Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

piątek, 29 kwietnia 2016

484.Gówtorcik

Łaska boska, że kwiecień ma się ku końcowi. Jakiś taki ciężki był ten miesiąc - dużo pracy, malutko snu, dużo stresu, zero odpoczynku. Jakby nie było dość, że zbliżał się koniec zajęć klas maturalnych, to jeszcze nawtykano bezmyślnie różnych innych imprez. Kłania się nasze nieustannie żywe myślenie oparte na postrzeganiu fragmentarycznym: widzimy drzewa i krzaki, nie widzimy lasu. 

Werbalizowane ostatnio przemyślenia płynące z mostka powinny rozdzwonić dzwonki alarmowe w głowach załogi, ale odnoszę wrażenie że... jakby zagrożenie nie dotarło. Obrazowo rzecz ujmując: gospodarz zakomunikował, że konie pracują strasznie ciężko, harują w zaprzęgu, a w ogóle to ciągnięcie wozu nie należy do obowiązków konia, więc będą musiały się zająć tym krowy. Tymczasem poczciwe krasule w ogóle nie zauważyły, że to o nich mowa i czeka je zapieprzanie w zaprzęgu między jednym a drugim udojem.

Na obowiązkowym zebraniu zjawiła się 1/3 rodziców, reszta ma taki drobiazg jak odwiedziny szkoły dziecka w pewnej części ciała. Nikt z nieobecnych nie poczuł się do choćby sms-a lub maila z przeprosinami i propozycją spotkania w innym terminie.

Do tego kolejne zderzenia z chamstwem, bezczelnością i arogancją koleżanek. Kultura tego towarzystwa czyni próby grzecznego / cywilizowanego wyjaśnienia niestosowności pewnych zachowań daremnymi. Kultura moja nie pozwala zareagować tak jakby należało, żeby dotarło, zresztą i tak nie zostałoby to zrozumiane - zarejestrowana zostałaby tylko brutalna a bezpodstawna napaść na normalnie zachowujących się ludzi. No owszem - "normalnie", tylko co to za norma!

W charakterze wisienki na kwietniowym gówtorcie, w ostatniej chwili dowiedziałem się, że zostałem wyznaczony do zorganizowania szkolnej imprezy, o czym nikt naturalnie mnie nie raczył poinformować. To też nasza tradycja - podjęcie na mostku jakiejś decyzji oznacza, że wszyscy których dotyczy, automatycznie o niej wiedzą. Toż przecież taka oczywista oczywistość.

Nigdy takiej imprezy nie organizowałem, więc było troszkę kłopotliwie, tym bardziej, że pojęcie współpracy i szanowania pracy kolegów jest na naszej tratwie całkowicie obce. Obrazowo rzecz ujmując: ogłaszam projekt planu prac pokładowych, a w nim, że będzie malowany pokład; proszę też o uwagi do projektu. Uwag nie ma. Po czym zabierając się do malowania dowiaduję się, że malowanie rusza, owszem, ale nadbudówki, a bosman oznajmia, że ZAWSZE się u nas teraz malowało nadbudówkę. Kapitan, który kazał mi malować pokład, na słowa bosmana beztroskim tonem zarządza, żeby połączyć oba pomysły, co prowadzi do tego, że maluje się pół jednego i pół drugiego.

czwartek, 21 kwietnia 2016

483.Naprzód śledziu!

Ściągnąłem i przestudiowałem świeżutki arkusz egzaminu gimnazjalnego z historii. Czuję się jak pacnięty obuchem w mózgownicę. Pojęcia nie mam skąd mi kiedyś przyszło do głowy (i do dziś w niej siedziało), że absolwent gimnazjum jednak coś na tym egzaminie pisze - nie to, żeby zaraz rozprawkę, ale tu jakieś zdanie, tam dwa i jakąś umiejętnością zbudowania zdania choć trochę złożonego w kwestii historycznej musi się wykazać. Otóż, z przykrością muszę wyznać, były to omamy i miraże. Okazało się, że absolwent nie musi pisać - wystarczy że umie rysować: kółka i krzyżyki, bo wymaga się od niego umiejętności wyłącznie zakreślania właściwej odpowiedzi spośród podanych. Liczba wariantów do wyboru tworzy bogaty wachlarz prawdopodobieństwa: od 1:2 do 1:4, co czyni szympansa z okolicznego zoo niepozbawionym szans na uzyskanie niezłego wyniku egzaminacyjnego.
A ja, durny bęcwał, wymagam od tak wyedukowanej przyszłości narodu formułowania pełnozdaniowych merytorycznych wypowiedzi... Jakbym żądał od śledzia forsowania galopem parcouru. Nasuwa się pytanie w kwestii zasadniczej: czy prędzej mnie szlag trafi i się powieszę na stojaku na mapy, czy zaskarżą mnie do kuratorium i prokuratury za znęcanie się nad przyszłością narodu.

wtorek, 19 kwietnia 2016

482.Nocne warzenie zła

Jedenasta na zegarze, już wiele więcej dziś nie posprawdzam, bo raniutko trzeba wstać. Trzeba jeszcze zapisać właśnie ułożony sprawdzian na jutro. Będzie płacz i zgrzytanie zębów. Moje, rzecz jasna - przy czytaniu tego co mi tam powypisują. 
Powtarzam sobie, że muszę się hamować z kupowaniem książek, ale niewiele to daje. Ani się obejrzę, a wracam z miasta z książką w torbie (Za ćwierć ceny takie interesujące opracowanie!), albo odchodzę od kompa złożywszy zamówienie (Oj, niewiele już zostało egzemplarzy, a koniecznie warto to przeczytać!). Główny stos książek do przeczytania właśnie osiągnął 112 cm. Słabym i grzesznym, wiem... Żebym jeszcze w ogóle miał miejsce na te grzechy! :-((

sobota, 16 kwietnia 2016

481.Optymizm wiosenny co trwa rok cały

Krótka wizyta u M. Obrzuciła mnie wzrokiem i skwitowała, że wyglądam na zgaszonego i przewlekle zmęczonego. 
Trudno ukryć - wiosna tegoroczna jakaś ciężka. Zbyt mało śpię, z pracy wracam jak wymłócony, potem strasznie ciężko mi idzie sprawdzanie prac. W weekendy nie mam kiedy odsapnąć, o odpoczynku nie wspominając, bo prace czekają. Do tego końcówka klas trzecich oznacza skumulowanie się ostatnich prac, a przecież pierwsze i drugie też nie mogą czekać. Gdybym robił testy z zadaniami zamkniętymi, to by sprawdzanie szło rach-ciach, ale przy zadaniach otwartych, jakie preferuję, i w ćwiczeniach ze źródłami odpowiedzi są bardziej skomplikowane i czasochłonne w sprawdzaniu. Czuję się przytłoczony pracą, z przyjemności mam tylko czytanie, lecz i to trudno nazwać prawdziwym oderwaniem się, bo czytam opracowania historyczne, więc w zasadzie to literatura zawodowa. Z jednej strony pocieszam się, że już niedługo odejdą klasy trzecie i troszkę godzin i harówki mi ubędzie, lecz z drugiej strony przecież zacznie się młyn maturalny, a zaraz po nim końcoworoczne urwanie głowy. Snułem plany, żeby może na majówkę wyskoczyć sobie do Wilna, ale jak zwykle rozeszło się na niczym. Wycieńczająca, bezproduktywna praca i potem śmierć kończąca małe, bezsensowne życie - tak widzę swoją przyszłość.

środa, 13 kwietnia 2016

480.Rzut syfonem o ścianę

Obserwuję od jakiegoś czasu częste występowanie pewnej cechy w przyszłości narodu: przerost ego w otoczce infantylizmu. 

Zdumiewająco wielu młodych ludzi ma (bezpodstawnie) wysokie mniemanie o sobie w kontekście szans jakie się przed nimi otwierają, względnie - na nich czekają. Sprawiają wrażenie, jakby szczerze wierzyli, że mogą mieć co zechcą, bo im się to należy i właściwie sama ich wola wystarczy do uzyskania. Tego, że w życiu do realizacji celów z reguły oprócz pragnienia potrzebny jest jeszcze znaczny wysiłek, zupełnie nie biorą pod uwagę, czy też wręcz z góry odrzucają. "Chcę" utożsamiają z "mam". Na żądanie włożenia jakiegoś dłuższego, większego wysiłku w pracę dla osiągnięcia zachcianki, reagują frustracją i agresją, traktując jako bezpodstawne szkodnictwo wymierzone w ich fundamentalne prawa ludzkie. Przekonani, że osiągnięcie czegokolwiek jest w zasadzie niemal wyłącznie funkcją ich woli, nie są gotowi ani na trzeźwą ocenę swoich możliwości, ani na porażkę. Zderzając się jednak w młodzieńczym wieku z rzeczywistością często popadają w frustrację prowadzącą do obniżenia samooceny. Oto i paradoksalna pętla - od przerostu ego do niskiej samooceny. 

Mam wrażenie, że część odpowiedzialności za kształtowanie takich postaw ponosi otaczający nas świat z bałamutnym i oszukańczym przekazem: "Możesz być kim chcesz! Nie daj się ograniczać!", a część - rodzice hodujący swe pociechy do wyższych celów. Obserwuję od ładnych kilku lat stały przyrost tych ostatnich - mam podejrzenie, że jest to efektem stołecznego zasysania "nowej klasy średniej". Klasy zachłyśniętej swym sukcesem życiowym, który na ogół bezpodstawnie przypisuje wyłącznie sobie, i traktującej innych z mniej lub bardziej skrywanym poczuciem nuworyszowskiej pogardy.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

479.Suweniry i hipopotamy

Sprawdziłem miejsce - warto pojechać. Sprawdziłem hotel - da się zabukować w połowie lata. Sprawdziłem transport - da się tanio dojechać. Sprawdziłem towarzystwo - nie ma z kim.

Suweniry z wycieczki dla rodziców, o dziwo, zyskały akceptację. Ojciec we właściwym dla siebie stylu skomentował (do mnie) flaszkę: "Ho-ho! Jaka elegancka! Jakie opakowanie! Nie to co mi córka przywozi - barachło jakieś!". Rzecz jasna, on nie różnicuje dzieci i traktuje oba tak samo, z jednakim szacunkiem.

W charakterze suwenirów przywiozłem Emusiowi trochę słodyczy. Wybierałem jak się dało pod jego smak. W sumie głupio, bo on ma przecież tego swojego pierdolca z odchudzaniem, ale z drugiej strony, ma i fazy takie, że potrafi od razu wpieprzyć całą tabliczkę czekolady. Chciałem mu coś przywieźć. Na jakieś zwyczajowe suweniry to by się wykrzywił i powiedział, że mu się nie podoba i nie trzyma takich rzeczy w domu. Zadzwoniłem, ale z rozmowy jakoś nie bardzo spotkanie wynikło. Zaganiany jest.

Impregnat do kurtek w sprayu to świetna rzecz. Troszkę może łatwopalny i toksyczny. Zastanawiam się tylko, skąd się wzięły te różowe hipopotamy biegające po ścianach. Musiałem nie zamknąć okna.

sobota, 9 kwietnia 2016

478.Korzenie wyjdą

Z wolna zaciera się absmak po wycieczce. Poprzebywanie w innych niż na co dzień okolicznościach zawodowych jest nader pouczające i poszerzające obraz "koleżanek i kolegów z pracy". Choć niewielka to pociecha, kiedy doznajemy przykrości i rozczarowania postępowaniem bliźnich wobec nas. Nie oczekiwałem wiele (kultura i przyzwoitość), lecz i tak okazało się, że dla niektórych poprzeczka wisiała zbyt wysoko. Kłania się rozpaczliwie nieudolna polityka personalna uprawiana na naszej tratwie Meduzy od lat. A szkoła to takie miejsce, w którym jednak należałoby bardzo starannie dobierać personel, nie tylko wedle kryteriów formalnych, lecz przed wszystkim - charakterologicznych i kulturalnych.

Poczytałem trochę o sytuacji polskich szkół na Wileńszczyźnie. Niefajnie, że tak iskrzy między naszą mniejszością a władzami litewskimi. Mam wrażenie, że żadna ze stron nie jest bez winy w zaognianiu, względnie niełagodzeniu, sporu. Polacy chyba nie dostatecznie doceniają, że mają lepsze warunki (zakres nauczania w języku ojczystym) niż Litwini u nas, zaś Litwini niepotrzebnie upierają się przy kwestiach w gruncie rzeczy mało istotnych, lecz silnie drażniących emocje (np. pisownia nazwisk). 

czwartek, 7 kwietnia 2016

477.Nie ważne gdzie stoi kołowrotek...

Na dworze wiosna pełną gębą, już nie tylko członkowie klubu morsów i mutanci paradują w koszulkach z krótkim rękawem. Siódma wieczorem, a wciąż jasno, choć przecież jeszcze tak niedawno przed czwartą zapadał zmrok. Klasy trzecie zaczynają się z wolna pakować - jeszcze tylko 2 tygodnie nauki i wystawienie ocen końcowych.

A w międzyczasie - wycieczka była. I się skończyła. Nastrój jak zwykle w takich przypadkach. Na wycieczce zapieprz od rana do póóóźnej nocy, snu - jak więcej niż 5 godzin to uuuu! - święto. Oczy dookoła głowy - ustawiczne liczenie czy się przyszłość narodu w międzyczasie nie zdekompletowała,  tej słabo, tamtej niedobrze, ten lezie po jezdni, tamten gdzieś się zapodział, fafnastu tworzy reprezentację w sztafecie zadawania pytania: "Dłuuugoooo jeszczeeee?". W tle akompaniuje chór skowytem: "Kiedy będzie czas wolny?" urozmaicany ariami "Siądźmy gdzieś!" i "Ja już nie mogę! Chcę do hotelu!" z tradycyjnym na zakończenie każdego aktu "Czy my musimy tam iść?". W ramach odwetu kadra musi znosić mieszankę kakofonii z bełkotem (nie wiedzieć czemu przez młodzież zwaną muzyką), która kiedyś oznaczała że igła gramofonu przestała się przesuwać i ryje w tym samym miejscu, oraz że w odwiedziny do nas wpadli kuzyni z dolnego paleolitu przeżywający że im jaskinia cieknie i mamut uciekł. 

A na zakończenie samotny powrót do pustego domu w nastroju lekkiego rozchwiania. I to poczucie, że ta wycieczka to był tylko sen, drobny, nieistotny przerywnik pracy, lekcji, klasówek. "Nie ważne gdzie stoi kołowrotek, ważne że się kręci..."