Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 28 października 2012

70.Ale mi dobrze

Uczniowie na koniec gimnazjum mieli czwórki, piątki, szóstki - sprawdziłem w papierach. A większość nie ma pojęcia jak zrobić prostą charakterystykę zdarzenia historycznego. Nie umieją się trzymać tematu. Polecenie "Przedstaw genezę" - piszą o przebiegu i skutkach. II RP to... "Polska ogrodzona". Zamach majowy to "ten Piłsudskiego", lub "ten w Sarajewie".
Wiem że gimnazjum to ciężki kawalek chleba. I nie piszę tego tytułem zarzutu, tylko czystego, bezpodtekstowego zdumienia: Za co oni mieli te piątki i szóstki?!

* * *
Uwielbiam jak ktoś mi wyjeżdża z tekstem: "Ooo! Ale ci dobrze!". Bo w niektóre dni wychodzę z pracy przed 16.00.  Albo w niedzielę nic nie robiłem. Albo że nie mam rodziny i mogę sobie odpocząć w pustym domu.
Było zostać belfrem, to też byś tak wychodziła. Aaa, prawda - za nic w świecie nie mogłabyś pracować z tymi bachorami. A tak - i jeszcze byś je wszystkie wystrzelała.
Że nic nie robiłem w niedzielę? A kto Ci aniele kazał kompulsywnie sprzątać i czyścić to co i tak się już lśni i błyszczy? Poza nerwicą, rzecz jasna.
Taaak... zajebista sprawa wracać do pustego domu. To niezrównanie stabilizujące uczucie pewności, że zastanie się dom takim jakim się go opuściło - wszystkie rzeczy dokładnie w tym samym miejscu. Ma się całą kanapę dla siebie. Przy jedzeniu można bez skrępowania w okno się gapić a nie w czyjąś twarz naprzeciw. Można się swobodnie do poduszki przytulić. Zawsze jest komu opowiedzieć co się miłego i przykrego przydarzylo - sobie samemu.

Zajebiście.

Na okrasę i pociechę, żeby nie było że same wkurwy i smuty - wspaniała Aneta Teodorczuk-Perchuć i "Tango na głos, orkiestrę i jeszcze jeden głos" znane też jako "Ja to mam szczęście".


piątek, 26 października 2012

69.Smutna liczba postu

Jestem wypompowany, czuję się jakby ten tydzień wyssał ze mnie za dużo energii. Chyba belferka to nie jest najlepsze zajęcie dla introwertyka. Jeszcze nasza typowa rada plus dzień otwarty. I na deser moje nieznośne demotywujące cholery jako zamknięcie tygodniowego pensum.
Gdybym jeszcze robotę mógł skompensować podładowywaniem akumulatorków w życiu prywatnym... Może byłoby łatwiej. 
Złapałem się na tym, że znów zdarza mi się precz odwrócić głowę, kiedy na ulicy widzę jakąś parę. Paroksyzm smutku uderza wtedy jak strzał. Po chwili mija, ale i tak nie jestem zadowolony że choć na tę chwilę garda mi opada.
W zasadzie bez sensu jest tak się smucić, skoro w gruncie rzeczy samotność jest dla mnie stanem normalnym od dzieciństwa i takim pozostanie aż do kresu mych dni. Mówi się, że jak czegoś nie możesz pokonać, to polub to. Niby rada sensowna, ale jakoś nie bardzo mi wychodzi jej wdrożenie.

Bo takie życie bez ciepła drugiej bliskiej osoby jest przykre. Jest puste. Smutne jest nigdy nie kochać i nie czuć się kochanym.


środa, 24 października 2012

68.Formalinę!

Ucieszył mnie prawdziwie uczeń na kole dla maturalsów. Znów się zasiedzieliśmy nad zadaniami i zamiast godziny stuknęły dwie z okładem. A ten oznajmił na odchodnym, że w domu poczyta o zagadnieniu, które zupełnie pobocznie zostało poruszone w trakcie naszej pracy, bo - UWAGA! UWAGA! - chce o tym wiedzieć więcej. Od paru lat od żadnego naszego ucznia nie słyszałem czegoś podobnego. Ci, którzy od kilku lat do nas przychodzą pragną czegoś zupełnie innego - broń Boże nie robić nic, ale to absolutnie nic, przed i po dzwonku. A między dzwonkami (na lekcji) jakoś przetrwać przyswajając tak mało wiedzy jak to tylko możliwe i koniecznie - jak najmniejszym, najlepiej zerowym wysiłkiem.

A tu - unikat prawdziwy, w formalinę go, w formalinę! i do izby pamięci jako eksponat.

wtorek, 23 października 2012

67.Odfajkować

Dzisiaj mieliśmy w pracy ciekawe urozmaicenie. W zbożnym celu przećwiczenia naszej nieustająco czujnej gotowości odparcia niecnego zamachu (człowieka lub losu) na naszą czcigodną placówkę, odbyła się próbna ewakuacja.

Zgodnie ze starą estradową zasadą, że dobra improwizacja powinna być starannie przygotowana, dyrekcja uprzedziła nas dwie godziny wcześniej, o której będzie zarządzona ewakuacja i poleciła, żeby młodzież przed tą lekcją pobrała okrycia wierzchnie, bo w trakcie ewakuacji nie będzie na to czasu, a jak wyjdzie ten czy owa bez kurtki, to zaraz rodzice bedą dzwonić z pretensjami, że im dzieci przeziębiamy.

Ewakuacja została zaanonsowana na godzinę X, później rozeszła się niepewna wieść gminna, że będzie o godzinie X +10 minut, by faktycznie zacząć się jeszcze kilka minut później.

Kompletna fikcyjność i nonsensowność takich ćwiczeń przygnębia. Bo co w gruncie rzeczy przećwiczono? Jakże trudną i wymagającą sztukę wychodzenia z budynku na boisko. Gdyby to było wstępem do cyklu ćwiczeń stopniowo zbliżających się do ewakuacji z powodu wiernie symulowanego zdarzenia, to byłoby jeszcze sensowne. Ale jak znam naszą placówkę, to skończy się na odfajkowaniu przećwiczenia procedur alarmowych i stwierdzenia w sprawozdaniu, żeśmy są gotowe nadzwyczajnie i wszystko gra.

Bo przecież o sprawozdanie tylko chodzi. Grunt aby w papierach było, rzeczywistość nieistotna, bo kontrole i tak sprawdzają wyłącznie papiery.

Bareja się kłania. Klasyczny dialog z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?"

-Dyrektor Kołodziej, słucham.
-Stefan? Misiorny mówi. Masz tam u siebie jakiś dźwig na budowie?
-Jeden mam.
-To pchnij mi go tutaj na Ludną na godzinkę.
-Nie no, nie mogę. Oczekujemy nieoczekiwanej kontroli. Muszę robić.
-No to przez tę godzinę zrób masówkę dla załogi. O Libanie. No...? No w czym problem?



niedziela, 21 października 2012

66.Spacer nad rzeką

Za oknem przepiękne słońce. Wyszło kiedy wróciłem ze spaceru. Dla mnie musiała starczyć waciana mgła, zasnuwająca rzekę tak, że drugi brzeg widniał jedynie jako domyślny zarys. Nie ma co narzekać - porobiłem trochę fotek. Skąpana w mlecznej otulinie cisza nad rzeką przywodziła mi na myśl przy kadrowaniu klimat paryskich zdjęć Atgeta i Brassaï.

Wiele trudu kosztuje mnie godzenie się z rzeczywistością, z tym że zawsze będę sam. Z przyzwyczajenia zdarza mi się jeszcze zajrzeć na stronę anonsów, ale przelatuję je już tylko wzrokiem, nie czytając uważnie - jak dawniej - pod kątem, że a nuż któryś wyda się wart odpisania. Tak więc tu już jest jakiś postęp. 
Nie mogę się zdecydować czy kasować konto na branżowym forum. Pisanie tam byłoby podtrzymywaniem złudzenia i należałoby się definitywnie wynieść, żeby spalić za sobą ten most. Ale z drugiej strony nie chcialbym żeby to wyglądało na odstawianie ciotodramy.
Na konto na branżowym portalu już od dawna nie zaglądam - trzeba by je wreszcie zamknąć. Może święto Zmarłych będzie akuratną okazją, bo życia na tym koncie jak na cmentarzu. To że jeszcze wisi to efekt nie niewygasłej nadziei, ale lenistwa; dawno rozstałem się z myślą, że cokolwiek przy jego pomocy uda mi się zmienić.
Gdyby jeszcze w pracy było wszystko OK, to bym miał łatwiej, bo mógłbym się oddać pracoholizmowi bez reszty i deficyt uczucia przykryć satysfakcją zawodową. Trudno - pod górkę tu mam.
Z hobby gorzej - nic nie kręci mnie tak bardzo, by zrównoważyło ból emocjonalny, ani  w dostatecznym stopniu nie wyłącza myślenia.
Cóż, nie od razu Kraków zbudowano; wiele jeszcze pracy nade mną przede mną.

sobota, 20 października 2012

65.Raz deszcz, raz słońce

Kilku uczniów mnie zaskoczyło in plus. Jakoś pracowali, bez sensacji, ale samo to że w ogóle coś na lekcji zrobili to już sukces. Jednak najbardziej mnie zaskoczyło, że kilku przesunęło ławki i krzesła do mojego biurka i włączyło się do pracy! Nie pamiętam czegoś podobnego (przynajmniej od bardzo dawna). Ale i kilkoro pacjentów dostało po jedynce za odmowę odpowiedzi i było bardzo zdziwionych czego ja od nich chcę? Wiedzy? Odpowiedzi? Chyba mam coś nie teges z głową. I jeszcze jedynki im stawiam? Za co?!

Dostałem nieoczekiwane zastępstwo - i dla mnie i dla uczniów. O tym, że zamiast luzackiego nauczyciela lajtowego "przedmiotu" przypełznie do nich belfer od "to mi się do niczego nie przyda" dowiedzieli się kiedy otwierałem im przed nosem drzwi do sali. Kiedy całkowicie żartem rzuciłem pytanie "No to może popytamy sobie... Ktoś chciałby się zgłosić?" ku mojemu zdumieniu zgłosił się chłopak, potem drugi. Nie mieli tego dnia lekcji z mojego przedmiotu, więc musieli bazować na tym co zapamiętali z poprzedniego dnia, ale okazało się, że pamietają (w zasadzie) co trzeba i każdy dostał po czwóreczce.

Koleżanka zauważyła, że mój sposób utrzymywania dyscypliny (czyli cięty, czasem nawet błyskotliwy sarkazm), bardzo skuteczny w przypadku dzieci kulturalnych, zupełnie się nie sprawdza z tymi, które ostatnio coraz częściej dostajemy, czyli z niekulturalnymi i prostackimi. Nihil novi, jak dla mnie - sam to już dawno zauważyłem. Niestety, nie umiem wypracować innego.

"Zniszczony czuję się doszczętnie 
bowiem, co tu kryć
ja od dzieciństwa czuję wstręt
 by w w twarz człowieka bić."


Fakt, że tę piosenkę Владимира Семёновича Высоцкого śpiewa akurat Marek Kondrat przydaje pewnej aluzyjnej pikanterii (z uwagi na jego późniejszą rolę w filmie Koterskiego ;-).



czwartek, 18 października 2012

64.Niekulturalni ludzie

Męczy i mierzi mnie praca z ludźmi nie kulturalnymi. 
Ludźmi biorącymi dobroć za słabość, wyrozumiałość za przyzwolenie a łagodność za permisywizm. 
Ludźmi sądzącymi, że swoim zaprzeczeniem mogą zmienić widzianą rzeczywistość.
Ludźmi tak skupionymi na wyrywaniu dla siebie, że zapominającymi o przyzwoitości i szacunku dla drugiego czlowieka.
Ludźmi tak nastawionymi na branie, że niezdolnymi do zauważenia iż ktoś idzie im na rękę i wypadałoby zachować wdzięczność i umiar.
Ludźmi niewidzącymi, że swoim bezczelnym zachowaniem obsrywają kogoś, kto był im życzliwy.

Z moimi uczniami.


środa, 17 października 2012

63.Konkurs nieopłacalny

Kolejny dzień w pracy taki, że wziąłem ze sobą ładowarkę, żeby podładować komórkę i... przypomniałem sobie o niej wracając z pracy do domu. Niby nic nadzwyczajnego się nie działo, ale tych drobnych wystarczyło, żeby wypełnić cały czas. Na drugie śniadanie kupiłem sobie pudełko surówki i zdążyłem zjeść raptem trzy łyżeczki; na więcej czasu nie starczyło. Na jednej z lekcji złapałem się na tym, że zgubiłem kolejną myśl. Musiałem rozpaczliwie improwizować, żeby się nie wydało, że zapomniałem co chciałem powiedzieć. Stres połączony z niewyspaniem i zmęczeniem daje o sobie znać. 

Koło dla maturalsów przedłużyło się, bo trafiły się dwa białe kruki - uczniowie nie katapultujący się w pierwszej nanosekundzie dzwonka, lecz pragnący posiedzieć dłużej ćwicząc rozwiązywanie zadań. W efekcie wyszedłem krótko przed piątą.

Lajtowy konkursik który zorganizowałem żeby choć trochę rozruszać dzieciaki przedmiotowo, na razie zanosi się na kompletną klapę. Zainteresowanie w postaci napływających odpowiedzi da się opisać wartością "ZERO". Nie chce im się nawet wrzucić w google'a i napisać jednozdaniowej odpowiedzi. Powinienem się pocieszać, że może się rozkręci do końca roku, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Dano mi do zrozumienia, że gdyby za udział były oceny z przedmiotu, to owszem, niektórzy łaskawie pofatygowali by się. Ale dla jakichś głupich nagród książkowych?! Spadaj koleś na drzewo. 

poniedziałek, 15 października 2012

62.Nagradzanie i spadanie

Trochę dobrego, trochę przykrego. Ot, zwykła taka ludzka mieszanka.

Powoli uczę się Canonka. Ileż różnorodnych (wyczesanych) funkcji jest upchniętych w takim małym pudełeczku. Całe mnóstwo mozliwości zmiany najróżniejszych parametrów ma w zamyśle służyć swobodzie i możliwościom fotografa, ale na razie mnie przerasta. Mnóstwo funkcji i kilka manipulatorów wymusza nauczenie się co gdzie jest i jak się to przełącza. Do automatycznego wchodzenia w potrzebne parametry w czasie szybszego focenia sporo *) mi brakuje. Wczorajszy długi spacer nad rzeką bardzo mi się przysłużył w oswajaniu Canonka. Zaczynam bardzo lubić puszeczkę - to był chyba świetny zakup.

Ale dla szybkich zdjęć "reporterskich" jednak nie ma jak analog; cyfra niech się schowa. To wniosek z dzisiejszej imprezy w pracy, na której trochę popstrykałem.

Z okazji profiświęta dostałem**) (doroczną) Nagrodę Dyrektora. Troszkę więcej niż w poprzednich latach, ale i tak niejeden by się zdziwił ile forsy kryje się za tą szumną nazwą.

Nie udało mi się spotkać pewnego wybitnego pedagoga, który nawiedził Syrenowo. Miałem cichą nadzieję, że choć mu na odjezdnym się pokażę i pomacham, ale się nie udało mimo kurcgalopku z pracy - nie ten dworzec, albo godzina pociągu, albo... Albo taki już mój los w relacjach międzyludzkich. Szansa na spotkanie była niewielka, a przecież mi żal.

Wczoraj i dziś jak skończony idiota nawp...łem się czekolady. Od końca wakacji jem za dużo - zażeram nerwy. Diabli biorą to co schudłem. Szkoda.
________________________________
*) To eufemistyczny równoważnik: "od cholery".
**) Nie ja sam jeden, rzecz jasna.

sobota, 13 października 2012

61.Trzysta

Mówi się często (może nawet powszechnie), że aby znaleźć partnera/-kę to trzeba nawiązywać znajomości, poznawać nowych ludzi, spotykać się itp. Jak ktoś do nas zagaduje - reagować pozytywnie podtrzymując nić kontaktu. Samemu też zagadywać. Wierzyć, że gdzieś tam jest ta nasza druga połówka i nieprzerwanie przeczesywać populację, niestrudzenie niczym marynarz na bocianim gnieździe wypatrujący upragnionej wyspy skarbów. 

Nie da się ukryć, że jest w tym pewna solidna logika i rozumowo rozbierając nie sposób nie przyznać, że jest to porządny algorytm szukania partnera/ki.

Jest jednak mały problem - ten algorytm to sfera rozumu, a emocje rządzą się swoimi odrębnymi prawami. Konstrukcja psychiczna poszukiwacza (ekstrawertyk - introwertyk), co nas pociąga, a co uruchamiamy w innych, ilość i jakość nawiązanych kontaktów, doświadczenia życiowe, wiek - to tylko wybrane najważniejsze, jak sądzę, czynniki decydujące o wyniku stosowania choćby najlepszego algorytmu poszukiwań.

Zagadnąłem kiedyś znajomego ile miał, tak pirazydrzwi, poważniejszych randek. Odparł że ponad 300. Trzydziestolatek. Dla mnie, sporo odeń starszego, to wielkość niewyobrażalna. Przy moim introwertycznym usposobieniu taka liczba randek to byłaby masakra. Mnie by już nie było. Kiedy poznaję kogoś otwieram się i inwestuję w tę znajomość - angażuję myśl, pamięć, emocje i czas. Poświęcam tej osobie swą uwagę. Kiedy kogoś dopuszczam bliżej to nie działam na pół gwizdka, lecz staję się otwarty na tę osobę, na jej komunikaty. Jestem uważny i skoncentrowany na tej komunikacji. Tak rozumiem szacunek dla drugiej osoby, która nie jest w tym momencie osobą zupełnie obcą. Wszystko to oznacza dla mnie wielki wydatek energii. Również podtrzymywanie z kimś znajomości  jest dla mnie jakimś tam wysiłkiem. Nie ładuję sobie akumulatorów kontaktami międzyludzkimi, ja je w nich raczej rozładowuję. Zapewne dlatego nie odczuwałem potrzeby posiadania wielu znajomych czy przyjaciół. Płytka, okazjonalna, zdawkowa znajomość jest dla mnie bezwartościowa i co gorsza - deficytowa. Dlatego nie pielęgnuję ich, ani nie podtrzymuję.

Niefajnie się robi, kiedy znajomość miast szlakiem ku czemuś ładnemu okazuje się małą, nieprzyjemną, ślepą uliczką. Zostaję z przykrym poczuciem, że wydałem na to więcej energii nic pozytywnego w zamian nie zyskując. Z wiekiem coraz trudniej mi przychodzi znajdować w sobie wolę do łapania się każdej okazji do poznawania nowego człowieka. Coraz trudniej wykrzesać z siebie determinację do przedzierania się przez puszczę ludzkich małości w poszukiwaniu... Świętego Graala? Coraz częściej odzywa się głos, który jeden nazwie głosem rozsądku, inny - być może głosem zgorzknienia: "Daj sobie z tym spokój. Przecież nic sensownego z tego nie wyjdzie."

Zagaduje do mnie jakiś chłopak. Chciałby się umówić. Zna mnie tylko z branżowego forum. Więc powiedzmy sobie szczerze - nic o mnie nie wie, poza tym, że w jakiejś wirtualnej roli potrafię być fajny. Ale po co mam się spotykać z kimś kto mógłby być moim synem? Co niby z tego miałoby wyniknąć? Brak wspólnych zainteresowań, a różnica wieku pociąga za sobą taką przepaść w postrzeganiu świata, że nawet nie widzę sensu szukania desek i gwoździ, żeby jakikolwiek most nad tą przepaścią budować. Przerabiałem już coś takiego i... Przykre to było.
A, no tak, wiem co chcecie powiedzieć - seksik przecie! Nie dziękuję, wolałbym już chłopaka z agencji - wydałbym (i tak ;-)) pieniądze, ale oszczędził energię i emocje.

czwartek, 11 października 2012

60.Zabierzcie ich ode mnie! Zabierzcie!

Dzieci dzielą się wrażeniami z zastępstwa:

-Pani zrobiła z nami powtórzenie z romantyzmu.
-Pani powiedziała, że Boga nie ma. Kilka razy to mówiła.
-Pani jest głupia.

Mówi się, że nic tak skutecznie nie odstraszy od Kościoła jak głupi ksiądz. Zdaje się, że po drugiej stronie "barykady" jest podobnie: nic tak nie odepchnie od ateizmu jak jego glupia agitatorka.

* * *
Dialog wychowawcy z pedagogiem szkolnym:
-Co się dzieje z twoim Jasiem?
-A co ma się dziać?
-Kowalska mi zgłosiła, że dzieje się z nim coś niedobrego i żebyśmy to zbadali.
-Wiesz, na ile miałem okazję właśnie się przekonać w rozmowie z Kowalską, to raczej z nią dzieje się coś niedobrego i to ją należałoby przebadać.
Bo skarży mi się, że moje dzieciaki do niej przychodzą pochwalić się maskotką i dają jej tę maskotkę w prezencie. A kiedy jej mówię, że przecież w ten sposób wyrażają swoją do niej sympatię i że to słodkie, to macha rękami i peroruje że to nienormalne i że psycholog powinien ich wszystkich zbadać.
-Aha, to ja już rozumiem. Dzięki.

* * *
Opór i protesty na nic się nie zdały (czego zresztą byłem pewien od samego początku) i obcięli nam dodatki motywacyjne. O jakieś 80%. Poza tym w ogóle nie dostaliśmy ich od początku roku. Ale kraj i tak usłyszał, że nauczyciele dostali podwyżki. Netto jestem na tej podwyżce w plecy o kilkaset złotych. Zajebiście.

wtorek, 9 października 2012

59.Przyjemność i absmak

Z negatywów: obserwacja pod każdym względem żenującego i demotywującego widowiska pt. Próba ślubowania pierwszaków. Nagrać w całości jako klip i puszczać w charakterze odpowiedzi na pytanie: Jak u was wygląda praca wychowawcza? Głęboko przygnębiające jest jak dramatycznie szefostwo nie pojmuje na czym polega praca wychowawcza i jak od lat jest ona u nas niszczona. Koleżance dziś wyjątkowo obficie ulała się gorycz na ten temat. I wcale jej się nie dziwię. Pamiętamy szkoły do których chodziliśmy, pamiętamy też tę za poprzedniej dyrekcji, i widzimy jak nisko ta szkoła się stoczyła. 

Mam wrażenie graniczace z pewnością, że mój obniżony nastrój jest w dużym stopniu efektem nie tylko poczucia klęski życia osobistego, ale i porażki życia zawodowego. Pracując w tej placówce biorę udział w demoralizacji i degrengoladzie, które w jakimś stopniu firmuję też własną twarzą i nazwiskiem. To, że staram się dawać z siebie ile się da, nie zmienia faktu, że ten mój (i paru innych osób) wysiłek jest marnowany przez resztę systemu. A system nie do ruszenia. Zmiana pracy nie powiodła się i tkwię w tym..., ekhem, powiedzmy - w tej stresującej sytuacji.

Z pozytywów: dostałem niespodziewany zasiłek dobroczynny, który w połączeniu z rozpruciem świnki pozwolił mi nabyć nowego cyfraka (drugiego w życiu - analogowy jestem). Moja cyfrałpka była jednak już strasznie przestarzała a jakość zdjęć z niej - naprawdę kiepściutka. A teraz - mniamuśne, ślicznościowe cacuszko, z ponad 200-stronicową instrukcją i pierdyliardem funkcji, które próbuję stopniowo ogarnąć. Jak znam siebie, ogarnę mi przydatne, a na resztę machnę ręką. Ma cacany obiektyw, ostry jak żyletka Rawa-Lux, co robi WIUUUUU! pozwalając wypełnić kadr śmietnikiem na przeciwko na ogniskowej przeszło pół metra przy całkiem znośnej jakości pliku. Kompakcik dostał dziś porządne ubranko (z przegródkami, kieszonkami i  przeciwdeszczowym kapturkiem), żeby mógł wygodnie podróżować i nowiutką kartę pamięci, żeby miał gdzie pomieścić fotki, które będziemy robić.

poniedziałek, 8 października 2012

58.Krowa i klerykał

W pracy zimno. Tępo znudzone spojrzenia leniwych głupców demotywują mnie, choć stopniowo znieczulam się na to. A przynajmniej mam taką nadzieję. Bo powinienem się znieczulić - dla swojego dobra. Stanisław Jerzy Lec (właśc. S.J. baron de Tusch Letz) celnie zauważył:

Choćbyś krowie dał kakao, nie wydoisz czekolady.

Nie mam liczących się szans na zmianę podejścia takich ludzi, jeśli z nim już tu przyszli.

Szczerze rozbawiła mnie lista kandydatów na funkcję RPU: "rabin", kretynka i agresywny, przemocowy cham (który w dodatku sam się zgłosił). Gdybym miał ułożyć bardziej egzotyczny w stosunku do zadań zestaw kandydatur to miałbym spore trudności.

Zniesmaczył mnie znajomy, który deklaruje się jako sumiennie praktykujący katolik. Nie tym że praktykuje, oczywiście, ale tym, że jest ograniczonym klerykałem, niezdolnym dostrzec swojej i hierarchów hipokryzji. Nie widzi nic niespójnego w twierdzeniu, że "biskupi muszą stać na straży wiecznych zasad a nie podlizywać się wiernym" i po chwili, że "zmiany w nauczaniu Kościoła  (w historii)  to tylko reinterpretowanie rzeczywistości", a nie zmiana głoszonych nauk. Przypomina mi to mojego dawnego kolegę, który wiele lat temu zagadnięty przeze mnie co sądzi o sprawie antykoncepcji, czy też aborcji, odparł, że "nie ma własnego zdania, czeka co biskupi w tej sprawie powiedzą i on to poprze". Myślałem, że się przewrócę z wrażenia.

Odpychają mnie ludzie tak ograniczeni. Widzę w tym jakiś rodzaj umysłowej gnuśności oraz zastępowanie sumienia i nieuniknionej refleksji nad dobrem i złem bezmyślnym ściąganiem gotowców. Swoje lenistwo i oportunizm podnoszą do rangi religijnej cnoty. Kiedy staną przed Bogiem, jak się przed Nim rozliczą ze swego życia? Ze swoich wyborów? Skoro uciekają przed nimi oddając je w ręce innych.

niedziela, 7 października 2012

57.Napięcie niedzielne

Lekarstwa tak sobie podziałały. Mam wrażenie, że efekt jest powierzchowny. Jutro do pracy, co nie cieszy mnie zupełnie. Na szczęście nie mam jeszcze takich reakcji jak niektóre koleżanki, które w nocy z niedzieli na poniedziałek nie mogą zasnąć, a już od niedzielnego popołudnia chodzą podenerwowane. Robota sama w sobie mocno obciążająca psychicznie, ale najgorsze jest to do czego doprowadziło firmę przez ostatnie lata jej kierownictwo. Nie potrzeba złej woli by firma podupadła, wystarczy rozpaczliwa głupota i ograniczenie - dla systemu nie są to cechy przeszkadzające (o dyskwalifikacji nawet nie wspominając). Co bystrzejsi zorientowali się, że trochę tylko poznawszy myślenie i działanie kierownictwa mogą robić co chcą. Oczywiście - kosztem tego co powinni. Nieliczni pozostali pamiętający firmę z lepszych czasów chodzą sfrustrowani widząc jak bardzo podupadła. Nieliczni zachowujący jeszcze jakiś kręgosłup moralny patrzą zniesmaczeni na śliskich i elastycznych, którzy czują się w tych warunkach jak ryba w wodzie. Niestety, zmiana pracy bez dobrych znajomości jest niemożliwa, branża jest przesycona i do kadr stoją kolejki chętnych, choćby na ułamkowe angaże.

sobota, 6 października 2012

56.Krew z krwi, kość z kości

Rysująca się niewielka poprawa dennego nastroju nieco się podłamała. Rodzinna imprezka wystarczyła. Moja przyjaciółka zauważyła kiedyś, że jest dla niej tajemnicą jakim cudem stałem się taki jakim jestem w tej rodzinie. Dzisiaj miałem przebłyski zrozumienia, czemu tak uważa.

Wkurzył mnie mój siostrzeniec. Arogancki bałwan. Coraz bardziej przypomina swojego ojca. Ta sama arogancka pewność siebie przemieszana z zadufaniem. I jeszcze to podejście do picia i jedzenia. Czy może raczej - podbiegnięcie. No, ale to ma i po rodzicach i po dziadku.

To towarzystwo podniecone nadejściem pory jakiegoś mydlanego serialu, te komentarze na temat postaci i aktorów... Pomyślałem - co ja tu jeszcze robię? Posiedziałem chwilę i wyszedłem.

Tylko mnie z tego wszystkiego głowa rozbolała.

piątek, 5 października 2012

55.Oczekiwanie

Wczorajsze nadzieje, że przeziębienie mija, nieznacznie przywiędły. Tu znów troszkę zabolało, tam znowu się zapchało, ówdzie pociekło. Irytujące. Nie lubię chorować. Niepełnosprawność mnie deprymuje. Dobrze chociaż, że wziąłem te parę dni zwolnienia - obawiam się, że łażenie w taką pogodę nie podziałałoby zbyt dobrze na moje wredne zatoki.

Siedzenie w domu ma ten plus dodatni, że może uda mi się spotkać Pana Kuriera. Liczę na ten cień szansy, że zastuka i odda paczkę, a jeszcze lepiej jak zadzwoni i zaanonsuje swe rychłe przybycie. Bo jakoś nie bardzo mi się uśmiecha w obecnej formie zdrowotnej zasuwać Bóg wie gdzie do jakiegoś Parcel Shopu, czy jak to się tam nazywa, w celu osobistego odbioru. Niezbyt też dogodne jest siedzieć dziś cały dzień w domu, bo choroba chorobą, ale przecież jakieś zakupy trzeba zrobić.

Jeśli mam wybierać: firma kurierska czy poczta, to w ciemno wybieram pocztę. Jest o wiele wygodniejsza. Wiem gdzie są placówki, przy niektórych usługach mogę wybrać do której mają mi przysłać. Paczka leży i czeka, mogę sobie wygodnie zaplanować odbiór. Listonosz (a właściwie paczkonosz) bywa po południu, kiedy wracam z pracy, jeden z nich obłaskawiony napiwkami dzwoni i ustala kiedy przywieźć żeby mi było wygodnie. A kurier?
  • pędzi kiedy chce,
  • mając mój telefon nie próbuje nawet umówić się na obecność w domu, 
  • kłamie że nikogo nie było w domu i  paczka wraca do nadawcy a ja muszę jeszcze raz za to płacić, 
  • nie awizuje,
  • chce paczkę z cenną zawartością zostawiać w warzywniku na rogu (sic!),
  • nie chce mu się podjechać 250 metrów (sic!) i muszę go łapać na skrzyżowaniu,
  • próbuje naciągnąć na wyższą opłatę przy przyjmowaniu paczki wmawiając, że paczka jest na pewno cięższa; tyle że on ją oszacował na jeden rzut oka, a ja zważyłem i spooorooo do progu brakowało.
Dlatego nie lubię firm kurierskich.

czwartek, 4 października 2012

54.Jak miło za oknem

Piękna pogoda. Październik wita nas potokami słonecznego światła. Może to jest ta "złota polska jesień", którą starsi wspominają, a której młode pokolenie chyba na oczy nie widziało, przyzwyczajone do płynnego przejścia od letnich upałów do ponurej pluchy udającej zimę. Przyjemnie byłoby wyciągnąć się w fotelu na ganku niewielkiego domku, z książką i kubkiem herbaty dla towarzystwa, patrząc na zielenie ogrodu opływane przesuwającym się światłem. 
Niestety, zamiast ogrodu muszę się zadowolić rachitycznym drzewem przed blokiem naprzeciwko, rozpaczliwie walczącym o przeżycie w kąpielach solnych fundowanych mu co roku przez służby miejskie. Nietrudno się domyślić, że ganku też nie ma.