O matulu... ciężki to był tydzień. Zapieprz i nerwówka czy ze wszystkim zdążę. Do tego wkurwianie ludzką głupotą, bezmyślnością i niekompetencją. Niektórym wydaje się, że jeśli coś, komuś, gdzieś, jakoś powiedzieli, to jest to już zakomunikowane wszystkim, wszyscy o tym wiedzą, wszystko zrozumieli i sprawa załatwiona.
Bawi mnie dość rozpowszechnione przekonanie, że ludzie o wykształceniu ścisłym będą lepszymi organizatorami, lepiej ogarną generalia i szczegóły itp. niż humaniści. Wychodzi to zwłaszcza przy dyskursie na temat kierunków kształcenia studentów, gdzie przewija się mniej lub bardziej zawoalowana sugestia, że humanista to taki bujający w obłokach nieogarnięty abstrakcjonista, dość bezużyteczny w konkretnych zadaniach, zwłaszcza organizacyjnych. Tymczasem kiedy patrzę na swoją pracę, to wychodzi na to, że jest dokładnie na odwrót - imprezy organizowane przez humanistów (przynajmniej niektórych) są dużo lepiej zorganizowane od tych, które wyprodukowali ścisłowcy. Zdumiewa, że można wpaść na to, by przygotowanie skomplikowanej imprezy zakończyć na najwyższym poziomie ogólności (w rodzaju: robimy konkurs, I etap będzie ustny, II - pisemny), kompletnie bez przemyślenia jakichkolwiek bardziej szczegółowych kwestii, tak scenariuszowych jak i technicznych.
Przypomina mi to starą anegdotę z książki Igora Śmiałowskiego "Igor Śmiałowski opowiada":
"Antoni Fertner, kiedy w Warszawie prowadził Teatr Letni, zauważył, że strażak, który stale dyżurował w jego teatrze z niezwykłą uwagą śledzi zza kulis każdy spektakl. Szczególnie interesowały go sztuki, w których grała Ćwiklińska i Fertner.
Pewnego dnia w gabinecie dyrektora zjawia się wyżej wymieniony pracownik pożarnictwa. Przestępując z nogi na nogę komunikuje, że napisał sztukę i prosi dyr. Fertnera, by raczył ją przeczytać i oczywiście wystawić. Tu podał kartkę papieru, na której dość nieczytelnym pismem wyraził swoje zamysły. Rozbawiony Fertner przeczytał co następuje: Akt I - na scenie mistrz Fertner i M.Ćwiklińska mówią - kurtyna. Akt II - M.Ćwiklińska na scenie, czeka. Wchodzi mistrz Fertner. Mówią - kurtyna. Akt III - Mistrz Fertner sam na scenie. Wchodzi M. Ćwiklińska. Mówią - kurtyna.
Tłumiąc śmiech Fertner spytał strażaka:
- Co mówią?
Strażak stuknął obcasami i wyrecytował:
- Tacy artyści jak państwo już na pewno sami będą wiedzieli, co mówią."
Nasi ścisłowcy w szkolnym show-biznesie są jak ten strażak.
Nie wypada się chwalić, ale co tam! Najlepsze na przestrzeni nastu lat przedstawienie szkolne u nas wystawiła spółka producencka, której niejaki Mr Aberfeldy był słabszą połową - z pomysłem, zwarte, dynamiczne, treściwe, precyzyjne i... nie nazbyt długie. Również okolicznościowe akademijne przedstawienia (jednoaktóweczki) przez tegoż pisane, stanowiły klasę same dla siebie, na tle oklepanego standardu szkolnego. Lepszy krótki kopniak w wybrane partie, niż rozwlekłe poklepywanie nie wiadomo po czym. Przynajmniej jeśli chodzi o pobudzenie do myślenia.