Drugi dzień długiego weekendu; wolny "piątek po Bożym Ciele" odpracowaliśmy wcześniej, więc nieedukacyjni - nie hejtować!
Wczoraj wyszedłem na spacer i ku swemu niemałemu zaskoczeniu nie tylko wziąłem aparat, ale i zaszedłem do Łazienek. Nie byłem w nich od ładnych kilku lat, a na niektórych alejkach, którymi przemieściłem swą osobę, to być może nawet nigdy dotąd. Odczułem coś na kształt zaskoczenia, że idę sobie tak po prostu, bez celu, na spacer, bez ciśnienia, podminowania i napięcia z powodu czekającej pracy. Pomyślałem: "O kurczę... koniec roku się zbliża! Nic nie muszę sprawdzać, nic nie muszę przygotowywać.
*)
Luz." Zrobiłem trochę landszaftów, cyfrakiem wprawdzie, ale i tak to niezwykłe, zważywszy, że to chyba pierwsze zdjęcia od roku.
Kiedyś lubiłem robić zdjęcia i, jakkolwiek nieskromnie to zabrzmi, robiłem ładne fotografie, pejzaże w czerni i bieli, cokolwiek nastrojowe, na negatywach, w małym i średnim formacie. Ale kilka lat temu coś pękło, a może się wypaliło? Jakbym poczuł, że to wypełniacz, ersartz, oszukiwanie samego siebie, aktywność zastępcza, wypełniacz życia nie wypełnionego tym za czym w głębi wciąż tęsknię. I aparaty poszły na półkę. A szkoda. Przy całym swoim bardzo daleko posuniętym samokrytycyźmie uważam, że robiłem niezłe fotografie krajobrazowe, można by rzec - oldskulowo nastrojowe. A teraz leżą sobie w szafce w pudełku, by po mojej śmierci wylądować zapewne w dużym kontenerze który stanie na podwórku. Cóż, nie posądzam swojego spadkobiercy o jakąkolwiek wrażliwość w kwestii artystycznej.
Zwariowana pogoda dni ostatnich sprezentowała mi lekkie zaziębienie - mam nadzieję, że nie rozwinie się w nic poważnego. Ale irytuje.
Na bazarze spotkałem M. z jej przyjacielem; nie da się ukryć, że słone honoraria dietetyka im służą - zeszczupleli wyraźnie. Pomogłem im odnieść zakupy do samochodu. M. odnalazła w sobie geny kuchmistrzyni i się spełnia. Zapraszali mnie na jakąś posiadówkę w kawiarni, ale się wymówiłem, bo miałem zakupy i jeszcze sprawunki do załatwienia - jutro trzeba się do Schwester i siostrzeńca na jubel meldować. Ale i po prawdzie nastroju nie miałem. Koniec roku szkolnego to czas, kiedy znikają zasłony pozwalające podtrzymywać iluzję - odchodzą klasy i uczniowie absorbujące moją uwagę, odsłaniając przygnębiającą pustkę mej egzystencji.
___________________________________________
*) OK - poza durnowatymi, w istocie bezproduktywnymi sprawozdaniami, żeby nakarmić świętego Biurokracego.
Bardzo proszę o opublikowanie choć jednego przepięknego zdjęcia Twojego autorstwa na łamach bloga! :) Pozwól nam ucieszyć nasze oczy jego blaskiem.
OdpowiedzUsuńSkąd w sobie tyle samokrytyki? :( Robisz świetne zdjęcia i kropka! Znakomicie, że znalazłeś chwilę całkowicie dla siebie. Takich momentów powinno być więcej. Nie pozwól zgasnąć swej pasji. Pielęgnuj ją. Ja Ci kibicuję i zawsze będę Cię wspierał w tym, co robisz! :)
Co to za niedobre paskudztwo się do Ciebie przyczepiło!? Dbaj o siebie!
Trzymam kciuki za nowe, szałowe foteczki!
Nie ma już co pielęgnować, Mattku, to była incydentalna wykopka truposza. ;-)
UsuńZe wrzuceniem do sieci trudno będzie, bo odbitki mam w na tyle wielkim formacie, że nijak do skanera się nie zmieszczą.
Parę fotek, choć z nurtu który uważam za poboczny, możesz obejrzeć tu: http://mond-uber-soho.blogspot.com/