Przygniatająca nastrój aura. Rytm przebierania łapkami w kołowrotku przyśpiesza upływ czasu - mój Boże, już trzy miesiące od rozpoczęcia roku minęły! Trzy miesiące - ćwierć roku. Jak, gdzie, na co? Na nic - na rutynę dnia codziennego, na mielenie treści w pracy, nie dające żadnych dostrzegalnych efektów poza świadomością faktu przemielenia.
Dyrekcja chyba już uwierzyła w swoją wielkość i czuje się coraz swobodniej. M. jest tym głęboko zbulwersowana, ale mnie to już, po prawdzie, średnio rusza. Własne smutki wystarczająco zaprzątają mą świadomość, bym nie zwracał większej uwagi na poczynania innych; tym bardziej że przecież nie niespodziewane. Parę dni temu koleżanka "na dzień dobry" ujrzawszy mnie na korytarzu wyszeptała zgnębiona, że gdyby nie miała fury kredytów do spłacenia, to by wyszła stąd tak jak stoi i nigdy więcej tu się nie pokazała.
Króciutkie dni witające mrokiem wychodzącego z domu i z pracy. Ledwie dwa dni słoneczne - cóż to jest?! Pojawiła się myśl o zakończeniu blogowania, ale nauczony doświadczeniem zdaję sobie sprawę z wpływu pory roku, więc postanowiłem odłożyć decyzję na później, tak, by mieć pewność że wypływa z mojej przemyślanej decyzji nie uwarunkowanej depresyjnym wpływem aury.
Niezależnym od niej pozostaje, od dawna istniejące, poczucie niewielkiego sensu tej pisaniny. Kiedy zadaję sobie pytanie czemu służy to pisanie, trudno mi znaleźć jakieś wartościowe uzsadnienie. Analiza statystyki wskazuje, że choć od miesiąca nic nie napisałem, to ilość wejść zmniejszyła się tylko nieznacznie, a więc czy piszę czy nie piszę - różnicy większej nie ma. Na pytanie "co mi daje blogowanie" - nie znajduję wiarygodnej dla mnie odpowiedzi. Być może to tylko podtrzymywanie złudzenia, że nie całkiem jeszcze zniknąłem z życia, że drzwi skorupki nie całkiem się jeszcze zatrzasnęły. Lecz złudzeniem to jest zaledwie, gdyż widzę przecież jak żyję: praca, net, rwana lektura i rzadkie incydentalne powroty do warsztatu. Poza tym pustka i samotność, doskwierające poczucie samotności w życiu, nawet nie w dniu codziennym, lecz właśnie w życiu - nigdy nie kochający i nigdy nie kochany, nie mający nikogo, o kim mógłby powiedzieć "mój".
Niedawno coś mnie całkiem niespodziewanie naszło by wrócić na "fellka", zacząłem już wypełniać rubryczki formularza, kiedy nagle przyszła refleksja - po jaką cholerę to robisz? już zapomniałeś poprzednie razy? teraz jesteś jeszcze starszy i na co ty niby liczysz? Felek i ty przeszliście w międzyczasie cudowną metamorfozę i teraz będzie sweet & happy? Tu się stuknij stary naiwny durniu!
jeśli chodzi o blogowanie, to proponuję poczytać listopadowe Charaktery . Ciekawe spostrzeżenia.
OdpowiedzUsuńMiałem dziś w pracy zajrzeć, ale nie było ni chwili wolnej. Dzięki za wskazówkę.
UsuńJa już do cyca qrwa nie wiem. Ten/ta "M" to co to w końcu jest? (rodzaj płci). To zakończenie blogowania to rozumiem, że tak co roku na jesieni się pojawia?
OdpowiedzUsuńEee, tam, czasami na felku siedzę, choć oczywiście krótko, bo tradycyjny brak czasu i tyle. Zresztą po co mam sobie robić tam nadzieje, skoro one w zasadzie do mnie same okresowo przychodzą.
Ważne, napisaliśmy, znaczy żyjemy (jakkolwiek, ale jednak) i można "czasami" coś poczytać.
W przeciwieństwie do Twojego, mój jest pisany w zasadzie dla samego siebie, abym kiedyś mógł przeczytać co bieżąco robiłem i z kim, bo też czasem opisuję. Może dlatego nie muszę się zastanawiać nad kolejnym wpisem co umieścić treściwego, tylko piszę co było i czasami krótka refleksja.
Adi, ależ trzeba się tylko wnikliwiej pochylić nad postami :) ... tam masz wszystkie odpowiedzi dotyczące “eMów”
UsuńOtóż właśnie - uważna lektura ze zrozumieniem jest sekretem nadążania.
Usuńno ja nadążam, ale fakt, że jedno M i drugie M mogłoby się zwać jakoś inaczej :D
UsuńMoże i mogło, ale cóż ja pocznę że ich przed Przenajświętszym Sakramentem lat temu wiele tak akurat ponazywali?
UsuńMoże być rozwiązanie pośrednie: M1 i M2. Wtedy Przenajświętszy Sakrament jest zachowany, nadto uzupełniony o domieszkę.
UsuńJak kiedyś... będę miał więcej czasu to się wnikliwie pochylę. Pamiętam jedynie, że kiedyś już pytałem się o tajemniczego "M" i zapamiętałem go jako rodzaj męski. Wczoraj przeczytałem jako rodzaj żeński. Chyba jednak numerki u mnie mają dobrą stronę. Nawet jeżeli jest tu para M, to u mnie byli by jako 100 i 101, i zawsze było by wiadomo bezsprzecznie o kim mowa. Myślałem, że z tymi numerkami to kicha, ale po czasie widać, że pomysł był bardzo dobry i ponad czasowy.
OdpowiedzUsuńSkoro "Fellek" rodzi złe wspomnienia, to może zmień lokalizację i spróbuj "nowości" (co ma już ze 3 lata), wypełniając analogiczne rubryczki na Kumpello... ;-)
OdpowiedzUsuńByłem i tam już - z zerowym powodzeniem.
Usuń