Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 18 sierpnia 2013

212.Kto z nas jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem

Szukamy partnera (faceta, chłopaka, męża etc.). Czemu? Żeby nie być samotnym, żeby kogoś mieć, bo samotność doskwiera, bo... dałoby się jeszcze dopisać ileś tam deklarowanych powodów. W ramach owego szukania stosujemy zasadniczo dwie podstawowe strategie:
1) zakładamy profile, dajemy i przeglądamy anonse, czatujemy, forumujemy itp., randkujemy;
2) nie czynimy powyższego (z pktu 1.), tylko siedzimy i czekamy aż epuzer sam nas znajdzie.

W fazie profili i anonsów to generalnie postępujemy poprawnie. Oczywiście owa generalizacja oznacza miłosierne pominięcie poczynań zaczerpniętych z wtórnego rynku samochodowego - tam podkręcamy liczniki, tu zmniejszamy sobie wiek i wagę, dodając centymetrów tu i ówdzie, tam klepiemy blacharkę i zamalowujemy defekty, tu - fotoszopem i prze- oraz niedoświetleniem modyfikujemy swój fizys, tam słyszymy o Niemcu co tylko do kościoła jeździł i płakał jak sprzedawał, tu - kreujemy się na lepszych i lepiej sytuowanych niż jesteśmy naprawdę. Ale przyjmijmy życzliwie i nieco optymistycznie, że to szeroki margines, a nie główny nurt.

Niestety życzliwość i optymizm kończą się zdecydowanie, kiedy popatrzymy na drugą fazę naszych zabiegów - na randki. Czysta logika sugerowałaby, że spotykamy się z kimś w nadziei na poznanie wartościowej osoby, która być może w przyszłości stać by się mogła kimś bliskim nam. Z tego z kolei wynikałoby, że powinniśmy iść otwarci, z życzliwym nastawieniem ujrzenia wartościowych cech tego człowieka, z których mogłaby płynąć dla nas korzyść z obcowania z kimś takim. Trzeba podkreślić, że wcale nie oznacza to, ani nie sugeruje zaślepienia i wpatrzenia jak w ikonę - zabieramy ze sobą i otwartość i krytycyzm, tyle że używane w mądrej proporcji.

Niestety, mam wrażenie, że jest to rozumowanie logiczne czyli błędne, gdyż ludzie kierują się emocjami, a nie rozumem, ani tym bardziej logiką. Randka zamienia się w skrzyżowanie castingu z przemyślanymi zakupami w supermarkecie. Taksujemy drugiego człowieka jak towar - owszem, dostrzegamy co się nam w nim podoba, ale i tak najsilniej wybijają nam jego wady. Tyle że w sferze randkowej słowo "wada" nabiera nowego odcienia znaczeniowego: jest nią to, co nie pasuje do naszego apriorycznego wzorca. Oczekujemy maksymalnej zgodności z wzorcem, co oznacza, że nawet pojedyncza wada może mieć siłę dyskwalifikującą. Przy tym wcale nie oznacza to, że ten wzorzec mamy świadomie zdefiniowany, ani że z marszu potrafilibyśmy opisać naszego idealnego kandydata "jaki powinien być". Mamy za to znakomicie rozwinięte wyczulenie na to co nam się nie podoba, czyli - jaki nie powinien być. I wedle tego leci taksacja - patrzymy, słuchamy i szukamy co można by odhaczyć na liście wad.

"Jaki staruch!"
"Przecież to szczyl!"
"Co on ma z włosami?"
"Ta twarz jakaś dziwna."
"Co za kurdupel!"
"Z masztem radiowym chodzić nie będę!"
"Co on się tak wierci?"
"Siedzi jak kołek!"
"Jak on obleśnie je."
"Jak on prostacko trzyma tę łyżeczkę!"
"Co za pedalski głos, przecież ludzie się będą na mnie gapić, jak sie z nim gdzieś pokażę."
"Co on na siebie włożył?!"
"Te buty to masakra."
"Ale przynudza. Zaraz ziewnę."
"Jakie suchary... Strasburger przy nim to król estrady!"
"Kurde, mógłby się odezwać, a nie tylko bąka półsłówkami."
"Czy on kiedyś przestanie gadać?"
"Co za zawód! Nie mógłby go zmienić?"
"Nie ma pracy? To będę pewnie musiał na  niego wydawać!"
"To jakiś szurnięty pracoholik. To kiedy będzie miał czas dla mnie?"
"Co on czyta?! Burak jakiś"
"Po cholerę on to czyta! Stuknięty jakiś"
"Czego on słucha?!"
"Co on jak głupi tak lata po tym świecie? Jeszcze będzie mnie gdzieś ciągnął."
"Boże, siedzi na dupie, zamiast się ruszyć i świata zobaczyć. Nigdzie go nie zaciągnę i dalej sam będę jeździł."

Oraz joker w tej talii. Kiedy nie mamy się do czego konkretnego przyczepić, zawsze możemy stwierdzić:

"On w ogóle to jakiś taki... sam nie wiem... Niby tak ogólnie to w porządku, ale... No nie zaiskrzyło!"

I już zręcznem ruchem skreślamy kandydata, co więcej z poczuciem ulgi i dobrze spełnionego obowiązku, gratulując sobie przenikliwości, która uchroniła nas od wplątania się w fatalną, nierokującą i z pewnością nieatrakcyjną dla nas znajomość.

Pytanie tylko, jakie zostaje zawieszone w powietrzu, którego nie widzimy odchodząc, brzmi: A kogo tak naprawdę szukamy?
Czy nie jest tak, że szukamy idealnego środka dla poprawy naszego życia? Nie żywego człowieka, lecz artefaktu - narzędzia które ma nam uczynić życie łatwiejszym i  przyjemniejszym. Nie czującej istoty z jej zaletami i wadami, do której musimy się jakoś dostosować, bo na tym polegają przecież relacje społeczne, lecz niewymagającej rzeczy, przedmiotu dopasowanego do naszych oczekiwań, który nie stawia nam żadnych wymagań i żądań, i dla którego nie musimy czynić żadnego wysiłku adaptacyjnego. Przedmiotu gotowego, wybranego z półki i włożonego do koszyka w supermarkecie. Jak dziecko, które chce konkretną lalkę i ze wzgardą odrzuca wszelkie inne tylko dlatego, że nie są umyśloną.

Widzimy tylko siebie.



10 komentarzy:

  1. no cóż, poznawanie drugiej osoby nie jest proste, czasami potrafimy skreślić kogoś, kto byłby dla nas idealny, gdybyśmy tylko dali mu szansę... czasami mam wrażenie, że niektórzy szukają dla samego szukania, bo nawet jak natrafią na kogoś ok, to nie chce im się starać, wpadają w randkomanię... ja zawsze miałem ten problem, że spotykając się z kimś, zastanawiałem się, czy gdzieś czeka ktoś bardziej odpowiedni - teraz już wiem, że takie myślenie prowadzi do niczego... walczyłem z tym długo i udało mi się chyba zmienić sposób myślenia i niech Bogu będą za to dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ, Sansiu, można przecież powiedzieć, że Twoja strategia była właśnie strzałem w dziesiątkę! Najwyraźniej podświadomie wiedziałeś, że gdzieś tam czeka na Ciebie Mr Right i dlatego przepuszczałeś mimo wszystkich randkujących. ;-P

      Usuń
  2. Gdyby można było pominąć wszystkie kroki poznawania, randkowania itp. to stalibyśmy się machiną - X spotkałby Y i to byłby już związek - a czy będzie dobrze czy źle, jakoś muszą żyć.

    Wydaje mi się, że te randkowanie jest jak najbardziej potrzebne. Problemem jest to, że od razu na pierwszej randce wyznaczamy sobie cel - związek - od razu chcemy znaleźć odpowiedź czy Y będzie dla nas odpowiedni, czy z nim da się stworzyć związek. Ale zanim jeszcze to, to nasze ślepe oczy - widzą tylko (markowe) ciuchy, ładną, przeciętną albo i niespecjalną twarz i wszystko co się świeci - reszta co jest pod tym jest na drugim planie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, randkowanie jest potrzebne - jako forma poznawania się dwóch ludzi, ale nieszczęściem jest kiedy staje się jedyną formą, a co więcej - staje się karykaturą tej formy. Karykaturą dlatego, że cały proces redukuje się do pierwszej randki, która staje się jedyną, a także dlatego, że ta randka staje się castingiem, egzaminem, o wyniku zero-jedynkowym. Zamiast procesu poznawania człowieka mamy epizod, krótki jak błysk flesza.

      Usuń
  3. A gdyby tak wyjść poza schemat? Zamiast szukać miłości, po prostu poznawać i przyjmować to, co los niesie- dobrego kumpla, przyjaciela, a może nawet partnera. Ale nie narzucać niczego z góry, ani nie przekreślać. Długo myślałem, że to idealne rozwiązanie, by zachować otwarty umysł. Poległem, ale może komuś innemu się uda? Mimo wszystko nadal wierzę, że to całkiem niegłupia metoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie tak, tylko problem polega, jak sądzę, na tym, że na przeszkodzie (u nas) stoi cały mechanizm poznawania. W relacjach hetero dominuje najpierw spotkanie w najróżniejszych okolicznościach na żywo, a potem stopniowo zacieśnianie więzi na kolejnych etapach: znajomi, koledzy, przyjaciele, kochankowie, para (oczywiście etykietki można inaczej dobrać, ale chyba ująłem istotę rzeczy).
      Kolega może zaprosić koleżankę z pracy na randkę, ale jeśli pominąć randki w ciemno, które są rzadkością, to randka zwykle pojawi się w niepierwszej fazie znajomości. A u nas jest od razu fazą pierwszą, bo czatowania itp. to ja za znajomość nie uważam, gdyż równie dobrze można rozmawiać z botem.
      Być może zostanę uznany za prehistorycznego ortodoksa, ale podtekst seksualny jest konstytutywną cechą randki. Hetero idą na randkę (w uproszczeniu) w celu seksualnym lub matrymonialnym (czyli m.in. też seksualnym). Nie wierzę, że ktoś (hetero) idzie na randkę, żeby sobie w ten sposób kumpla lub przyjaciela pozyskać.
      Stąd niestety mój daleko posunięty sceptycyzm co do szans na to, że randka może mieć tak szeroki wachlarz dróg ku którym poprowadzi: kumpelstwo, przyjaźń, partnerstwo. Idąc na randkę siłą rzeczy uwzględniamy płaszczyznę seksualną, która moim zdaniem nie powinna mieć miejsca w kumpelstwie i przyjaźni, bo będzie działała zaburzająco na te relacje. Skreślenie jako kochanka i nominowanie na kumpla jest w pewnym sensie ruchem wstecznym. Nastawiliśmy się na więcej, a teraz mamy przykroić na mniej. Pamięć o cechach, które zdyskwalifikowały kandydata może nam ciążyć na kumpelstwie i przyjaźni.

      Usuń
  4. Teoretycznie idea jest jak najbardziej słuszna, popieram ją w całej rozciągłości - otwieramy się na drugiego człowieka i na to, co ze spotkania z nim wyniknie (kumplowanie się, przyjaźń, związek). To bardzo rozsądne i dojrzałe podejście do sprawy. Obawiam się niestety, że oprócz tego, że wielu osobom na wynikłej ze spotkania przyjaźni może ciążyć pamięć o cechach, które skreśliły poznanego osobnika z listy kandydatów na faceta/partnera/męża/misia (jak zwał, tak zwał), może im ciążyć też pamięć o tym, że sami zostali kiedyś przez wyżej wymienionego osobnika skreśleni z jego listy, choć byli nastawieni na coś więcej. Poznawanie ludzi jest związane z emocjami, często silnymi. Niby w takiej sytuacji rozumiemy, bierzemy na klatę, ale czy czasem nie jest nam tak po ludzku przykro i czy jesteśmy w stanie nad tym uczuciem zapanować?

    OdpowiedzUsuń
  5. To co napisałeś w ostatnim zdaniu to klasyczny przykład działania emocji i rozumu. Emocje krzyczą, że "boli!", zaś rozumem próbujemy to załagodzić racjonalizując i tłumacząc sobie to w różny sposób. Sądzę, że zawsze jest przykro, tylko że niektórzy mają silniej rozbudowane mechanizmy obronne i tę przykrość są w stanie szybciej i skuteczniej rozładować, względnie (bo to nie to samo!) zdusić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jakimś anglojęzycznym blogu znalazłem kiedyś tekst, który tu chyba pasuje jak ulał, niestety: My head says: „Who cares?”. But then my heart whispers: „You do, stupid...”.

      Usuń