Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

czwartek, 19 września 2013

228."Sierpniowe niebo. 63 dni chwały"

Obejrzałem sobie film z tytułu notki. Z jednej strony dobrze, że w ogóle powstał jakiś film o Powstaniu Warszawskim, bo w grunice rzeczy to nakręcono o nim tyle co kot napłakał. Ale z drugiej strony źle, że powstał film kiepski.

Niewątpliwym plusem jest montaż - mimo licznych przeskoków między rokiem 1944 a współczesnością oraz między wątkami, nie miałem żadnych problemów ze śledzeniem akcji. Również bardzo zręcznie wmontowano dobrze dobrane zdjęcia archiwalne.

Za to rozwiązania fabularne raczej trzeba określić jako głupie i nieprawdopodobne. Aktorstwo niestety na poziomie bliższym telenoweli - a ponieważ grają tam jednak zawodowcy, to wydaje się że wychodzi tu brak ręki reżysera. Amatorzy zaś - rozpaczliwe drewno.

Niektóre sceny rażą pretensjonalnością, jak choćby bzdurny pomysł z esesmanem w piwnicy. Inne - nonsensownością, jak choćby ta z porwaniem sanitariuszki przez niemieckiego żołnierza. 

Aranżacja scen walk (o barykadę) wskazująca na kompletny brak wiedzy historycznej i wojskowej oraz wyobraźni - po prostu żałosna swym odjechaniem od realizmu. Tak można było to pokazywać w teatrze telewizji 40 lat temu; "Szeregowiec Ryan", "Kompania braci" czy "Pacyfik" wyznaczyły inne standardy obrazowania pola bitwy (wiem, wiem - budżet, ale pieniędzmi wszystkiego się nie wytłumaczy, chodzi o sposób kadrowania, narrację starcia, choreografię - tu starczy talent).

W gruncie rzeczy kompletnie niewykorzystany fabularnie został wątek raperów - z ich działań w filmie NIC nie wynika, nie popychają historii ani nie hamują jej, są równie narracyjnie aktywni jak archiwalne fotografie.

Trzeba pamiętać, że problemem reżysera był szalenie skromny budżet, łatany darowiznami i użyczeniami, co z pewnością zaciążyło na ostatecznym efekcie. Tym jednak trudno wytłumaczyć zwyczajną  nieporadność i braki twórcze. Trudno też wybaczyć nachalny i prostacki dydaktyzm, dający efekt groteski, jak w przerysowanych postaciach "biznesmenów" czy eks-ubeka, osłabiający w rezultacie wymowę historii. Sam zapał i dobra wola to jeszcze za mało w sztuce - potrzebny jest jeszcze talent.

Jako podsumowanie dobrze nadaje się znana anegdota o bardzo wielce nabożnym, ale znacznie mniej utalentowanym malarzu krakowskim Janie Styce (tym od "Panoramy Racławickiej"). Otóż pewnego razu miał mu się ukazać Pan Bóg i powiedzieć: "Ty mnie nie maluj na klęczkach! Ty mnie maluj dobrze!"

2 komentarze:

  1. Zobaczyłam tytuł. Resztę sobie daruję, bo jestem przed;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem czy nie dopisać "Achtung! Kleine spoiler!", ale pomyślałem, że sam tytuł wystarczy - jak widać słusznie. :-)

      Usuń