Dość znamienny incydent miał miejsce przed wyjściem. Sprawdzam na balkonie - rze-e-eśko. O samym t-shircie nie mam mowy, więc trzeba się przeprosić z bluzą. Dyżur miała dziś brązowa, to jakie spodnie do niej? Czerwone. Ubrałem się, założyłem tenisówki i... niestety, spojrzałem w lustro. Myśl, a za nią decyzja.
"Weź się stuknij w czerep! Stary dziad i się w czerwone wąskie ubiera. I jeszcze do nich tenisóweczki. Pośmiewisko z siebie robisz!" Czerwone poszły do szafy, przebrałem się w ciemnooliwkowe. Koniec koloru, bezpieczne nijakie brązy i zgniłe zielenie, stosowne na jesień życia. Do tego przypadkiem rozmiarówka z czasów ~10 kilo temu, kiedy tuszę trzeba było maskować, więc cokolwiek luźno powiewająca.
I w takim nastroju poszedłem sobie na spacer...
Spacer humoru nie poprawił. Smutne myśli w głowie, smutne widoki przed oczami - tu para, tam para, tu chłopak, tam facet. I przebłysk, że czuję się bardzo podobnie jak przed dwudziestu paru laty, kiedy wracałem do szafy gorzko zawiedziony i rozczarowany.
Po południu ostatnie zacierki gipsiarskie wokół okien i malowanie ściany z oknami (choć proporcje są takie, że to właściwie okno ze ścianą. Dwie warstwy. Ładnie wyszło. Jednakowoż po 20 latach od poprzedniego malowania to każda nowa farba, choćby w kolorze srajdemańkowatym, będzie wyglądała atrakcyjnie. Mści się przyoszczędzenie przy zakupie mieszkania i niewyrównanie ścian w dużym pokoju. Przez te wszystkie lata nierówności kryła tapeta, ale teraz po jej zerwaniu ukazuje się w całej okazałości ten marsjański krajobraz. Chociaż jak się przyglądam, to nie ma pewności czy sonda marsjańska na mojej ścianie nie urwałaby koła. Nie mam siły wygładzać ścian - myśl o tonach gipsowego pyłu ze szlifowania odbiera mi wszelką chęć działania w tym kierunku.
Teraz czekam aż dobrze podeschnie, żeby założyć karnisze i powiesić z powrotem tekstylia, bo na razie jestem wyeksponowany na jakąś setkę wścibskich spojrzeń z naprzeciwka. A że nie mam celebryckich skłonności, to nie lubię jak mi kto do mieszkania zagląda jak pies do jatki.
Te czerwone spodnie to jakiś zupełnie nieprzemyślany zakup :)
OdpowiedzUsuńa ja lubię swoje czerwone [raczej bordowe] jeansy... choć nie zawsze mam odwagę je włożyć. w niedzielę słyszałem za plecami komentarz panów biznesmenów: rany, czerwone spodnie... swoje pomyślałem, ale poszedłem dalej... śmiałem się później z tego. może w końcu odważę się i białe kupić. :P
OdpowiedzUsuń