Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 18 lipca 2018

837.Urlop cz. 2

Dzień trzeci.

Roztasowaliśmy się na kwaterze i wypuszczamy się na spacer. Wiadomo, że deklaracji "czujcie się jak u siebie w domu" nie należy brać dosłownie, bo każdy ma swoje nawyki i przyzwyczajenia i te gospodarzy trzeba uszanować. Rodzina rodziną, ale lepiej cierpliwości nie nadwyrężać. Trzeba się więc nauczyć miejscowych reguł, powstrzymując się zarazem od ich oceny, choćby nie wiem jak język świerzbił do skomentowania.
Trzeba się też zorientować w położeniu kwatery i szlakach dojścia do miejsc atrakcyjnych. Tu szybko wychodzi na jaw problem poważny: skomplikowanie układu ulic rzymskich oraz ich oznakowanie. Trudno rzymian winić za to, że nie dorobili się swojego Hausmanna, ale za to jak oznaczają ulice, to już jak najbardziej. 
Przyzwyczajony do oznakowania warszawskiego miałem poczucie, że znalazłem się w jakiejś koszmarnej rzeczywistości. To nie Rzym, to Albania Envera Hodży w przeddzień spodziewanej inwazji! Tablica z nazwą ulicy - porządna, w kamieniu zręcznie wyrobiona - jest na początku i na końcu ulicy, na wysokości kilku metrów, daj Boże jak na obu domach krańcowych, zaś pomiędzy nimi, nawet na dystansie paruset metrów, zwykle nie ma najmniejszej wzmianki, ani sugestii, jak się ulica nazywa. Jeśli wchodzi się na nią z którejś z przecznic między tymi krańcami, to nie bardzo wiadomo gdzie się człowiek znalazł. Do tego popularne jest dzielenie długich, nawet prosto biegnących, arterii i nazywanie kolejnych odcinków innymi nazwami, w miejscach niekoniecznie sugerujących, że taka zmiana może nastąpić. Wielkie halo, jak stoi rzadkość nadzwyczajna - słupek z blaszaną tabliczką anonsującą nazwę ulicy lub kierunek dojścia do jakiegoś popularnego zabytku.
Tutaj to jakoś było "Nil difficile", ale gdzie indziej - molto difficile, molto!


Wzmiankowana tabliczka słupkowa


A tu zgaduj-zgadula - co to za uliczka z lewej? I z prawej?


Siatka ulic jest w rzeczywistości bardziej skomplikowana niż by to się wydawało z oględzin mapy. W tzw. Centro storico jest mnóstwo małych zaułków i mikrouliczek, które mogą wywołać dezorientację, zwłaszcza kiedy skuszą "skrótem" - można łatwo stracić orientację i zmylić kierunek. Trzeba się więc liczyć z nadkładaniem drogi. Błędem poważnym była moja wiara, że z papierową mapą sobie spokojnie poradzę. Gdybym miał drugi raz tam jechać, to tylko z tabletem i góglmapą. Trzeba pamiętać, że wokół przewalają się tabuny turystów i spokojne zorientowanie się w położeniu jest dodatkowo utrudnione. Do tego dochodzi nietypowa dla warszawiaka jednolitość zabudowy na rozległych połaciach miasta, która wywołuje wrażenie swoistego braku punktów orientacyjnych.

Może i Rzym to urbs aeterna, ale naprawdę Warszawa imponuje mu absolutnie fenomenalnym oznakowaniem ulic i domów i oferuje przybyszom cudowne możliwości zorientowania się w przestrzeni.

wtorek, 17 lipca 2018

836.Urlop cz. 1

Dzień pierwszy.

Krzątanie się jak w ukropie, żeby ogarnąć dwa obszary: przygotowanie mieszkania do circa trzytygodniowej nieobecności i spakowanie wszystkich niezbędnych rzeczy tak, żeby nie było kłopotów na lotnisku. Mieszkanko ma niestety wady, które przy parodniowej nieobecności stają się obrzydliwie dokuczliwe, a przeciwdziałanie im jest nie do końca skuteczne. Rzadkie (eufemizm roku) wyjazdy nie sprzyjają wypracowaniu doświadczenia pozwalającego na szybkie i sprawne spakowanie się. Efektem była, jak wspomniałem, nerwowa krzątanina.

Na Okęciu wszystko sprawnie, uzupełnialiśmy się dość skutecznie - Schwester ze swoim doświadczeniem podróżnym i ja z umiejętnością odszukiwania i odczytywania informacji na kartkach, ekranach i tablicach z oznaczeniami, strzałkami itp. No bo przecież kobieta nie po to sprawiła sobie okulary korekcyjne, żeby je tak publicznie, przy wszystkich nosić... 

Na lotnisku jesteśmy grubo przed zalecanym czasem, bo Schwester trzęsie się, że się spóźnimy i najchętniej przyjechałaby nawet 2 godziny przed datą przybycia wydrukowaną na odprawie.

Nadanie bagażu - bez problemu, wbrew obawom Schwester, że pewnie za ciężki, że trzeba będzie dopłacić, że będzie kłopot itp.  
- Brat, jak to zważyć? Żeby wiedzieć, że nie przekroczyłam? Gdzie taką wagę znaleźć?
- U mnie, na przykład. Wjedź na górę, to zważymy na łazienkowej.
- Co ty wygadujesz?! Gdzie ja będę wjeżdżała?!! Nie ma czasu!! Na pewno się spóźnimy!!
- ... To możesz zorientować się inaczej. Dasz radę podnieść w jednej ręce dwie zgrzewki wody mineralnej? Takie po sześć półtoralitrowych butelek?
- Zwariowałeś?! Nie mam siły!
- A walizkę podnosisz?
- No, podnoszę.
- Czyli możesz wyluzować, bo dwie zgrzewki ważą 18 kilo, a więc twoja walizka mniej niż 18.
- No... ja nie wiem...

Sam lot, choć pierwszy w życiu, bez ekscytacji. Turbulencje, w rozsądnych granicach, są fajne, bo mam poczucie, że poruszam się środkiem transportu, a kiedy maszyna gładko płynie ponad chmurami, ogarnia mnie złudzenie że zatrzymaliśmy się i wisimy, czyli nuda. Żadnych uciążliwych pasażerów w sąsiedztwie, czyli nieźle. Z mieszanymi uczuciami przyglądam się personelowi pokładowemu, który musi wyrabiać sprzedaż produktów różnych na pokładzie; nie zdawałem sobie sprawy, że tego się od nich wymaga. Nad Adriatykiem i Włochami piękna pogoda i niebo prawie bezchmurne, można więc podziwiać widoki w dole. Przyziemienie na Fiumicino aksamitne, dłuuugie kołowanie, potem dłuuugi marsz do punktu odbioru bagażu i jeszcze dłuuuuższe czekanie. Pozwala to poczuć ogrom lotniska w porównaniu z naszym okęckim maluchem.


poniedziałek, 16 lipca 2018