Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 30 marca 2014

306.Tęskniącym

Atlu, Mattowi i wszystkim Czytelnikom, 
którzy tęsknią za rodzinnymi stronami, za ukochanym miastem, za rodzinnym domem...


piątek, 28 marca 2014

305.Jak orkowie

Tydzień przemknął niepostrzeżenie. Szedł schematem tak utartym, że dzień z dniem zlewał się w jeden obraz, identyfikowany tylko spoglądaniem w kalendarz i plan lekcji. Nawet odwiedziny Emusia dziś zdają się czymś odległym i nierzeczywistym, tak nieistotnym, że tylko notatka na blogu o nich przypomina. Praca, a raczej wytwarzane przez nią napięcie i stan totalnego "zakręcenia", całkowicie zdominowała wszystko inne.

Zaszedłem do pedagożki obgadać pewne sprawy wychowawcze i organizacyjne - biedaczka ledwie przytomna i psychicznie wyczerpana. Niektóre klasy potrafią człowieka wykończyć - wiem o tym doskonale, doświadczając tego co dzień. Tempo i nawał pracy są takie, że brakuje czasu, siły i świeżości umysłu, żeby przygotowywać się należycie do pracy z takimi klasami. 

Pensum nauczycielskie ma głęboki sens - ta praca wymaga kreatywności, a kreatywność wymaga wypoczętego, sprawnego umysłu. Człowiek mający poczucie, że kończy dzień "jak wymłócony", nie będzie kreatywny. Tym bardziej, że z każdym przepracowanym rokiem wszystkie stresy zawodowe osadzają się w nim i kumulując wyniszczają psychikę, a ta rzutuje na strukturę fizyczną, by rykoszetując od niej (przez schorzenia) spotęgować dysfunkcję psychiki. Psychologowie/psychoterapeuci mają  obowiązek superrewizji - sądzę, że nauczyciele też go powinni mieć. Jego brak wielu z nas mogło zaobserwować w postaci wypalonych, zdziwaczałych nauczycieli, na poły groteskowych, na poły zaś groźnych w swej nieobliczalności - smutne dowody wyniszczenia psychiki zawodowym stresem. Mało kto by uwierzył, że te nieszczęsne stworzenia 20 czy 30 lat wcześniej mogły być ciepłymi, życzliwymi i otwartymi na uczniów lubianymi psorami, których niedostatecznie wentylowana psychicznie praca wyniszczyła i wypaczyła. Niczym orkowie, którzy podobno powstali ze zdegenerowanych torturami i udręką przez Morgotha pojmanych elfów. To swoiście gorzki paradoks, że najbardziej zagrożone wypaleniem, zgorzknieniem i zdziwaczeniem są właśnie osoby najcieplejsze, empatyczne i najbardziej życzliwe ludziom, zaś bardziej odporne i bezpieczniejsze od wypalenia są osoby chłodne, zdystansowane od pracy i problemów uczniów.

Dobrze, kiedy człowiek ma do kogo wrócić z pracy, bezpiecznie, spokojnie rozładować napięcie rozmową, przytuleniem, pocałunkiem. Kiedy ma o kim myśleć "prywatnie", kiedy nie całą uwagę, nie wszystkie emocje angażuje w uczniów, bo część ich zachowuje dla najbliższych. Źle kiedy jest sam - i w pracy i w domu. Sam na sam ze stresem, z myślami, ze znużeniem.

                        "Bo dobre serce także zgubnym może być!
                         Szczęśliwy kto uniknął go!"

wtorek, 25 marca 2014

304.Wąż, jadowity.

Pełznę sobie po drzewie i zasadzam się na Emusia, który wpadł z krótką wizytą.

Mr A.
Napijesz się czegoś? Zjesz coś?

Emuś
Nie!

Mr A.
Może ciasteczko? Specjalnie dla Ciebie kupiłem, takie z bitą śmietaną i kremem, jak lubisz...

Emuś
Pokaż.
uważnie ogląda
Nie!

Mr A.
Eh, nie to nie.

Emuś
Tak, bo ja jak coś postanowię, to tak ma być.

Minęło 10 minut.

Mr A.
To może ciasteczko?

Emuś
To pół. Ale ty zjesz ze mną.

Mr A.
Nie.
przynosi połówkę ciastka

Emuś
pałaszując z apetytem
Gdzie kupiłeś?

Mr A.
Tu i tu.

Emuś 
Ile takie kosztuje?

Mr A.
Tyle i tyle.

Emuś
łaskawie
Można tyle zapłacić.

Mr A.
patrzy na pusty talerzyk
Przynieść drugą połówkę?

Emuś
z trzepotem rzęs i rozkrochmalonym spojrzeniem
Taaak...

Kurtyna.

*  *  *

Lekcja ma się ku końcowi. Przebimbawszy całą nicnieróbstwem wydaje z siebie jęk

Franio
Skończmyyyy juuuż...

Belfer jadowity
Franiu, ty przecież nawet jeszcze nie zacząłeś!

i do siebie półgłosem

Ciekawe memy można by ułożyć z tym dialogiem...

Kilka panien zwija się ze śmiechu. Chyba usłyszały...


Kurtyna.

sobota, 22 marca 2014

303.Ryby w akwarium a dzieci zamknąć

W kwestii Pierwszego Dnia Wiosny od ładnych już kilku lat panuje moda na instytucjonalizację anarchii, tzn. organizowanie dzieciom i młodzieży rozrywki w szkole, żeby nie uciekały na wagary.

W istocie chodzi wyłącznie o zatrzymanie uczniów w szkole, ale jednocześnie nie ma się odwagi powiedzieć jasno, że obowiązuje nauka, a wagary to na własną odpowiedzialność, za co będą konsekwencje. Więc bawimy się w pozory: robimy kilka lekcji, a potem szkolną imprezę, ze skrupulatnie pozamykanymi drzwiami żeby nikt się nie wymknął. 

Wbrew oficjalnym deklaracjom wcale nie chodzi o dobro czy bezpieczeństwo młodzieży, tylko o zabezpieczenie siebie - zarządzających oświatą (od gmin i kuratoriów po szkoły), przed zarzutami społeczeństwa, że komuś gdzieś coś się stało. Bo stać się nie może. Tworzymy sobie iluzję - świat w którym mamy wszystko pod kontrolą, na wszelkie niebezpieczeństwa jesteśmy przygotowani, żadne zagrożenie nas nie zaskoczy. A jak to zrobić? W sposób jedyny możliwy, a jednocześnie swojski i bliski każdemu urzędnikowi: zabezpieczyć tyłki papierkiem, tzn. procedurą, zarządzeniem, okólnikiem, poleceniem. Kluczowe jest, by wskazywały odpowiedzialnych za wykonanie, na których będzie można zrzucić odpowiedzialność w razie jakichkolwiek pretensji, a jednocześnie wykazać się gorliwą aktywnością odwracającą uwagę krytyków. 

To zresztą jedna z odsłon naszej narodowej gry "Podrzuć frajerowi". Szukamy kogoś komu moglibyśmy podrzucić jakieś nasze zadanie i domagać się by należycie się nim zajął. W razie oporu mamy prawo poddać go totalnej krytyce domagając się od społeczeństwa poparcia naszej akcji. 

Dzień Wagarowicza mógłby być czasem, kiedy młodzi ludzie uczą się czegoś o życiu: dokonujesz wyboru, łamiesz zasady, ponosisz tego konsekwencje. Jakie konsekwencje? To znowu zależy od ciebie - jeśli tylko zerwałeś się ze szkoły to tylko szkolne, plus ewentualnie domowe od mądrych rodziców. Jeśli jednak ponadto na zrywie zrobiłeś coś głupiego, niebezpiecznego, to konsekwencje mogą być o wiele poważniejsze, także dla twojego zdrowia i życia. Skorzystaj z okazji i pomyśl nad sobą, nad życiem, nad wyborami jakich dokonujesz.
Ale dorośli mają w gruncie rzeczy gdzieś uczenie nastolatka życia. Pod fałszywym pretekstem opieki i troski starają się go upupić, zamknąć i ubezwłasnowolnić, zadecydować za niego, narzucić mu gotowe szablony postępowania. Rządzi nimi egoizm i nieliczenie się z drugim człowiekiem, lecz ubierają to we wzniosłe szaty. To po prostu brak szacunku dla drugiego człowieka i jego wolności, a więc także dla jego wyborów. Charakterystyczne dla tej postawy jest wytaczanie w tym momencie dyskursu armaty "Pan lansujesz 'Róbta co chceta'!" Nie, między permisywizmem a zniewoleniem jest szerokie pole mądrego wychowywania. Tylko autorytarni głupcy i egoiści wolą je utożsamiać ze swoim dyktatem.

piątek, 21 marca 2014

302.Strażak twórcą

O matulu... ciężki to był tydzień. Zapieprz i nerwówka czy ze wszystkim zdążę. Do tego wkurwianie ludzką głupotą, bezmyślnością i niekompetencją. Niektórym wydaje się, że jeśli coś, komuś, gdzieś, jakoś powiedzieli, to jest to już zakomunikowane wszystkim, wszyscy o tym wiedzą, wszystko zrozumieli i sprawa załatwiona.
Bawi mnie dość rozpowszechnione przekonanie, że ludzie o wykształceniu ścisłym będą lepszymi organizatorami, lepiej ogarną generalia i szczegóły itp. niż humaniści. Wychodzi to zwłaszcza przy dyskursie na temat kierunków kształcenia studentów, gdzie przewija się mniej lub bardziej zawoalowana sugestia, że humanista to taki bujający w obłokach nieogarnięty abstrakcjonista, dość bezużyteczny w konkretnych zadaniach, zwłaszcza organizacyjnych. Tymczasem kiedy patrzę na swoją pracę, to wychodzi na to, że jest dokładnie na odwrót - imprezy organizowane przez humanistów (przynajmniej niektórych) są dużo lepiej zorganizowane od tych, które wyprodukowali ścisłowcy. Zdumiewa, że można wpaść na to, by przygotowanie skomplikowanej imprezy zakończyć na najwyższym poziomie ogólności (w rodzaju: robimy konkurs, I etap będzie ustny, II - pisemny), kompletnie bez przemyślenia jakichkolwiek bardziej szczegółowych kwestii, tak scenariuszowych jak i technicznych. 

Przypomina mi to starą anegdotę z książki Igora Śmiałowskiego "Igor Śmiałowski opowiada":

"Antoni Fertner, kiedy w Warszawie prowadził Teatr Letni, zauważył, że strażak, który stale dyżurował w jego teatrze z niezwykłą uwagą śledzi zza kulis każdy spektakl. Szczególnie interesowały go sztuki, w których grała Ćwiklińska i Fertner. 
Pewnego dnia w gabinecie dyrektora zjawia się wyżej wymieniony pracownik pożarnictwa. Przestępując z nogi na nogę komunikuje, że napisał sztukę i prosi dyr. Fertnera, by raczył ją przeczytać i oczywiście wystawić. Tu podał kartkę papieru, na której dość nieczytelnym pismem wyraził swoje zamysły. Rozbawiony Fertner przeczytał co następuje: Akt I - na scenie mistrz Fertner i M.Ćwiklińska mówią - kurtyna. Akt II - M.Ćwiklińska na scenie, czeka. Wchodzi mistrz Fertner. Mówią - kurtyna. Akt III - Mistrz Fertner sam na scenie. Wchodzi M. Ćwiklińska. Mówią - kurtyna.
Tłumiąc śmiech Fertner spytał strażaka:
   - Co mówią?
Strażak stuknął obcasami i wyrecytował:
   - Tacy artyści jak państwo już na pewno sami będą wiedzieli, co mówią."

Nasi ścisłowcy w szkolnym show-biznesie są jak ten strażak.

Nie wypada się chwalić, ale co tam! Najlepsze na przestrzeni nastu lat przedstawienie szkolne u nas wystawiła spółka producencka, której niejaki Mr Aberfeldy był słabszą połową - z pomysłem, zwarte, dynamiczne, treściwe, precyzyjne i... nie nazbyt długie. Również okolicznościowe akademijne przedstawienia (jednoaktóweczki) przez tegoż pisane, stanowiły klasę same dla siebie, na tle oklepanego standardu szkolnego.  Lepszy krótki kopniak w wybrane partie, niż rozwlekłe poklepywanie nie wiadomo po czym. Przynajmniej jeśli chodzi o pobudzenie do myślenia.

wtorek, 18 marca 2014

301.Skumbrie w tomacie

Praca mnie przytłacza. Zmuszam się (z umiarkowanym sukcesem) do sprawdzania prac, z niepokojem obserwując jak wydlużają mi się okresy między zrobieniem a sprawdzeniem. Niezbyt mnie zdziwiło oświadczenie kolegi, że on nie sprawdza bo nie ma kiedy, bo nie wyrabia. Cóż, powinien wziąć sobie jeszcze więcej godzin ponad etat, bo może mu mało. Ja rozumiem, że kredyt, że chłopsko-drobnomieszczańska pazerność, ale rozum podpowiada człowiekowi z doświadczeniem zawodowym ile jest w stanie udźwignąć, zwłaszcza zachowując jakąś zawodową przyzwoitość. Niestety trzeba też jednak przyznać, że realia finansowe naszego zawodu są takie, że jeśli chcesz dobrze zarabiać, to musisz brać co najmniej półtora etatu, ale to jest już obciążenie naprawdę bardzo duże. Przede wszystkim psychiczne. Tak więc, część z tej finansowej górki i tak zostawisz u psychiatry i aptekarza.

Mam wciąż narastające poczucie bezsensowności tego co robię i bezcelowości życia. To fatalne zdublowanie: z jednej strony poczucie że życie nie wiadomo kiedy przeciekło między palcami, z drugiej zaś, że już się nic nie zmieni, bo czasu się nie odwróci - gone with the wind. Na wszystko w życiu jest właściwy czas i jeśli się go przegapi, to przepadło.

Torba do pracy dobiegła swego kresu i trzeba było sprawić sobie nową. Pomyślałem czy nie wznieść na wyższy poziom elegancji (no dobra... na jakikolwiek jej poziom) i nie sprawić sobie aliganckiej takiej, skórkowej, coby paraprofesorskiego szyku zadawać. Jednak ostatecznie stanęło na prymacie względów praktycznych (i finansowych) i kupiłem podobną do poprzedniej, z czarnego tworzywa, tyle że markową, a nie nonejmka jak jej poprzedniczka. Inna rzecz, że ten nonejmek okazał się nad podziw trwały i praktyczny. 
Tak przy okazji, jak ktoś przy mnie bąknie o wspieraniu rodzimego handlu a nie obcych sieci handlowych, to uprzedzam że mogę pokąsać. Jaśnie państwo kupcy polscy, których na Allegro zapytałem o torby - olali mnie dokumentnie, nie racząc w ogóle odpisać na zadane konkretne pytania. Niby im ciężko, a klienta ignorują - gdzież to przed wojną byłoby do pomyślenia!  Pies ich trącał - poszedłem do giermanskiej sieciówki, gdzie bez niczyjej łaski pooglądałem, wybrałem i kupiłem raz-dwa co mi się spodobało - tanio i praktycznie. 
Cóż, z tym też się pogodziłem - nie mam już po co i dla kogo się elegancić, ani na siebie uwagę zwracać. Szaro, wygodnie i skrajem, usque ad finem.

Chcieliśta posta, no to go macie.
Skumbrie w tomacie, pstrąg!

sobota, 15 marca 2014

300."I wish I had someone to love me"

No i 300 postów stuknęło. Daj Boże, by choć trzy były wartościowe.


Niewiele już wtedy życia pozostało Barneyowi McKennie, ale jaka interpretacja!
Kto nie wierzy, niech sobie poszuka na jutubie wykonań tej piosenki np. Johnny'ego McEvoya czy Johnny'ego Casha i porówna.


niedziela, 9 marca 2014

299.Kamienny mit i szańce emocji

Weekend był i się zmył. Znów zwróciłem uwagę na awanturę wokół "Kamieni na szaniec" Roberta Glińskiego - tym razem sam reżyser zabrał głos dając odpór. Do tej pory to krytycy ziali ogniem na twórcę i dzieło, a teraz można było ujrzeć kontratak. Filmu nie widziałem, więc się na jego temat wypowiadać nie zamierzam, ale zwróciłem uwagę na pewien powtarzający się element - w tych atakach pobrzmiewa mi znajoma nuta. Odnoszę wrażenie, że krytyków rozsierdziła nie tyle niezgodność dzieła artystycznego z książką, czy tzw. prawdą historyczną, ile z ich wyobrażeniem tamtych wydarzeń i postaci. Przyglądając się ich wypowiedziom nabieram wrażenia, że jest to wyobrażenie mocno idealizujące - widzą przeszłość nie tyle taką jaką była, ile jaka ich zdaniem powinna być - uznając jednocześnie swoją wizję za autentyczną rzeczywistość. A za tym "powinna być" kryje się bogaty wachlarz emocji pozytywnych i negatywnych.

Interesujące jest że atakuje się film (być może słusznie) za niezgodność z prawdą, oceniając go na podstawie zgodności z książką. A przecież ta książka to nie wierny, możliwie bezstronny opis ludzi i zdarzeń, tylko kiepska literacko hagiografia z wyraźnie propagandowym założeniem pisana. Trudno mieć pretensje do Aleksandra Kamińskiego, że ją napisał - myślę, że okoliczności całkowicie go usprawiedliwiają i z tego punktu widzenia dobrze postąpił pisząc tę książkę. Ale wynoszenie jej na piedestał, a zwłaszcza traktowanie jako niepodważalnego źródła historycznego dla dziejów Szarych Szeregów jest nieporozumieniem. Sądzę, że "Kamienie na szaniec" posłużyły jako budulec współczesnego harcerskiego mitu i z tego tytułu podlegają bezwzględnej obronie przed jakimikolwiek odmiennymi interpretacjami (dość przypomnieć zeszłoroczne oburzenie na sugestie dr Janickiej że bohaterowie książki mogli darzyć się uczuciem innym niż tylko przyjacielskie).

Zresztą podobne emocjonalne reakcje budzą jakiejolwiek krytyczne wypowiedzi na temat wysiłku żołnierza polskiego, zwłaszcza w II wojnie. Dla niemałego grona pasjonatów prawda historyczna jest dopuszczalna tylko w takim zakresie, w jakim zgodna jest z ich wyobrażeniem na temat ówczesnych wydarzeń, a te bywają nader luźno związane z realiami. Przykładem takiego szczególnie drażliwego tematu może być bitwa o Monte Cassino i faktyczny rozmiar naszego wkładu w to zwycięstwo. Nie daj Boże napisać jaką faktycznie rolę odegrał w bitwie II Korpus na tle reszty sił alianckich, czy wyrazić krytyczną opinię o naszym dowodzeniu i skutku w postaci rozmiaru strat. A już wspomnieć, że Niemcy wycofali się na rozkaz bo ich Francuzi i Anglicy oskrzydlili, to jak przyznać się do babki Żydówki, dziadka w Wehrmachcie i pracy dla Putina.

Irlandczycy też mieli w historii nie lekko, może nawet gorzej niż my, a jednak potrafią o niej przynajmniej choć inaczej śpiewać. Ballada o epizodzie z klęski rewolucji irlandzkiej 1798 r. w znakomitym wykonaniu Dublinersów.


A TU wcześniejsze ich wykonanie jeszcze ze znakomitym Lukem Kellym. 

BTW przy tym fragmencie

"Tell me who is the giant with the gold curling hair
He who rides at the head of your band.
Seven feet is his height with some inches to spare
 And he looks like a king in command."

przypomniał mi się Spencer z jego "efektem WOW". 

czwartek, 6 marca 2014

298.W oczekiwaniu na come back

Praca w pracy, powrót, praca w domu, a raczej próby ucieczki przed nią - organizm nieudolnie próbuje odsunąć od siebie to co rozpoznaje jako przykrość. Wychodząc z pracy chciałoby się zapomnieć o tej jednej wielkiej porażce jaką jest uczenie, pardon "uczenie", ale czekające na sprawdzenie klasówki, kartkówki i karty pracy nie pozwalają na zanurzenie się w błogości wyparcia. Siedzę nad jakimś plikiem prac, hamuję mdłości i zerkam tęsknie na jedyne okienko na świat - przeglądarkę kusząco błyszczącą z ekranu monitora.

Ale praca jest zarazem przekleństwem, jak i błogosławieństwem - absorbuje mój umysł tak zupełnie, że smutne myśli na temat mojej egzystencji zupełnie nie mogą się przepchać na widok i siedzą zrezygnowane w kącie, czekając na swój wielki, tryumfalny come back, kiedy będę miał trochę wolnego.

Figurki też czekają cierpliwie aż kiedyś przyjdę domalować im jakiś kawałek i przybliżyć chwilę, kiedy opuszczą pudełko robocze i będą mogły dumnie prężyć się z marsowymi minami groźnie wznosząc topory w gablotce, obok kiedyś pomalowanych pobratymców. Cóż, krasnoludy są cierpliwe. Bo ja na razie nie mam siły, nie potrafię się skupić, mając całą uwagę zaprzątniętą myślami o pracy.

Emuś zaś aż tak cierpliwy nie jest. Przygnębiają go niepowodzenia randkowe. Mimo to nie poddaje się i nie zdziwiłbym się gdyby wkrótce w tym tempie poznał wszystkich gejów na Mazowszu. Nie wydaje mi się jednak, żeby taka perspektywa go nadmiernie ucieszyła.
_________________________

- Ale panie profesorze, pro-o-o-siiimyyy! Pan przełoży ten sprawdzian! Albo w ogóle go nie robi! Czy pan nie rozumie, że nie będziemy zdawać historii i mamy ważniejsze przedmioty?!
- Oj tam, oj tam! Bo wy dzieci, jak takie głuptaski jedne, nie rozumiecie, że w istocie, w głębi swej duszy wy tak naprawdę kochacie historię i uwielbiacie się jej uczyć, tylko nie chcecie tego do siebie dopuścić i wmawiacie sobie, że jest na odwrót. Ale historia wie o tym i ona was kocha, i ona będzie was kochać tak długo, aż i wy ją pokochacie. Przynajmniej ci, którzy przeżyją.

poniedziałek, 3 marca 2014

297.Czysta podłość

Pierwszy dzień w pracy po urlopie i gardło sfatygowane wysiłkiem. Nerwy zresztą też. Aczkolwiek swą czarną podłą duszę belferską posmarowałem słodkim balsamem pomsty obdzwaniając rodziców tych co mi za skórę (ponownie)  zaleźli. 


Buehłełe!
Komuś się kieszonkowe zmniejszy, własne autko odjedzie w nieokreśloną przyszłość a innemu wakacje na Majorce zamienią się w kopanie rowów w Pipidówce!
Cóż, było słuchać jak tyle razy upominałem po dobroci. A skoro nie, to nie. Więc proszę bardzo - mam rodzica i nie zawaham się go użyć!

Ale dla równowagi od innego usłyszałem: "No dobrze, panie profesorze... porozmawiam z nim. Ale pan przecież wie - co ja mogę...? no co ja mogę? Pan wie jaki on jest..."

niedziela, 2 marca 2014

296.Gollumy

No i po urlopie. Zleciał jak z bicza strzelił. Jak życie całe. Po krótkim spacerze trzeba siąść do pracy i przygotować się na poniedziałek. Ochotę mam na to jak na... no, niedomówienie takie. Straciłem poczucie sensu swojej pracy. Kolejne reformy oświaty i przemiany w świadomości ludzi sprawiły, że praca nauczyciela jawi mi się jako w istocie teatr fikcji. Próbuję uczyć ludzi treści i umiejętności, które oni sami i (w większości) ich rodzice uważają za zupełnie niepotrzebne i bezużyteczne, faktycznie wspierani w tym przez system oświatowy.

Propaganda doktrynerskich głupców lansujących od nastu lat wizję nowoczesności polegającej na uczeniu umiejętności zamiast wiedzy (wyszydzanej jako encyklopedyczna) zrobiła swoje. Uczeń uzbrojony w smartfona, tablet lub lapka uważa że nie ma potrzeby uczyć się na pamięć czegokolwiek, bo wszystko co mu w życiu jest potrzebne znajdzie w necie. Nie chce przyjąć do wiadomości, że informacja wymaga  weryfikacji (zwłaszcza z netu!),  przetworzenia, zinterpretowania itp. Jak ktoś ma się nauczyć umiejętności przetwarzania danych, bez przygotowania tych danych? Bez wiedzy nie sposób rozwijać umiejętnosci, przynajmniej tych bardziej złożonych niż Ctrl+C i Ctrl+V. Niestety, ale nie potrafię przebić się z tym do umysłów moich uczniów. Ich wygodnictwo zyskało cudowną relikwię - urządzenia z Wi-fi, dającą absolutną dyspensę od pracy. To jak uzależnienie - od alkoholu, narkotyków itp. Próba ograniczenia dostępu jest odbierana jako agresja na najważniejsze strefy życia. Są jak Gollum, a ich smartfony jak Jedyny Pierścień, odbierający im rozum, wolę i zamieniający w (intelektualne) upiory.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moje pokolenie w uczniowskich czasach żyło w deficycie informacji i musieliśmy je gromadzić w swoich głowach, a pokolenie dzisiejsze tego robić nie musi, jednak nastąpiło przesadzenie - spostponowanie wiedzy w ogóle. Młodzi ludzie działają na wzór i podobieństwo swoich urządzeń - oni są jak system operacyjny, który w zasadzie nie gromadzi żadnych danych, ma tylko umożliwiać łączność z chmurą, z której dane są pobierane kiedy zajdzie potrzeba. Nie dostrzegają tylko dwóch drobiazgów: sam system jest bezużyteczny, kiedy trzeba wykonać jakąś konkretną pracę - potrzebne są aplikacje. A tych im się nie chce rozwijać i tworzyć, bo sądzą że skądś je sobie ściągną kiedy będą musieli, nie rozumiejąc tylko, że te apki w ich przypadku to są ich umiejętności które oni sami mieli sobie stworzyć, a z głupoty i wygodnictwa nie zrobili.

Ponadto nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich wartość intelektualna jest wprost proporcjonalna do stopnia naładowania baterii i wielkości pozostałego transferu danych z netu. Kiedy odbierze się im urządzenie, są jak system operacyjny bez apek i chmury - bezużyteczni.

Osobną kwestią jest co oni maja w tej chmurze, do czego im służy smartfon/tablet, a co za tym idzie - jakie dane oni uczą się przetwarzać z własnej woli. To niemal wyłącznie rozrywka i przyjemności. Fajne i pożyteczne - na pewno tak. Tylko jak to ma się do życia ludzi dorosłych, którzy muszą pracować? Ile z tego będzie dla nich użyteczne w pracy? Tak, tak, wiem - praca to nie wszystko. Ale jeść coś trzeba i rachunki płacić, bo rodzice tego wiecznie nie będą robić.

Nie potrafię zmienić tego podejścia.