Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

499.Gimnazja out!

No i narodziła nam się nowa rewolucja. Sądziłem, że PiS odpuścił gimnazjom i wybierze wariant 3x4, a tu się okazało, że jednak brnie twardo w swą idée fixe, czyli powrót do starego systemu 8+4. Mam wrażenie, jakby rządzili nami ludzie umysłowo zatrzymani na czasach swojej młodości przypadającej na dekady za nieboszczki komuny i podświadomie pragnący przywrócenia tamtego swojskiego świata. Jak Prezes mówi Gomułką, tak jego akolici myślą tamtymi czasami.

Nie jestem wielbicielem gimnazjów, ale przez te kilkanaście lat ich istnienia zainwestowano w nie morze pieniędzy i ocean wysiłku i czystym marnotrawstwem wydaje się rozwalenie tego z powodu widzimisię arogantów u władzy. Podejrzewam u tych ludzi myślenie magiczne - jeśli przywrócimy dawny model szkolnictwa, sprzed reformy Handkego, to automatycznie niejako osiągniemy wysoki poziom edukacji. Bardzo to sarmackie.

Ciekawe także skąd wezmą na to wszystko pieniądze? No i tyleż niepokojące, co kuriozalne są zapowiedzi przymusowego wolontariatu. Toż to jakaś karykatura kształtowania postaw prospołecznych!

Biedny Emuś jest załamany - tak piękne plany jego kariery i stabilizacji życiowej właśnie rozwalił strzał z Alei Szucha via Toruń. Pocieszałem jak umiałem.

Za to z M. nie poruszam już takich tematów, mamy wyraźnie różne spojrzenie, na tę i szereg innych kwestii.

Po długachnej radzie mieliśmy pójść do knajpy na belferskie pogaduchy poroczne. Okazało się, że zanim wyjdę muszę pozałatwiać trochę organizacyjnych, nazwijmy to, spraw, powiedziałem więc reszcie, że do nich dołączę, szacując że zejdą mi ze trzy kwadranse. Robota się przeciągnęła do czterech. Kiedy doszedłem do knajpy, już po M. i reszcie śladu nie było. Cóż, widać coś im wypadło i musieli skończyć wcześniej.

niedziela, 26 czerwca 2016

498.Okna

Koszmarnie w tej mojej izdebce w upały. Kocham to mieszkanko (bo je mam), lecz na lato to ono jest do umierania a nie do życia. Teraz wprawdzie lunęła wreszcie ulewa, lecz wnętrze całe nagrzane tak, że mimo ożywczego chłodu za oknem, w środku ciepło bije od wszystkiego: murów, podłogi, mebli.

Wczoraj wpadł Emuś oddać (wreszcie!!!) lapka. Tajemnica "tak rychłego" zjawienia się szybko wyszła na jaw - ma problem i potrzebuje rady. Cóż, Emuś dzwoni i wpada na ogół jak czegoś potrzebuje.
Po udzieleniu porady wysłuchałem relacji z (dylematów) jego życia uczuciowego dość swobodnie wyrażanych. Siedzieliśmy przy szeroko otwartych oknach i tak się zastanawiałem mimochodem, jak wielu moich sąsiadów słyszy emusiową kwiecistą perorę pozbywając się resztek wątpliwości co do mnie. Zwłaszcza ten katotaliban nade mną. Ale pomyślałem, że trochę jakoś tak głupio w trakcie rozmowy wstać i pozamykać okna - jakbym się bał czy coś. No to nie pozamykałem.

Zacząłem porządki po roku - sterty nagromadzonych papierzysk przechodzą selekcję i sukcesywnie lądują w koszu. Może uda mi się troszkę odgruzować pokój. Obawiam się jednak, że nadzieje na odnowienie i przemeblowanie są takie jak na rychłe przejście Prezesa na polityczną emeryturę.

piątek, 24 czerwca 2016

497.Koniec roku u dozorcy

No i koniec roku, a właściwie koniec zajęć w roku szkolnym, bo tenże skończy się faktycznie dopiero 31 sierpnia. W stojącym gorącym powietrzu o konsystencji ciała stałego bite trzy kwadranse żeśmy kończyli. Cud żeśmy się sami nie skończyli. Bezmyślność pożeniona z bezwładnością rodzi takie kurioza jak radosna uroczystość, na której wszyscy zdychają i marzą by się skończyła jak najprędzej. Zero skojarzenia i zawnioskowania z faktu, że zapowiadane jest 31 stopni ciepła, zaś aula zachowuje się jak piekarnik.

"-Sorze, kiedy to się skończy?
-Jak przyjedzie pierwsza karetka."

Moi kartkę z podziękowaniem dali i kwiatki. Tyle że kartka z gotowym nadrukiem, a im się nawet nie chciało jej podpisać. Właściwie mógłbym ją zwrócić do sklepu jako nieużywaną. Tyle razy tłumaczyłem im, że dobry wyraz wdzięczności, to spersonalizowany suwenir, coś co kojarzy się z konkretnymi osobami, a nie coś anonimowego, co obdarowany może sam sobie w sklepie kupić. Gadu gadu, stary dziadu. Mają na takie duperele wyjebane - rok się kończy, oceny wystawione, dozorca dziennika niech spada.

Z innych klas przyszło parę dzieciaków. Część klas olała. Dowiedziałem się, że jestem "super", że "lekcje były fantastyczne", "historia była niesamowita", "nigdy dotąd nie miałem takiego nauczyciela jak pan". Cóż, miłe, ale to łyżeczki miodu w cysternie dziegciu - nie rzutują.
Większość dokumentacji mam ogarniętą na czas, jeszcze sporo do zrobienia, ale jakoś to wszystko na razie zdaje się być pod kontrolą. Ciekawe którego lipca będę mógł odetchnąć od roboty? I w którym kierunku się rozsypię, jak puści spina poczucia obowiązku?

sobota, 18 czerwca 2016

496.Szybko!

Oceny już poustalane. Wszystkie prace sprawdzone - ulga, że następne dopiero za kilka tygodni. Jeszcze tylko tydzień "szkoły" i parę tygodni "pracy" ze stosem sprawozdawczości. Miniony tydzień był ciężki - ostatnie sprawdziany, kartkówki, poprawy itp. do oddania. Nerwowe miotanie się w poszukiwaniu dzienników i komputera, żeby powpisywać oceny. Co i rusz ktoś coś chce. Ten chce poprawiać, tamta ma usprawiedliwienie, ów pyta czy musi jeszcze coś robić, owa pyta czy może jeszcze coś robić... Oczy z tyłu głowy czy administratorka dziennika (elektronicznego) przypadkiem nie wymknęła się już po pracy, bo w końcu trzeba posprzątać w nim po działaniach mostka tratwy Meduzy, w przeciwnym razie nie będę mógł wydrukować świadectw i arkuszy. Przez cały rok wszyscy mają to w dupie i w efekcie - jak zwykle - ogarnąć musi to za nich wychowawca, bo bez tego nie zrobi swojej roboty. 

Do tego skrzynka pęcznieje od maili - rój przebudzonych ruszył do akcji. Tu usprawiedliwić. Tam wyjaśnić dlaczego się nie usprawiedliwiło. Tu napisać co dziecko może zrobić, żeby nie mieć jedynki - pamiętając o kulturalnym słownictwie i tonie. Tam potwierdzić, że owszem, pociecha ma napisać tę pracę co do której się na jutro umówiliśmy. Tu zastanowić się skąd wytrzasnąć chętnych na warsztaty w ostatnim tygodniu szkoły, na które mostek już nas zapisał. Tam wyreklamować u administracji swój sprzęt pracowniany od zdania do depozytu, żeby mieć na czym świadectwa i arkusze wydrukować. Ówdzie oblecieć sprawy trzech komisji, w które zostało się wrobionym. Równocześnie łapać koleżankę Kowalską, kolegę Malinowskiego i jeszcze koleżankę Wiśniewską dla szybkiego zgadania spraw ich uczniów z problemami; naturalnie nie da się tego zrobić za jednym zamachem, bo każde z nich pracuje w innych godzinach i w innej części szkoły, trzeba więc się nalatać na zwiady i na przechwycenie. 

Łapanie belferstwa to pikuś przy łapaniu dzienników. To nieustanne zachodzenie do pokoju i sprawdzanie "czy jest?". Czujne śledzenie kto się zbliża do pokoju i czy przypadkiem nie niesie dziennika, a jeśli tak, to której klasy i jeśli to ten, na który polujemy, to uprzedzając konkurencję wydrzeć i ujść z cennym łupem myląc pogonie, by zaszywszy się w ustronnym miejscu porobić potrzebne adnotacje. Sprawdzanie po dwa, trzy razy czy wszystkie oceny powpisywane, czy nic nie brakuje. Jeszcze ostatnia odpowiedź, jeszcze ostatnia poprawa, ulga, że udało się i dziecię jednak jedynki u mnie uniknęło. Sapnięcie z irytacji, że ten i ów wypiął się ostentacyjnie na nauczyciela, pewny bezkarności w końcówce roku.
Czas na chwilę westchnienia z żalu na wieść o tym, że taki czy inny w sumie dobry dzieciak jednak poległ i promocji nie dostanie.  

A to wszystko z lekcjami w tle. Pięć godzin snu. I to zdziwienie - to już cały rok minął?


-Co ja mogę jeszcze zrobić?
-Eee... przepraszam, Jasiu... a z czym?
-Żeby nie mieć jedynki.
-Miesiąc temu wiedziałeś, że ci grozi jedynka i NIC, ale to NIC przez ten czas nie zrobiłeś. Nawet nie dotknąłeś tej kwestii choćby aluzyjnie. Przychodzisz dzień PO wystawieniu ocen i chcesz poprawiać?
-No tak, bo ja nie mogę mieć jedynki.
-Bardzo mi przykro, ale za późno.
-Ale ja chcę poprawiać!
i tak jeszcze długo...

-Pan Kowalski?
-Nie, Aberfeldy.
-Nie jest pan panem od chemii?
-Nie, proszę pani.
-Na pewno?
-...Tak, na pewno.
-Acha. I Kowalski też nie?
-...Też nie.
-Co za szkoła!

Sms: Moja córka Dżesika ma już te dwie jedynki i teraz doszła jej trzecia z fizyki.Ona nie może jej dostać. Pan jako wychowawca MUSI coś z tym zrobić i wpłynąć na panią od fizyki. To takie dobre dziecko i takie emocjonalnie bardzo emocjonalne, ona może sobie coś zrobić. Pan MUSI się tym zająć i to SZYBKO!!!
Janusz Paździoch

wtorek, 14 czerwca 2016

495.Jak saper

Nauczyciel, jak saper, myli się tylko raz - kiedy wybiera ten zawód.

W tych dwóch zawodach najszybciej i najdokładniej zostaniesz nauczony przez ludzi, jak nie ufać bliźnim - policjant i nauczyciel.

Jest tyle piękne zawody - kszonc, doktór... Wsadzi dwa palce w dupę i woła 40 euro. Aber, um Gottes willen, warum Lehrer?! /parafrazując obersta Potena/

"Nacjonalizacja to przejęcie przez państwo prywatyzacji mienia."

-Jaś nie chodzi, lecz chadza. Dobre oceny z I półrocza go satysfakcjonują, więc w drugim nie czuł potrzeby uzyskiwania nowych. Średnia ważona daje mu "dopa".
-To w czym problem, jak mu to wychodzi ze średniej?
-Ależ on nic nie robił w II półroczu! Nie ma żadnej oceny pozytywnej!
-A co zrobiłaś, żeby miał? Kryteria spełnione? Spełnione. To pozamiatane.

Zosia na pewno zrobiła wszystkie zadania co pan kazał. Kiedy patrzyła na monitor widziała tylko trzy zadania, a więc były tam tylko trzy. Nie umiemy sobie wyjaśnić jak to się mogło zdarzyć, że inne dzieci mieli 5 zadań, a naszej córce wyświetlono tylko trzy. Chcielibyśmy uwierzyć, że to była tylko awaria sprzętu, ale nie chcemy już w to teraz wnikać. Kategorycznie domagamy się prawa do ponownego napisania przez naszą córkę sprawdzianu.
                                                                                                              Janusz i Grażyna Boczek

sobota, 11 czerwca 2016

494.Trzeci

Jeszcze dwa tygodnie zajęć, potem już tylko papierkowa robota, na kilogramy mierzona. Ostatnie kopy prac do sprawdzenia.

Delikatne ukłucie żalu... fajnie byłoby pójść z kumplami w Paradzie. Na forum rzucił ktoś nawet ogólną sugestię pod moim adresem, ale spóźnioną. Nie mam już ochoty na żadne spotkania - płytkie, ulotne, nic nie wznoszące, za to zbyt często pozostawiające uczucie przykrości lub smutku. Nie mam nastroju iść wśród  rozbawionych ludzi i udawać, że mi też do śmiechu i bawię się dobrze. Tempi passati... 

Szwankujący obraz okazał się w końcu agonią monitora, co oznaczało, że plany odbudowania poduszki finansowej, nadszarpniętej legozakupami wzięły w łeb. Poszedłem, pooglądałem długo porównując obraz i w końcu kupiłem. To mój trzeci monitor w życiu i trzeci przeskok nie tylko rozmiarowy. Pierwszy to była kineskopowa "piętnastka", drugi to 20-calowy płaszczak w formacie 16:9, a teraz mam taki jak ekran kinowy, 24-calowy. Różnica znaczna, mam wrażenie, że muszę strasznie daleko jechać kursorem w lewo i w prawo, żeby coś w bocznej strefie kliknąć.

Kończę składać wielgachny model samolotu z Lego Technic. Fajna zabawa. Aż szkoda go będzie rozebrać, bo przecież nie mam gdzie trzymać takiej landary. Miałem lekką fazę na wejście głębiej w Lego, ale chyba mi mija - jednak zwykłe klocki (znaczy nie-Technic) nie bardzo mnie porywają. Fajnie pooglądać cudeńka jakie ludzie z nich robią, ale samemu... choćby nie czuję pociągu na tyle silnego, żeby stłumił ustawiczne pytanie "Popatrz ile to kosztuje! Pomyśl ile potrzebowałbyś klocków na takie projekty, które oglądasz i zastanów się czy naprawdę masz ochotę wybulić na to tyle kasy?" No fakt, jak ktoś siedzi w tym od dawna, to mógł sobie przez lata uzbierać odpowiednią bazę klocków, a tak startując od zera jak ja, to... oj, portfel zaboli! Troszkę sobie w charakterze zastępczym nabyłem figurek Lego, zabawne i tyle, można by rzec, że na szczęście nie czuję w tym kierunku pasji.

wtorek, 7 czerwca 2016

493.A-a-aaa! Gimbusy dwa

Rozpoczęcie tygodnia nieprzyjemne - lekki ból głowy już od niedzielnego zmroku i zdecydowany po poniedziałkowej robocie. Rozmowa z M. potwierdza w pewnym stopniu moje przypuszczenia, że odpowiadają za to głębokie mięśnie pleców, prawdopodobnie obręczy barkowej, które spinają się stresem i ograniczają dopływ krwi do mózgu. Pomaga rozgrzanie - gorąca kąpiel i ręczny aparat nagrzewający (podczerwienią), ale niestety to tylko krótkotrwała ulga, znaczy w wannie nie boli, wychodzę z wanny i boli. Co do rozluźniania się alkoholem, to podchodzę do tego z wielką niechęcią - to jak wypędzanie diabła belzebubem. Wiem z doświadczenia tyle, że mała porcja nie pomaga, a dużej nie mam odwagi ani ochoty testować. :-)   
Nie wiem jak długo będę w stanie tak pracować. Jedna klasa potrafi człowieka tak urządzić.

Dochodzę do wniosku, że na naszą tratwę Meduzy przychodzą gimbusy generalnie dwojakiego rodzaju. Jeden typ, to mało zdolne, umiarkowanie pracowite, w najlepszym razie zakuwające i odtwarzające  informacje, nie radzące sobie w ogóle lub w znacznym stopniu z bardziej zaawansowanymi umiejętnościami (tworzenia, przetwarzania i interpretowania informacji). Swój wynik w rekrutacji zawdzięczają wymęczonym i wyjęczanym na belfrach ocenom na świadectwie, którymi rekompensują marny wynik egzaminu gimnazjalnego.

Drugi typ to leniwe cwaniaki, czasem nawet umiarkowanie zdolne, lecz tych zdolności nierozwijające, gdyż wyćwiczyły się w unikaniu pracy i kombinowaniu jak prześlizgiwać się przez system z minimalnym wysiłkiem. Specyfika egzaminu gimnazjalnego, na którym (z niektórych przynajmniej przedmiotów) nie pisze się, tylko zaznacza kółkiem lub krzyżykiem prawidłową odpowiedź, pozwala im osiągnąć całkiem znośny wynik, możliwy do osiągnięcia przy ich leniwej bystrości, a rekompensujący ich słabsze świadectwo.

Tyle tylko, że oba typy nie nadają się do liceum. Na leniwym cwaniactwie daleko się nie zajedzie, bo tu wymaga się uczenia i stosowania wiedzy na znacznie wyższym poziomie niż ten, do którego przywykli. Pilne nieloty zaś zderzają się z niebotyczną ścianą wymagań zakresu rozszerzonego, gdzie trzeba dobrze kojarzyć i przetwarzać informacje, a proste odtwarzanie nieskomplikowanych treści jest absolutnie niewystarczające. Efekt jest łatwy do przewidzenia - kiepskie wyniki maturalne, a zanim to nastąpi - umęczenie i zniechęcenie nauczycieli.

A jak myślisz, drogi Czytelniku bądź Czytelniczko, co zrobiliśmy przez mijający właśnie rok, by przyciągnąć do nas lepszą młodzież?

Zgadliście! Nic. 
Więc raczej nietrudno przewidzieć, jakie rysują mi się perspektywy na przyszły rok szkolny. No hip, hip, huja*)!

______________________________________
*) błąd ortograficzny zamierzony dla zgrabności wizualnej bon motu.

czwartek, 2 czerwca 2016

492.Producenci i hodowcy

Łyżka dziegciu zepsuje beczkę miodu. 30 rodziców normalnych a 1 "udany" i nerwy uszarpane.

W piątek po południu rodzic pisze, że w poniedziałek będzie w szkole o określonej godzinie i chce się spotkać w sprawie zagrożenia dziecka jedynką. W poniedziałek nie zastawszy nauczycielki, zwraca się z pretensją do wychowawczyni, że nauczycielka nie odpisała i nie zaczekała. Nie mieści mu się w głowie, że nauczycielka może w czasie wolnym nie sprawdzać poczty w dzienniku elektronicznym.

Godzina 21.45 jest doskonałą porą na dzwonienie do wychowawcy, żeby zalać go falą pretensji o zbyt niską przewidywaną ocenę zachowania. Dostrzeżenie związku między nieusprawiedliwionymi nieobecnościami a brakiem usprawiedliwień w wymaganym terminie okazuje się być tytanicznym wysiłkiem (skala przeterminowania: 6:1).

Po korytarzu raczej pustawej późnym popołudniem szkoły błąka się wyraźnie zdezorientowany rodzic; zamożnie odziany i wyekwipowany. 
"Dzień dobry, w czymś mogę pomóc?"
"Eee, gdzie jest pokój nauczycielski?"
"Tam, ale nikogo tam nie ma."
"Jak to? Ja do pani od chemii."
"Obawiam się, że już jej nie ma."
"Jak to nie ma?"
"Był pan z nią umówiony?"
"No nie."
Jak belfer może nie siedzieć w szkole do późna i czekać, aż któremuś z rodziców akurat zachce się z nim spotkać? No niepojęte. 

Uczeń pozagrażany jedynką z kilku przedmiotów. Wreszcie zjawia się matka. Okazuje się, że: rodzice rozwiedzeni, matka za granicą i układa sobie tam nowe życie, ojciec - na miejscu, ale "zrobiłam wszystko, żeby (syn) z nim nie był", chłopakiem zajmuje się starsze rodzeństwo, które nie bardzo ma na to ochotę, mając własne życie, w którym podrzucony brat się nie mieści. Na wprost wyrażoną sugestię, że matka powinna zabrać syna do siebie i zaopiekować się nim, bo tu najwyraźniej leży przyczyna nieradzenia sobie z nauką, jest foch i wyjście z zaciętą miną.

Do tego na mostku kapitańskim naszej tratwy nowe ręcoopadające wyczyny.

Kolejny atak migreny. Na mięśniach mojego karku można testować pociski przeciwpancerne. W ostatnich kilkunastu miesiącach mam ich kilkakrotnie więcej niż przez całe dotychczasowe życie. Męczące to. Coraz gorzej radzę sobie ze stresem.