Pstryk, pstryk i... nie wiadomo gdzie już większość kolejnego tygodnia przemknęła. Już czwartek. Nabrałem nowego zwyczaju - odkurzyłem swoją starą kawiarkę i robię sobie popołudniowe kawy. Kiedyś zniechęcił mnie do niej zbyt długi czas parzenia, jednak po powrocie z Włoch poczytałem sobie w sieci i zorientowałem się że można go prosto skrócić - nie lejąc wody zimnej, tylko gorącą. Kiedy zaleję świeżo zagotowaną wodą, to napar mam w jakieś 2-3 minuty, a to już czas akceptowalny. Szast-prast wykończyłem kawę, która stała mi już, ze trzeci rok pewnie, w lodówce i otworzyłem świeżą paczkę. Tym co mnie zachęciło (między innymi, bo sam nie bardzo wiem, co mnie naszło - w sam widok Włochów wychylających te swoje naparsteczki "małej czarnej" jako czynnik sprawczy nie wierzę), było sprawienie sobie w charakterze suweniru cudnie kolorowych filiżaneczek firmy Bialetti.
No, a jak zacząłem sobie robić te copopołudniowe kawusie, to przyjrzałem się krytycznie swojej starej stalowej kawiarce i zdecydowałem że lepiej będzie sobie sprawić aluminiową, w wielkościach bardziej dopasowanych do moich potrzeb. Sęk w tym, że stalowa ma w górnym zbiorniku takie zagłębienie na obwodzie, które trudno doczyścić ze zbierającego się tam osadu, zaś aluminiowe - przynajmniej Bialettiego - mają zbiornik gładki, bez zakamarków. Gdybym się wcześniej przestawił, mógłbym sobie z Rzymu przywieźć kawiarkę, bo tam akurat były świetne promocje u Bialettiego, ale cóż - za późno! Nabyłem sobie wobec tego nową lepszą kawiarkę u nas i mam choć tę namiastkę odrobiny przyjemności.