Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

sobota, 10 sierpnia 2013

207.Stawianie żółwika

Przeczytałem niedawno gdzieś w necie następującą uwagę:

Najczęściej pomagać chcą ci, którzy mają najmniej do ofiarowania, bo nie radzą sobie ze swoimi własnymi problemami.
Zastanowiła mnie poważnie i sądzę, że to bardzo celne i trafne spostrzeżenie. Rzeczywiście chęć pomocy innym może być formą kompensacji własnych deficytów. Może prowadzić do życia cudzym życiem (tj. wspieranych), kiedy nie mamy satysfakcji ze swojego. Wątpliwość mam tylko co do tego kategorycznego stwierdzenia, że mają "najmniej do zaoferowania" - wydaje mi się zbyt zawężające.

Myślenie nad powyższym spostrzeżeniem nieuchronnie zrodziło pytanie: "Czy to przypadkiem mnie nie dotyczy?" "Czy w jakiś sposób nie jest to powiązane z faktem, że mam pewną skłonność do pochylenia się nad gdzieś-jakoś bezradnymi?"
Z tym, że to pochylenie, jak zauważyłem, jest pobudowane na fundamencie: każdy musi radzić sobie sam, a jak ktoś leży "na żółwika", majtając w górze łapkami, to trzeba podejść, przewrócić go z powrotem we właściwą pozycję podwoziem do dołu i dalej poradzi sobie sam. A jak mimo naszej interwencji dalej siedzi bezradny to trzeba mu wskazać kierunek i zapewnić, że z pewnością sobie poradzi. Jeśli mimo to nie działa, to trudno - takiemu komuś pomóc nie umiem i idę dalej. 

Można powiedzieć, że mam jakieś poczucie granicy, chroniące mnie przed uwikłaniem się w sytuację, w której będę robił za Matkę Polkę, a właściwie za robotnicę w ulu poświęcającą się dla jakiegoś trutnia. Czuję to w pracy, czuję to także w życiu osobistym. Jakbym miał wyczulenio-uczulenie na sprytków, pragnących moim kosztem coś ugrać dla siebie. Ale także i świadomość własnych ograniczeń, różnego rodzaju. Czy jest to w jakiejś mierze pokora? Być może.

Z boku patrząc, mało uważny obserwator może mógłby wówczas odnieść takie wrażenie, że najpierw chciałem pomóc, a potem kiedy zobaczyłem że potrzebna jest ogrooomna praca, to się wycofałem. Cóż - jak ktoś jest mało uważny, to jego problem.

To jedna kwestia, ale jest i druga równie istotna - może ja faktycznie mam taki odruch pomocy, płynący z własnych deficytów? I stąd praca w tym zawodzie? Nie mam pewności, albo choćby poczucia pewności. W jakimś stopniu - być może w jakiejś części to prawda, ale raczej na zasadzie wątpliwości czy mogę to w 100% wykluczyć, więc uznaję za możliwe. Nie mam poczucia satysfakcji z tego, że komuś w pracy pomogłem, raczej od innych słyszę, że właśnie zrobiłem coś ważnego, istotnego, dobrego. Dla mnie to raczej część obowiązków - dostrzegam problem, podejmuję próbę jego rozwiązania i idę dalej, a nie sycę się satysfakcją, że JA komuś POMOGŁEM.

W relacjach prywatnych natomiast zauważyłem inne podejście. Owszem mam czasem pierwszą myśl na widok "żółwika" - "O-o, trzeba pomóc!" "Biedne "dziecko"!" "Jak słodki szczeniaczek!" Ale zaraz za nią idzie druga: "Czy i jak możesz mu pomóc?" I tu jest moment zwrotny: "Jeśli nie możesz, to się nie odzywaj, a nagabnięty - grzecznie odmów." Nie rób złudnych nadziei, nie obiecuj jeśli nie masz pewności że dotrzymasz/spelnisz. Nie jesteś Bogiem, masz ograniczone zasoby, zdolności, możliwości itp.

Myślę, że to zdrowe i uczciwe podejście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz