Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 31 grudnia 2017

724.Sól

Telefon od rodziców, że mam się zjawić 1 stycznia na obiedzie, był pierwszym sygnałem. Drugim sygnałem było sięgnięcie do stosiku klasówek. Oczywiście sygnałem do spięcia barku i szyi oraz napierdalania głowy. Magiczne pigułki na rozluźnienie może podziałają jak wezmę ich sobie garstkę, a nie zapisaną dawkę. Zmusiłem się do wyjścia na spacer, ale nie czuję się lepiej. 

Do tego widoki miłości i czułości w "Outlander" niekoniecznie dobrze na mnie działają - z jednej strony wzruszam się do łez, a z drugiej sól się sypie w rany. 

Bólem rok skończysz, bólem i zaczniesz. Super.

czwartek, 28 grudnia 2017

723.Pech

Taka poranna refleksja mnie naszła: dopiero po przeczytaniu wypisu z ostrego dyżuru i poszukaniu wyjaśnień zawartych tam terminów w necie nabrałem jakiejkolwiek orientacji co mnie trafiło. W szpitalu i przychodniach badało mnie pięciu lekarzy i żaden nie uznał za potrzebne choć w dwóch czy trzech zdaniach wyjaśnić mi co odczuwane przeze mnie objawy znaczą, ani co się ze mną dzieje. Tylko klekot klawiszy i szelest papierków wypluwanych przez drukarkę. 
Jak daleko sięgam pamięcią  nic się nie zmieniło w tym zachowaniu lekarzy z którymi miałem styczność jako pacjent - jasne (lub w ogóle) wyjaśnienie pacjentowi co mu jest, wydało się im niepotrzebne. Być może niektórzy się żachną i  oburzą, że dołączam do Narodowego Chóru Lekarzożerców, ale nic nie poradzę na to, że takie mam osobiste doświadczenia. Być może miałem pecha i trafiałem na takich akurat. Cóż, mogło tak być.

środa, 27 grudnia 2017

722.O zdrowiu i Wikingach

Ponieważ już po świętach, to mogę się kurować jak należy - nie wychodząc z domu na ziąb i wygwizdów. Zjadłem ostatnią dawkę antybiotyku i jakoś tak nie bardzo mam poczucie, że mnie ozdrowił. Jak zwykle, chciałoby się dodać. Właściwie jedynymi lekarzami, o których mogę powiedzieć, że po ich leczeniu odczułem zauważalny powrót do pożądanego stanu nazywanego potocznie zdrowiem, są - jak dotąd - tylko stomatolodzy.

Skończyłem oglądać ostatni dostępny na Netflixie sezon "Wikingów" (czyli czwarty) i zacząłem inny serial o takiej samej tematyce, czyli "Last Kingdom". Mam mieszane uczucia co do "Wikingów" - dość wyraziste postacie, ale nonszalancja z jaką potraktowano historię i geografię budzą niesmak. Do tego scenografia budzi moje poważne wątpliwości, zwłaszcza w odniesieniu do Wessexu i państwa Franków, nie znam się na tym, więc być może się mylę, ale z ekranu co i rusz wieje mi anachronizmami. Fabuła niby wciągająca, lecz co i rusz przeskakiwałem kilkuminutowe fragmenty, oceniając je jako nudne dłużyzny. Scenami bitew i potyczek byłem generalnie rozczarowany - trudno pojąć, jak się wikingom udawało odnosić takie sukcesy, przy tak ukazanej taktyce. Poza tym przy scenach walk widać było dość dotkliwe ograniczenia finansowe (forty nad Sekwaną!!!).

Jak się "Last Kingdom" rozwinie - zobaczy się, bo na Netflixie jest dopiero pierwszy sezon. Na razie mam wrażenie porządniejszej roboty scenografa i uczciwszej roboty konsultanta historycznego. Główny bohater Uther z Bebbanburga jest na razie (piąty odcinek) wybitnie irytującym egotycznym bęcwałem i gówniarzem - ciekawe kiedy mu przejdzie. Trzeba mu to niestety jakoś wybaczać, bo grający go Alexander Dreymon jest po prostu piiiiijęęęękny.

poniedziałek, 25 grudnia 2017

721.Poświątecznie

No i po świętach. - drugiego dnia mam(y) wolne. Jakoś tak szybko i dość niewesoło minęło, tak że nastrój niezbyt. Wyszedłem dziś razem ze Schwester. Tak się złożyło jej zawodowo, że przez ostatnie parę lat nie uczestniczyła ani w świętach, ani w imieninach, a rodziców widziała w międzyczasie. Tymczasem przez ostatnie dni widziała ich długo i w działaniu, a na dokładkę jeszcze zobaczyła ciotkę, której w ogóle przez ten paroletni okres nie widziała. No i się Schwester trochę podłamała, bo mogła z większą niż ja ostrością ujrzeć, jak bardzo się wszyscy posunęli w ostatnich latach; właściwie to ze mną włącznie, bo zobaczyła mnie w oszkleniu. Wracaliśmy w raczej smutnym nastroju, z takim dotknięciem, że obserwujemy schyłek życia naszych rodziców i że wpłynie to także na nasze codzienne życie, a trudno byłoby nam stwierdzić, że nieźle nam się układa i dobrze sobie radzimy z tymi wyzwaniami, które już mamy.

niedziela, 24 grudnia 2017

720.Wigilijnie przedkolacyjnie

Większość prezentów popakowana (nowym sposobem i bardzom z efektu zadowolony), ale dwa okazują się nie bardzo pakowne i będę musiał zaraz kupić jakiegoś opakowaniowego gotowca, bo nie chce mi się rozrysowywać, ciąć i kleić pudełek.
Doktór najwyraźniej nie docenił stopnia mojego potentegowania, bo przepisana dawka magicznych pigułek nie poskutkowała na perspektywę rodzinnej Wigilii i plecy zdrewniały jak zwykle. Jeden tylko plus - przespałem noc bez żadnej przerwy (a przynajmniej - zapamiętanej), a to osiągnięcie, bo poprzednia taka to już nie pamiętam kiedy się zdarzyła. 
Łapię się na tym, że zastanawiam się nad tym kto z czym do mnie na tym uroczym rodzinnym spotkaniu wyjedzie. Trochę przesadnie brzmi to "wyjedzie", bo nie spodziewam się jakichś poważnych ansów czy czegoś w tym guście; to, co wystarczy żeby mnie tam wyprowadzić z równowagi, to jakieś głupie pieprzenie, bezmyślne klepanie ozorem, zdradzające brak rozumu, empatii i wyczucia drugiej osoby (czyli mnie). Poza tym gdy tam jestem, w jakimś stopniu podświadomie wchodzę w rolę dziecka i wracam w czasy, których nie wspominam dobrze.

Smacznej i spokojnej kolacji wigilijnej, Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy!



czwartek, 21 grudnia 2017

719.Kuracja na mieście

Zamiast leżeć i kurować się, odgruzowując choć trochę rumowisko jakim po pół roku pracy jest moja psychika, latam po lekarzach i badaniach w śniegu, deszczu i wietrze. Sama radość. W poczekalniach wysiaduję zaś refleksje. Na przykład, że podejście psychiatrów - nie ma zdrowych, są tylko jeszcze nie zdiagnozowani - rozszerza się na inne specjalności. Póki nie pójdziesz do lekarza nawet nie pomyślisz ileż strasznych chorób może cię drążyć, a ich wykrycie wymaga niezwłocznego robienia badań wszelakich. Albo jak niektórzy lekarze mają niewielką orientację, jak wygląda ich przychodnia od strony pacjenta, na przykład - na kiedy są wolne terminy do nich, albo szansa dostania się do nich w pilnej sprawie. 
Brzmię pewnie jak skrajny niewdzięcznik... Tylko co począć, kiedy od pójścia do lekarza czuję się dużo gorzej (psychicznie), a żeby nie było - żadnych nowych schorzeń u mnie nie wykryto? Jestem zmęczony życiem.

środa, 20 grudnia 2017

718.W latyfundium księcia ministra

Dodatkowe objawy skłoniły mnie do rezygnacji ze standardowego traktowania dolegliwości i poigrania za śmiercią (zgodnie z prawem Moliera: człowieka zabija choroba albo lekarz) w formie udania się do lekopoza. Naiwne złudzenie, że po pół godzinie będę szczęśliwym posiadaczem recepty i L-4 ustawionym na prostym torze do wyzdrowienia, zostało rozwiane jednym zamaszystym ruchem pieczątki. Zostałem wykopany na ostry dyżur i tam zaznawałem pierwszy raz w życiu frajdy poznawania systemu ochrony zdrowia publicznego od strony mi nieznanej. Nie polecam. Od wejścia do wyjścia bite 7 godzin, jak w zegar strzelił. 
Współczuję lekarzom tam pracującym warunków pracy - ilość tekstu, którą muszą wyprodukować robi niemiłe wrażenie. Miałem poczucie bycia pretekstem do wykonania procedur. I to czekanie, czekanie, czekanie... na wezwanie, które może nastąpić w każdej chwili, a następuje po 2, albo 3 godzinach. Wyszedłem czując się dużo gorzej (chorzej) niż czułem się wchodząc tam. Nie jest to chyba najlepsza rekomendacja dla placówki medycznej.  Zaznaczam - nie mam pretensji do ludzi, bo widzę w jakich warunkach funkcjonują, a nie oni je sobie przecież stworzyli.
Jak siedziałem, tak patrzyłem. Uderzyła mnie rozpoznawalność stanów (w sensie socjologicznym, nie medycznym) w osobach przemieszczających się labiryntem pomieszczeń. Profesory kroczące wyniośle, roztaczające wokół siebie zniewalający czar feudalizmu. Zwykli lekarze z zalataniem w oczach pośpiesznie pędzący do drugiej lub trzeciej roboty. Pielęgniarki z tym charakterystycznym poczuciem swojego rewiru, i przekonaniem że na leczeniu znają się lepiej od niejednego medyka. Sanitariusze jak z jednego kloca rżnięci: flegmatyczni, brzuchaci, z taką januszową sprezzaturą. Ratownicy medyczni swoistym połączeniem luzu z gotowością do natychmiastowego działania przywodzący na myśl frontowych weteranów. I studenci poruszający się w parkach lub gromadkach, łatwi do odróżnienia - z wczesnych czy późnych roczników. Zwróciłem uwagę, jak wielu z tych studentów to ładni i bardzo ładni chłopcy. Jakby w komisji rekrutacyjnej same baby i pedały siedziały. Doktor o Zgrabnym Tyłeczku będzie miał godnych następców.

niedziela, 17 grudnia 2017

717.Jednak choinka

Nie ruszyłem się z domu. Ubrałem choinkę, choć miałem parę razy chwile zwątpienia czy ma to sens. Właściwie to nadal je mam - to takie tworzenie złudzenia, że jest coś inaczej, że ma to jakiekolwiek znaczenie. Kolorowe światełka w ciemnym pokoju ładnie wyglądają i to wszystko; poza tym to wciąż to samo puste i bezużyteczne życie; wspomnienia "magii" świąt dziecięcych lat nic dziś nie znaczą. Jeszcze przetrwać te 5 dni do względnego odpoczynku. Względnego, bo dwa dni z rodziną to żaden odpoczynek, raczej jak zwykle na zdrowiu mi się odbiją.

sobota, 16 grudnia 2017

716.Świąteczne motywy

Wczoraj od rana do wieczora przed śmigiełkiem. Po pracy na pocztę, potem szybkie papu i do marketu, potem z zakupami do rodziców i do domu dotarłem w pół do dziewiątej w nocy. Obejrzenie jak Grimm Nikuś odkrywa w co mu się luba zmieniła i spać. Dziś rano do IKEI po różne drobiazgi do mieszkania rodziców wczoraj zapotrzebowane, wpadnięcie na chwilę do domu, a następnie w drugi koniec miasta za prezentem dla Schwester. W drodze powrotnej rozglądanie się za suwenirem dla ojca. I tak jakoś większość dnia zeszła. Dobrze, że już tylko ojcowy prezent do nabycia został, ale to powinno być dość łatwe, bo kupię mu jakieś różne egzotyczne słodkości (jest absolutnie koszmarny do oprezentowania...). Rozmyślam czy żonie siostrzeńca nie dokupić jeszcze jakiegoś czegoś, bo może prezent nabyty jest nie dość.
Na tratwie Meduzy pożarł się w kwestiach zawodowych kapitan Cybuch z bosmanem Żorżem i jego brygadą. A ja wysłuchuję raz jednej, a raz drugiej strony, gulgoczącej i syczącej ze złości. Sama radość. 
W trakcie tych jazd po zakupy, jakoś myśli o pracy mnie troszkę odbiegały, ale nie było lżej, bo wchodziły jakieś takie smutne, wzbudzane błahymi przecież widokami. Ładny chłopak w autobusie... świąteczne motywy na porcelanie w sklepie... I już smutno. I przykro.

piątek, 15 grudnia 2017

715.Przedświąteczne wdeptanie

Dziś od rana czujne obserwowanie czy wczorajszy dotkliwy ból pleców i głowy minął, czy też zdrzemnął się tylko chwilkę i wraca. Chyba wraca. :-( Snu - luksusowo wiele, bo prawie 7,5 godziny. Sny osobliwe, szkolne, co wskazuje, że mocno umysłem i emocjami zawładnęła. Jak patrzę po ludziach i (z rzadka) rozmawiam, to jesteśmy już bardzo, bardzo zmęczeni. Rada, choć krótka - jak zwykle męcząca - hałas, skupianie się na kwestiach drugorzędnych i unikanie omawiania spraw ważnych; poruszanie istotnych spraw, a następnie ucinanie dyskusji kiedy pojawiają się głosy analizujące problem, budzi wątpliwości czy dojdziemy w ten sposób do czegoś innego niż odfajkowanie w protokole "że rada zajęła się problemem". Do tego nagłe nietypowe zastępstwo w warunkach improwizacji fatalnie na mnie podziałało.
Jeszcze 6 dni roboczych do świąt; szkoda tylko że już jeden wystarczy, by nerwy uszarpać i nastrój w błoto wdeptać. 
Okazuje się, że jedna z oczekiwanych przesyłek leży na poczcie już kilkanaście dni, bo Jej Ekscelencja Poczta nie była uprzejma dostarczyć awizo. O drugiej przesyłce wciąż ani śladu. Ten bałagan na poczcie sprawił, że zrezygnowałem z paru zakupów - mam obawy, czy przesyłki nie przepadną w warunkach przedświątecznego szczytu, kiedy zwykły bałagan tej instytucji jest jeszcze spotęgowany. A żal znaczny, bo właśnie wróciło do oferty sklepu narzędzie, którego od paru miesięcy wypatrywałem, i obawiam się, że po Nowym Roku znów zniknie na długo.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

714.Drobne kamyczki

Jakiś taki niezbyt optymistyczny początek tygodnia. Żadnych katastrof, lecz tylko drobne kamyczki dorzucane do worka na grzbiecie, sprawiające że jakoś coraz trudniej się telepać.
W pracy zwykłe zniechęcenie ludźmi z obu stron barykady. Ustawiczny niepokój co znowu mostek wymyśli; i jak bardzo będzie nas od tego głowa bolała. Znowu szczebiot wice zwiastujący, że plany wyjścia z pracy o planowej wcześniejszej porze i zrobienie rodzicom zakupów poszły się... notentegować. Piąty czy szósty tydzień z rzędu zresztą. Z niechęcią i wysiłkiem zabieram się do roboty - już stosik prac do sprawdzania urósł. On odradza się jak hydra.
Na obiad reszta tortellini z sosem pomidorowym i czipsami z kiełbasy. Organizm jednak drze się, że nic nie zjadł i muszę go ratować. Nienawidzę skurwysyna. 11 deka rogalików z marmoladą i kilka herbatników z pewnością nie sprawią, że spodnie będą się luźniej zapinały. Przede mną prace do sprawdzenia. Tak cholernie mi się nie chce...

sobota, 9 grudnia 2017

713.1500%

Już piątek! A nie... to sobota. Jeszcze tylko dwa tygodnie do świąt. 40% prezentów kupione. 20% zaplanowane. 1500% słodyczy zeżarte. Nawet nie chcę próbować sobie wyobrazić w jakim byłbym teraz stanie, gdybym miał wychowawstwo. I bez niego czuję się wypalony i znużony. Staram się skłonić do jakiegoś zainteresowania modelarską dłubaniną, ale marnie mi to idzie. Po południu łapie mnie atak senności taki, że kładę się na biurku na kilka minut, bo nie mam siły dowlec się do sofy; zresztą nawet nie chcę, bo jak się zdrzemnę po południu to będę miał problemy z zaśnięciem w nocy.
Potęga rutyny dnia.
Firefox po ostatnich aktualizacjach nie chce odtwarzać filmów Netflixa. Pomoc Mozilli jest albo nieaktualna (opisy dotyczą starszych wersji), albo przypomina wypisz wymaluj porady rabina ze starego szmoncesu dotyczące hodowli kur.

Gula mi podskoczyła w gardle, kiedy przeczytałem wypowiedź nowego premiera, który zaczął popierdalać (excusez le mot, ale takie brednie nie zasługują na bardziej kulturalne określenie) o tym że będziemy rechrystianizować Europę. Co za obrzydliwa, załgana pycha i hipokryzja! 


wtorek, 5 grudnia 2017

712.Pieśń o znikomości ludzkich poczynań

Zrób sobie wielki plan,
Gdy cenisz mądrość swą,
Zrób jeszcze jeden plan, tak samo
Nie wykonasz go.
 
Pan Peachum miał rację. Można sobie zakładać, że się z pracy wyjdzie o planowej porze i pozałatwia to czy tamto, a nim się ruch nogą w kierunku progu zrobi, cały plan diabli wezmą przez swą emisariuszkę - wice. Uwielbiam w ostatniej chwili dowiadywać się że mam zastępstwo po swoich lekcjach. 
Poszedłem do sklepu modelarskiego, żeby kupić parę drobiazgów - z potrzeby warsztatu, ale i dla poprawy nastroju (choć chwilowej). A tu w środku jakaś ekipa remontowa, części wyposażenia nie widać, na drzwiach, ani na stronie żadnej informacji czy działają, czy nie. Pocałowanie klamki zapewne jako czynność dorozumiana. Kawał drogi zrobiony na próżno. Uwielbiam takie traktowanie klientów.
Klasówka na jutro ułożona. Teraz jeszcze trzeba się zająć sprawdzeniem ćwiczeń - choć części przynajmniej, wtedy resztę dosprawdzam rankiem. 
Na oficjalnej stronie w galerii fotki z jakiejś tratwianej imprezy. Nie powinienem zaglądać. Na jednym ze zdjęć uchwycony kaszalot. Okropność i ohyda. Aż się płakać chce.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

711.Mr Prozac

Już  siódma minęła, a tu robota jak leżała, tak leży. Odrobina, zda się, tylko zrobiona. Sprawdzam ćwiczenia i fizycznie niedobrze mi się od nich robi. Trzeba by przygotować sprawdziany na poprawę i nowe lekcje, ale nie ma o tym mowy. Czuję się jakbym dziś poruszał się w nieco nierzeczywistym życiu. Musiałem położyć się na krótką drzemkę, mimo świadomości czym to grozi - gwarantowanym problemem z zaśnięciem w nocy; a jutro muszę wstać o piątej... Niemniej czułem, że dłużej nie usiedzę. 

W czwartek telefon - Emuś z krótkim komunikatem co u niego, jak świetnie i w ogóle. Bez konkretnego zapotrzebowania.
- Odwiedzisz mnie?
- Chyba nie bardzo - mam trochę latania i roboty do ogarnięcia.
- Oj, coś słyszę, że z tobą nie za dobrze. To ja muszę wpaść cię odwiedzić! Przyjadę w piątek, albo w sobotę popołudniu. Tak, koniecznie! Muszę wpaść do ciebie pocieszyć cię! To ja będę w piątek, albo w sobotę. To pa!

I tyle Emusia było. Normalka.

sobota, 2 grudnia 2017

710.W domu

Coraz krótsze dni, coraz zimniej, ponuro i wilgotno. Aura nie sprzyja dostrzeganiu pozytywów, za to negatywy walą pogo. Zeszłego weekendu prawie nie było, ponieważ w sobotę odrabialiśmy wolne kwietniowe, zaś niedziela zeszła na zakupach, odwiedzeniu rodziców i sprawdzaniu prac. W tygodniu dwa razy pospinane plecy i silny ból głowy - sama radocha; i tak dobrze że obeszło się bez torsji. Snu od-do licząc, to po 6-7 godzin, ale z przerwami - nawet i trzema, więc regeneracja licha. O pracy to już nawet mi się nie chce wspominać... Teraz mam wolną sobotę i miałem nadzieję, że choć trochę odsapnę, ale przyplątał się skurcz w szyi - moja porąbana psychika najwyraźniej czegoś znów się boi; ale czego to nie wiem.  Pierwszy raz od chyba bardzo wielu lat nie poszedłem na Targi Książki Historycznej, a przecież bywały lata kiedy latałem tam w każdy z czterech dni targowych.
Do świąt już tylko trzy tygodnie, zapewne zlecą ani się obejrzę, lecz niczego optymistycznego się nie spodziewam, bo to "anisięobejrzenie" zawdzięczać będę tylko rutynie szarej wegetacji. 
Czytam Billa Brysona "'W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku" - lekka, umiarkowanie zajmująca, budząca pewne wątpliwości z uwagi na metodę kreowania szerszych obrazów z drobnych ciekawych klocków. Nasuwa mi się natrętnie pytanie; na ile te efektowne i interesujące przypadki były reprezentatywne dla ówczesnej całości.