Jak woda z dziurawego kranu tak pomalusieńku kapią mi sprawdzane prace. Zazdroszczę innym jak im to szybko idzie. Plecy i głowa... jak zwykle tylko częściej. Dziś mnie zwlekły z łóżka już po nędznych pięciu godzinach snu. Brakuje mi ocen (nie przysyłają prac), a klasyfikacja za moment. Koszmar.
Pogoda wkurzająca tymi przeskokami miedzy ciepłem i chłodem. Dziś zrobiłem sobie energiczny spacer po Powiślu i trochę byłem sfrustrowany kontrastem między ciepłem w słońcu a silnym chłodzącym wiatrem - taka kombinacja fatalnie działa na moje zatoki. Mnóstwo rowerzystów i barowiczów.
Zbyt często nie wychodzę z domu. Jak poszedłem w niedzielę wielkanocną do rodziców, to potem dopiero wyszedłem w piątek; jakoś tak samo tak głupio wychodzi. O dziwo, Wicedziedzic nie rozryczał się na mój widok, tylko skrzywił z obrzydzeniem - to pierwszy raz w życiu kiedy nie wszedł w tryb jerychoński.
Przeczytałem "Upadek Gondolinu" J.R.R. Tolkiena. Zanudził mnie. Najwyraźniej nie jestem fanem, który ekscytuje się czytając kolejne wersje fragmentu dzieła. Wcześniej - po raz pierwszy - przerwałem po kilkunastu stronach lekturę przygód Gotreka i Felixa; jakoś opowieść o "Królowej węży" mnie zupełnie nie zainteresowała. Teraz do poduszki poczytuję opowiadania Neila Gaimana "Dym i lustra".
Modele nie tknięte.
Ktoś mi znowu wyjadł całą torbę śliwek w czekoladzie.