Jestem dobrym belfrem, daję drugą szansę. Dałem i Niubalansom. Spacer nad Wisłę i nad Wisłą był okazją do zrehabilitowania się butków. Ponieważ nawet moja naiwność ma swoje granice, pomogłem im zakładając bardzo grube stopki. Zadziałało - ponad 5 kilometrów dość żwawym krokiem i żadnych dolegliwości. Dobrze, że buty nadają się do ograniczonego użytkowania. Źle, że nadają się do ograniczonego użytkowania, bo konieczność zakładania grubych skarpet istotnie ogranicza ich funkcjonalność i w pewnym stopniu komfort, bo robi się dość ciasno.
Dla poprawy nastroju kupiłem sobie w necie parę, wcześniej upatrzonych par galantych butków. Przykład oksymoronu: Za dużo butów.
Powinienem wrócić do przedsięwzięcia pt. szafka na buty, zarzuconego parę lat temu na tle zmiany koncepcji mebla i obsuwy psychiki. Droga na skróty w postaci gotowca z Ikei wydaje się drogą donikąd, z uwagi na ograniczoną pojemność i poważnych wątpliwości co do przechowywania butów w pozycji zbliżonej do pionowej. To jednak oznacza konieczność jeżdżenia do marketu i przywożenia materiału. Jak kto ma własny transport, to żaden problem i wręcz frajda, ale tłuc się kawał drogi w tłoku z formatkami autobusem czy tramwajem to średnia przyjemność, o stracie czasu wynikającej z z rozłożenia całości na kilka wypraw nie wspominając; a prosić nikogo o przysługę nie będę. No i to usyfienie mieszkania... Fajna rzecz - warsztat.
A nad Wisłą ładnie. Ludzi sporo, ale mniej niż się obawiałem. Fajnie popatrzeć na różne pływadełka, od promów wyglądających jak klecone w stodole ze szwagrem, przez stateczki (rozmiarami przypominające właściwie duże szalupy pełnomorskie), do skuterów zapieprzających z zawrotną na tle reszty prędkością. Wśród nich zwracała uwagę mała (by nie rzec - maleńka) motorówka, która przywodziła na myśl skojarzenia z eleganckimi kuzynkami dalekiego zachodu - lśniący lakier mahoniowej kabiny wnosił powab lepszego świata do nadwiślańskiego grajdołka.