Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

czwartek, 16 lipca 2015

421.Wizyta na antypodach cz. I

Kolekcjonerstwo figurek ma między innymi taki plus, że skłania do ruszenia zadka z domu w miejsca, w które bez tego nigdy pewnie bym nie zawitał (skoro do tej pory nie zawitałem). Chęć przeszperania jakichś sklepowych zaległości półkowych zawiodła mnie niedawno na kraniec świata zwany Skorosze. 
Przed wyjazdem starannie przeanalizowałem mapę, wydrukowałem ją sobie nawet, żeby nie zgubić się w tej głuchej dziczy, w której noga moja dotąd nie zawitała mimo przemieszkania w Syrenowie całego, niemiłosiernie przedłużającego się, życia. Autobus jechał i jechał, mimo że zgodnie z rozkładem, to miałem wrażenie, że do koleją transsyberyjską nad Pacyfik jechałbym niewiele dłużej. Wysiadłszy z zadowoleniem skonstatowałem, że punkt orientacyjny wygląda jak na G. Street View, choć większy, i ruszyłem dziarsko w kierunku. Po jakichś 200 metrach zorientowałem się, że  wujek Guglek nie nadąża za naszymi dewelopperami i rozwojem tzw. Warszawy*) - tam gdzie wedle netu miała być ulica, stało grodzone osiedle. A jak zacząłem zawalidrogę obchodzić, to mi się droga wydłużyła ze dwa razy, alem dotarł samodzielnie, a nie jak Skrzynecki w wyprawie na gwardię**)

Zakupy były nawet udane, choć bez większej ekscytacji, ja do miasta szczęśliwie wróciłem, pod pewnym sporym wrażeniem rozmachu, z jakim Wawa się rozbudowuje. Osiedla tamtejsze sprawiają z zewnątrz i przy powierzchownym tylko oglądzie wrażenie dość imponujące, z pewnością spotęgowane tym, że się ich tam nie spodziewałem. O jakości architektury to się może nie będę wypowiadał, bo to sztampa - kto raz zobaczył takie osiedle, ten widział ich tuziny. To w gruncie rzeczy nadal blokowiska - z ubóstwem handlu i usług, powodującym wrażenie pustkowia na ulicach. No i ta odległość od szeroko rozumianego rdzenia miasta...

______________________________________
*) tak zwanej, bo, um Gottes willen! Warszawa to się skończyła pewnie z 10 kilometrów od tego miejsca. No dobrze, dobrze, wiem - ze 4 kilometry. :-P
**) któren wodzem naszym naczelnym będąc w 1831 r. armię w ofensywie zgubił i po gościńcu włościan i Żydów rozpytywał, czyli też wojska jego idącego nie widzieli. Więc jam tubylców ani zagadnął.

11 komentarzy:

  1. Tożeś cudem z tej wyprawy niemal na koniec świata w domowe pielesza powrócił:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudem, lub złośliwością losu - wszak gdyby mnie wilcy lub tubylcy zjedli, bądź zbójcy ubili to bym się już przynajmniej nie męczył.

      Usuń
  2. Zaś nie stękaj, że tak źle. Korpus figurek się powiększa, kolejne zdobycze będą przywoływały wspomnienia zdobywania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie będą, bo działa mi tu silnie zadaniowe podejście, czyli kupione = odfajkowane, mam je i tyle; wspomnień nie zachowuje się, a nawet jeśli, to są nieistotne. A czy mam figurek 500, czy 1500 to w gruncie rzeczy nie rzutuje. Zadaniowość łowcy, być może w czystej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ta podróż autobusem po za center to już nic? Jakieś mięśniaki po drodze (optycznie) zaliczone, czy jedziesz tam z klapami na oczach?
      Czegoś nie rozumiem. "500, czy 1500 to w gruncie rzeczy nie rzutuje" to właściwie o co w tym biega?
      Dla mnie im więcej zdobyczy tym lepiej, choć wolne powierzchnie do gromadzenia są na wyczerpaniu, a następne gadźety praktycznie w drodze. To w sumie mogłbyś się ograniczyć do 50 figurek i było by git, czy coś przeoczyłem?

      Usuń
    2. Może lepiej byłoby jechać / chodzić z klapkami.

      Pisząc "500, czy 1500 to w gruncie rzeczy nie rzutuje" miałem na myśli to, że liczba już zgromadzonych figurek ma dla mnie znaczenie drugorzędne w stosunku do figurek, których jeszcze nie mam. Skupiam się na brakujących, zaś te które już mam - to je już mam, w pewnym sensie stają się mniej ważne od tych których jeszcze nie mam. Dlatego nie rozmyślam nad nimi specjalnie z wyjątkiem planowania wyglądu (skład, kolorystyka, złożenie itp.) armii. Stąd nie wiem dokładnie ile mam figurek, choć pewnie jakbym przysiadł i skupił, to potrafiłbym wymienić z pamięci formacje, liczebność, materiał, producenta itp. prawie wszystkich (a może i wszystkich???).

      Usuń
  4. NIe, nie, nie. Absolutnie nie z klapami. W tych temp. w wiosce tradycyjnie pokazy mięśniaków w klatach. Ileż to razy muszę hamować, by się lepiej przyjrzeć, wczoraj taki przypadek. I to są te widoki, obrazy, które się zapamiętuje na dłużej.
    Ze swoich zbiorów też większość interesujących pozycji jestem w stanie wymienić, a do księgozbioru tematycznego wchodzę jak do jakiejś oazy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej nie widzieć, bo i co mi z tego widzenia? Nieraz tak mam, że patrzę i myślę "O, jaki ładny!" "Mój Boże, jakie ciasteczko apetyczne!", a po chwili mi się smutno robi. Bo takie patrzenie na atrakcyjne stworzenia to przypominanie o własnej mizerii, to taki szyderczy chichot: "No popatrz sobie, popatrz! I tak żadnego z nich mieć nie będziesz! A nie, chwilunia! ty żadnego W OGÓLE mieć nie będziesz!" I oglądanie zamienia się w wytykanie samotności.
      To jakby głodny miał znajdować przyjemność w oglądaniu jedzenia.

      Usuń
  5. Byłem! Nawet na blogu wpis popełniłem kiedyś tam... tu dowód

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcinie! Nie jestem zaskoczony - byłeś chyba wszędzie. :-))

      Usuń