Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 3 listopada 2013

248.Nowe znajomości a wiek

Czemu  z wiekiem coraz trudniej nawiązywać nam nowe i głębsze znajomości? Nie sądzę, żeby była jedna przyczyna, raczej działa splot kilku pomniejszych. Pobawię się w budowanie hipotez. Mam nadzieję, że dla wszystkich czytelników jest jasne, że uogólnienia są nieuniknione i można znaleźć mnóstwo przykładów przeczących, ale chodzi mi o wskazanie pewnych determinantów, a nie o absolutyzację. 

Nastolatek i młodzieniec (circa - student) mają więcej wolnego czasu, są mniej obarczeni codziennymi obowiązkami, które absorbują dorosłego. Zwykle mieszkają z rodzicami (tzn. wiekszość), którzy zajmują się logistyką mieszkania, zdejmując z młodego troskę o tę sferę. Nauka, przede wszystkim na studiach, jest tak rozłożona, że daje więcej swobody, niż praca pełnowymiarowa. Dorosły, zwłaszcza mieszkający samotnie sam musi się zatroszczyć o wszelkie sprawy bytowe od zrobienia zakupów, przez pranie, sprzątanie po cieknący kran i popsuty czajnik - a to absorbuje i obciąża. 

 Młody człowiek, ma poczucie, że całe życie przed nim, więc ma jeszcze mnóstwo czasu na realizację sfery zawodowej. Obowiązki zawodowe, robienie kariery, bądź przynajmniej osiągnięcie dostatniej stabilności materialnej uznaje za ważne, ale stara się godzić z życiem osobistym. Nie ma problemu z przesuwaniem priorytetów na liście, łącznie z odsuwaniem kwestii zawodowych na bok, jeśli w danym momencie sfera osobista jawi mu się jako ważniejsza. Człowiek dojrzały należy do innego pokolenia - tego, które ceni pracę i stawia ją na pierwszym miejscu jako środek stabilizacji życiowej. To ktoś nierzadko pamiętający jeszcze siermiężność końca PRL i początki transformacji ustrojowej, rozpięty między świadomością niedostatku i otwarciem możliwości jego uniknięcia, pragnący nadrobić materialny dystans. Doceniający pracę i przekonany (z czego nie musi zdawać sobie sprawy), że winien dokładać wszelkich starań by wykonywać ją jak najlepiej - stąd do poświęcenia innych sfer już tylko jeden krok.

Młode organizmy szybciej regenerują siły niż starsze. Po kilku godzinach w szkole lub na uczelni młody człowiek ma jeszcze dość sił by oddać się życiu towarzyskiemu do późna, zaś średniolatek już dużo mniej. Dochodzi też kwestia odpowiedzialności - człowiek pracujący, zwłaszcza wykonujący pracę umysłową, ma zwykle większe poczucie odpowiedzialności nakazujące mu być w dobrej formie w pracy następnego dnia, a nie w średnio kontaktowej formie zombie. 

Młody człowiek ma poczucie, że ma mnóstwo czasu który może poświęcić na poszukiwanie i podtrzymywanie znajomości; że może sobie pozwolić na nieudane inwestycje.  Młody człowiek poznaje świat i poszukuje swojego w nim miejsca, nieudane wybory i strata czasu na chybione "inwestycje" wpisana jest w samą istotę takich poszukiwań, nie ma więc poczucia zmarnowania zasobów. Człowiek dorosły jest o wiele dalej na linii życia, nie ma już takiego poczucia bezkresności jego trwania, ma większą świadomość kolejnych etapów i ograniczoności zasobów (czasu i wysiłku), stąd oszczędniej nimi gospodaruje. Zetknął się z większą liczbą ludzi niż młodzieniec i ma większą wiedzę na ich temat, którą może wykorzystać dla wstępnej weryfikacji nowych kontaktów. Ilość nieudanych styczności, którą do tej pory zaliczył, stymuluje jego sceptycyzm i utrzymywanie dystansu. Używa doświadczenia do wyboru, które styczności warto rozwijać, a w które nie warto inwestować. Przy kumulacji negatywnych doświadczeń łatwiej tu o generalne przejście za linię "Nie warto - i tak nic z tego nie wyjdzie".

Szkoła sprzyja nawiązywaniu większej liczby znajomości niż praca - funkcja socjalizacyjna jest wpisana w charakter tej instytucji, w odróżnieniu od pracy zawodowej. W szkole (średniej i wyższej) funkcjonuje się w grupie mniej więcej rówieśniczej, nie ma problemu bariery wiekowej, oznaczającej zarazem różnicę bagażu doświadczeń życiowych. W pracy środowisko jest zwykle bardziej zróżnicowane wiekowo, możliwości socjalizacji są mniejsze; przy małej labilności zawodowej może oznaczać to zamknięcie w pewnym, zwykle mocno ograniczonym, kręgu, nie dającym możliwości nawiązywania nowych znajomości.

Coś byście dorzucili?

10 komentarzy:

  1. Jak cieszę się, że nie mogę się z Tobą zgodzić :-) Rzeczywiście, jako dorosli czasu mamy mniej, ale to nie powinno przeszkadzać w nawiązywaniu głębokich relacji. Uważam, że relacje mogą być głębsze, właśnie ze względu na ograniczony czas. Przeżywa się wszystko po prostu mocniej/intensywniej. Kiedy poznajemy osobę wartą rozwinięcia znajomości okazuje się, że jesteśmy w stanie poświęcić dla niej nie tylko czas wolny, ale również czas przeznaczony na sen.

    Niestety, jeśli zamkniemy się na pracę, nigdy nikogo nie poznamy. Trzeba wychodzić, inwestować, nawet jeśli mielibyśmy ten czas stracić.

    Poznając nowych ludzi otwierasz umysł.... i w końcu trafia się ktoś, kto jest inny i CIebie zauroczył.

    Też kiedyś myślałem podobnie jak Ty. Zorientowałem się, że jest inaczej, kiedy zacząłem poznawać fascynujących ludzi. Tak. Jeśli poznajesz kogoś i uważasz, że "nie warto, bo nic z tego nie wyjdzie", to rzeczywiście nie warto.

    Ale uwierz mi, że jeśli poznasz kogoś wyjątkowego, to taka myśli nawet Ci nie przyjdzie przez głowę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak cieszę się, że mogę się z Tobą zgodzić! :-)
    Z jednym drobnym zastrzeżeniem - kluczowe w Twoim wywodzie jest drobne słówko "jeśli".

    OdpowiedzUsuń
  3. ilosc czasu mniejsza owszem moze byc jakims czynnikiem, choc wydaje mi sie ze w wiekszym stopniu jednak wplywaja na latwosc/trwalosc/glebokosc nawiazywanych relacji doswiadczenia/traumy/etc z przeszlosci, ktore nas - nawet podswiadomie - jakos ograniczaja; i za kazdym razem potem coraz trudniej jest sie otwierac.
    a nawiazywanie blizszych relacji w miesjcu pracy, przy np jakiejs relacji pionowej pomiedzy tymi osobami, wydaje sie srenio udanym w perspektywnie pomyslem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą. Możemy wskazać czynniki, ale w jakiej kolejności i z jaką siłą działają w poszczególnych przypadkach to już zależy od danego człowieka.

      Usuń
  4. To może dorzucę od siebie taką uwagę. W młodości, wczesnej młodości - znajomości błyskawicznie zyskują status "przyjaźni". Obecnie, o ile wiem moda panuje na BF, ale zwał jak zwał przecież drzewiej bywały pamiętniczkowe przyjaciółki, czy przyjaciel od kopania piłki;). Juz w trakcie studiów, czy pierwsza praca - koleżeństwo.. Dekadę później - znajomości. Na czym polega ta degradacja "głębokości" relacji? Zaufanie, otwartość, szczerość. Myślę, że w tym klucz. Czas jest potrzebny owszem do wzajemnego poznania, natomiast do szczerości, otwartości i zaufania... Hmm.. Jakoś na ten element położyłabym nacisk. I chyba nawet nie do końca to prosta kalkulacja z chybionymi inwestycjami, a raczej zmianą ryzyka i realnymi możliwościami wypracowania jw (sz/o/z).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastolatek i młodzieniec ma czarno-białe postrzeganie świata, z wiekiem zaczyna dostrzegać szarości i zapewne w korelacji z tym zaczyna ostrożniej szafować nazwami relacji.

      Usuń
    2. W ostatnim miksie medialnym trafiłam na ot taki sobie wywiadzik, gdzie padło jedno niby banalne, a jakże trafiające mi w przekonanie zdanie - dojrzałość tak naprawdę następuje w drugiej fazie dookreślenia i poznania siebie, przy czym pierwsza dokonuje się w okolicach okresu dojrzewania (właśnie to czarno-białe postrzeganie, również siebie). I pewnie na dwóch płaszczyznach, tzn wzmiankowanej społeczno-zawodowej i tu ograniczenie znajomości następuje i ze względu na miejsce pracy, rodzinne koligacje itp, jak i indywidualnej - już coraz rzadziej o predyspozycjach, ukrytych talentach, ale realne dookreślenie swoich możliwości, zalet i wad. Przestają być potrzebne "inspiracje"? Znajomości i ludzie - jako czynnik wpływający na nas, nasz rozwój, dookreślenie, sprawdzenie siebie? I wobec tego jednak można chyba sprowadzić kwestię do zasadniczego pytania - "po co mi znajomi?" - przy czym "nie warto" jakoś bym interpretowała w tym kierunku - skoro znajomość nic nowego/sensownego/trwałego wnieść nie może;)... nie oddziałuje, nie wpływa jakościowo na nasze życie więc zarejestrowana jako znajomość i tyle.
      Pozostaje jeszcze to filozoficzne zdziwienie światem i ludźmi (w sensie jednostkami) - dla nich samych, w ich istnieniu. Relacja zaistnieje, bądź nie, rozwinie się bądź nie (czynników sprzyjających/niesprzyjajacych może być wiele, szczególnie zewnętrznych, losowych, czaso-przestrzennych, same dobre chęci nie wystarczą nierzadko czy silna wola) - tak czy inaczej chyba musi być wzajemna, mniej więcej proporcjonalna i jednak w oparciu o sz/o/z daje największe szanse trwałości. Czyli arystotelesowskie zdziwienie - "o jesteś", weryfikacja na poziomie wzajemności - "dobrze, że jesteś", a na zwieńczeniu przyjaźń - czyli koniecznie plotki i wspólni wrogowie ^^ [podejrzewam, że Autor za młody po prostu i do etapu filozofującego jeszcze nie dotarł :P]

      Usuń
    3. Generalnie zgadzam się. Zwłaszcza wspomniane rozumienie dojrzałości wydaje mi się być celnym trafieniem blisko istoty rzeczy.

      W odniesieniu do przyjaźni może działać podobny (lub nawet ten sam) mechanizm, co w relacji jednostka-rodzina, czyli poczucie że rodzina nie jest już jak dawniej niezbędna dla egzystencji jako wsparcie, gdyż w nowoczesnym świecie mając pracę można samodzielnie zaspokoić swe potrzeby egzystencjalne (bytowe). Tu zaś działało by to w ten sposób, że: nie potrzebuję wokół siebie innych ludzi, bo sam sobie mogę zapewnić co mi potrzeba - łatwiej i wygodniej, a nawet - nie dzieląc się z nikim moimi zasobami.

      Usuń
    4. Obrany został chyba taki kierunek - utylitaryzm. Myślę, że dało by się rozwinąć, ale po co;) Biorąc pod uwagę jw, argumenty o dojrzewaniu etapowym (skokowym, ciągłym, ewolucyjnym, bądź inne możliwe wersje) - tworzy się interesująca płaszczyzna mentorstwa w przypadku różnych poziomów, ewentualnie partnerstwa przy analogicznych. Zupełnie różne sytuacje - zupełnie różne ludzkie potrzeby, bez wartościowania mojego. Ten drugi rodzaj relacji, czy znajomości o wiele trudniejszy - właśnie poprzez tę zupełność/niedostępność - przestajemy chyba być otwarci/"potrzebujący", analogicznie inne osoby już "poza zasięgiem" klasycznych spotkań, nawiązywania znajomości (podwójna "zasłona"?). Czyli, że nie dość tryb życia, skupienie i realizowanie się na płaszczyznach, gdzie się sprawdzamy, jesteśmy dobrzy, ewent. to wynika z naszych zobowiązań - reasumując - brak czasu, ostrożność i hmm skąpstwo;) zasobowe (co naturalne - cenimy, dostrzegamy wartość, limitujemy) to jeszcze ta "pula" możliwych znajomości niewielka, bo inni mają tak samo^^.
      Wg mnie jest kilka "wytrychów" - dojrzałość, świadomość wartości środków, pewne rodzaje stabilizacji czynią nas wolnymi, wobec tego - nie musimy, ale możemy. Dookreślamy czy chcemy i na ile możemy, świadomie. Szacunek do siebie - analogicznie być może nakazuje szanować innych i ich zasoby - dzięki czemu bardziej cenimy spotkania, jako moment, niepowtarzalną chwilę.
      Ponieważ osobiście odrzuca mnie koncepcja - im większa pula, tym większa szansa na trafienie akurat na interesującą osobę polecam otwartość i zdanie się na przypadek - króliczka z kapelusza^^. Tak serio czy nawiązywanie znajomości - musi być sferą szacowania, wartościowania i planowania? Czasem to jednak sploty okoliczności, mniej czy bardziej fortunne. Zrobić trochę miejsca w życiu na przypadkowość, czasem warto;)
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Mam podobny sceptycyzm co do koncepcji: zarzucajmy sieć szeroko i wygarniajmy wszystko - coś w tym się łatwiej trafi. Jakoś zawsze miałem zdecydowaną skłonność do stawiania jakości nad ilością, co pośrednio zresztą poskutkowało tym, że jestem sam (osobiście i towarzysko).

      Usuń