Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 5 stycznia 2014

274.Garniak

Miała być notatka o wychowywaniu dzieci, a będzie co mi popsuło humor [cóż za nieoczekiwany temat, prawda? ;-)]

Wybrałem się do Empiku czy nie mają przypadkiem albumu o kręceniu "Hobbita"; album był, ale mi się nie spodobał. Ważniejsze, że zachęcająco ciepła pogoda podkusiła mnie żeby przejść się do galhandu, i tam, niestety, dopadło mnie przypomnienie o nadchodzącym koszmarze wychowawcy - studniówce!

Problem numer 1 - nie mam się w co ubrać.
Problem numer 2 - nie mam tam się czym zająć i kurwicy z nudów dostaję. To jeden z momentów, w których brakuje mi smartfona, tabletu lub choćby czytnika ebooków.

Na bal wypadałoby się ubrać stosownie, czyli na ciemno oraz góra i dół jednolite. Niestety w zasadzie nie mam garnituru. Przyczyna tego jest prosta - bo nie mam okazji, żeby go ubierać, poza tą jedną cholerną. Mam czarne marynarki, mam czarne spodnie, ale z różnych parafii i to widać.

Na byle co mi szkoda pieniędzy, tym bardziej, że urodą braków ciucha nie skompensuję, więc ubranko powinno być dobrej jakości i dobrze uszyte. To zaś oznacza niestety i odpowiedni wydatek. A wydać dobrze powyżej tysiąca na coś co ubieram raz na trzy lata, to mi się nie bardzo uśmiecha.

Co więcej boję się kupować garnitur, bo nie ma mi kto pomóc, spojrzeć jak leży, jak ja w tym wyglądam. Sam nie potrafię ocenić, bo nie noszę tak formalnych strojów i nie mam "ustawionego" oka.

No bo co? Mam wyciągnąć garnitur z własnej studniówki? Nie umiem ocenić na ile jego krój się zestarzał. Kolor też za jasny jak na wieczorowe wystąpienie. Jeden jasny promyczek to fakt, że z niego nie wyrosłem, łącznie ze spodniami w pasie. Przy całym swoim autokrytycyźmie przyznaję, że jeśli facet dobrze po czterdziestce bez problemu mieści się w swoim licealnym garniaku to jest to pewne osiągnięcie. Tia, że kaszalot jeszcze bardziej nie przytył... :-P

Frustruje mnie ta bezsilna bezradność!  

piątek, 3 stycznia 2014

273.Oceaniczna flota szwajcarska

Dwa dni w pracy tylko, a jakbym cały tydzień fedrował. Wystawianie ocen klasyfikacyjnych śródrocznych to jednak trochę roboty, tym bardziej, że bieżące ocenianie biegło dalej. Niezbyt łatwa i przyjemna praca, zważywszy, że trzeba podsumować kilka miesięcy pracy każdego dzieciaka, wtłaczając go do jednej z paru szufladek zwanych ocenami. Pół biedy, kiedy uczeń pracował w miarę równomiernie i oceny cząstkowe ułożyły się w mało zróżnicowany ciąg. Gorzej, kiedy mamy piłę (względnie sinusoidę), z rozrzutem np. od 1 do 5, bez żadnej tendencji spadkowej lub wzrostowej. A że Mr Aberfeldy ocen natrzaskał dużo, to i ząbków piła może mieć od cholery. Reasumując - oceniać nie lubi.

Część grona jak zwykle olała nakazane terminy wystawiania ocen i wychowawcy zostali z brakami, co uniemożliwia im przygotowanie raportu na radę klasyfikacyjną. Sytuacja tak powtarza się od lat, a dyrekcja nasza nic z tym nie robi, poza połajanką pod adresem wszystkich i zawsze w liczbie mnogiej. W rezultacie olewacze mają to głęboko gdzieś i dalej robią jak im wygodnie, a wychowawcy bezsilnie zgrzytają zębami, bo co dyrekcji ostatecznie z całej sytuacji zapada w pamięć? Oczywiście to, że wychowawca był nieprzygotowany do rady.

Mr Aberfeldy jako osobnik dokładny i skrupulatny, wszystko pięknie powpisywał, we wszystkich potrzebnych miejscach tak, że może iść spać z poczuciem należycie wypełnionego obowiązku.

Niestety nastrój mu mąci, poza wyżej wymienionym burdelem, fakt, że nastawiał za dużo jedynek i to w przytłaczającej większości nie z dobrze ugruntowanego poczucia, że taką akurat ocenę dany uczeń powinien otrzymać, ale dlatego, że uczeń sobie olał pracę w ostatnim czasie i zmusił nauczyciela do postawienia jedynki. Mr Aberfeldy był przekonany, że umawiając się z kilkoma osobami na poprawę i dopytanie będzie miał do czynienia z pewną formalnością i pytając o podstawowe zagadnienia, wszystkim umówionym będzie mógł postawić "dopa", a tymczasem zobaczył nonszalancką zlewkę, nadzieję narodu zieloną jak szczypiorek na wiosnę, zdziwioną co mu nie pasuje np. w odpowiedzi że w bitwie o Atlantyk (II w. św.) walczyły ze sobą Anglia i Szwajcaria. Albo że prezydent Warszawy raczej nie nazywał się Degol. Albo co ma przeciw temu, żeby okupowanej Polski na mapie szukać we wschodniej Azji. Czemu upiera się, że "Józef" to jednak nie jest imię angielskie. Dlaczego działań w Afryce Północnej nie chce uznać za główny teren walk na Pacyfiku.

Ale był i przyjemniejszy moment - koleżanka przekazała mi opinię swojej klasy, że jestem bardzo sprawiedliwy i nie kieruję się sympatiami. A że uczę ich trzeci rok, to uznaję, że opinię mają już dobrze ugruntowaną. Miło, że chociaż to ogarniam jak należy.

środa, 1 stycznia 2014

272.Szczęśliwego 2014 roku!

No i mamy nowy 2014 rok. Nieco dziwne uczucie mam patrząc na tę datę. Przypominam sobie kiedy byłem nastolatkiem i myślałem o roku 2000, to wydawał mi się czymś nierealnym - tak odległym. Magiczna swą okrągłością data wskazująca, że będę miał tak niewyobrażalne ...dzieści lat, nabierała mitycznego wydźwięku. A dziś? Minęło już kilkanaście lat od tamtej "okrągłości" i nic, życie toczy się rutynowo dalej. Można by sprafrazować Alicję z krainy czarów "Jesteście tylko zbiorem cyfr!", ale trudno uciec od świadomości, że cyfr, którymi sztrychujemy swoje życie, wyznaczając nimi momenty, którym nadajemy jakąś rangę. Staliśmy się niewolnikami kalendarza.

Mimo powyższego...

Chciałbym wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom mojego bloga życzyć 
aby właśnie rozpoczęty 2014 rok
okazał się dla Was rokiem szczęśliwym, niosącym spokój, pomyślność i satysfakcję z życia!
Aby zdrowie, dostatek i powodzenie Was nie opuszczało!



ale żeby nie było tak optymistycznie - w końcu smutesse oblige, jak mawiają Francuzi,
to stosowna piosenka Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Maryli Rodowicz :-))