Radość upośledzonej części naszego społeczeństwa z orzeczenia tzw. Trybunału Konstytucyjnego rozszerzającego de facto klauzulę sumienia (chodzi o sprawę drukarza z Łodzi, który odmówił druku materiałów LGBT) zasmuciła, jak smuci kolejna erupcja głupoty i podłości. Przywołała także skojarzenie z pewnym tragicznym zjawiskiem z naszej historii, jakim była ewolucja instytucji liberum veto.
Prawo mniejszości do powstrzymania większości przeszło do historii - w ujęciu bardzo popularnym - jako przyczyna upadku I Rzeczypospolitej (a co najmniej - jedna z przyczyn). To oczywiście bzdura - przyczyn było wiele, a samo liberum veto przez długi czas było nie tylko nieszkodliwą, ale może nawet umiarkowanie pożyteczną instytucją. Owszem, było instytucjonalizacją bardzo niebezpiecznego na dłuższą metę, lecz bardzo silnie u nas zakorzenionego starego mitu jedności. Jednakowoż, przez długi czas używano tego narzędzia rozumnie - kiedy grupa posłów protestowała, uznawano to za poważny sygnał, że trzeba sprawę jeszcze przemyśleć i przedyskutować. Jeśli uznawano, że protest jest bezpodstawny, lub jego powód nieistotny, to go po prostu ignorowano, a jeśli protestujący nie chcieli się uciszyć, to im gębę czapkami zatykano, lub nawet, jak to cudownie kiedyś określano - "na szablach wynoszono". Kluczowe było uznanie, że protest nawet pojedynczego posła jest wezwaniem do namysłu i... i niczym więcej.
Tragedia się zaczęła, kiedy taki protest zaczęto rozumieć, względnie - interpretować, dosłownie, to znaczy uznawać go za możność skutecznego zablokowania prac całego sejmu. Ta sama instytucja zaczęła być używana inaczej. Dlatego za błędne należy uznać popularne twierdzenie, że liberum veto było przyczyną katastrofy. To tak samo jakby powiedzieć, że nóż był przyczyną śmierci. Nie, nie nóż, tylko człowiek który go użył do odebrania innemu życia, zamiast do ukrojenia chleba dla zaspokojenia głodu. Nie pistolet morduje, lecz człowiek który z niego strzela. Nie liberum veto nas zniszczyło, tylko ludzie, którzy przestali rozumieć po co je stworzono i zaczęli je używać na zgubę, a nie na polepszenie.
Ktoś spyta - a co to wszystko ma wspólnego z orzeczeniem "TK"? Ano to ma, że w obu przypadkach mamy do czynienia z patologicznym wyuzdaniem indywidualizmu. Wolę jednego człowieka postawiono nad społeczeństwem w sferze istotnej dla funkcjonowania społeczeństwa. Klauzula sumienia stała się magicznym zaklęciem paraliżująco-awansującym. Paraliżuje krytykę i uwzniośla człowieka, który odmawia komuś czegoś; uwzniośla w sposób mający postawić go poza wszelką krytyką. Sumienie wraz z religią stało się tu kategorią nietykalną i bezdyskusyjną (w sensie - niekrytykowalną).
Problem polega na tym, że społeczeństwo to wielomilionowa grupa ludzi, która przede wszystkim musi funkcjonować. Po to je wymyślono, żebyśmy mogli funkcjonować. Po to są instytucje społeczne, żeby zaspokajać potrzeby społeczeństwa. Jeśli więc mamy w tej czy innej instytucji społecznej człowieka, który powołując się na swoją opinię (nazwaną sumieniem), odmawia wykonania tego czy innego zadania społecznego, to grozi poważnym zakłóceniami w funkcjonowaniu społeczeństwa - jeśli takich przypadków będzie więcej. Orzeczenie "TK" jest oficjalnym daniem przyzwolenia do takich odmów; to jak wysadzenie wałów przeciwpowodziowych.
Jeśli nie chcesz dokonywać dokonywać dozwolonej przez prawo aborcji - nie wybieraj specki ginekologicznej. Nie chcesz sprzedawać pigułek "dzień po" - nie podejmuj pracy jako aptekarz. Nie chcesz świadczyć usług jakiejś grupie ludzi - nie podejmuj działalności usługowej. Proste. Tymczasem dziś stoimy w obliczu ludzi, którzy próbują zmusić społeczeństwo do podporządkowania się ich światopoglądowi. Upowszechnianie klauzuli sumienia jest przyznaniem każdej jednostce prawa do ograniczenia praw innych ludzi - bez żadnego racjonalnego uzasadnienia, wyłącznie na podstawie "widzimisię". Jakby Jan Kowalski się uparł, że chce być cekaemistą, ale do nikogo nie będzie strzelał, bo to jest sprzeczne z jego światopoglądem "nie zabijaj" i armia ma się do tego dostosować, a jednocześnie nie wolno sugerować, że miałby on pełnić służbę w jakiejś jednostce, od której nie wymaga się strzelania do ludzi, bo to gwałci jego prawa i wolność, a jemu się bardzo podoba cekaem, więc trzeba mu dać cekaem, lecz nie wolno oczekiwać, że będzie z niego strzelał do wrogów. Absurd wali po oczach? No właśnie, a jakoś w innych - bardziej życiowych przypadkach, już nie.
Tak jak w XVII wieku uznano, że skoro jakiś poseł, z jakiegokolwiek powodu mówi NIE, to trzeba uznać że ma prawo do rozpieprzenia państwa i społeczeństwa, bo wola jednostki, bez względu na to czym motywowana, jest ważniejsza niż cała społeczność. Jeśli to nie jest skrajnie patologiczny anarchistyczny indywidualizm, to ja nie wiem czym on jest. Dziś idziemy tą samą drogą - uznajemy, że osoba działająca w instytucji powołanej do zaspokajania potrzeb społecznych ma prawo odmówić zaspokojenia takiej potrzeby komuś, kto jej się nie spodoba, to otwarcie puszki Pandory. Miarą przerażającej głupoty naszej tzw. prawicy jest przyklaskiwanie temu, co jest niczym innym jak zielonym światłem do rozpadu społeczeństwa na wrogie sobie grupki i plemiona, bądź - obrazowo - wyspy. Głupota tych ludzi pozwala dostrzec tylko jedną doraźną korzyść - zrobić na złość lewactwu (czyli wszystkim tym, którzy nam się nie podobają), lecz nie pozwala - nawet jak im się to pod nos podtyka - że to może się równie dobrze obrócić przeciw nim. Fajnie było w 1652 r. oklaskiwać Sicińskiego, że sejm zerwał na złość królowi, lecz wkrótce przecież i dworscy sejmy rwali - z danej okazji korzystając.
Historia magistra vitae est - nawet jeśli to prawda, to w oślej ławce Polacy siedzą, pazurami wczepieni, żeby ich stamtąd ruszyć się nie dało...
Kiedyś, za dawnego systemu, było coś takiego jak walka klas (społecznych). Dziś, "system" kapitalistyczny nie zrobił już tego błędu i walka jest sprowadzona do walki w klasach. To jest doskonały przykład, jak kapitalizm zachodni, sprowadził maluczkich, to ich roli, czyli skakania sobie do gardeł, jednocześnie zostawiając tych na górze w spokoju. I podobnie jak wieki temu, liberum veto, tak dziś jednostka dalej myśli, że jest wyjątkowa, zajebista i może wiele zdziałać, bo jest właśnie tą wybitną jednostką.
OdpowiedzUsuńHistoria dla takich ludzi..., a chuj z tą historią. Po co ona nam, jest dziś, teraz, jest kciuk przewijający obrazki na srajfonie. Efektem tego jest np. wydzieranie się ludzi na kasjerkę w markecie, że nie zadzwoniła na drugą kasę, bo oni chcą być już obsłużeni, bo są tacy zajebiści. Kasjerka z pierwszej kasy nie może im odpowiedzieć:
- spierdalać na drzewo - brak ludzi, tylko z uśmiechem nr 5, za chwilę otworzymy kasę nr 3.
I po tym fakcie oni czują się jeszcze bardziej dowartościowani. My możemy, prawie jak te "liberum veto" zadbać o siebie, tzn. otworzą specjalnie dla nas kasę nr 3.
Ja wiem, że od twojego wywodu wieku XVIII, do tego obecnego upłynęło trochę czasu, ale właśnie tak myśli dzisiejsze społeczeństwo, doskonale sterowalne przez tych na górze, bezwiednie wykonujące te polecenia. W zasadzie nic na przestrzeni wieków się nie zmieniło, oprócz tego, że dla podtrzymania prawidłowego funkcjonowania tych na górze, społeczeństwo, czego oni nie przewidzieli, przestało się rozmnażać. I to jest teraz dla nich największą bolączką, stąd te, głupie, programy 500+.
Co do tego "liberum veto" miałem jakieś odniesienie do czasów obecnych, ale je straciłem. Jak się przywróci, to dopiszę.
Te kasy przypomniały mi epizod z moich rzymskich wakacji. Wybierałem sobie w księgarni Palazzo Massimo jakąś albumową pamiątkę, kiedy nagle sprzedawczyni kategorycznie i bez dyskusji wyrzuciła mnie za drzwi, bo właśnie wybiła pora sjesty. Pierwsza myśl: "Ale jak to tak... KLIENTA? Mnie?! w trakcie zakupów?!" ;-D
UsuńToż to scena jak z filmu Tom of Finland. Tam też świętojebliwy drukarz odmówił usługi. Poszli do Żyda i plakaty wydrukowali.
OdpowiedzUsuńA przedsiębiorca, który nie docenia siły różowego pieniądza robi wielki błąd, bo my mamy dużą siłę nabywczą.
Miewam wątpliwości co do tej "dużej siły nabywczej" - przynajmniej w Polsce. Za mało, za biedni i zbyt pochowani, żeby się nami tutaj ktoś na serio w biznesie przejmował.
UsuńA ja wiem z całkiem pewnych źródeł, że geje są istotnymi klientami dla marek premium. Tyle, że nikt się tym nie chwali, żeby reszty nie zniechęcać.
UsuńA nawet jeśli kiepsko zarabiają to i tak wszystkie pieniądze wydają na siebie, nie na dziecko. Hetero kupić dzieciakowi zabawkę, a sobie dezodorant w dyskoncie. Gej pójdzie do perfumerii i kupi coś markowego, w ramach zabawki dla siebie ;-).
Tylko czy takie ciche zadowolenie firmy przekłada się na realne korzyści dla nas? Skoro firma się czai przed tzw. normalnymi klientami, żeby się, Boże broń! nie obrazili że ona na pedałach z zadowoleniem zarabia?
Usuń"Jest pan naszym cennym klientem, ale proszę wejść do tyłu, żeby ktoś pana u nas nie zobaczył." ;-)
Jasne, że tak. Np. w branży kosmetycznej realną korzyścią jest dostęp do linii kosmetyków, których wyłącznie z myślą o facetach hetero nikt by nie sprowadzał. Jasne, że nikt nie będzie reklamował "kremu dla gejów", bo on jest generalnie dla każdego faceta, bez względu na orientację, ale nie czarujmy się, wiadomo kto jest targetem. Podobnie jest z biznesem turystycznym. Przyjdzie do agenta rodzina to będzie chciała ofertę "dziecko za darmo". Przyjdzie gej to jeszcze dopłaci za hotel bez dzieci. Więc coraz więcej biur podróży ma takie oferty.
UsuńCóż, być może masz rację. A za tymi zwiastunami nadejdą lepsze czasy. Daj Boże, że nadejdą...
Usuń