Wiosna w pełnym rozkwicie. Chwilowo temperatura spadła nieco, ale to dobrze - w upał paradowanie w marynarce i pod krawatem jest dla mnie powodem dyskomfortu. Szybko się pocę jak ruda mysz, a spocony nie czuję się świeżo. Kiedy matury są rano, to jeszcze pół biedy, bo wychodzę z domu na tyle wcześnie, że temperatura bliższa jest nocnej rześkości niż południowej spiekocie, ale kiedy muszę siedzieć na popołudniowym terminie, to zupełnie co innego - dużo gorsze "co innego".
Patrzę po kolegach i widzę, że ułatwiają sobie życie. Za przykładem dyrekcji pierwsze w kąt idą krawaty. Inna sprawa, że to bardzo dobrze, bo tam tylko jest miejsce tych okropnych poliestrów w których paradowali. Potem znikają marynarki, zaś barwne (w sensie - nie białe) koszule zyskują jednolicie ciemny koloryt, dobierane pod jedną tonację ze spodniami. Ostatnia faza rozstawania się ze strojem quasi-formalnym, to wkroczenie do pracy w stroju całkowicie codziennym - jasne dżinsy lub czinosy i do tego koszula z krótkim rękawem w gustowne paseczki przywodzące na myśl zasłonki w oknach domków kempingowych Funduszu Wczasów Pracowniczych za nieboszczki komuny.
Klasą sam dla siebie jest kolega (starszy ode mnie!) paradujący w tonacji biało-pastelowej: dżinsy i obcisła pasiasta koszula z krótkim rękawem, do tego białe trampki, względnie - jesiotry tegoż koloru.
U naszych belfrów to jeszcze widać jakieś niknące w oczach próby zachowania pozorów, ale ci którzy przychodzą z innych szkół by siedzieć w naszych zespołach nadzorujących, to już w ogóle nie wysilają się na nic - ubiór w 100% codzienny tak, że nie sposób dostrzec niczego co by wskazywało na jakąkolwiek wyjątkowość okazji wystąpienia.
Na palcach jednej ręki zasłużonego pracownika przemysłu drzewnego można policzyć u nas tych, którzy na matury przychodzą w marynarce i pod krawatem. Ja i tak mam wyrzuty sumienia, że nie pojawiam się w garniturze (bo takowego w zasadzie nie posiadam*), ale przynajmniej spodnie dobieram tak, żeby stosownie się prezentować, choć kolorystycznie. Za to krawaty mam śliczne, jedwabne, że cała reszta niech się schowa i nie pokazuje! :-P
Kiedyś (za komuny) mówiło się, że w tłumie ludzi Polaka zawsze niezawodnie zdradzi jeden element stroju - buty. Dziś ta reguła nieco się osłabiła, ale nadal zachowała swą żywotność. Buty są najsłabszym elementem strojów, jakie się widuje. Niedobrane fasonem i barwą, tandetnej jakości, zdeformowane i nie znające prawideł, nie wypastowane i nie wyglansowane. Od razu poznać, że ludek jeszcze niedawno (historycznie) boso zasuwał, a buty - jeśli miał - to tylko od święta zakładał. A po zachowaniu - że nawet jak się buty już pojawiły, to i tak nadal z nich słoma wystawała. Pardon - do dziś wystaje. I takie też mają słomiane podejście do dress codu w kontekście matur.
Choć trudno uniknąć pytania: a w gruncie rzeczy jaki to ma sens, w obliczu tego, co z matury zrobiono?
___________________________________
*) wiem, wiem - wstyd. :-(
Choć z drugiej strony, jeśli wciąż się mieszczę w garnitur ze studniówki to nie jest ze mną jeszcze tak najgorzej... ;-)
ja jednak uważam, że skoro od uczniów wymagamy odpowiedniego stroju, to my też powinniśmy dawać odpowiedni przykład, dlatego jakoś zniesmaczyło mnie, że mój kolega z pracy przyszedł w stroju jakby na plażę się wybierał... uważam, że nie wypada tak przyjść na matury i tyle...
OdpowiedzUsuńOtóż to! Wciąż pamiętamy czym jeszcze niedawno była matura i jak do niej należało podchodzić. My - niektórzy z nas... Relikty minionego świata. :-(
Usuń