Rozpoczynający się weekend (czyli dni bez pracy w pracy, bo praca w domu, nie będąca tym samym co praca domowa, jest),
koniec kolejnego tygodnia napełniania sita wodą (zwanego oficjalnie edukowaniem przyszłości narodu),
4 dni robocze do świąt (rozumianych jako dni bez pracy, okupione niestety przebywaniem z rodziną - nic za darmo na tym świecie),
model wczesnego T-34 nabyty po atrakcyjnej cenie (kupiony nie wiadomo po co, bo pewnie i tak go przed śmiercią nie skleję),
HMS "Pinafore" z jutuba (bo nic lepszego mi nie przyszło do głowy, niż ta ekscentryczna ramota).
Radujmy się małymi rzeczami! Wszak z tego szczęście płynie! Nawet jeśli nam po kątach żal wyje.
Radowaniu się "Pliska" pomaga. Tania i gładka w smaku, że lekko wchodzi. Co czyni jej przewagę nad szlachetniejszymi trunkami, które wyraźnie zdradzają, że ich mamusia z perfumami się puściła.
No, to czerpmy...
A taki chuj!
W ramach powitania weekendu u mnie napieprza radosna muzyka: Slayer, Donna Summer i Fear Factory. Może trochę dziwny zestaw, ale kij.
OdpowiedzUsuńZ rodziną święta spędzisz maksymalnie 3 dni, jeszcze trochę zostanie czasu do powrotu do szkoły, by jakoś wypocząć. :)
OdpowiedzUsuńBardziej "jakoś" niż "wypocząć". :-(
UsuńNo nie pisz tak. :(
Usuń