Miała być notatka o wychowywaniu dzieci, a będzie co mi popsuło humor [cóż za nieoczekiwany temat, prawda? ;-)]
Wybrałem się do Empiku czy nie mają przypadkiem albumu o kręceniu "Hobbita"; album był, ale mi się nie spodobał. Ważniejsze, że zachęcająco ciepła pogoda podkusiła mnie żeby przejść się do galhandu, i tam, niestety, dopadło mnie przypomnienie o nadchodzącym koszmarze wychowawcy - studniówce!
Problem numer 1 - nie mam się w co ubrać.
Problem numer 2 - nie mam tam się czym zająć i kurwicy z nudów dostaję. To jeden z momentów, w których brakuje mi smartfona, tabletu lub choćby czytnika ebooków.
Na bal wypadałoby się ubrać stosownie, czyli na ciemno oraz góra i dół jednolite. Niestety w zasadzie nie mam garnituru. Przyczyna tego jest prosta - bo nie mam okazji, żeby go ubierać, poza tą jedną cholerną. Mam czarne marynarki, mam czarne spodnie, ale z różnych parafii i to widać.
Na byle co mi szkoda pieniędzy, tym bardziej, że urodą braków ciucha nie skompensuję, więc ubranko powinno być dobrej jakości i dobrze uszyte. To zaś oznacza niestety i odpowiedni wydatek. A wydać dobrze powyżej tysiąca na coś co ubieram raz na trzy lata, to mi się nie bardzo uśmiecha.
Co więcej boję się kupować garnitur, bo nie ma mi kto pomóc, spojrzeć jak leży, jak ja w tym wyglądam. Sam nie potrafię ocenić, bo nie noszę tak formalnych strojów i nie mam "ustawionego" oka.
No bo co? Mam wyciągnąć garnitur z własnej studniówki? Nie umiem ocenić na ile jego krój się zestarzał. Kolor też za jasny jak na wieczorowe wystąpienie. Jeden jasny promyczek to fakt, że z niego nie wyrosłem, łącznie ze spodniami w pasie. Przy całym swoim autokrytycyźmie przyznaję, że jeśli facet dobrze po czterdziestce bez problemu mieści się w swoim licealnym garniaku to jest to pewne osiągnięcie. Tia, że kaszalot jeszcze bardziej nie przytył... :-P