Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

sobota, 12 września 2015

429.O lubieżności i abstrakcji

Franca jakaś w zatokach postanowiła, że czas już  najwyższy o sobie przypomnieć. Tak, o niczym innym nie marzyłem. 
Patrzę w swój plan i w przydział obowiązków i jakoś mi się nie składają razem. Godziny z przydziału (i paska z wypłatą) osobliwie się rozmnażają na planie lekcji, rozlewając się od rana do popołudnia przez cały tydzień - do wypłaty nie tak wiele, ale do roboty jakby od metra!
Straciłem komputer z pracowni i nie wiadomo kiedy dostanę nowy (w sensie nowy w tej sali, bo że solidnie przechodzona mocno leciwa używka to oczywiste - nowych nie dostajemy). Wielce to niewygodne - do lekcji i do prowadzenia dokumentacji brak kompa to brak dotkliwy. Są granice moich zdolności imitacyjno-rekonstrukcyjnych. Takiego, na przykład, legionistę rzymskiego mogę odegrać, ale legionu w szyku manipularnym już ni cholery.
Organizacja u nas wciąż idzie dokonywać czynów lubieżnych. Dane niezbędne do spotkania z rodzicami dostaliśmy godzinę przed zebraniem, więc nie było jak przygotować standardowej informacji - była improwizacja, a i tak części danych nie było. Koleżanka Kowalska dowiedziała się, że ma prowadzić pewne zajęcia, umówiła się już z uczniami, po czym zupełnie przypadkiem usłyszała od koleżanki Malinowskiej, że to jej zlecono prowadzenie tych zajęć. Pointą niech będzie to, że zajęcia wpisano do przydziału obowiązków całkiem nieświadomej koleżanki Wiśniewskiej.
W czwartek spędziłem w robocie równo 12 godzin. W piątek moje optymistyczne plany, że po lekcjach zdążę zajść do banku, do sklepu, żeby kupić coś na obiad i o jakiejś ludzkiej porze coś na ciepło zjeść wzięły rzecz jasna w łeb. W pracy mi zeszło tak długo, że wracałem w stanie rosnącej frustracji, rezygnacji i poczucia bezsilności, widząc jak plany się rozwiewają niczym sen złoty. Przez myśl mi nawet przemknęło w pewnym momencie, czy jakbym siadł na jakiejś ławeczce, to miałbym siłę, żeby wstać i dojść do domu. W to się wcięła z radosnym telefonem M.

-Co porabiasz? Dawno dziś skończyłeś?
-Właśnie wracam z pracy.
-O... Bo ja właśnie jadę na dworzec. Po tym tygodniu muszę odpocząć i jadę do B. na weekend. Pierdolę robotę. 

Wyjechać do przyjaciela na weekend... Czysta abstrakcja...

8 komentarzy:

  1. Lubieżna abstrakcja powiadasz? Znaczy władza wznosi się na wyżyny dzikiego, perwersyjnego rozpasania. Trzymaj się i nie dawaj:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie dzikość, perwersja i rozpasanie, tylko nieogarnięcie. Co do wyżyn - zgoda.
      Trzymać się nie bardzo mam czego, no i od dawna nie daję, bo nie ma komu.

      Usuń
  2. Burdel po naszemu. Nic się nie zmienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo i czemuż by miało? Przecież nie zaszło nic dostatecznie wpływowego, aby nasze społeczne zachowania zmienić.

      Usuń
  3. Jak tak czytam co na tratwie, na której płyniesz się dzieje, to dziękuję ..., że nie zostałem nauczycielem. Pozostaną tylko wspomnienia po krótkim epizodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiesz co tracisz. 18 godzin pracy, trzy miesiące wakacji, kupa kasy za nic!

      Usuń
  4. Znamy ten ból, kiedy wszyscy mają weekendowe wypady, a tu w pracy trzeba "plincować". :/ Nie tylko nauczyciele to przeżywają, więc jeśli mogłoby to być pocieszeniem, to niechaj będzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie by mogło, lecz jakoś nigdy do mnie nie przemawiało pokrzepianie się ciężkim losem bliźnich. Jednak za użalenie nad niedolą, Bóg Wam zapłać, poczciwy wędrowcze. :-)

      Usuń