Jakoś dzień (za dniem) szybko mija. Wyjazd na zakupy, potem z nimi do rodziców. Nastawienie prania. Wyciągnięcie figurek i ostrożne - jak pies do jeża, podejście do powrotu do malowania. Więcej w tym malowaniu przekonywania się "że trzeba" niż szczerej radości. Właściwie... dużo więcej niż dużo. W sobo-dzielę oglądanie "Piratów z Karaibów" w stylu tradycyjnym, tzn. na każde 15 minut filmu pół godziny kręcenia się po mieszkaniu. Refleksja w trakcie lektury pamiętników Paska, że ta "staropolska gościnność" to w znacznym stopniu mit, zasłaniający świadomie lub nieświadomie starą jakże swojską ksenofobię, która wcale nie zrodziła się z napływem uchodźców, tylko siedzi w nas od stuleci.
Na dworze już szarzeje - znak że kolejny dzień (...) życia ma się ku końcowi.
Oglądanie Jasona wprowadza w lepszy nastrój.
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, sądząc po Twoich komentarzach, to chyba niezbyt korzystne. ;-P
UsuńJa się zajebiście czuję. Czyli że to działa.
Usuń