Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

sobota, 11 czerwca 2016

494.Trzeci

Jeszcze dwa tygodnie zajęć, potem już tylko papierkowa robota, na kilogramy mierzona. Ostatnie kopy prac do sprawdzenia.

Delikatne ukłucie żalu... fajnie byłoby pójść z kumplami w Paradzie. Na forum rzucił ktoś nawet ogólną sugestię pod moim adresem, ale spóźnioną. Nie mam już ochoty na żadne spotkania - płytkie, ulotne, nic nie wznoszące, za to zbyt często pozostawiające uczucie przykrości lub smutku. Nie mam nastroju iść wśród  rozbawionych ludzi i udawać, że mi też do śmiechu i bawię się dobrze. Tempi passati... 

Szwankujący obraz okazał się w końcu agonią monitora, co oznaczało, że plany odbudowania poduszki finansowej, nadszarpniętej legozakupami wzięły w łeb. Poszedłem, pooglądałem długo porównując obraz i w końcu kupiłem. To mój trzeci monitor w życiu i trzeci przeskok nie tylko rozmiarowy. Pierwszy to była kineskopowa "piętnastka", drugi to 20-calowy płaszczak w formacie 16:9, a teraz mam taki jak ekran kinowy, 24-calowy. Różnica znaczna, mam wrażenie, że muszę strasznie daleko jechać kursorem w lewo i w prawo, żeby coś w bocznej strefie kliknąć.

Kończę składać wielgachny model samolotu z Lego Technic. Fajna zabawa. Aż szkoda go będzie rozebrać, bo przecież nie mam gdzie trzymać takiej landary. Miałem lekką fazę na wejście głębiej w Lego, ale chyba mi mija - jednak zwykłe klocki (znaczy nie-Technic) nie bardzo mnie porywają. Fajnie pooglądać cudeńka jakie ludzie z nich robią, ale samemu... choćby nie czuję pociągu na tyle silnego, żeby stłumił ustawiczne pytanie "Popatrz ile to kosztuje! Pomyśl ile potrzebowałbyś klocków na takie projekty, które oglądasz i zastanów się czy naprawdę masz ochotę wybulić na to tyle kasy?" No fakt, jak ktoś siedzi w tym od dawna, to mógł sobie przez lata uzbierać odpowiednią bazę klocków, a tak startując od zera jak ja, to... oj, portfel zaboli! Troszkę sobie w charakterze zastępczym nabyłem figurek Lego, zabawne i tyle, można by rzec, że na szczęście nie czuję w tym kierunku pasji.

wtorek, 7 czerwca 2016

493.A-a-aaa! Gimbusy dwa

Rozpoczęcie tygodnia nieprzyjemne - lekki ból głowy już od niedzielnego zmroku i zdecydowany po poniedziałkowej robocie. Rozmowa z M. potwierdza w pewnym stopniu moje przypuszczenia, że odpowiadają za to głębokie mięśnie pleców, prawdopodobnie obręczy barkowej, które spinają się stresem i ograniczają dopływ krwi do mózgu. Pomaga rozgrzanie - gorąca kąpiel i ręczny aparat nagrzewający (podczerwienią), ale niestety to tylko krótkotrwała ulga, znaczy w wannie nie boli, wychodzę z wanny i boli. Co do rozluźniania się alkoholem, to podchodzę do tego z wielką niechęcią - to jak wypędzanie diabła belzebubem. Wiem z doświadczenia tyle, że mała porcja nie pomaga, a dużej nie mam odwagi ani ochoty testować. :-)   
Nie wiem jak długo będę w stanie tak pracować. Jedna klasa potrafi człowieka tak urządzić.

Dochodzę do wniosku, że na naszą tratwę Meduzy przychodzą gimbusy generalnie dwojakiego rodzaju. Jeden typ, to mało zdolne, umiarkowanie pracowite, w najlepszym razie zakuwające i odtwarzające  informacje, nie radzące sobie w ogóle lub w znacznym stopniu z bardziej zaawansowanymi umiejętnościami (tworzenia, przetwarzania i interpretowania informacji). Swój wynik w rekrutacji zawdzięczają wymęczonym i wyjęczanym na belfrach ocenom na świadectwie, którymi rekompensują marny wynik egzaminu gimnazjalnego.

Drugi typ to leniwe cwaniaki, czasem nawet umiarkowanie zdolne, lecz tych zdolności nierozwijające, gdyż wyćwiczyły się w unikaniu pracy i kombinowaniu jak prześlizgiwać się przez system z minimalnym wysiłkiem. Specyfika egzaminu gimnazjalnego, na którym (z niektórych przynajmniej przedmiotów) nie pisze się, tylko zaznacza kółkiem lub krzyżykiem prawidłową odpowiedź, pozwala im osiągnąć całkiem znośny wynik, możliwy do osiągnięcia przy ich leniwej bystrości, a rekompensujący ich słabsze świadectwo.

Tyle tylko, że oba typy nie nadają się do liceum. Na leniwym cwaniactwie daleko się nie zajedzie, bo tu wymaga się uczenia i stosowania wiedzy na znacznie wyższym poziomie niż ten, do którego przywykli. Pilne nieloty zaś zderzają się z niebotyczną ścianą wymagań zakresu rozszerzonego, gdzie trzeba dobrze kojarzyć i przetwarzać informacje, a proste odtwarzanie nieskomplikowanych treści jest absolutnie niewystarczające. Efekt jest łatwy do przewidzenia - kiepskie wyniki maturalne, a zanim to nastąpi - umęczenie i zniechęcenie nauczycieli.

A jak myślisz, drogi Czytelniku bądź Czytelniczko, co zrobiliśmy przez mijający właśnie rok, by przyciągnąć do nas lepszą młodzież?

Zgadliście! Nic. 
Więc raczej nietrudno przewidzieć, jakie rysują mi się perspektywy na przyszły rok szkolny. No hip, hip, huja*)!

______________________________________
*) błąd ortograficzny zamierzony dla zgrabności wizualnej bon motu.

czwartek, 2 czerwca 2016

492.Producenci i hodowcy

Łyżka dziegciu zepsuje beczkę miodu. 30 rodziców normalnych a 1 "udany" i nerwy uszarpane.

W piątek po południu rodzic pisze, że w poniedziałek będzie w szkole o określonej godzinie i chce się spotkać w sprawie zagrożenia dziecka jedynką. W poniedziałek nie zastawszy nauczycielki, zwraca się z pretensją do wychowawczyni, że nauczycielka nie odpisała i nie zaczekała. Nie mieści mu się w głowie, że nauczycielka może w czasie wolnym nie sprawdzać poczty w dzienniku elektronicznym.

Godzina 21.45 jest doskonałą porą na dzwonienie do wychowawcy, żeby zalać go falą pretensji o zbyt niską przewidywaną ocenę zachowania. Dostrzeżenie związku między nieusprawiedliwionymi nieobecnościami a brakiem usprawiedliwień w wymaganym terminie okazuje się być tytanicznym wysiłkiem (skala przeterminowania: 6:1).

Po korytarzu raczej pustawej późnym popołudniem szkoły błąka się wyraźnie zdezorientowany rodzic; zamożnie odziany i wyekwipowany. 
"Dzień dobry, w czymś mogę pomóc?"
"Eee, gdzie jest pokój nauczycielski?"
"Tam, ale nikogo tam nie ma."
"Jak to? Ja do pani od chemii."
"Obawiam się, że już jej nie ma."
"Jak to nie ma?"
"Był pan z nią umówiony?"
"No nie."
Jak belfer może nie siedzieć w szkole do późna i czekać, aż któremuś z rodziców akurat zachce się z nim spotkać? No niepojęte. 

Uczeń pozagrażany jedynką z kilku przedmiotów. Wreszcie zjawia się matka. Okazuje się, że: rodzice rozwiedzeni, matka za granicą i układa sobie tam nowe życie, ojciec - na miejscu, ale "zrobiłam wszystko, żeby (syn) z nim nie był", chłopakiem zajmuje się starsze rodzeństwo, które nie bardzo ma na to ochotę, mając własne życie, w którym podrzucony brat się nie mieści. Na wprost wyrażoną sugestię, że matka powinna zabrać syna do siebie i zaopiekować się nim, bo tu najwyraźniej leży przyczyna nieradzenia sobie z nauką, jest foch i wyjście z zaciętą miną.

Do tego na mostku kapitańskim naszej tratwy nowe ręcoopadające wyczyny.

Kolejny atak migreny. Na mięśniach mojego karku można testować pociski przeciwpancerne. W ostatnich kilkunastu miesiącach mam ich kilkakrotnie więcej niż przez całe dotychczasowe życie. Męczące to. Coraz gorzej radzę sobie ze stresem.