Lecz nie od wroga życia zbawiony
Był ten mężny pan.
Miłował piękną na swą niedolę
I z jej to przyczyny
Poszedł ze śmiercią w tan.
I Raoul był z Szampanii.
Ten święte drewno Sebastianowe
wprawione w klejnot miał -
Pobożny pan!
I płaszcz czerwony miał jak maki,
W kolorze z jego krwią jednaki,
gdy wyciekała z ran.
Wilhelm Saksończyk był,
Ten szatę wcale nie w boju
Ubroczył we krwi.
Ot, nieszczęśliwy los!
Oddał swe serce tej która zwodzi,
A gdy miłujesz ją - drwi!
Był mu pościelą wrzos."
To piosenka, którą zapamiętałem z dzieciństwa. Nie potrafię powiedzieć czemu mi się spodobała tak, że pamiętam ją do dziś, choć książka z której pochodzi dawno już zaginęła z rodzinnych księgozbiorów. Bohaterką legendy była piękna Kunegunda o złym sercu, córka pana na zamku Chojnik (niem. Kynast), która żądała od rycerzy przybywających na zamek i ewentualnie pragnących zdobyć jej rękę, by objechali konno w pełnej zbroi, z kopią w garści zamkowe mury po krawędzi blanków. Żadnemu z chętnych to się nie udało, za to ten któremu się wreszcie udało, dał babsztylowi demonstracyjnego kosza i odjechał w siną dal, zaś tak dotkliwie ugodzone ego Kunegundy popchnęło ją z tychże blanków w urwisko u stóp murów.
Nie, notatka nie ma żadnego drugiego dna, nie jest to aluzja do jakichś moich przeżyć. Ot, taka sobie po prostu historyjka z piosneczką, którą zabrałem z dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz