Łaska boska, że kwiecień ma się ku końcowi. Jakiś taki ciężki był ten miesiąc - dużo pracy, malutko snu, dużo stresu, zero odpoczynku. Jakby nie było dość, że zbliżał się koniec zajęć klas maturalnych, to jeszcze nawtykano bezmyślnie różnych innych imprez. Kłania się nasze nieustannie żywe myślenie oparte na postrzeganiu fragmentarycznym: widzimy drzewa i krzaki, nie widzimy lasu.
Werbalizowane ostatnio przemyślenia płynące z mostka powinny rozdzwonić dzwonki alarmowe w głowach załogi, ale odnoszę wrażenie że... jakby zagrożenie nie dotarło. Obrazowo rzecz ujmując: gospodarz zakomunikował, że konie pracują strasznie ciężko, harują w zaprzęgu, a w ogóle to ciągnięcie wozu nie należy do obowiązków konia, więc będą musiały się zająć tym krowy. Tymczasem poczciwe krasule w ogóle nie zauważyły, że to o nich mowa i czeka je zapieprzanie w zaprzęgu między jednym a drugim udojem.
Na obowiązkowym zebraniu zjawiła się 1/3 rodziców, reszta ma taki drobiazg jak odwiedziny szkoły dziecka w pewnej części ciała. Nikt z nieobecnych nie poczuł się do choćby sms-a lub maila z przeprosinami i propozycją spotkania w innym terminie.
Do tego kolejne zderzenia z chamstwem, bezczelnością i arogancją koleżanek. Kultura tego towarzystwa czyni próby grzecznego / cywilizowanego wyjaśnienia niestosowności pewnych zachowań daremnymi. Kultura moja nie pozwala zareagować tak jakby należało, żeby dotarło, zresztą i tak nie zostałoby to zrozumiane - zarejestrowana zostałaby tylko brutalna a bezpodstawna napaść na normalnie zachowujących się ludzi. No owszem - "normalnie", tylko co to za norma!
W charakterze wisienki na kwietniowym gówtorcie, w ostatniej chwili dowiedziałem się, że zostałem wyznaczony do zorganizowania szkolnej imprezy, o czym nikt naturalnie mnie nie raczył poinformować. To też nasza tradycja - podjęcie na mostku jakiejś decyzji oznacza, że wszyscy których dotyczy, automatycznie o niej wiedzą. Toż przecież taka oczywista oczywistość.
Nigdy takiej imprezy nie organizowałem, więc było troszkę kłopotliwie, tym bardziej, że pojęcie współpracy i szanowania pracy kolegów jest na naszej tratwie całkowicie obce. Obrazowo rzecz ujmując: ogłaszam projekt planu prac pokładowych, a w nim, że będzie malowany pokład; proszę też o uwagi do projektu. Uwag nie ma. Po czym zabierając się do malowania dowiaduję się, że malowanie rusza, owszem, ale nadbudówki, a bosman oznajmia, że ZAWSZE się u nas teraz malowało nadbudówkę. Kapitan, który kazał mi malować pokład, na słowa bosmana beztroskim tonem zarządza, żeby połączyć oba pomysły, co prowadzi do tego, że maluje się pół jednego i pół drugiego.
Nigdy takiej imprezy nie organizowałem, więc było troszkę kłopotliwie, tym bardziej, że pojęcie współpracy i szanowania pracy kolegów jest na naszej tratwie całkowicie obce. Obrazowo rzecz ujmując: ogłaszam projekt planu prac pokładowych, a w nim, że będzie malowany pokład; proszę też o uwagi do projektu. Uwag nie ma. Po czym zabierając się do malowania dowiaduję się, że malowanie rusza, owszem, ale nadbudówki, a bosman oznajmia, że ZAWSZE się u nas teraz malowało nadbudówkę. Kapitan, który kazał mi malować pokład, na słowa bosmana beztroskim tonem zarządza, żeby połączyć oba pomysły, co prowadzi do tego, że maluje się pół jednego i pół drugiego.