Długa rozmowa z przyjaciółką na temat poszukiwania celu życia. Niezbyt wygodne jest mieć ponadprzeciętną wrażliwość, inteligencję, empatię itp. Bo widzi się i czuje się więcej niż inni - tego co korzystne i tego co mniej. Cóż, można powiedzieć, że to cena jaką się płaci za wyposażenie ponadstandardowe i pewnie to jest prawda, ale nie zmienia to faktu, że w życiu nie zawsze pomaga. Kiedy widzi się troszkę dalej niż inni, powiedzmy: nie na jeden krok naprzód, ale na trzy, to czasem bywa korzystne, chroni i pomaga, ale czasem i przeszkadza, zamyka, blokuje ruch.
Samotna matka szukajac partnera musi mieć świadomość, że odbędzie się to w jakimś stopniu kosztem jej dziecka. Najlepiej byłoby znaleźć takiego partnera, który by zaakceptował układ, w którym będzie na drugim miejscu przynajmniej do momentu, kiedy dziecko wyfrunie z gniazda na własne. I tu już pierwsza bariera: ilu jest takich facetów w średnim wieku?
Do tego świadoma swojego charakteru kobieta, mająca dobre rozeznanie w swych mocnych i słabych stronach, w swej osobowości i szerzej - psychice, umie już zakreślić granice nec minus ultra - zestaw cech którymi musi charakteryzować się partner. Nie robi tego dlatego, że ma zamiast mózgu papierową pulpę z kolorowych czasopism i ich "mądrości", ale dlatego, że rozumie przy których cechach i ich kombinacji nic dobrego i trwalszego ze związku nie wyjdzie, nawet przy dobrej woli obu stron.
Wie też, że zbudowanie związku wymaga czasu, a tego czasu na nieudane próby po 40. już nie ma. I to kolejna bariera.
Oczywiście łatwo się mówi: "Próbuj!" "Nie rezygnuj!" "Samo nie przyjdzie!" "Nie można się zniechęcać!"
Tylko kiedy słyszę takie dobre rady, to mam ambiwalentne odczucia: z jednej strony rozumiem ich racjonalność - same w sobie są słuszne, ale z drugiej stony - paradoksalnie ich uniwersalność sprawia że nie mogą mieć zastosowania uniwersalnego. Bo są przypadki takie, że kiedy przyjrzymy się im uważnie, a nie tylko powierzchownie - jak to zwykliśmy z bliźnimi czynić, i dogłębnie zanalizujemy uwarunkowania, to dojdziemy do wniosku, że prawodpodobieństwo powodzenia należy uznać za tak małe, że trudno dalej dziarsko te wyświechtane zachęty wygłaszać.
Kiedy przyjrzymy się ludziom, którzy w taki właśnie sposób, nie neguję broń Boże iż z dobrego serca i w najlepszych intencjach, dodają innym otuchy i zachęcają do poszukiwania "drugiej połówki", to zwykle rzuca się w oczy, że tak naprawdę te ich zachęty i wsparcie dzieją się na poziomie niesłychanie płytkim i powierzchownym. Że w gruncie rzeczy pochodzą z tego samego zbioru co tak zwane mądrości ludowe, w których "Od przybytku głowa nie boli" sąsiaduje z "Co za dużo to niezdrowo".
Że w gruncie rzeczy takie dobre rady mają wartość merytoryczną komunału. Są mniej więcej tym samym, co na skargę "Jestem głodny" wygłoszenie odpowiedzi "To zjedz coś!" Samo w sobie - słuszne, rada trafna, ale w istocie rzeczy bezwartościowa, bo kto się skarży to najwyraźniej nie ma co jeść.
Co więc w istocie rzeczy takimi poradami realizujemy? Faktyczne wsparcie i podniesienie na duchu bliźniego, czy raczej poprawę własnego samopoczucia, że pomogliśmy komuś dobrą i słuszną radą, która nas nic nie kosztowała?
Powiedziałbym, że to co poradami realizujemy zależy też od strony, która porady odbiera. Rada może być najlepsza, szczera i od serca, ale nic z niej nie będzie jeśli nikt nie zechce jej przyjąć. Nici z podnoszenia na duchu i poprawy własnego samopoczucia.
OdpowiedzUsuńOczywiście masz rację. Choć trzeba tu też pamietać o tym, iż istotne jest - dlaczego ktoś nie chce tej rady przyjąć. Bo, utrzymując się w wątku postu, może ona najlepsza to jest tylko z punktu widzenia radzącego, a z punktu widzenia wspieranego, przy jego uwarunkowaniach, może być radą bezużyteczną.
UsuńEwentualnie wspierany jest wyjątkowo tępym bucem i po prostu nic mu nie pasuje.
UsuńI takich ta ziemia nosi. :-)
Usuń