Oceny już poustalane. Wszystkie prace sprawdzone - ulga, że następne dopiero za kilka tygodni. Jeszcze tylko tydzień "szkoły" i parę tygodni "pracy" ze stosem sprawozdawczości. Miniony tydzień był ciężki - ostatnie sprawdziany, kartkówki, poprawy itp. do oddania. Nerwowe miotanie się w poszukiwaniu dzienników i komputera, żeby powpisywać oceny. Co i rusz ktoś coś chce. Ten chce poprawiać, tamta ma usprawiedliwienie, ów pyta czy musi jeszcze coś robić, owa pyta czy może jeszcze coś robić... Oczy z tyłu głowy czy administratorka dziennika (elektronicznego) przypadkiem nie wymknęła się już po pracy, bo w końcu trzeba posprzątać w nim po działaniach mostka tratwy Meduzy, w przeciwnym razie nie będę mógł wydrukować świadectw i arkuszy. Przez cały rok wszyscy mają to w dupie i w efekcie - jak zwykle - ogarnąć musi to za nich wychowawca, bo bez tego nie zrobi swojej roboty.
Do tego skrzynka pęcznieje od maili - rój przebudzonych ruszył do akcji. Tu usprawiedliwić. Tam wyjaśnić dlaczego się nie usprawiedliwiło. Tu napisać co dziecko może zrobić, żeby nie mieć jedynki - pamiętając o kulturalnym słownictwie i tonie. Tam potwierdzić, że owszem, pociecha ma napisać tę pracę co do której się na jutro umówiliśmy. Tu zastanowić się skąd wytrzasnąć chętnych na warsztaty w ostatnim tygodniu szkoły, na które mostek już nas zapisał. Tam wyreklamować u administracji swój sprzęt pracowniany od zdania do depozytu, żeby mieć na czym świadectwa i arkusze wydrukować. Ówdzie oblecieć sprawy trzech komisji, w które zostało się wrobionym. Równocześnie łapać koleżankę Kowalską, kolegę Malinowskiego i jeszcze koleżankę Wiśniewską dla szybkiego zgadania spraw ich uczniów z problemami; naturalnie nie da się tego zrobić za jednym zamachem, bo każde z nich pracuje w innych godzinach i w innej części szkoły, trzeba więc się nalatać na zwiady i na przechwycenie.
Łapanie belferstwa to pikuś przy łapaniu dzienników. To nieustanne zachodzenie do pokoju i sprawdzanie "czy jest?". Czujne śledzenie kto się zbliża do pokoju i czy przypadkiem nie niesie dziennika, a jeśli tak, to której klasy i jeśli to ten, na który polujemy, to uprzedzając konkurencję wydrzeć i ujść z cennym łupem myląc pogonie, by zaszywszy się w ustronnym miejscu porobić potrzebne adnotacje. Sprawdzanie po dwa, trzy razy czy wszystkie oceny powpisywane, czy nic nie brakuje. Jeszcze ostatnia odpowiedź, jeszcze ostatnia poprawa, ulga, że udało się i dziecię jednak jedynki u mnie uniknęło. Sapnięcie z irytacji, że ten i ów wypiął się ostentacyjnie na nauczyciela, pewny bezkarności w końcówce roku.
Czas na chwilę westchnienia z żalu na wieść o tym, że taki czy inny w sumie dobry dzieciak jednak poległ i promocji nie dostanie.
A to wszystko z lekcjami w tle. Pięć godzin snu. I to zdziwienie - to już cały rok minął?
-Co ja mogę jeszcze zrobić?
-Eee... przepraszam, Jasiu... a z czym?
-Żeby nie mieć jedynki.
-Miesiąc temu wiedziałeś, że ci grozi jedynka i NIC, ale to NIC przez ten czas nie zrobiłeś. Nawet nie dotknąłeś tej kwestii choćby aluzyjnie. Przychodzisz dzień PO wystawieniu ocen i chcesz poprawiać?
-No tak, bo ja nie mogę mieć jedynki.
-Bardzo mi przykro, ale za późno.
-Ale ja chcę poprawiać!
i tak jeszcze długo...
-Pan Kowalski?
-Nie, Aberfeldy.
-Nie jest pan panem od chemii?
-Nie, proszę pani.
-Na pewno?
-...Tak, na pewno.
-Acha. I Kowalski też nie?
-...Też nie.
-Co za szkoła!
Sms: Moja córka Dżesika ma już te dwie jedynki i teraz doszła jej trzecia z fizyki.Ona nie może jej dostać. Pan jako wychowawca MUSI coś z tym zrobić i wpłynąć na panią od fizyki. To takie dobre dziecko i takie emocjonalnie bardzo emocjonalne, ona może sobie coś zrobić. Pan MUSI się tym zająć i to SZYBKO!!!
Janusz Paździoch