Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

piątek, 30 listopada 2012

87.Wymień fotel, a twoja Dacia stanie się Maserati

Wreszcie w domu. Kiedy rano wszedłem do pracy miałem poczucie jakbym z niej w ogóle nie wychodził. Z pewnością narodzinom takiego poczucia sprzyjał fakt, że wczoraj z roboty wyszedłem o siódmej wieczorem, po 10 godzinach w pracy. Najpierw lekcje ciurkiem, bez okienka. Na przerwach - dyżur. Na dużej przerwie latanie w kilku sprawach. Prosto z lekcji na akcję wspierania firmy oświatowej i konta jej właściciela, czyli pseudoszkolenie. Potem jeszcze na deser dnia - zespoły pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Zjeść coś mogłem dopiero na "szkoleniu" - drożdżówkę (własną).

Z ulubionej firmy naszej dyrekcji przyjechała rozlazła, nieemanująca inteligencją jejmość z irytującym głosem i "jakby" w co drugim zdaniu. Mówiła słowo w słowo to, co wyświetlała rzutnikiem na ekranie i co było w  broszurkach, które rozdała. Kiedy odchodziła od tekstu sprawiała wrażenie, jakby nie bardzo wiedziała o czym ma mówić, pamiętając jednakowoż że trzeba mówić dużo. W dodatku sama sobie przeczyła ("Ja tu państwu podaję przykłady dokumentacji, ale nic z tego nie jest wymagane. Mogą państwo żadnych takich dokumentów nie wytwarzać. Ale naturalnie proszę pamiętać, że najważniejsze w metodzie projektu jest właściwe udokumentowanie podjętych działań. Musi być przynajmniej kontrakt, w którym wszystko będzie opisane.")

Kilka godzin takiego ględzenia, które w najlepszym razie można by nazwać prezentacją, nazywa się "szkoleniem". Absmak. Jedna z koleżanek podsumowała je następująco:
"Zauważyłeś, że wszyscy na tym szkoleniu zajmowali się czymś innym - sprawdzali prace, porządkowali dzienniki, czytali? Aha, no poza tobą oczywiście."

To "szkolenie" przywołało mi wspomnienia pewnego interesującego doświadczenia w moim życiu, kiedy szukając pracy trafiłem na spotkanie informacyjno-werbunkowe dla agentów ubezpieczeniowych. Na naszej radzie czułem się jakby prowadząca próbowała sprzedać mi polisę.

Wymowne było to, że  w całym tym pierdoleniu o nowej cudownej metodzie, która przełamie brak umiejętności pracy zespołowej u naszej młodziezy i roztworzy na łoścież bramy ku świetlanej przyszłości obfitości kompetencji społecznych, w tym bogactwie druczków i procedur jakoś trudno było zauważyć UCZNIA. Bo przecież nie o niego w tym wszystkim chodzi, lecz o mądrale wymyślające "cudowny eliksir", o biurokratów starających się przyoblec żywą materię nauczania w jedyny zrozumiały dla nich sztywny gorset papierów i kwitków, i o obrotnych biznesmenów korzystających ile wlezie z rwącej rzeki pieniędzy "na oświatę" z funduszy krajowych i unijnych - organizując takie "szkolenia" jak wspomniane.

Cały nasz system edukacyjny jest nastawiony na indywidualizm i zwalczanie pracy zespołowej. Cały segment pomiaru dydaktycznego jest zdominowany przez sprawdziany wymagające samodzielnej, czyli samotnej pracy. Od małego dziecko (jako uczeń) jest rozliczane z tego czy osiągnęło sukces samo: samo zrobiło pracę domową, czy ktoś mu pomagał, czy od kogoś przepisał? czy na kartkówce nie korzystał ze ściągi? czy na klasówce nie spisał od kolegi? Czy na maturę nie wniósł komórki na salę, bo wtedy wszyscy tam zdający mają unieważnioną maturę. W praktyce reszta systemu ciągnie pod ten segment i stąd mamy dominację solówek, a nie zespołów. 

A tu raptem się obudzono, że mamy młodzież nie umiejącą współpracować. Zamiast zastanowić się nad modyfikacją systemu, w typowym dla nas stylu zmieniamy jeden element i oczekujemy, że już będzie wszystko grało. 

Nie będzie.

Bo u nas dominuje myślenie wycinkowe o oświacie, zamiast kompleksowego. Widzi się i próbuje naprawiać fragment, zamiast starać się ogarnąć całość systemu, a więc przede wszystkim najważniejsze zależności między jego składowymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz