Naszą tratwę Meduzy czeka oficjalny przegląd - towarzystwo klasyfikacyjne dokona oględzin, przesłuchań i przyzna literkę szufladkującą. Nie bardzo do nas jeszcze dotarła groza położenia, bo część wymagań dotyczy stwierdzenia istnienia i funkcjonowania czegoś czego u nas nigdy nie było. Przykładowo: "jednostka posiada i wykorzystuje maszt z ożaglowaniem", a my, panie, przecie zawsze drągiem od dna się odpychalim i tak się pływa i zawsze dobrze było... Do tego będą obserwacje i przesłuchania załogi oraz nominowanych załogantów w trakcie ich czynności pokładowych. Wszystko naturalnie zgodnie z najwyższą biurokratyczną sztuką opanowaną przez ekspertów ministerstwa żeglugi, którzy nigdy jednostki pływającej nie obsługiwali, ale wiedzą doskonale jak należy to robić, bo są ekspertami i mają wytyczne.
Jeśli wyciągnę krótszą słomkę, to będę musiał się tłumaczyć czy skrobię skorupiaki z dna tratwy uwzględniając ich potrzeby rozwojowe, czy buchtuję linę metodami aktywizującymi np. z użyciem dramy lub happeningu i dlaczego nie nauczyłem jeszcze obsady nagelbanku stepowania oraz śpiewania szantów.Z góry też wiadomo, że moje tłumaczenia nie będą miały znaczenia, skoro w papierach inspektorów są dwie kratki: "Spełniono" i "Nie spełniono".
Patrząc na pokład i sterówkę i mam wrażenie, że nie do końca jeszcze do towarzystwa dotarło, że to nie będzie, jak do tej pory, produkowanie dętych dyrdymałów dla typowej inspekcji bosmana portu, któremu zwisało co się napisze, byle było napisane okrągło i kwieciście, i na niezatłuszczonym rybami papierze.
Raczej przypominamy stado gęsi, które właśnie dowiedziały się o wynalezieniu łowiectwa, ale jeszcze do nich nie dotarło co to oznacza.
Zdecydowanie mój nastrój potrzebował jeszcze takiego wzmocnienia...