Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

wtorek, 25 lipca 2017

648.Belgravia i Poldark

Mam cichą nadzieję, że moja pusta głowa da sobie wreszcie spokój i czwarty dzień już nie będzie boleć.

Przeczytałem "Belgravię" Juliana Fellowesa - zgrabna powieść, w sam raz na urlopowe nudy. Akcja toczy się w I połowie XIX wieku w Belgii i w Anglii, w wyższych sferach społecznych. Nie wiem czy to zamierzony efekt, czy po prostu Fellowes ma taki styl, ale miałem poczucie, że nie tylko czas akcji jest w przeszłości, ale i cała książka. Dość powiedzieć, że w trakcie lektury parę razy przyszedł mi na myśl Dickens. Oczywiście, zastrzegam stanowczo! "Belgravia" to nie taka naftalinowa ramota jak dzieła wspomnianego (tym bardziej, że mam pewne wątpliwości czy są jakieś polskie tłumaczenia Dickensa mające mniej niż sto lat), ale jednak czuje się ten swoisty powiew klasyki. Nie chciałbym tym kogoś zniechęcić, bo książkę czyta się dość dobrze, a można by i tak to ująć, że Fellowes zadbał o pewną harmonię między czasem akcji i sposobem jej opisania, czyli innymi słowy - zadbał o klimat powieści. Mam tylko niejasne wątpliwości co do tłumaczenia, że mogłoby ono nadać większej płynności lekturze - miałem poczucie pewnego skrywanego tarcia w trakcie czytania.

Niekontaktującą kropkę w klawiaturze naprawiłem podkładając pod klawisz maleńką plastikową kuleczkę. Śmiga!

"Poldarka" obejrzałem trzy odcinki. Aidan Turner bardziej mi się podobał w "Hobbicie" i w "Być człowiekiem", ale i tak wygląda dobrze. Opowieść nie porywa, nie wciąga bardzo, ale daje się oglądać. Widać staranie twórców, żeby pokazać realizm brudu. Dobrze że nie doszliśmy jeszcze do ścieżek zapachowych w filmach.
Nie szukałem wpadek, ale jedna mi się rzuciła w oczy - kiedy Ross (tytułowy Poldark) schodził po drabinie do kopalni można było zobaczyć jak drabina jest z angielską solidnością przytwierdzona do ściany... za pomocą zupełnie nie XVIII-wiecznej stalowej śruby z podkładką - prosto z półki w B&Q czy Screwfixie. 
Stałym elementem każdego odcinka jest konna galopada Rossa krawędzią kliffu - z lewa na prawo, albo z prawa na lewo, co najmniej jedna na odcinek, ale ma się wrażenie, jakby było ich kilka - wszystkie tak samo wyglądające. Troszkę to (te sceny, nie całość) zalatuje klimatem harlekinowego romansu w miękkiej okładce.

Estetyczny jest szwarccharakter - George Warleggan grany przez Jacka Farthinga, którego bardzo ładnie ucharakteryzowano, tak, że wygląda o wiele lepiej niż normalnie.


Swoją drogą rozbawiło mnie troszkę, że złego bankiera gra facet o takim nazwisku. Farthing to ćwierćpensówka, a były okresowo bite monety i ćwierćfarthingowe. Kiedyś czytałem, jak sądzę żart, że ćwierfarthingówki bito specjalnie dla Szkotów, żeby mieli monetę do wrzucania na ichnią tacę w kościele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz