Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 6 listopada 2013

249.Menda

Niech Bóg błogosławi wynalazcę i producenta Solpadeiny. Kolejny dzionek w pracy witany przez mój sterany latami organizm potężnym bólem głowy - gdyby nie dawka wyżej wspomnianego specyfiku, nie byłbym w stanie funkcjonować. Opakowanie mi się kończy. Czeka mnie jeszcze atrakcja w postaci rady i zebrania z rodzicami, co oznacza 12-godzinny maraton w pracy. Miałbym ochotę idiotów popierdalających, że 18-godzinne pensum to za mało i nauczyciel powinien pracować przynajmniej 24 lekcje na etacie, wykopać do dołu pełnego węży i skorpionów (niekoniecznie jadowitych). Przy półtora etatu mój organizm protestuje gwałtownie, a przecież teoretycznie przede mną jeszcze szmat czasu do emerytury. W tym tempie to się rozsypię przed pięćdziesiątką. Niepokoi mnie tylko, że te kawałki mogą jeszcze żyć. I dalej się męczyć.

Po zwykłej porcji żalów i skarg Emusia usłyszałem:

- Luuuubię cię. Dobry z ciebie człowiek. Tylko menda jesteś.
- ???
- Bo do mnie nie dzwonisz. A ja siedzę sam i mi smutno.

No cóż, jak się w tygodniu ma 4 dni wolne i silną potrzebę życia gromadnego, to można dojść i do takich odkrywczych wniosków. Ja po przyjściu z pracy siadam do sprawdzania, szykowania jakichś materiałów i nockę tak łapię, a w weekend próbuję przypomnieć sobie jak się nazywam i przede wszystkim podładować wyprute akumulatory introwertyka, żeby od niedzielnego południa już być spiętym na okoliczność nadchodzącego poniedziałku. Bardzo mi przykro że jakoś taki nie dość ofensywnie towarzyski jestem.

niedziela, 3 listopada 2013

248.Nowe znajomości a wiek

Czemu  z wiekiem coraz trudniej nawiązywać nam nowe i głębsze znajomości? Nie sądzę, żeby była jedna przyczyna, raczej działa splot kilku pomniejszych. Pobawię się w budowanie hipotez. Mam nadzieję, że dla wszystkich czytelników jest jasne, że uogólnienia są nieuniknione i można znaleźć mnóstwo przykładów przeczących, ale chodzi mi o wskazanie pewnych determinantów, a nie o absolutyzację. 

Nastolatek i młodzieniec (circa - student) mają więcej wolnego czasu, są mniej obarczeni codziennymi obowiązkami, które absorbują dorosłego. Zwykle mieszkają z rodzicami (tzn. wiekszość), którzy zajmują się logistyką mieszkania, zdejmując z młodego troskę o tę sferę. Nauka, przede wszystkim na studiach, jest tak rozłożona, że daje więcej swobody, niż praca pełnowymiarowa. Dorosły, zwłaszcza mieszkający samotnie sam musi się zatroszczyć o wszelkie sprawy bytowe od zrobienia zakupów, przez pranie, sprzątanie po cieknący kran i popsuty czajnik - a to absorbuje i obciąża. 

 Młody człowiek, ma poczucie, że całe życie przed nim, więc ma jeszcze mnóstwo czasu na realizację sfery zawodowej. Obowiązki zawodowe, robienie kariery, bądź przynajmniej osiągnięcie dostatniej stabilności materialnej uznaje za ważne, ale stara się godzić z życiem osobistym. Nie ma problemu z przesuwaniem priorytetów na liście, łącznie z odsuwaniem kwestii zawodowych na bok, jeśli w danym momencie sfera osobista jawi mu się jako ważniejsza. Człowiek dojrzały należy do innego pokolenia - tego, które ceni pracę i stawia ją na pierwszym miejscu jako środek stabilizacji życiowej. To ktoś nierzadko pamiętający jeszcze siermiężność końca PRL i początki transformacji ustrojowej, rozpięty między świadomością niedostatku i otwarciem możliwości jego uniknięcia, pragnący nadrobić materialny dystans. Doceniający pracę i przekonany (z czego nie musi zdawać sobie sprawy), że winien dokładać wszelkich starań by wykonywać ją jak najlepiej - stąd do poświęcenia innych sfer już tylko jeden krok.

Młode organizmy szybciej regenerują siły niż starsze. Po kilku godzinach w szkole lub na uczelni młody człowiek ma jeszcze dość sił by oddać się życiu towarzyskiemu do późna, zaś średniolatek już dużo mniej. Dochodzi też kwestia odpowiedzialności - człowiek pracujący, zwłaszcza wykonujący pracę umysłową, ma zwykle większe poczucie odpowiedzialności nakazujące mu być w dobrej formie w pracy następnego dnia, a nie w średnio kontaktowej formie zombie. 

Młody człowiek ma poczucie, że ma mnóstwo czasu który może poświęcić na poszukiwanie i podtrzymywanie znajomości; że może sobie pozwolić na nieudane inwestycje.  Młody człowiek poznaje świat i poszukuje swojego w nim miejsca, nieudane wybory i strata czasu na chybione "inwestycje" wpisana jest w samą istotę takich poszukiwań, nie ma więc poczucia zmarnowania zasobów. Człowiek dorosły jest o wiele dalej na linii życia, nie ma już takiego poczucia bezkresności jego trwania, ma większą świadomość kolejnych etapów i ograniczoności zasobów (czasu i wysiłku), stąd oszczędniej nimi gospodaruje. Zetknął się z większą liczbą ludzi niż młodzieniec i ma większą wiedzę na ich temat, którą może wykorzystać dla wstępnej weryfikacji nowych kontaktów. Ilość nieudanych styczności, którą do tej pory zaliczył, stymuluje jego sceptycyzm i utrzymywanie dystansu. Używa doświadczenia do wyboru, które styczności warto rozwijać, a w które nie warto inwestować. Przy kumulacji negatywnych doświadczeń łatwiej tu o generalne przejście za linię "Nie warto - i tak nic z tego nie wyjdzie".

Szkoła sprzyja nawiązywaniu większej liczby znajomości niż praca - funkcja socjalizacyjna jest wpisana w charakter tej instytucji, w odróżnieniu od pracy zawodowej. W szkole (średniej i wyższej) funkcjonuje się w grupie mniej więcej rówieśniczej, nie ma problemu bariery wiekowej, oznaczającej zarazem różnicę bagażu doświadczeń życiowych. W pracy środowisko jest zwykle bardziej zróżnicowane wiekowo, możliwości socjalizacji są mniejsze; przy małej labilności zawodowej może oznaczać to zamknięcie w pewnym, zwykle mocno ograniczonym, kręgu, nie dającym możliwości nawiązywania nowych znajomości.

Coś byście dorzucili?

piątek, 1 listopada 2013

247.Na 1 listopada

Dwa miesiące zleciały jak z bicza strzelił. Połowa pierwszego półrocza już za mną. Około 700 prac sprawdzonych - sporo.

Dokoła Święto zmarłych z całym entouragem. Przemknęło mi przez myśl, że jeśli miałbym zrobić bilans jakoś bliższych ludzi wokół mnie, względnie - w moim życiu, którzy odeszli i którzy przyszli, to byłby dość przygnębiający. Coraz więcej twarzy zniknionych, powoli zacierających się w pamięci, rosnąca pustka nie uzupełniana nowymi twarzami. Patrzę na odchodzących z trochę przykrą świadomością, że nie potrafiłem sprawić by choć częściowo zastąpić ich kimś nowym, kto zająłby nie ich miejsce, rzecz jasna, lecz jakieś nowe miejsce w moim życiu. Troszeczkę czuję się jak elf patrzący jak jego pobratymcy opuszczają Śródziemie odpływając z Szarej Przystani do Valinoru, świadomy swej przynależności do odchodzącego, kończącego się świata, który i jemu przyjdzie wkrótce opuścić.