Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 18 lipca 2012

3.Spowiedź chłopięcia

Okres liceum był ciężki. Z jednej strony najlepsze jazdy tatusia, z drugiej trud radzenia sobie z nauką w topowej szkółce, z trzeciej próby połapania się co się dzieje z moim ciałem i psychiką, z czwartej..., z piątej... Cholera, dużo tego było. Za dużo. Cztery lata dławiącego stresu - tak można byłoby to podsumować. 

Kiedy dzisiaj patrzę na siebie w tamtym czasie jasno widzę, że powinienem mieć wtedy porządną psychoterapię. Niestety, moim rodzicom nawet przez myśl nie przeszło, że potrzebuję jakiegoś wsparcia i pomocy w moich problemach, przynajmniej tych widocznych. Widzieli zachowania ewidentnie nerwicowe i nie robili z tym absolutnie nic. No, nie, przepraszam, coś jednak robili - pogłębiali je. Tatuś zajęty swoją ukochaną działką i budową domu, którym podporządkował wszystko, z nami włącznie, oraz mamusia niezdolna do uświadomienia sobie, że dziecko (człowiek!) potrzebuje do życia czegoś więcej niż tylko nakarmienia (w akompaniamencie westchnień, że znowu musi robić ten obiad). I jednocześnie nieustanne podkreślanie: "Ty masz wszystko!", "Inni to mogą sobie pomarzyć o takich warunkach jakie MYŚMY ci stworzyli!".

Gówno, a nie wszystko. Nie miałem tego co najważniejsze: poczucia bezpieczeństwa i zrozumienia.

Miałem za to wdrukowany podstawowy obowiązek dziecka wobec rodziców: Musi się starać, żeby rodzice byli z niego zadowoleni. Być dzieckiem, które nie przyniesie wstydu przed ludźmi. Dziecko, które nie spełnia oczekiwań rodziców jest dzieckiem niedobrym i niewdzięcznym. Dzieckiem, które nie ma wyczucia. Dzieckiem które nie docenia ile rodzice dla niego robią. A przecież to wszystko, to tylko dla was!

Szkoła była topowa, ale na szczęście jeszcze nie bananowa. Lansiarstwo zaczęło się dopiero w naszym ostatnim roku nauki, przychodząc z nowym rocznikiem. Żeńska klasa ułatwiała funkcjonowanie. Problem pojawiał się na wuefie, który mieliśmy (chłopcy) łączony z inną klasą. Niesprawny pulpet chyba oddaje obraz mnie w tamtym okresie. Jako dziecko byłem szczuplutki, jadłem tyle ile potrzebowałem. Niestety moi rodzice mieli pierdolca na punkcie jedzenia i robili sceny pt. NIE JE! Ściągnęli ze Stanów jakiś preparat, jak twierdzą - witaminowy, ale to mi jakąś lipą zawiewa, po którym dostałem takiego kopa z żarciem które we mnie wpychali, że w końcu podstawówki byłem już tłustym prosiątkiem. To nie było dobre na wejście do ogólniaka.

Rozjazd między bolesną świadomością własnego wyglądu (facjata niestety też zupełnie nie awantażowna) a wrażliwością na urodę i co za tym idzie wyglądem chłopców którzy mi się podobali, działał szalenie deprymująco. W tamych czasach "pedał" kojarzył mi się jak najgorzej, brakowało pozytywnych wizerunków, które nie odstraszając pozwoliłyby łatwiej zaakceptować swoją odmienność. Dziś, dzięki internetowi małolaty mają łatwiej. Wtedy miałem poczucie, że ta moja odmienność to jeszcze jeden obszar bycia niedobrym dzieckiem, przysparzającym zawodu i rozczarowania rodzicom, którzy przecież tak się starają i robią wszystko dla mnie. A ja niewdzięczny, jeszcze się za chłopakami oglądam! Jezusmariachrystepanie, co ludzie powiedzą jak się dowiedzą!

W ogólniaku nie poznałem żadnego geja, prasy branżowej nie było, a ośrodki w rodzaju pigalaka czy szaletu budziły moją najgłębszą odrazę. Instynktownie czułem, że jest jakiś poziom poniżej którego nie chcę zejść, żeby nie stracić do siebie resztki szacunku. Może gdybym wtedy poznał jakiegoś sensownego "brata w orientacji" życie potoczyłoby się inaczej? Pewnie tak, ale nie ma sensu tego roztrząsać - poszło jak poszło. Zresztą nie jestem pewien, czy w takim nieustannym stresie w jakim byłem w ogólniaku, byłbym w ogóle w stanie nawiązać jakąś zdrową relację osobistą. Już to że miałem paru kolegów z klasy było pewnym wysiłkiem i zarazem osiągnieciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz