Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

sobota, 18 maja 2013

164.Kwiatki w domu

Zalatany dzień. Rano - do Ikei po suwenir dla Mamy, bo w nadchodzącym tygodniu będę miał tyle roboty, że nie dam rady pojechać, a dzień Matki już za tydzień. Wracając - drobne zakupy, przeszedłem spory kawał na piechotę. Ruszyło mnie, żeby znowu posadzić kwiatki na balkonie, więc zaszedłem na bazar i sprawiłem sobie kilka krzaczków pelargonii. To zaś oznaczało konieczność ogarnięcia balkonu. Na szczęście nie miałem na nim żadnych gratów poza kilkoma skrzynkami na kwiaty. Plastik skrzynek zestarzał się już i zaczął pękać, więc skrzynki na śmietnik, balkon umyty, a ja do marketu po ziemię i nową skrzyneczkę. Wróciłem sobie jeszcze dłuższym spacerem. W sumie więc dzisiaj ładnych kilka (7) kilometrów machnąłem.
Pelargonie posadzone, a jeszcze trochę ich chyba dokupię.

Pod moją nieobecność zakradła się moja Mamusia przytaszczywszy całą tortownicę jakiegoś ciasta. Wściekłem się, bo słodkie mam na kilka dni kupione, a tu jeszcze takie młyńskie koło kalorii. Wyrzucić mi to szkoda, bo nie wyrzucam jedzenia, a jak to zjem, to będę jeszcze bardziej tłusty. Niestety do moich rodziców to absolutnie nie trafia - jak dostali pierdolca kilkadziesiąt lat temu, że synuś nie je i matkoboskacotobędzieumrzepewniezgłodu! tak im zostało. Ich zdolność przyswajania sobie czegokolwiek nowego, zawsze raczej skromna, na starość jeszcze się zredukowała. Moje prośby, żeby Matka sobie przeliczyła jakąkolwiek wałówkę na konkretne porcje, które można bez szkody dla organizmu dziennie zjeść i dopiero wtedy oceniła ile mi pakować, żebym na przykład nie jadł czegoś przez trzy tygodnie bez przerwy, są chyba przeze mnie wygłaszane w suahili. Niestety taka gorliwa była tylko w pchaniu żarcia, a tam gdzie naprawdę potrzebowałem wsparcia i pomocy to była pustka, albo żenada.

A wracając do tych kwiatków, to ciekawa sprawa. Kiedyś miałem cały balkon w kwiatach, rok w rok. Ale kilka lat temu, jakoś straciłem do nich serce i całą roślinność z balkonu usunąłem. A dziś do nich wróciłem. Dziwne to się może wydać, ktoś pomyśli, że fundnąłem sobie ładnie rozwijającą się obsesję, ale czuję się jakbym był także w aspekcie tych kwiatów, zieleni, roślinności w mieszkaniu, w tym samym punkcie co kiedyś, gdy żegnałem się z nadziejami na ułożenie sobie z kimś życia i wyrzekałem się w gruncie rzeczy swojej orientacji. Kwiaty i rośliny były chyba substytutem życia, czymś jedynym żywym co miałem. Kiedy postanowiłem ponownie spróbować wyjść do ludzi - straciłem zainteresowanie roślinami.
Dziś... wracam do nich znów.


4 komentarze:

  1. z tym jedzeniem od mamusi, to u mnie podobnie, dlatego uważnie kontroluję co mi szykuje i zabieram tylko połowę tego (połowa = tydzień jedzenia przynajmniej :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak robię kiedy ja mam coś zabrać i jest wtedy walka o każdy pojemnik, każdą paczuszkę.
      Niestety na zakradanie się pod moją nieobecność i podrzucanie cichaczem niewiele mogę poradzić.

      Usuń
  2. Też lubię kwiatki :D fajnie jak coś zielonego w koncie stoi ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie to jakiś atawizm po naszych przodkach. Swojski motyw znany z wędrówki po sawannie. ;-)

      Usuń