Och, jakie piękne słońce! Śliczny poranek. Aż przyjemnie wyjrzeć za okno jak ładnie... zaraz... a gdzie się słoneczko podziało?! No, ładnie było i się zmyło. Jak metafora życia - ciesz się szybko chwilą, bo zaraz nie będziesz miał z czego. Szaro, ponuro. Jak na niedzielę przystało, żeby na poniedziałek człowieka nastroić.
Wczoraj było trochę latania - do supermarketu, do rodziców, do Biedrony i ani się obejrzałem, jak już było późne popołudnie. Drobne ogarnięcie jakichś domowych spraw i zdumienie - już szósta minęła. Jak siadłem do kompa, żeby z pustelni na jakikolwiek świat popatrzeć, tak szybko poczułem że mnie ścina. Doczłapałem do sofy, poleżeć chwilę - obudziłem się o pół do dziesiątej. To zresztą i tak lepiej, bo w tygodniu to mnie łapie blackout przy sprawdzaniu prac tak, że tylko je odgarnę i kładę głowę na blacie i tak łapię kwadrans drzemki. Potem tak zarwawszy cykl snu miałem problem z zaśnięciem, a do tego przecież jeszcze noc krótsza z uwagi na zmianę czasu. Ewidentnie jednak organizm potrzebował w końcu odreagować ostatni tydzień, albo i dwa tygodnie.
Zaskoczył mnie ojciec. Mniej tym, że coraz mniej klapuje (dopytywał się matki gdzie jest plac ABC, który jest ze 100 metrów od ich chałupy), a bardziej, że na moje oznajmienie iż zaraz im przyniosę wodę mineralną (bo się wnusio, co ją zwykle im przywozi, gdzieś zapodział) zaprotestował, żebym nie chodził, bo oni sami sobie po butelce przyniosą: "Człowieku! Ty za dwa lata 50 lat skończysz! Oszczędzaj nogi! Żylaki! Stawy! Nie chodź!" Zdumiewające, że pamięta ile mam lat, bo na ogół zapamiętanie mojej daty urodzenia przekraczało jego możliwości. A inna rzecz, że nie pisnąłem nawet o tym, że faktycznie nogi mam już nie takie jak dawniej, bo by mi spokoju nie dał histeryzując i dziurę w brzuchu wiercąc.
Teraz jest sobie pół do dziesiątej, a przede mną robota - prace do sprawdzenia, prace do przygotowania, plus zlecenie z mostka tratwy naszej, bo "on już bokami robi i muszę to zrobić". Rzuciłem smętnym okiem na poklejone figurki - poczekają sobie jeszcze na jakąkolwiek farbę, poczekają. Nie ma to jak weekendowy odpoczynek.
W piątek zaś strajk belferski - rzecz rzadsza niż narodziny nowego jednorożca. Trzeba będzie znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Nie posiadłem, niestety, umiejętności drzemania. Zazdroszczę tym, którzy potrafią się przyłożyć na kwadrans a potem wstają jak nowo narodzeni.
OdpowiedzUsuń