępstwom, które zakitowały wszystkie szczeliny dylatacyjne, było gęsto... Za gęsto. Ani chwili oddechu, bo nawet w autobusach myśli pląsały wokół roboty. Potem prosto z roboty na pocztę, żeby paczkę z butkami odebrać, bo jutro poczta nie czynna. Jak doszedłem do domu, to zastanawiałem się, czy w ogóle chce mi się jeść sobie robić. Niestety, starzy ludzie już nie regenerują się tak szybko jak młodzi. Ich regenerację zastępuje poczucie obowiązku, dlatego po zjedzeniu kanapki i krótkiej odsapce, poszedłem na małe zakupy.

Kończę pierwszą powieść Érica-Emmanuela Schmitta "Sekta egoistów". Podoba mi się na tyle, że sięgnę po inne jego książki. Akurat w "Bonito" mają kończącą się promocję na książki Znaku, który wydał sporo "Schmittów".

Dziwne uczucie, że do końca zajęć zostało jakoś mało czasu. A po drodze jeszcze parę zbiegających się w czasie atrakcji, potęgujących wrażenie zagęszczenia i zabiegania. To nie jest terapeutycznie kojące dla mojej biednej, pierdolniętej głowy.

wtorek, 8 maja 2018

806.English owen

Uff, angielski za mną. Słońce już solidnie przygrzewa, budynek wyeksponowany na nagrzanie i w salach jak w piekarniku, zwłaszcza po południu, kiedy pisane było rozszerzenie. Kłania się głupota robienia matur w dwóch terminach dziennie - na 9.00 i 14.00. Termin popołudniowy jest nie fair wobec zdających (i nieprzyjazny nadzorującym).
Zaczynamy wpuszczać zdających na salę; koleżanka Nowe Pokolenie okazuje się być zieloniutka jak szczypiorek na wiosnę i troszkę bez wyobraźni. Zastanawiam się, jak ona się taka uchowała, przecież na maturach musiała już być co najmniej kilka, ale raczej kilkanaście razy, więc powinna już coś niecoś jarzyć. 
Koleżanki z innej szkoły dłuższą chwilę jakoś nie widać, wreszcie przybywa. Zgubiła się. No cóż, jak wiadomo naszą szkołę projektował inżynier Dedal na wzór swego opus magnum, więc pewnie da się tu zgubić. A "nadzieńdobry" pani jedzie z tekstem: "No, przynajmniej tutaj krzyż na ścianie jest." Tylko łypnąłem okiem wychwytując oznaki apodyktycznej fanatycznej zołzy i nie skomentowałem - zbyt duże było prawdopodobieństwo, że nasza rozmowa zamieniłaby się w wymianę zdań, jakie w szkole padać nie powinny; a przynajmniej nie przy uczniach. Nauczany przez panią "przedmiot" nie był trudny do zgadnięcia.
"Duże matury" się skończyły i jutro już normalne lekcje. Z tym, że dla specyficznych wartości normalności, bo przyszłość narodu wraca po 11 dniach wolnego, więc trochę potrwa ich przestawianie na tryb jakiejkolwiek, imitacji choćby, pracy.

poniedziałek, 7 maja 2018

805.A tak po matmie

Matma za mną. Dziś było urozmaicenie - robiłem za członka zespołu, a nie jak zwykle, za przewodniczącego. Różnica okazała się dość kosmetyczna, bo byłem jedyną zorientowaną w zadaniach i czynnościach osobą w zespole. Koleżanka Zagubiona kulturalnie (i rozsądnie) poprosiła, żebym zwracał uwagę, czy czegoś nie przeoczyła, ale w praktyce wyglądało to nieco inaczej.

- Pani Asiu, proponowałbym podzielić się zadaniami przy wpuszczaniu tak, jak zwykle to się robi, bo to sprawdzone i pójdzie sprawnie: pani pilnuje listy i podpisów, ja wydaję naklejki z kodami, a kolega (z innej szkoły) zajmie się losowaniem miejsc.
- Aha, dobrze.

To "ahadobrze" wyglądało to tak, że kolega rozsiadł się i ani myślał palcem kiwnąć, a koleżanka przewodnicząca stała jakieś półtora metra ode mnie rozmawiając sobie z oczekującymi w kolejce do wejścia maturzystami, najwyraźniej zupełnie bez świadomości, że jej zadania jako przewodniczącej zespołu nadzorującego w tym momencie wyglądają zupełnie inaczej. Pendant tego ja obskoczyłem wszystkie czynności i wpuściłem zdających, chyba sprawniej niż w tercecie, a bez wątpienia z takim zapasem czasu, żebyśmy mogli zacząć punktualnie. Zapas się wziął i rozszedł, kiedy koleżanka poszła po arkusze i przepadła w otchłani mostka, gdzie rozdawane były te specjoza; wprawdzie uprzedzałem że przy tylu zdających będzie kolejka, ale... widać nie dotarło. Instrukcję dla zdających wobec tego wziąłem na siebie, wychodząc ze słusznego, jak się okazało, założenia, że dzięki temu unikniemy obsuwy czasowej liczonej już nie w minutach, a w kwadransach. Przy okazji dokonałem przeglądu przyborów piśmienniczo-rysowniczych i konfiskaty zabronionych przez JWW CKE. O tym, że to był obowiązek przewodniczącego nie warto już nawet wspominać. 

Zasada wychodzenia po skończeniu jest taka, że zdający podnosi rękę i czeka, aż ktoś z nadzorujących doń podejdzie, sprawdzi czy wszystko OK (kodowanie i przeniesienie odpowiedzi na kartę odpowiedzi) i wtedy pozwala na opuszczenie sali. Nadchodzi początek końca, pierwszy zdający podnosi rękę, pani przewodnicząca widzi, kiwa głową, uśmiecha się i.... nie rusza się z miejsca. Sekunda, druga, trzecia, zaraz wejdziemy w tajming groteski, więc szybko podszedłem do szczęśliwego finalisty, sprawdziłem i dałem zgodę na wyjście. Wracając na miejsce musiałem mieć chyba niezbyt pokerową minę, bo nie tylko koleżanka przewodnicząca zajarzyła co ma robić w takich sytuacjach, ale pod koniec nawet kolega z innej szkoły się podźwignął dwa albo trzy razy do odprawy skończonego zdającego. Prawda, że byłoby to paradne, gdyby któreś z nas - zamiast niego - musiało tam podejść, bo on miał ich w promieniu metra od siebie, a my byśmy musieli przejść przez całą salę. Ale prawda i to, że nie takie cuda na maturach widziałem, więc nie byłoby to niczym aż tak nadzwyczajnym.

W sumie więc, wolę chyba być przewodniczącym, niż członkiem w takim zespole, bo jako przewodniczący, to mogę komuś pozlecać zdania, a nie samemu robić je za przewodniczącego, który nie umie zapoznać się z obowiązkami i zrobić co do niego należy.

Na koniec właściwie powinienem się użalić nad swoim losem, albo nad tym, co mi (los ów) przynosi. Z innej szkoły przyszedł taki ładny, zgrabny chłopiec, na którego pewnie miło byłoby przez te trzy godziny popatrzeć, ale - naturalnie trafił do jakiegoś innego zespołu nadzorującego, a ja siedziałem z panem, który niestety, wybaczcie brutalność lecz trudno wykrzesać z siebie jakiś eufemizm, ale przywodził na myśl skojarzenie z kloszardem. Gdybym był dyrektorem, to bym nauczyciela tak ubranego i prezentującego się do pracy na maturze, z miejsca z placówki wyprosił i daj Boże, jakbym przy tym język powściągnął.

To zresztą zrodziło u mię także refleksję ogólniejszą - wraz z postępem wieku granica między luźnością (swobodą) ubioru a niedbałością (jako siostrą niechlujstwa) dramatycznie blaknie i zaciera się. Niestety, ale jak się przekracza pięćdziesiątkę, to już trzeba bardzo, ale to bardzo uważać na to co się na siebie wkłada, bo może się łatwo zdarzyć, że nam się będzie wydawało, że jesteśmy ubrani "wygodnie i na luzie, swobodnie tak", a inni zobaczą starego, niechlujnego, zaniedbanego dziada.

piątek, 4 maja 2018

804.Poradzi sobie

No i z powrotem w pracy. Dwie matury za mną; jeszcze sześć przede mną. Nuda i rozpaczliwa walka z sennością. Nie byłem w stanie powstrzymać się od zamykania oczu na choć kilka sekund. Masakra. 

Dyro przed odprawą stoi nad plikiem papierów z listami komisji (właściwie: zespołów nadzorujących) i wyłączywszy się z otoczenia snuje refleksje na temat przewodniczących:

-Kowalska, poradzi sobie. Aberfeldy, poradzi sobie. Wiśniewska... trzeba uważać. Malinowska, trzeba uważać. Nowak, poradzi sobie.

czwartek, 3 maja 2018

803.Buty i mahoniowa kabina

Jestem dobrym belfrem, daję drugą szansę. Dałem i Niubalansom. Spacer nad Wisłę i nad Wisłą był okazją do zrehabilitowania się butków. Ponieważ nawet moja naiwność ma swoje granice, pomogłem im zakładając bardzo grube stopki. Zadziałało - ponad 5 kilometrów dość żwawym krokiem i żadnych dolegliwości. Dobrze, że buty nadają się do ograniczonego użytkowania. Źle, że nadają się do ograniczonego użytkowania, bo konieczność zakładania grubych skarpet istotnie ogranicza ich funkcjonalność i w pewnym stopniu komfort, bo robi się dość ciasno.

Dla poprawy nastroju kupiłem sobie w necie parę, wcześniej upatrzonych par galantych butków. Przykład oksymoronu: Za dużo butów.

Powinienem wrócić do przedsięwzięcia pt. szafka na buty, zarzuconego parę lat temu na tle zmiany koncepcji mebla i obsuwy psychiki. Droga na skróty w postaci gotowca z Ikei wydaje się drogą donikąd, z uwagi na ograniczoną pojemność i poważnych wątpliwości co do przechowywania butów w pozycji zbliżonej do pionowej. To jednak oznacza konieczność jeżdżenia do marketu i przywożenia materiału. Jak kto ma własny transport, to żaden problem i wręcz frajda, ale tłuc się kawał drogi w tłoku z formatkami autobusem czy tramwajem to średnia przyjemność,  o stracie czasu wynikającej z z rozłożenia całości na kilka wypraw nie wspominając; a prosić nikogo o przysługę nie będę. No i to usyfienie mieszkania... Fajna rzecz - warsztat.

A nad Wisłą ładnie. Ludzi sporo, ale mniej niż się obawiałem. Fajnie popatrzeć na różne pływadełka, od promów wyglądających jak klecone w stodole ze szwagrem, przez stateczki (rozmiarami przypominające właściwie duże szalupy pełnomorskie), do skuterów zapieprzających z zawrotną na tle reszty prędkością. Wśród nich zwracała uwagę mała (by nie rzec - maleńka) motorówka, która przywodziła na myśl skojarzenia z eleganckimi kuzynkami dalekiego zachodu - lśniący lakier mahoniowej kabiny wnosił powab lepszego świata do nadwiślańskiego grajdołka.

środa, 2 maja 2018

802.Bajaderkowo-drugomajowo

Worek ziemi do kwiatków przywieziony, kiedy kupi się kwiatki, to się połączy jedno z drugim i na balkonie zrobi się kolorowo. Za znak czasu można uznać fakt, że razem z workiem kupiłem małą składaną turlajkę transportową, na której worek przyturlałem do domu. Poprzedni worek - dla rodziców, parę dni temu przyniosłem w plecaku. A różnica w środku transportu stąd się wzięła, że w tak zwanym międzyczasie przeczytałem opis rentgena swojego kręgosłupa. 

Po dłuższych wahaniach spróbowałem sięgnąć po nową markę butów, kuszących modnym lookiem i odstraszających krzykliwością barw, czyli New Balance. Debiut - klapa. Obsysają na najważniejszym polu. To że nie trzymają się pewnie na stopie i nieco "chodzą" podłużnie, czyli jakby troszkę klapią, jest do zniesienia, bo po paruset krokach przestałem zwracać na to uwagę. Za to fakt, że po circa 40 minutach marszu zrobiły mi bąbla na palcu, jest absolutnie niewybaczalny i dyskwalifikujący. Buty mają być ładne i wygodne nawet przy kilkugodzinnym noszeniu w chodzie - to warunki graniczne. No i tak Niubalansy poległy. Za to moje ulubione Najkusie - jak zawsze wierne i godne zaufania.  Muszę sobie dokupić kilka par, bo się stare Capri już do reszty sypią; trudne zresztą mieć do nich o to pretensję, bo noszę je 7-8 rok.

A poza tym, to naprawdę bardzo uciążliwe być takim odrzutem z porypaną psychiką. Nie życzę nikomu.