Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 27 listopada 2016

543.Doktor Faust

Dziwna sprawa. Właśnie skończyły się Targi Książki Historycznej. Pierwsze od kiedy się odbywają, z których wróciłem z pustymi rękami. Do tej pory leciałem na nie już pierwszego dnia (w czwartek), a potem bywało, że zaglądałem nawet w dwa kolejne dni. Wracałem przejęty i zadowolony, objuczony nabytymi książkami na które środki rezerwowałem z dużym wyprzedzeniem. Piętrzyły się na honorowym miejscu ciesząc oko i obiecując długą przyjemność z lektury. 
A w tym roku było inaczej - poszedłem dopiero w sobotę, przeszedłem się po sali raz i wyszedłem. Miałem pieniądze, nawet może by jakieś tytuły mnie zainteresowały, ale miałem jakieś takie smutne poczucie, że to nie ma większego sensu - wydam pieniądze na coś, czego przeczytanie nic nie zmieni.  Nie potrafiłem wykrzesać z siebie motywacji do zakupu którejkolwiek, nawet niewielkich broszurek po 20 zł.
"Czy zdanie okrągłe wypowiesz, czy księgę mądrą napiszesz, będziesz zawsze mieć w głowie tę samą pustkę i ciszę."
Czytam książki od przedszkola, są nieodłączną częścią mojego życia, a jednak wiem przecież że nie zastąpią tego, czego w głębi duszy brak. Nie zapełnią pustki życia, której ja wypełnić nie umiałem. Gorzkie odkrycie pewnego doktora...

piątek, 25 listopada 2016

542.Dezorientacja

Okazało się, że z tym oszkleniem to nie będzie tak hop,siup.  Karteczka, którą pani doktor napisała okazała się być przemyślnie sprokurowana. Otóż, owszem - rozpoznanie czy tam opinię (jak to tam się nazywa) sporządziła, tylko że wszelkie istotne dla optyka informacje zostały napisane tak nieczytelnie, że są bezużyteczne. Teraz zrozumiałem sens ogłoszenia na drzwiach gabinetu i napomknienie, że pani doktor przyjmuje w salonie optycznym. Jak chcę dostać użyteczną konkretną informację, to muszę wykupić osobną wizytę za stołeczną stawkę specjalisty. Zastanawiam się, czy ja w swojej pracy jestem tak idealistyczny, czy tak naiwny.

Doczytałem w necie, że po pierwsze patrzałki powinienem się udać do optometrysty. Po przeczesaniu netu jestem troszkę głupszy niż byłem i zdecydowanie bardziej zdezorientowany i zniechęcony. Jak wtedy, kiedy próbowałem rozeznać się w ofertach operatorów komórek. Nie wiem gdzie iść. Zupełnie. Stolica, psiakrew...

czwartek, 24 listopada 2016

541.Przegląd

Trzeba było się zgłosić na przegląd okresowy. Nie lubię tego, bo galeria dokturów, jaką przy tej okazji przez te lata zaliczyłem, tworzy dość niezachęcający gabinet osobliwości.

Siusiu i krewka oddane, więc się zjawiłem na pytanie i macanie. Doktór laryngolog - miły i sympatyczny, zbadał pobieżnie (choć nie znam się, więc może to było dokładnie), pogadał i wypchnął za drzwi. W porównaniu ze swoją marudną koleżanką sprzed paru lat, która męczyła mnie i ględziła bitą godzinę, był super.

Doktór medycyny pracy był z zupełnie innej parafii. Oschły, konkretny, zajęty ptaszkowaniem i wypisywaniem druczków, nie budził specjalnej sympatii (OK, nie tylko specjalnej, ale żadnej). W ogóle mam wrażenie, że główna praca lekarza medycyny pracy, zajmująca mu 99% czasu wizyty to wypisywanie papierów. Potem jeszcze był okulista; wiem, powinien być przed, ale rejestracja okazała się, zgodnie z moim niesprawiedliwym pierwszym wrażeniem, nie do końca ogarnięta. Swoją drogą to pierwszy okulista na badaniu okresowym w całej mojej błyskotliwej karierze zawodowej.

I tu była bomba dnia - pani doktór stwierdziła, żem na łoczy kulawy i powinienem się oszklić. Trzeba będzie zacząć zgłębiać temat salonu łoptycznego, gdzie mnie oszklą, a skóry nie zedrą. W gruncie rzeczy się cieszę, że się wyjaśniło, czemu jakoś od zimy coś mi się gorzej szczegóły w modelach widziało. Myślę też (od dawna miałem takie wrażenie), że mojej odpychającej facjacie oszklenie na wizualną korzyść tylko dobrze zrobi.

poniedziałek, 21 listopada 2016

540.Wściekły diabeł

Niezbyt optymistyczny początek tygodnia. Smatri, siurpriz! Jakby się w nim już mało działo. 
Do tego jeszcze dyspozycja: 
"Panie Aberku, ponieważ mamy mieć, to dobrze byłoby żeby, wie pan było coś takiego, że ja nie wiem, ale coś w rodzaju takim lub innym, żeby to było takie fajne, wie pan, albo inne, może to tamto, albo siamtoowamto, czy może jakieś inne, żeby były takie bo wie pan, że my i w ogóle, pan pomyśli nad tym, tylko trzeba środki zapotrzebować, a czasu mało. No wie pan!"
Kindersztuba nie pozwala szczerze odpowiedzieć "Ni cholery nic z tego nie rozumiem!" Tym bardziej że z rozdziawioną gębą kiepsko mi wychodzi artykulacja. Reakcja koleżanki zespołowej była identyczna. 
Zrozumiałem generalny przekaz - 'Nie wiem czego chcę, ale chcę to koniecznie, na bogato i natychmiast!', tylko jak tę żabę ugryźć? Zaczynam źle znosić nowe wyskakujące jak wściekły diabeł z pudełka zadania. Szczególnie w takim stylu kreślone.

sobota, 19 listopada 2016

539.Dymiące piasty

Taśma sprawdzania prac aż furczy; opróżniona półka, momentalnie zapełnia się nowymi. Piasty belfro-chomiczego kołowrotka aż dymią. Wczoraj po którejś lekcji nie mogłem zrozumieć co się dzieje, że przed salą nie ma uczniów. Dłuższej chwili potrzebowałem żeby się zorientować, że po prostu dzień nauki się już skończył i to była ostatnia lekcja. Jeszcze dłuższej zaś, żeby obniżyć poziom napięcia do takiego, który pozwoliłby mi powiedzieć sobie: "Dobra, możesz już wyjść z pracy i pójść do domu" (z pracą w torbie...).

Wyprowadził mnie z równowagi mostek naszej tratwy Meduzy swoją beztroską nonszalancją w planowaniu pracy. Oni sobie odkładają na ostatnią chwilę oraz zmieniają po cichu wcześniej zakomunikowane ustalenia, a ja muszę świecić oczami przed uczniami i rodzicami i wychodzę na idiotę. We wtorek zaczynają się próbne matury, nie wiemy podstawowych kwestii organizacyjnych, a ja w piątek dostaję szyderczy rechotek w twarz - czego ja chcę się dowiedzieć? przecież do wtorku jeszcze mnóstwo czasu! Oznacza to, że w poniedziałek dopiero będziemy się dowiadywać, czy nie siedzimy do późnego popołudnia w któreś dni. To że ktoś może mieć jakieś zobowiązania na ten czas i wypadałoby go poinformować wcześniej, żeby mógł je inaczej poustawiać, to najwyraźniej nie zaświtało. Wszystko na ostatnią chwilę, choć wiadomo o próbnych już od kilku tygodni. Niby powinienem się przyzwyczaić do takiego działania, ale wciąż podnoszą poprzeczkę.

Wybierałem się na antyzalewską demonstrację belferstwa, ale deszcz i jakby napoczynająca mnie od jakiegoś czasu infekcja jednak przeważyły. Głównie chciałem iść przez wzgląd na biednego Emusia (ale osobno, nie z nim), jako pewien gest czy to lojalności, czy raczej życzliwości (solidarności) wobec niego. Nie wierzę, że ta arogancka banda się cofnie - zakompleksieni nieudacznicy maja skłonność do brnięcia aż do klęski, napędzani przekonaniem, że zmiana planów to ustępstwo, a to zaś jest porażką, ona zaś tożsama z klęską, bo przyznaniem się do swego nieudacznictwa. Ich cechą jest czarno-białe widzenie świata, dyktujące tylko dwie opcje: albo zwycięstwo, albo klęska; kompromis dla nich jest klęską, bo nie jest zwycięstwem. Tak więc myślę, że gimnazja RIP.

poniedziałek, 14 listopada 2016

538.Homozwiązki Piastów

Kilka zagadniętych w robocie osób ma, identycznie -  jak się okazuje, zachowania z gatunku cięższej nerwicy w dobie poprzedzającej powrót z długiego weekendu do pracy.
Ja spałem nominalnie niecałe sześć godzin, ale przerwane kilkukrotnym wyrwaniem ze snu, więc nie wypocząłem zbytnio.
Co ujmie prawica, to podrzuci lewica. Stos prac do sprawdzenia maleje i rośnie. To co uczniowie wypisują, może zwalić z nóg mamuta. "Dimitri Stalin był przywódcą Narodowej Partii Faszystowskiej i obalił sułtana." W drzewie genealogicznym trzeba uzupełnić brakujących władców Polski; w dwóch polach "połączonych więzami małżeńskimi", zarezerwowanych dla Jadwigi i Jagiełły, spokojnie można wstawić Kazimierza Odnowiciela i Mieszka Starego. Uczeń pisze pracę z historii wojskowości i opisuje dziarsko jak to artyleria służyła do walki wręcz z grzbietu końskiego. Jak posłuchać reklamacji uczniów, trzeba by dojść do wniosku, że podręcznik składa się z okładek i pustych niezadrukowanych żadnymi informacjami kartek, zaś na lekcji nauczyciela w ogóle nie było i nic nie mówił.
Po lekcjach chciałem zostać w szkole i posprawdzać prace, licząc na to, że nieco łatwiej będzie mi zmusić się do tego, niż w domu. Guzik z pętelką! Ledwie siadłem usłyszałem szczebiot spod drzwi: "Oh, jak to dobrze się składa! Nie masz już tu lekcji prawda? Wspaniale, bo ja potrzebuję większej sali... Wchodźcie dzieci, wchodźcie. Ty możesz sobie robić co tam masz, nie będzie mi to przeszkadzać." Jedyne co mi pozostało, to zacisnąć zęby, żeby się coś spomiędzy nich nie wypsnęło, zebrać swoje manatki i wyjść. Sprawdzanie prac w pokoju to lipa, a nie warunki do pracy - równie dobrze, można by to robić na dworcu. Tu telefon, tu co i rusz ktoś wchodzi, tam wychodzi, jakieś rozmowy, jakieś szepty! Zero ciszy i szansy na skupienie. Mój Boże jakby to było cudownie mieć własny gabinet, choćby malutki, nie żeby solówkę, ale choćby 3-4 osobowy, żeby mieć własne biurko i kompa. Ludzie pomstujący na nas, że za krótko w pracy siedzimy nie zdają sobie sprawy, że w gruncie rzeczy musimy się z roboty wynosić do domu, żeby w ogóle móc pracować. Jeśli kończę zajęcia szóstą lekcją - to praktycznie muszę czekać dość bezczynnie ze dwie-trzy godziny do ~szesnastej na zwolnienie się swojej pracowni. Tylko jak wtedy coś porobię, to o której z roboty wyjdę? A przecież wszystkiego potrzebnego nie zrobię z racji braku wyposażenia (książki i oprogramowanie w kompie). Osobną sprawą jest, że będę miał nieposprzątaną na następny dzień pracownię, bo pani sprzątaczka nie będzie czekała aż skończę. 
Niektórym ludziom się wydaje, że jak dzieci sobie idą po lekcjach to w szkole jest mnóstwo miejsca dla nauczycieli i mogą sobie w salach siedzieć, a jakieś gabinety, ze sprzętem jeszcze to fanaberie. U nas nauczycieli jest przeszło dwa razy więcej niż sal; o ich wyposażeniu już nie wspominając.

piątek, 11 listopada 2016

537.Świnie

Czekałem na to wolne, a kiedy nadeszło, nie ulega dla mnie wątpliwości że trzeba popracować, aby z robotą się ogarnąć. Prace same się nie sprawdzą, materiały do lekcji same się nie przygotują. Świnie. 
Dzień mija zaskakująco szybko. Rankiem na dachach i balkonach śnieg - pierwszy leżący śnieg tego roku (wedle belferskiej rachuby czasu). Już tylko (Jeszcze aż...) sześć tygodni do świąt.
Emuś znów odkrył "że mnie zaniedbał". Ciekawa prawidłowość - dochodzi do tego za każdym razem dziewiczo nowego odkrycia kiedy mu się kolejny związek kończy. Przyszedł bidulek się wyżalić, a ja mu nie bardzo mogłem pomóc, bo i jak - musi żałość sobie wypłakać i zaleczyć upływem czasu. 
Znowu się dowiedziałem, że nie powinienem się poddawać i że powinienem znaleźć sobie jakiegoś faceta po 40-tce, bo (w domyśle) jego zdaniem celuję (właśc. celowałem) za młodo i ogólnie za wysoko, a nie mam do tego warunków. Nie mam już siły polemizować z tym - Emuś bardzo przywiązuje się do swoich odkryć i nie odczuwa zbytniej potrzeby ich weryfikacji.

wtorek, 8 listopada 2016

536.Cały ten zgiełk

Zastanawiam się czy się pokrzepiam, czy łudzę, że wyrabiam się z robotą. Osiem klas do sprawdzenia, a w drodze kolejne - koszmar. Dziś zapomniałem, że umówiłem się z uczniem na sprawdzian; on oczywiście nawet nie pisnął, kiedy zacząłem nowy temat. Co i rusz coś ktoś chce, ponadto wychodzą jakieś kwestie wymagające niezwłocznego zajęcia się nimi. Dziś na dyżurze zdałem sobie sprawę, że nie bardzo mogę spojrzeć w bok - tak mi spięło szyję. Już mnie nawet nie śmieszy, kiedy ktoś patrzy na mój plan i wydaje mu się, że wie, że ja przecież tak mało pracuję, bo gdzież tu do 40 godzin! Do tego cały czas to drepcząca nerwowo w tyle głowy obawa, czy od tego zabiegania i psychicznego zmęczenia nie zaczynam się plątać i gadać jakichś głupot. Show must go on - bez względu na to jak się czuję, muszę wyjść na scenę i rolę grać, nie bacząc na to jak mnie i mój przedmiot traktują.

sobota, 5 listopada 2016

535.Kondukt

Matko Boska, znów piątek?! Już? Toż dopiero co był! Oj, już go nie ma, to sobota... Upływ czasu zauważam cyklami zajęć i przyrostem liczby ocen. Nie udało mi się złapać więcej niż sześć godzin snu. Praca to jedyna szansa, żeby na moim pogrzebie zjawiło się więcej niż 5 osób. To jedyny właściwie ślad jaki po mnie choć na troszkę pozostanie - pamięć ludzi z którymi stykam się w pracy. Słabiutki i ulotny, bo ilu nauczycieli, którzy nas uczyli dziś pamiętamy? Na branżowym forum czuję się znów obco, mam poczucie, że nie pasuję do nich swoimi doświadczeniami i dorobkiem życiowym, że w większości żyją jakoś pełniej, bogaciej niż ja. Wiem, że trawa na polu sąsiada jest zawsze bardziej zielona, lecz trudno mi zignorować pustkę i marność życia, które sobie ułożyłem.