Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samotny wędrowiec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samotny wędrowiec. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 września 2012

53.Wyłącznik pragnień

Zimno. Na dworze, mimo słońca, wygwizducha. W domu na tyle rześko, że wyciągnąłem zimowe papucie i przez chwilę rozważałem rękawiczki. Cóż  począć - zmarźluch jestem.

Tu miałem ochotę napisać o moim nastroju, ale zmieniłem zdanie - M. by się zaraz znowu zaczęła martwić, więc po co? Mnie by ulżyło, ale nie chcę po takim koszcie.

Miałem nadzieję, że łatwiej mi przyjdzie pogodzić się ze swoją samotnością na całe życie. 20 lat temu wycofanie się poszło o wiele mniej boleśnie. Teraz jest trudniej. Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy sumy wszystkich przykrości, czy też...? No właśnie - sam nawet nie wiem czego. Dobra Bozia jednak schrzaniła ten projekt. O ileż prościej byłoby, gdybyśmy mieli w sobie taki prosty przełącznik, którym można by zrobić "pstryk!" i wyłączyć niezaspokojone pragnienia i nigdy już ich nie czuć. O ileż łatwiejsze byłoby życie...

poniedziałek, 17 września 2012

52.Poniedziałek na nowy tydzień

Mało snu.
Kiepski nastrój.
Na rozpoczęcie tygodnia zderzenie z klasą olewającą moją pracę i mnie. Nie miałem siły w trakcie lekcji zmienić scenariusza tak, żeby ich zagonić do pracy. Ten przedmiot jest w takich sytuacjach jak tankowiec - ociężały i słabosterowny. Matematyk czy chemik może rzucić jakieś zadania do rozwiązania. Polonista wskazać wiersz do interpretacji. A co ja mogę zrobić? Oni są tak  powolni i nieporadni w większych partiach tekstu, że potrzebują mnóstwo czasu by wykonać jakąś uchwytną (i ocenialną) pracę. Ja na lekcji tego czasu nie mam. A króciutkiego tekstu z którego mogliby coś wyciągnąć - na ogół nie mam; zresztą wtedy realizuję na lekcji poniżej połowy wymaganych treści - a co z resztą? 
Nie umiem uczyć dzisiejszej młodzieży i nie powinienem mieć wychowawstwa. W takich chwilach czuję się jak hochsztapler. Ale muszę z czegoś rachunki płacić i coś jeść, choć nie za bardzo wiadomo po co. A gdzie ja dziś znajdę pracę w innym zawodzie? I jakim? Moje wykształcenie jest zbyt wąsko specjalistyczne. Nie mam też żadnych znajomości, które by mi dawały choćby złudzenie jakiegoś ułatwienia. A przecież i tak powinienem się cieszyć, że w ogóle mam pracę, bo bardzo wielu belfrów w tym roku pracę potraciło i nie wiadomo czy jeszcze do zawodu wrócą.


niedziela, 16 września 2012

51.Pomaganie

Kiedy ktoś próbuje nawiązać z nami kontakt - oceniamy go i podejmujemy lub odrzucamy inicjatywę. Każdy z nas ma próg owej akceptacji ustawiony gdzie indziej i innym zestawem potrzeb uwarunkowany. Ktoś może nawiązywać kontakty z dużą rezerwą, ale mieć silną potrzebę pomagania innym, która obniża mu wspomniany próg w razie napotkania osoby, którą rozpozna jako wymagającą pomocy i wsparcia. Takie naturalne predyspozycje mogą być zarazem przydatne w pewnych zawodach, jak i wzmacniane wykonywaniem tych zawodów, ale mogą też utrudniać funkcjonowanie w życiu pozazawodowym.

Tkwi w tym jednak pewna pułapka: taki "urodzony samarytanin" podejmując inicjowany kontakt i zgodnie ze swym instynktem i wiedzą starający się pomóc drugiej osobie, napotyka reakcję tej osoby i kluczowe dla dalszego rozwoju wydarzeń jest to, jaka będzie ta reakcja. Z oferowanej pomocy można skorzystać lub nie. 

Przykładowo: mówimy że coś nas tutaj boli; rozmówca wyjaśnia nam, że obrzęk, zaczerwienienie, ból oznaczają stan zapalny i trzeba podjąć takie i takie środki lecznicze, bo w przeciwnym razie stan się pogorszy. Można to przyjąć do wiadomości i pójść do lekarza, albo uznać, że to tylko takie tam strachy na lachy i lepiej poczekać aż może samo przejdzie, albo wziąć apap i może minie, albo stwierdzić że po prostu tak się zdarza, zaakceptować, że tak już mamy że nas boli, przestać o tym myśleć, zająć się czymś innym i powtarzać sobie, że aktualnie jest już dobrze, zapanował spokój i nie wolno go zakłócić. 
A rozmówcę ostrzegającego nas przed zgubnymi następstwami takiego myślenia i wskazującego, że nie jest dobrze, bo zapalenie nie minie samo lecz zatruje cały organizm, potraktować wrogo jako namolnego intruza nie chcącego przyjąć do wiadomości, że zmusza nas do działania wbrew naszej woli.

Lekarze to szczęśliwcy, gdyż wiedzą już, że nie da się wyleczyć pacjenta na siłę. Jeśli pacjent nie przyjmuje wskazań i sugestii lekarza, wypiera fakt choroby, wyrzuca leki, odmawia terapii - lekarz jest bezradny. Pojawia się pytanie co wtedy powinien zrobić? Jeśli kardiolog ma pacjenta ciężko chorego np. na nerwicę, który nie chce słyszeć o wizycie u psychiatry, bo uznał, że "choroba serca" brzmi lepiej, to co ma zrobić? Udawać? Brać udział w komedii której żąda pacjent? Leczyć go na urojoną chorobę serca i jakieś leki dawać? Tym samym podtrzymywać samooszukiwanie się pacjenta? Czy może odmówić, licząc na to, że to wstrząśnie pacjentem i ten jednak da sobie spokój z wypieraniem rzeczywistości?
Albo bardziej ostry przykład. Pacjent ma raka przewodu pokarmowego, ale twierdzi, że to tylko od przejedzenia ma niestrawności, albo od tej chemii co ją do jedzenia dają  i żeby doktor mu zapisał jakiś środek przeciwbólowy, żeby on sobie mógł wziąć, jak go zamdli. A wszelkie sugestie, że cierpi na o wiele poważniejszą chorobę kategorycznie odrzuca i domaga się żeby go nie zmuszać do działania wbrew sobie i robienia czegoś, czego nie czuje.

Lekarz wie, że jeśli nie nakłoni pacjenta do porzucenia samookłamywania się to nic nie zdziała. Kiedyś musi jednak przyznać się sam przed sobą, że nie da rady tego uczynić - musi poddać się i zająć innymi ludźmi nie tkwiącymi w obłędnym autodestrukcyjnym uporze, ludźmi którzy są owarci na pomoc i którym dzięki temu może pomóc. Pacjent nie chce przyjąć do wiadomości swej choroby - jego wola. Nie chce się leczyć - jego wola. Ale nie może żądać od lekarza, żeby ten - wiedząc o gangrenie pacjenta -  uczestniczył w mających mu pomóc seansach wpatrywania się w księżyc.

Jeśli ktoś nie chce prawdy i nie chce pomocy, to ma do tego prawo - jest wolnym człowiekiem. Ale z tego samego powodu nie ma prawa oczekiwać od innych, żeby brali udział w tworzonej przez niego i dla jego wygody fikcji, zakłamującej rzeczywistość.

Niestety, nauczycielom tak trudno pogodzić się z tym, że komuś nie mogą pomóc, nie mogą go przekonać, nauczyć itp. tak trudno im pozwolić komuś by wybrał złą i szkodliwą drogę. Może ma to coś wspólnego z tym, że funkcjonują w świecie nauki a zderzają się ze światem irracjonalnych emocji? A może to lokalna odmiana kompleksu Boga? Tak czy owak - jest nam w tej przestrzeni trudno. 

Warto zapamiętać:

"Nie można zmieniać drugiego człowieka wbrew jego woli."
L.K.

piątek, 14 września 2012

50.Jedyny zdatny


Wczoraj maraton: lekcje, rada, zebranie z rodzicami - od 8.30 do 20.15 ciurkiem w pracy. Potem spacer z M., żeby nie wracała sama z roboty do domu (walking in  the rain).

Większość zebrania zeszła na dyskusji rodziców na temat finansowy - ile i jak płacić na potrzeby szkoły i klasy. Wiem jak to jest, kiedy się w domu nie przelewa (byłem nauczycielem stażystą   ), ale skłonność niektórych ludzi do napastliwego handryczenia się o jakieś marne (dosłownie) kilka złotych budzi we mnie niesmak.

Męczy mnie obcowanie z ludzką głupotą. Zwłaszcza w tym zawodzie nie można dać tego po sobie poznać w kontakcie z klientami. A przecież czasem brak już słów na eufemizmy i aż się prosi nazwać problem po imieniu.

Miałem chwilę nadziei i radości. Trwała kilka sekund - do momentu powrotu rozsądku, który oznajmił że nic z tego nie będzie. Otóż zażądano zmiany nauczyciela (w nauczaniu indywidualnym), czyli mła. I dyrekcja w swojej bezgranicznej podłości, bezwzględności, okrucieństwie, sadyzmie itp. odmówiła. Dalej więc będę się męczył. Koszmar. No bo przecież jak indywidualne to tylko ja mogę, gdyż drugi belfer się do tego nie nadaje. Biedactwo! Też bym chciał się tak ustawić...  



wtorek, 11 września 2012

48.Instrumenty

Wymiana z M. smutnych refleksji na temat naszych doświadczeń z ludźmi traktującymi innych przedmiotowo. Tworzących relację, w której wyznaczają drugiej osobie miejsce i rolę jaka jest im wygodna, bez oglądania się na pragnienia i emocje tej osoby. Ta osoba ma być do dyspozycji, kiedy zajdzie potrzeba: wysmarkać się, oderwać od codzienności, poradzić się, rozweselić się, posnuć fantazje dla ubarwienia codzienności. A kiedy potrzeba zaspokojona, takiego człowieka jak narzędzie odkłada się na jego miejsce, gdzie ma czekać do następnego razu. Kontakt zostaje ograniczony do podtrzymywania znajomości, a nie do  rzeczywistej wymiany myśli. 

Kiedy ta osoba komunikuje swoje potrzeby, pragnienia czy emocje, spotyka się to z niedowierzaniem i dezaprobatą - to zakłócenie zaplanowanej relacji, zachowanie nieoczekiwane i niepożądane. Cóż za pomysł, żeby instrument gadał, bądź domagał się! Jego funkcją jest być użytecznym i w tych granicach może liczyć na dobre traktowanie. Nieroztropnie wszak jest nie dbać o narzędzie, które przecież jeszcze może się przydać, prawda? Charakterystyczne jest także stanowcze wypieranie przez takich ludzi faktu przedmiotowego traktowania: bądź z góry deklarują że oni nie traktują innych instrumentalnie, bądź odrzucają takie zarzuty jako bezpodstawne, płynące ze złego zrozumienia ich intencji, z nadinterpretacji itp. ale z reguły ze wspólną cechą: zrzucaniem z siebie odpowiedzialności i próbą budowania poczucia winy u tego, kto im coś takiego zarzuca.

Kiedy relacja dochodzi do punktu krytycznego w postaci oporu czy buntu strony traktowanej przedmiotowo, zwykle zadziwiająco łatwo z takiej relacji rezygnują, godząc się na jej przerwanie, a nie podejmując próby jej uzdrowienia. Skojarzenie z rozglądaniem się za nowym narzędziem, kiedy dotychczasowe odmówiło posłuszeństwa nasuwa się nieodparcie. Niczym slogan fabryki: "Nie naprawiaj! Kup nowe!"

poniedziałek, 10 września 2012

47.By the book

Pierwszaki, jak to się mówi potocznie, idą nową podstawą programową. Inne wymagania, inny układ treści. Zmiana DUŻA. Trzeba się najpierw obwąchać z tą nowością i nie ma co w pierwszym roku bawić się w żadne eksperymenty czy autorskie modyfikacje. Na to przyjdzie czas w następnych latach, jak się rozeznam w tym wszystkim.

Z wydawnictwa dostałem plan wynikowy, w którym mam pięknie rozpisane co kiedy uczeń powinien opanować i umieć. W pierwszym przelocie będę działał by the book - zobaczymy jak to będzie wychodziło z tym materiałem, który dostajemy (mam na myśli  materiał dwunożny). W następnych latach, tak jak do tej pory robiłem, będę go sobie modyfikował wedle potrzeb.

Mam w jednej kolumnie wypisane wymagania podstawowe a w drugiej wymagania ponadpodstawowe. Na te drugie nie zwracam uwagi - przymierzyłem się do nich pod kątem tej czy innej lekcji i szybko się zorientowałem, że to dla naszej szkółki nieosiągalne. Dzieciaki, które do nas przychodzą nie doskoczą do takich wymagań na historii. Może w najlepszej klasie uda się przy niektórych tematach wcisnąć to i owo, ale to będzie raczej okazjonalna degustacja niż stały składnik diety.

Dziś pierwsza merytoryczna lekcja i brzdęk! Nie zrealizowałem wszystkich wymagań podstawowych. Mogę sobie znaleźć różne wytłumaczenia, niektóre nawet prawdziwe (nieułożona i nienawykła do pracy klasa, uczniowie nie mają ani nawyku, ani umiejętności notowania - muszę dyktować), ale faktem jest że to poważny sygnał ostrzegawczy. Na kursie doskonalącym na temat nowej podstawy programowej już się zorientowałem, że wbrew pozorom treści za wiele nie ubyło i może być trudno. Ale teraz widzę, że może być i gorzej. Trzeba się będzie nieźle nagimnastykować, żeby z wszystkim się wyrobić.
Pytanie tylko: jak? 

sobota, 8 września 2012

46.Temu co za morzem i wszystkim innym

Piosenka Haliny Mlynkovej "Kobieta z moich snów". Jeśli odciąć z niej warstwę płci tekst staje się uniwersalny. Powinien go przeczytać, zapamiętać i przyjąć za swą marszówkę w drodze przez życie uczuciowe każdy człowiek, nieważne czy kobieta czy mężczyzna.
Tak niewielu ludzi ma odwagę otworzyć się, wyrazić swe prawdziwe uczucia i pragnienia. Tak niewielu ma siłę by pozbyć się oblepiającego ich lęku przed otoczeniem. Tak niewielu ma siłę by żyć prawdziwie, a nie w wirtualnej fikcji. Tak niewielu ma siłę by żyć w zgodzie ze swoim prawdziwym, a nie sztucznym i zakłamanym "ja".

Dziękuję Ci moja nieoceniona M. za zwrócenie uwagi na ten tekst. ♥


Kobieta z moich snów

Śniłam czyjś sen i przespałam wiosnę
Zbudziłam się i mam nowy plan
Teraz przede mną jest lato gorące
A za mną klatka ze ścian

Chcę damą być i chcę być natchnieniem
Divą kobiecych kaprysów i wad
Dla jednych muzą, a dla innych snem
Chcę stworzyć na nowo swój świat

Już dziś chcę nie bać się słów
Od dziś chcę sobą się czuć
Już dziś chcę mieć czego pragnę
Chcę kobietą być
Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę znów żyć, chcę być kobietą z moich snów...

Już nie chcę grać, udawać spełnienia
Oddałam siebie, naprawiam swój błąd
Chcę być kobietą, uwodzić spojrzeniem
Nie chcę być planem i grą

Chcę mieć znów czas na swoje słabości
Chcę decydować z kim tańczę i śpię
Nie chcę już słyszeć, że nie wolno mi
Być taką kobietą jak chcę

Już dziś chcę nie bać się słów
Od dziś chcę sobą się czuć
Już dziś chcę mieć czego pragnę
Chcę kobietą być
Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę kobietą być

Chcę znów pokochać do dna
Chcę znów pożądać i brać
Chcę czuć, że wszystko przede mną
Chcę znów żyć, chcę być kobietą z moich snów...
Chcę być kobietą z moich snów... już dziś!

piątek, 7 września 2012

45.Coś mi chodzi po głowie

Ostatni ze szkoły wyszedłem. Jakoś zeszło mi nad dokumentacją. Nachodziłem się, nasiedziałem się, a niewiele zrobiłem. Lubię mieć przygotowane materiały, narzędzia i wykonać sprawnie robotę. A w szkole tak się nie da. Zawsze się okazuje że czegoś brakuje, bo nie było, już wyszło, nie zrobiło itp.

Znowu godzina wychowawcza i demony przeszłości odżyły, a właściwie to obudziły się, bo nigdy nie umarły. Nie umiem ich zająć. Nie umiem zagospodarować ich energii na godzinie wychowawczej. Na przedmiocie mam konkret i czuję się pewnie, więc jest OK. Na wychowawczej - małpi gaj. Gdyby byli bandą chamów i prostaków, nie zdzierżyłbym i ich pacyfikował, choćby terrorem. Ale sęk w  tym, że to w gruncie rzeczy sympatyczne stworzenia i lubię tych gałganów. A te cholery to bezbłędnie wyczuwają i włażą mi na głowę.

środa, 5 września 2012

43.UPP

Dziś sobie uświadomiłem na czym polega mój problem. No dobra... Jeden z moich problemów. Jestem "ujmującą pierdołą-pocieszycielem, który jest dla wielu ważny, ale którego nikt nie traktuje poważnie" i dlatego jest sam. Za bardzo pasuje, żeby było chybione. Jak to zmienić? Nie wiem czy w ogóle to jest możliwe, bo to przecież płynie ze środka a nie jest tylko zewnętrzną, wypracowaną formą.

Zajebiście. :-(

wtorek, 4 września 2012

42.Come back

Dziwna atmosfera w pracy. Poczucie zmęczenia i frustracji, a nie czuć zupełnie że zaczyna się coś nowego - czoło fali "reforma programowa Hallowej" dotarło do ogólniaków. Nigdy wcześniej nie miałem poczucia takiego marazmu i braku dynamiki. M. trafnie to określiła jako zupełny brak poczucia świeżości w gronie. Fatalnie to rokuje rozpoczętemu rokowi pracy. Dyrekcja jest na to zupełnie ślepa. Jestem przekonany, ze nawet gdybym jej to próbował wyjaśnić i pokazać, to i tak nie wiedziałaby o co mi chodzi i uznałaby, że mam coś nie halo z głową.

Plan się pojawił - na resztę tygodnia, ale za to od razu z informacją, że po weekendzie będzie nowy. Mam nadzieję że się zmieni, bo mój obecny jest taki ekhem, ekhem... umiarkowanie satysfakcjonujący. Dymu nie robię bo dziewczyny miały naprawdę niezły pasztet i robiły co mogły. Z drugiej strony, wieloletnie doświadczenie mówi mi, że jak plan się zmienia to zwykle na gorsze.

Pan Przytulas się odzywa. Niestety jak zwykle w swej ulubionej i jedynej formie komunikacji - smsowej. Obawiam się, że mogę żałować wznowienia znajomości - nie sądzę, żeby się znacząco zmienił, a pamiętam jak było. Z drugiej strony... trudno mi było tak zupełnie zerwać i spalić mosty, bo miłe chwile też były. Nie ułatwia świadomość, że to w gruncie rzeczy ślepa uliczka i niczego satysfakcjonująco zmieniającego moje życie z tego nie będzie, bo za dużo przeszkód. Obawiam się, że znowu wyjdę z tego wypompowany i poobijany. I będzie tylko, patrząca na mnie z politowaniem nad mą głupotą i naiwnością, Samotność. Przecież jak dawno już zaznaczył Pan Przytulas - jesteśmy (tylko) znajomymi.

poniedziałek, 3 września 2012

41.Do biegu w workach... gotowi...Start!

No i mamy nowy rok szkolny. Nastroje grona kiepskie. Oddaje je nieźle propozycja motta dla nadchodzącego roku ukuta przez jednego z kolegów, którą dzielił się z zaufanymi: "Kurwa mać, ja pierdolę!" (powinienem dodać że na co dzień stroniącego od takiego słownictwa), przewijało się też tradycyjne u nas "Aby do świąt!".

Organizację podstawowych kwestii można określić jako bałaganiarską. Nie ma planu (!), dostaliśmy tylko plan na wtorek, bez żadnej sugestii choćby, że jutro dostaniemy plan na resztę tygodnia.

Dobrze byłoby gdyby wychowawca idąc na spotkanie z klasą mógł udzielić jej pełnej i pewnej informacji na temat tego jak się zmieniła jej obsada nauczycielska. Moje pytanie wprawiło w prawdziwe zmieszanie wice, wyraźnie zaskoczonego że można takich informacji potrzebować. Więc informacji nie uzyskałem, mogłem dzieciakom przekazać tylko to co sam zasłyszałem i zweryfikowałem. Ale do profesjonalizmu temu wszystkiemu przecież daleko.

M. gulgocze z irytacji, bo ma odsłuch ze szkoły swojej pociechy i tam nie wiedzieć czemu organizacja jest jakoś...ekhem, ekhem... dużo bardziej zorganizowana. A mowa przecież o podstawowych, rutynowych sprawach!

Klasa radosna. Obawiam się, że te moje cholery będą wymagały kolosalnej energii, żeby nad nimi zapanować i choć z grubsza okiełznać w tym roku szkolnym. Czują się juz zadomowieni, pewni siebie, do matury daleko, więc hulaj dusza, piekła nie ma! A że klasę mi dopchano do 32 sztuk, to i roboty więcej. M. ma podobne wrażenia co do swoich ananasów.

Dialog I

Uczeń:  -Jak panu minęły wakacje?
Ja:  -Wprost wybornie.
Uczeń:  -Och, zaiste?

Dialog II

Ja: -Mamy kilku nowych kolegów. Oto...
Uczeń:  -A nie było dziewczyn? Dlaczego nie mogły do nas przyjść dziewczyny?
Ja:  -Bo ty tu jesteś. Jak się dowiedziały, to żadnej nie dało się namówić.


sobota, 1 września 2012

40.Krzyżówka

Odezwał się Pan Przytulas. Pięć miesięcy od ostatniej próby kontaktu i osiem - od ostatniej rozmowy. Wahałem się czy odpisać - bo po co? Kilka zdawkowych sms-ów. Naleganie bym wyjawił czy mam do niego żal. Napisałem szczerze. Zamilkł. Nie zaskoczyło mnie to -  każdy z nas czego innego oczekiwał i był zarazem sobą, więc trudno tu mówić o żalu do kogoś. Może do losu, że tak wyszło. Smutno. 

Przypomniał mi, że jakoś tak mam, iż pokiereszowani przez los, gdzieś poranieni, jakoś skrzywdzeni lgną do mnie, otwierają się, instynktownie wyczuwają, że ich nie skrzywdzę, że mogą mi zaufać, że ich wesprę, dogłaskam, doradzę, pomogę. Łatwo pojawia mi się tu odruch względnie poczucie, że trzeba pomóc. Ładuję w to mnóstwo energii, wiele emocji, a na koniec i tak zostaję sam, z niczym, poza smutkiem. Jak wychowawca, który przez parę lat opiekuje się klasą, troszczy się, angażuje emocjonalnie w działanie swoich podopiecznych, a na koniec patrzy jak rześcy i radośni oddalają się. A on zostaje w pustej sali, zużyty, rozładowany z energii którą dał im, samotny. Po pewnym czasie w jego sali znów pojawią się nowi podopieczni, którymi trzeba będzie się zająć: wesprzeć, dogłaskać, doradzić, pomóc. I znów da capo...
W życiu zawodowym za to płacą i można sobie powiedzieć że to przecież praca taka, ale w życiu prywatnym nie dzieje się bezkarnie. To rozpięcie między energią wkładaną a tym z czym się zostaje - boli.
Krzyżówka misia-przytulanki z telefonem zaufania, pod tabliczką z napisem: "Użyj w razie potrzeby". Jedno i drugie odkłada się na bok, kiedy mija nam potrzeba użycia. Niech leżą, może kiedyś się przydadzą...

piątek, 31 sierpnia 2012

39.Bryndza

Koniec rekrutacji. Jakiś niesmak. Żadego poczucia dobrze wykonanej roboty, żadnej choćby mikrosatysfakcji. Dyrekcja nawet się nie pofatygowała żeby nam podziękować za trzy tygodnie urlopu oddane na pracę. Wice stał i tylko patrzył w milczeniu jak się pakujemy i nic nie powiedział, żadnego słowa uznania dla naszej pracy. 

Zapowiada się duża bryndza finansowa w nadchodzącym roku. Miasto zredukowało nam dodatki motywacyjne, ale władze lokalne postanowiły być jeszcze gorliwsze i jako jedyne zażądały od dyrektorów (ustnie!) aby zgodzili się i zadeklarowali kwoty przeszło dwukrotnie niższe od już zredukowanych przez miasto. Mnie krótko przed wakacjami dyrekcja  za zaslugi  podkręciła dodatek, więc propozycja lokalsów oznacza dla mnie (na rękę) prawie 500 złotych w plecy. Gdy dodać do tego brak godzin ponadwymiarowych robi się nieprzyjemnie. O korkach nie ma mowy. A wszystko wokół nieustannie drożeje. 
M. zresztą jest w jeszcze gorszej sytuacji bo u niej podobna kasa idzie na dwie osoby. Nie wie czy jej starczy na zabiegi i jedzenie. Ale ludzie i tak wiedzą, że po podwyżkach kosimy kasę że hej!

Nastrój mam kiepski. Myśl, że po niedzieli stanę przed uczniami i mam ich motywować, prowadzić, kształtować, wychowywać, edukować, wydaje się ponurym żartem.
Rekrutacja jakoś trzymała mnie w kupie (zadaniowość). Teraz coś mi odpuściło. Jest mi smutno, samotność nie jest fajna. Przykre jest poczucie, że nikt cię nie chce. Że nie masz się do kogokolwiek choćby przytulić.

środa, 29 sierpnia 2012

38.Upiory

To straszne co nieopanowany lęk może zrobić z człowiekiem. Tolkienowskie Pierścienie Władzy interpretujemy zwykle w kontekście zaspokojenia żądzy: władzy, dominacji, siły, kontroli, ale zapominamy przy tym, że był i drugi motyw. Zwłaszcza u ludzi ("śmierci podległych") silny - lęk. Lęk przed zestarzeniem, słabością, zdominowaniem, bezradnością, zranieniem. Upiory Pierścienia (Nazgûle) to ofiary nie tylko swojej żądzy władzy, ale i swoich lęków. To dramatyczne ukazanie ludzi, którzy ulegli swoim lękom. Ofiary tym bardziej przewrotne, że najpewniej nie zdające sobie sprawy z tego, że popchnął ich do tego wyboru lęk, a nie wzniosłe pragnienia władzy, siły, może działania dla dobra ludzkości. Człowiek, który pozwolił żeby zawładnęły nim lęki staje się Upiorem, człowiekiem nie żyjącym pełnią życia, zawieszonym między życiem a śmiercią, gdyż przez te trawiące go lęki po kawałeczku umiera każdego dnia. 

wtorek, 28 sierpnia 2012

37.Marazm przed linią startu

Siedzę na rekrutacji, a właściwie krążę, jak wilk w klatce. Ruch minimalny, co nas dziwi. W poprzednich latach był duży ruch - wiele osób wycofywało papiery, bardzo wiele składało podania o przyjęcie i listy "pływały" aż do pierwszych dni września. Tymczasem teraz papiery wycofało zaledwie kilka osób, a podań jest co kot napłakał. Do jednej klasy jest dość dużo, ale do paru innych nie ma ani jednego. Oznacza to, że listy mamy na ten moment ułożone na styk. A przecież rekrutacja trwa do piątku, nie mówiąc o tym, że niektórzy mogą się wynieść od nas jeszcze na początku września. Nie mamy sensownego wyjaśnienia mechanizmu takiej odmienności tegrocznej rekrutacji w stosunku do wcześniejszych.

Trwają poprawki, ale dzięki dobrej cioci z Alei Szucha, uczniowie mogą z jedną jedynką być warunkowo promowani, jeśli przedmiot jest kontynuowany w klasie wyższej. Powoduje to, że mimo oblania poprawki uczeń może spokojnie przejść do następnej klasy. Teoretycznie zależy to od decyzji rady pedagogicznej, ale można się spodziewać, że padną stare znajome argumenty, że ubytek ucznia to mniej godzin dla nauczycieli. A na taki moralny szantaż, że w istocie głosujemy nie warunkową promocję Jasia Kowalskiego, tylko ratujemy etat koleżanki Malinowskiej, która ma małe dziecko i kredyt do spłacenia, wielu nie jest odpornych. A Jaś Kowalski i idący za nim Staś Wiśniewski odczytują to jako naukę, że nie warto się zbyt pilnie uczyć, skoro raz w danej szkole można zdać mimo jedynki.

A ja po pracy nie mogę sobie miejsca znaleźć. Opycham się. Zacząłem już produkować papierzyska na nadchodzący rok szkolny.


niedziela, 26 sierpnia 2012

36.Dobry zwyczaj - nie pożyczaj

Przeczytałem właśnie artykuł "Przyduszeni kredytem" i jakoś poczułem się nieprzyjemnie. Niby nic nowego, a jednak czemuś zastanowiło mnie to. Zadziwia mnie bezmyślność ludzi biorących kredyty ponad swoje możliwości płatnicze. Zadziwia mnie mentalność ludzi żyjących na kredyt. Rozumiem: katastrofa życiowa, gardłowa sprawa - trzeba kredyt brać. Ale kredyt jako sposób na życie? 

Kiedy zainteresowałem się parę lat temu strzelaniem pneumatycznym i zachciało mi się spróbować popukać, to oczywiście pojawiła się kwestia kasy. Pensja była wtedy golutka, więc chudziutka i na porządniejszą wiatrówkę wyskrobać było trudno (a na "chinkę" szkoda było zdrowia i pieniędzy). Przyszedł na myśl kredyt, więc zajrzałem na stronę banku - jednego, drugiego. Popatrzyłem ile wynosi oprocentowanie, ile bym musiał płacić, ile by mi zostało na życie i szybko machnąłem ręką na kredyt. Mimo że chodziło o niedużą przecież kwotę 2-2,5 tysiąca, zrezygnowałem na starcie. Wolałem poczekać, posprzedawać część zbiorów i kupić za własne, a nie pożyczone. Miałem ochotę spróbować jeszcze innego systemu (PCP), ale po spokojnej analizie kosztów zrezygnowałem w ogóle. Czy fajnie byłoby postrzelać z innej "plujki"? Fajnie. Czy warto było zadłużać się na to? Nie warto.

Teraz, jak moi kochani czytelnicy wiedzą, robię sobie remont mały i przemeblowanie. Chciałbym uporządkować wreszcie księgozbiór, co wymaga nabycia nowych regałów. Na razie stać mnie było na półtora. Fajnie byłoby kupić tyle ile potrzeba i mieć jednolite, schludne umeblowanie, a nie zbieraninę, ale to by wymagało wzięcia kredytu na kilka tysięcy złociszy. Pokusa jest. Gdzie? W śmietniku. Nie wezmę kredytu, poczekam do wiosny, może lata i stopniowo dokupię kolejne regały. Przez ten czas będę patrzył na zbieraninę - trudno, przeżyję to bez problemu. Owszem, ryzykuję, że meble zostaną wycofane z produkcji i nie dokupię ich już - trudno, qui ne risque rien, n'a rien. Ale nie ograniczę sobie swobody kredytem.
No i last but not least - jestem zbyt biedny na kredyt. Stopa procentowa jest tak duża, że z powodzeniem opłaca moją niecierpliwość.

sobota, 25 sierpnia 2012

35.Czemuż, ach czemuż?

Wszystkim, którzy pytają "dlaczego taki fajny facet nikogo nie ma" pragnę zadedykować niniejszą piosenkę, w znakomitym wykonaniu Wiesława Gołasa z Kabaretu Starszych Panów. Myślę, że można by ją uznać za odpowiedź na nurtujące pytaczy pytanie. ;-)



Aha, żadnych zakwasów nie mam i nic mnie po wczorajszym szlifowaniu nie boli. No, może poza moim perfekcjonizmem, który trzeba było siłą zdusić, żeby się nie czepiał o jakieś drobne usterki w szpachlowaniu. Uznałem, że jak będę starał się wszystkie drobne skazy wyprawy usuwać, to do Bożego Narodzenia tej ściany nie skończę. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać.

piątek, 24 sierpnia 2012

34.Huśtawka korespondencyjna

Krzątanina przez cały dzień, uwieńczona wyszlifowaniem ściany. O rany... ileż pyłu, a właściwie miałkiej mączki akrylowej, która w połączeniu z wodą tworzy paskudną lepką maź, trudną do wytarcia i doczyszczenia z każdej powierzchni mniej gładkiej od lustra. Trzeba więc było wszystko czyścić na sucho. Dwa worki odkurzacza na to poszły. Za to pomysł foliowej kurtyny separującej szlifowaną ścianę od reszty pokoju sprawdził się bardzo dobrze - pył nie wyszedł na pokój. 
Inna sprawa, że część "brudna" była trochę przymała - oddzieliłem jako strefę pracy pas wzdłuż ściany szerokości zaledwie ~70 cm, co przy wyjątkowo cienkiej i elektryzującej się folii i dokładnym jej przylepieniu do ściany i sufitu dało efekt nieoczekiwany i niepożądany. Mianowicie kubatura części "brudnej" była tak mała, że jakiekolwiek moje przemieszczenie się powodowało ruch powietrza i falowanie tej foliowej kurtyny, która w dodatku przylepiała się do mnie - to było wściekle irytujące.
Ale pomysł był dobry i zasadniczą funkcję spełnił, a o to chodziło. 
Jeszcze małe poprawki szpachlą, wyszlifowanie ich, położenie gruntu i mazu-mazu farbą. Jak sobie pomyślę, że czeka mnie coś takiego z resztą ścian, to mam ochotę rzucić się na szpachelkę. Ręce mi mdlały od tego szlifowania i mam tylko nadzieję, że jutro nie dostanę zakwasów.

* * *
Przypomniał mi się pewien znajomy (mój i M.) i jego specyficzny sposób korespondencji/komunikacji. Piszę do niego maila, odpowiedź dostaję po tygodniu, po dekadzie albo wcale. Trwa wymiana maili, pytam o coś, nawiązując do tego co pisze - odpowiedzi brak. Rozumiem, że jakaś drażliwa, delikatna, osobista sprawa itp., ale zupełnie banalne kwestie? Typu: pisze że pojechał gdzieś skuterem. Nie wiedziałem, że ma skuter więc gratuluję nabytku, pytam jak mu się jeździ, jaki to typ skuterka - na miłość Boską, to nie są tajemnice państwowe ani informacje intymne. Nie pytam nastolatka, któremu buzujące hormony klepki przestawiają, tylko dorosłego faceta koło pięćdziesiątki! A w odpowiedzi co? Zgadliście, drodzy czytelnicy! Głucha cisza.
Przysyła zdjęcie remontowanego domu, więc chwalę, gratuluję, pytam np. co ma jeszcze do zrobienia. W odpowiedzi - głucha cisza. A jak go przypadkiem spotkam na mieście, to się na mnie nieledwie rzuca, wita misiem, rozmawia ożywiony itp.

Tacy ludzie mnie zadziwiają. Nie wiem czy ja coś robię nie tak, czy może oni już tak mają coś nie teges? Nie wiem jak z takimi pisać, rozmawiać itp. Kontaktowanie się z takimi ludźmi jest trudne bo takim swoim zachowaniem okropnie huśtają człowiekiem. Wysyłają sprzeczne sygnały: kontakt, odpowiedź, brak kontaktu. I zostajesz czlowieku na lodzie, przed pustą skrzynką pocztową, nie wiedząc czy to twoja wina, gafę strzeliłeś? uraziłeś bezwiednie? niedelikatny byłeś? Czy może on ma cię w dupie i jesteś mu potrzebny tylko jako widownia? Cholera wie co sobie myśleć. I zostajesz w takim zdumionym zawieszeniu.

czwartek, 23 sierpnia 2012

33.A my nie chcemy...

Właśnie sobie słucham (po raz kolejny zresztą) wstrząsającej piosenki Gintrowskiego/Kaczmarskiego "A my nie chcemy uciekać stąd".
Ciekawa sprawa - piosenka powstała pod wpływem impulsu, którym była informacja o pożarze w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie w 1980 roku, a mimo to szybko nabrała o wiele szerszego podtekstu. Wciąż pamiętam jak ją słyszałem w późnych latach osiemdziesiątych. Dla mnie wtedy była zupełnie oczywistą metaforą.
Lata osiemdziesiąte po stanie wojennym to okres przygnębiającego marazmu, szarzyzny, beznadziei i połębiającego się kryzysu coraz bardziej załamującej się gospodarki peerelowskiej. Mimo cenzury wiadomo było, że mnóstwo ludzi emigruje. Wyjeżdżali ludzie młodzi, wykształceni, rzutcy. Skala tych wyjazdów była ogromna, szła w setki tysięcy. To był  w istocie dramat naszego społeczeństwa, bo nie wyjeżdżali prości robole, ale ludzie wykształceni, odważni, operatywni; to był upust krwi nie ciemnej masy, ale liderów, elit. Sądze, że tego ubytku nigdy nam sie nie udało nadrobić. Tych ludzi zabrakło w 1989 roku, kiedy budowano III RP, która zapewne wyglądałaby inaczej, gdyby oni pozostali w kraju. Czy lepiej?  Być może.

Dla mnie we wspomnianej piosence ów dom wariatów to był oczywiście PRL, czyli skrajnie absurdalnie skonstruowana rzeczywistość. Zaś słowa "A my nie chcemy uciekać stąd!" były manifestem tych, którzy zdecydowali się zostać, nie wyjeżdżać. Aczkolwiek byłem jak najdalszy od potępiania, czy negatywnego oceniania emigrujących. Żałowałem, że nie mam rodziny za granicą, marzyłem jakby to było cudownie, gdybym mógł wtedy wyjechać, z dala od ojca. Mój Boże... jakże inaczej potoczyłoby się moje życie, gdybym wtedy, w wieku kilkunastu lat odseparował się od "domu rodzinnego". Czy lepiej? Zapewne. Mogłoby i tak być, że dziś nie byłoby mnie - wszak nikt z nas nie zgadnie co nań kiedy wypadnie. Ale to akurat byłoby dobrze. Więc czy tak czy tak - szkoda.

Wykonanie klasyczne - Przemysław Gintrowski



A to wykonanie równie dobre - znakomity Jacek Wójcicki w "Ostatnim dzwonku" Magdaleny Łazarkiewicz, filmie który świetnie oddaje atmosferę czasów mojej nastoletniej młodości - połowy lat osiemdziesiątych.


środa, 22 sierpnia 2012

32.Być innym

Pokusa, żeby machnąć ręką na marsjańską fakturę tynku była silna. Machnąć na to od razu farbę i nie zawracać sobie głowy. Tu regał, tam landszaft jaki i nie będzie tak widać, a przynajmniej nie będzie tak raziło.
Wyszorowałem ścianę, żeby zmyć resztki kleju do tapet i... Nie wytrzymałem. Ten paskudny tynk nie dał by mi spokoju. Nie chcę powielać błędu mojego ojca, który przed 20 laty z chytrości pożałował na choćby wygładzenie tynku (skoro sztablatura za droga). I tak to małe skąpstwo zostało na ćwierć wieku niemal. Teraz jest okazja, żeby częściowo choć to naprawić i zrobić porządniej. Jeśli zostawię po staremu i tylko zamażę farbą, to w gruncie rzeczy zjadę na jego poziom. A chęć bycia innym niż mój ojciec jest silnym motorkiem napędzającym moje działanie. W gruncie rzeczy tę chęć napędza jeszcze coś innego - lęk, że jestem taki jak on. Tym przez lata całe tłumaczyłem sobie dlaczego nie powinienem się wiązać z dziewczyną i mieć dzieci, choć bardzo mi ich brak - autentycznie bałem się, że byłbym takim ojcem jak on. Co gorsza - że nie zdawałbym sobie z tego sprawy.

No i tak poszedłem do chemicznego po masę szpachlową, kupiłem mały kubełek na próbę i naprzód! Trudno, że napyli się jak s..syn przy szlifowaniu - dopust boski, potem będę się tym martwił. Nigdy nie wygładzałem tak dużej powierzchni jak ściana, tylko co najwyżej nieduże naprawki, ale uznałem, że jak bardzo kiepsko bym tego nie zrobił, to i tak gorzej jak tynk oryginalny wyglądać to nie będzie. No to się zobaczy.

Kubełek wystarczył na 1/3 ściany, więc jutro znowu na zakupy i na drabinę.

Przykre to w gruncie rzeczy, że robię to tylko sam dla siebie. Że kiedy schodze z drabiny nie ma przy mnie nikogo, kto by mnie poklepał z uznaniem, przytulił, powiedział "Jak fajnie to wychodzi, będzie nam tu ładniej." To taka sztuka dla sztuki (tak, tak, wiem M. że masz tu odmienne zdanie :-). Satysfakcja jakoś niepełna.

Ja niestety tak słodki jak on nie jestem, choć pod względem atrakcyjności fizycznej już dużo bliżej. ;-)