Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

piątek, 31 stycznia 2014

288.Tajemniczy ogród

"Jak więc szukać przyjaciela? Odpowiedź jest prosta jak "większość zagadek, jeśli się zna rozwiązanie". Po wielekroć słyszeliśmy ją czy to w dzieciństwie, czy to w młodości. Brzmi ona: "dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Uważne serce pozna przyjaciela i będzie wiedziało, że można mu zaufać. Zaoponują w tym miejscu jednak  niektórzy. Chwileczkę, ileż to razy otworzyłem swoje serce przed drugą osobą i srodze się zawiodłem. Ktoś okazał się niewart zaufania, ktoś go nadużył, ktoś, kto miał być bliski, zranił głęboko i boleśnie. Dziś zastanowię się dziesięć razy, zanim znowu nieopatrznie komuś zaufam. Lecz taka decyzja tworzy wokół nas mur, z czasem coraz wyższy i wyższy, aż w końcu spoza niego nie widać już innych ludzi. Siedzimy więc sami w swoim ogródku, doglądamy kwiatów i wydaje nam się, że za chwilę na pewno przejdzie ktoś, kto postara się i przejdzie przez ten mur, by odkryć piękny ogród. Będzie go podziwiał, a sam ogród ofiaruje gościowi swoje piękno i ciepło przyjaznego klimatu. Jednak spoza muru trudno dostrzec główki nawet najwyższych kwiatów, a niewielu wie, jak pokonać tak wysoką przeszkodę. Była wprawdzie kiedyś brama, wyłom w murze, lecz od tak dawna nieużywana, że właściciel zgubił do niej klucze. Czy kwiaty ludzkiego ducha mogą długo kwitnąć, doglądane tylko przez jedną osobę? Czy nie jest tak, że ogród jest tym wspanialszy, im więcej gości doń zajrzy, powie dobre słowo, dzieki czemu właściciel nabiera chęci i sił, by go pielęgnować?"
Anna Adamczyk-Śliwińska 'Nifrodel' "Czym jest przyjaźń? Rozważań kilka na kanwie legendarium J.R.R.Tolkiena", Aiglos nr 14.

Jeśli zastąpimy słowo "przyjaźń" w powyższym cytacie slowem "partnerstwo", nic nie straci na trafności. Możemy też przyjąć, że partner, a więc ktoś nie trzymany przede wszystkim przysięgą i sakramentem oraz przymusem ekonomicznym, jak w tradycyjnych małżeństwach, przynajmniej do niedawna, winien przede wszystkim być przyjacielem.
W artykule, z którego pochodzi powyższy fragment, przytoczone są różne rodzaje pseudoprzyjaźni wg o.Macieja Zięby: 
  • "przyjaźń kupiecka"- dajemy sobie afirmację i robimy coś wspólnie, dopóki nam to sprawia przyjemność. Jednak kiedy pojawi się ktoś kto oferuje lepszą zabawę i przyjemność, porzucamy "przyjaciela" idąc za nowym.
  • "przyjaźń zbójecka" - łączy ludzi wspólny przeciwnik, tworzą więc sojusz imitujący przyjaźń. Po osiągnięciu celu, nic ich nie łączy i taka grupa się rozlatuje.
  • "przyjaźń estetyczna" - "łączy nas inteligentny small talk, narzekanie na szpetotę życia, wspólne koniaczki i wizyty w teatrze. Czujemy, że jesteśmy wrażliwi i delikatni, różni od otaczającej nas krzykliwej i brudnej rzeczywistości". Kres takiej "przyjaźni" przynoszą nagłe kłopoty czy niepowodzenia jednej ze stron, które stają sie dla drugiej niewygodne i zakłócające dobre samopoczucie.
Celne spostrzeżenia, jak sądzę.
A "Aiglosa" polecam każdemu, kto lubi Tolkiena, choć uprzedzam, że nie jest to lektura lekka i łatwa - swój ciężar gatunkowy (intelektualny) ma.

środa, 29 stycznia 2014

287.Uszczelnianie

"Wrażliwość piękną cechą jest...
Szczęśliwy, kto uniknął jej!"
Skorupka nie dość szczelnie zamknięta. Trzeba to poprawić, na nic nie liczyć, na nic nie czekać i w nic nie wierzyć.

Piękna melodia, a jak się później okazało, to i słowa dość à propos:
The Churchill & Hamilton Flute Bands: Carrickfergus
 [bloger nie chciał mi dołączyć normalnego okienka z filmikiem :-( ]

 Carrickfergus

I wish I was in Carrickfergus, only for nights in Ballygrand.
I would swim over the deepest ocean, the deepest ocean for my love to find,
But the sea is wide and I cannot swim over and neither have I wings to fly.
If I could find me a handsome boatman to ferry me over to my love and die.

My childhood days bring back sad reflections of happy times I spent so long ago.
My boyhood friends and my own relations have all passed on now like melting snow,
But I'll spend my days in endless roaming; soft is the grass, my bed is free.
Ah, to be back in Carrickfergus on that long road down to the salty sea!

And in Kilkenny it is reported there are marble stones as black as ink.
With gold and silver I would support her, but I'll sing no more now till I get a drink.
I'm drunk today and I'm seldom sober, a handsome rover from town to town.
Ah, but I'm sick now, my days are numbered, so come all ye young men and lay me down.


wtorek, 28 stycznia 2014

niedziela, 26 stycznia 2014

285.Koszmar sobotniej nocy

Ziąb, mróz, śnieg - zimą pełną gębą. Niezbyt mi się z twarzy podoba ta pani. Zwłaszcza kiedy muszę na wygwizdowie w środku nocy czekać w zadymce na spóźniający się nocny autobus.

Łaska boska - studniówka już za mną. Miałem nieszczęście w szczęściu w nieszczęściu, że wyszedłem przed końcem - objawy przeziębienia zaczęły mi się pogłębiać tak, że w końcu nie dałem rady. Kiedy dotarłem wreszcie do domu, to miałem główną myśl: "Do łóżka! Pod kołdrę! Szybko! Nie zdążę! Czemu tyle rzeczy mam na sobie i nie mogę wskoczyć od razu?!"

Studniówka - tradycyjnie, ze stałymi elementami składowymi:

1. getto belferskie w najdalszym kącie sali, z wyjściem okrężnym tak, żeby zdążyć zawiadomić ludzi, że belferstwo wypełza.

2. jedzenie paskudne - szumne nazwy pod publiczkę, ale jakość żenująca. Poza tym nader oszczędnie dawkowane - w połowie imprezy już się właściwie skończyło. Zabawne było oglądać zdesperowanych podnoszących pokrywkę za pokrywką w poszukiwaniu czegokolwiek do szamania, kiedy z każdą kolejną pokrywką stopniowo docierała do nich prawda, że papu już nie ma. Niestety, ale tak było na wszystkich studniówkach - jedzenie zdecydowanie kiepskie i to na  poziomie jakości przyrządzenia, a nie wyrafinowania.

3. co bardziej lubiani i co bardziej zastraszający belfrzy odegrali swą zwykłą rolę misia na Krupówkach, dając się focić młodzieży spragnionej pamiątki.

4. polonez - jak zwykle mieszanka pochodu skazańców z przemarszem turetyków.*)

5. muzyka - nie pojmuję jak to lecące z głośników gówno można nazwać muzyką. Poza kilkoma zaledwie porządnymi kawałkami (dziwnym zbiegiem okoliczności, wszystkie mają metrykę >30-letnią) reszta to była jakaś straszliwa kakofonia, bez melodii, co najwyżej z jakimkolwiek rytmem, wręcz atonalne wycie, pozwalające duetowi pawiana i karetki pogotowia zdobyć Bursztynowego Słowika.  Do tego głośność na poziomie niedowartościowanej syreny okrętowej rozumie się sama przez się. A muszę zaznaczyć, że moje gusta muzyczne są bardzo eklektyczne i podobają mi się piosenki z baaardzo szerokiego spektrum.

6. w toaletach - jak słyszałem... ekhem, ekhem... powiedzmy że jamajski klimat.

7. barmani oferujący ukradkiem gorzałę z przebitką, która zawstydziłaby najbardziej chciwą babcię meliniarę.

A ja teraz siedzę okutany w kilka warstw odzieży i modlę się, żeby szybko wyzdrowieć, bo jutro z powrotem do WYZIĘBIONEJ JAK PIEPRZONA LODÓWKA pracy. :-(
__________________________________
*) od zespołu Tourette'a.

sobota, 25 stycznia 2014

284.Koszmary i całowanie klamki

Noc koszmarna, 12 godzin w łóżku, na przemian poty i dreszcze. Okropność. A w perspektywie następny koszmar - dzisiejszej nocy studniówka. 

Zaś po przebudzeniu niemiła siurpryza: profesor Ajs Sansenojski zamknął dostęp do bloga, rezerwując go tylko dla wybranych. Bardzo nieładnie, bardzo. Ja rozumiem, że foch ujawniony parę notek temu - że mu za mało komentują, że jakieś egzotyki mu stronę wyświetlają, że nie wie po co pisze, bo ilość głasków nie bilansuje ilości notek - wymknął się spod kontroli i sfrustrowany gejzerek zamienił się w groźne tsunami. Ale żeby tak wiernych czytelników? na mrozie? przed nosem im?




piątek, 24 stycznia 2014

283.Nie lubię mrozu.

Zaledwie -10°C, a ja się czuję  jakby mnie teleportowano na Syberię. W pracy ziąb jak diabli, niektóre dzieciaki chodzą zawinięte w szale, narzutki, a nawet pledy, co w zupełności rozumiem. Równocześnie obok nich paradują stworzenia w samych koszulkach z krótkimi rękawami. Jest dla mnie zupełnie oczywiste, że to muszą być mutanty. Albo kosmici. Od tego zimna rozbolała mnie głowa. Nie lubię mrozu! Jakbym był zaprojektowany do takich temperatur, to miałbym skośne oczy i skłonność do zapieprzania z harpunem za fokami! A nie mam.

czwartek, 23 stycznia 2014

282.Pamiątka z dzieciństwa

"Był Jan z Kornwalii i poległ,
Lecz nie od wroga życia zbawiony
Był ten mężny pan.
Miłował piękną na swą niedolę
I z jej to przyczyny
Poszedł ze śmiercią w tan.

I Raoul był z Szampanii.
Ten święte drewno Sebastianowe
wprawione w klejnot miał - 
Pobożny pan!
I płaszcz czerwony miał jak maki,
W kolorze z jego krwią jednaki,
gdy wyciekała z ran.

Wilhelm Saksończyk był,
Ten szatę wcale nie w boju
Ubroczył we krwi.
Ot, nieszczęśliwy los!
Oddał swe serce tej która zwodzi,
A gdy miłujesz ją - drwi!
Był mu pościelą wrzos."

To piosenka, którą zapamiętałem z dzieciństwa. Nie potrafię powiedzieć czemu mi się spodobała tak, że pamiętam ją do dziś, choć książka z której pochodzi dawno już zaginęła z rodzinnych księgozbiorów. Bohaterką legendy była piękna Kunegunda o złym sercu, córka pana na zamku Chojnik (niem. Kynast), która żądała od rycerzy przybywających na zamek i ewentualnie pragnących zdobyć jej rękę, by objechali konno w pełnej zbroi,  z kopią w garści zamkowe mury po krawędzi blanków. Żadnemu z chętnych to się nie udało, za to ten któremu się wreszcie udało, dał babsztylowi demonstracyjnego kosza i odjechał w siną dal, zaś tak dotkliwie ugodzone ego Kunegundy popchnęło ją z tychże blanków w urwisko u stóp murów.

Nie, notatka nie ma żadnego drugiego dna, nie jest to aluzja do jakichś moich przeżyć. Ot, taka sobie po prostu historyjka z piosneczką, którą zabrałem z dzieciństwa.

wtorek, 21 stycznia 2014

281."Spojrzenia" z oddali

Znowu zderzenie ze ścianą - nie umiem uczyć. Nie potrafię dotrzeć do uczniów których mamy (zwłaszcza męskie klasy), żeby skłonić ich / zachęcić / zmusić *) do jakiejkolwiek pracy na lekcji. Dostają jedynki z kartkówki i na tej samej lekcji dalej nie uważają i nic nie robią. Nieliczni dostali pozytywne oceny (do piątki włącznie), więc to nie poziom wymagań jest problemem. Potrzebowałbym czasu i spokoju na jakieś potężne rozkminy, próby, testy nowych metod, poszukiwania która z nich by zadziałała, ale przy półtora etatu nie jestem w stanie podjąć takiego wysiłku.

Odebrałem wreszcie ze sklepu marynarkę od garnituru. Dopasowana miała być gotowa już w zeszłym tygodniu, ale kiedy się zjawiłem, okazało się, że i owszem, przeróbka zrobiona ale tak niestarannie, że odmówiłem przyjęcia i poleciłem poprawienie knota. Dzisiaj poszedłem i aż się troszkę ucieszyłem na widok ubranka - bardzo jestem zadowolony z wybranego materiału. Choć prognoza pogody nie pozostawia złudzeń - dupsko podmarznie w drodze na studniówkę i z powrotem.

Dziś także odebrałem z poczty paczkę z kubraczkiem. Wieczorowe wyjście jednak zobowiązuje, więc sprawiłem sobie czarne okrycie wierzchnie, wełniane, które miało być krótkim płaszczykiem, a okazało się raczej dłuższą kurteczką. Trudno - moja wina, że to przeoczyłem. Za to satysfakcję sprawiło mi trafne dobranie rozmiaru. Rękawy tradycyjnie ciut przydługie, ale obszerność - akuratna. A celowałem na oko biorąc poprawkę że kapotka ocieplona - więc grubsza, no i na garnitur ma być, więc za ciasna być nie powinna. A tu ani za ciasna, ani za obszerna - idealna. Mała rada dla kupujących w necie - kierujcie się wymiarami w centymetrach ciucha który macie w domu, jako punktem odniesienia.

Obejrzałem sobie pierwszy odcinek łaskawie odkodowany serialu HBO "Looking" ("Spojrzenia"). Miałem dziwne uczucie obcości czy oddalenia, jakbym oglądał inny świat. Cóż, skorupka. Tylko Jonathan Groff w roli Patricka jest taki słodki. :-)
________________________________
*) można wybrać, w zależności od nastawienia ideologicznego.

niedziela, 19 stycznia 2014

280.Achtung! Der Fliegende Kartoffel!

Mr Aberfeldy, jak się zdaje, znów okazał się kretynem i bęcwałem, zostając finalistą zawodów w łapaniu gorącego kartofla. Znowu będzie się męczył przez trzy lata, łudząc się jak idiota, że może wcześniej kopnie jednak w kalendarz.  Asertywność ma na poziomie Prosiaczka, rozumność zaś na poziomie garnka miodku. Wylizanego.

Ponadto obejrzał sobie ranking szkół i znalazł tam smutne potwierdzenie swych codziennych obserwacji, w postaci miejsca jego tratwy Meduzy na liście rankingowej.  Chciałby pracować w lepszej szkole, ale nauczony doświadczeniem zdaje sobie sprawę, że prawdopodobieństwo tego jest znikome, więc zapewne pójdzie na dno wraz z tratwą, którą już coraz wyraźniej fale przykrywają.

Stwierdził także ze smutną rezygnacją, że znowu wpierdolił w tydzień prawie 40 deka czekoladek. I co gorsza nie wyklucza kupna następnej porcji.

Nie ma jednak poczucia, że jest jakoś szczególnie źle. Jest normalnie.

Edit:
Czekoladek jednak nie kupił, bo chciwi przekupnie podnieśli ich cenę z ~28 zł na ~33 zł za niecałe 40 dag, na co zareagował pełnym wzgardy zignorowaniem oferty.

piątek, 17 stycznia 2014

279.Przebudzenie belfra

Tydzień w pracy ma się ku końcowi, tydzień pracy - trwa nadal. Moje cholery jeszcze się nie  pozbierały po przerwie świątecznej - zawsze powrót do pracy po jakiejkolwiek przerwie to dla nich wielki i bolesny wysiłek, dobrze w czasie rozciągnięty.

Na tratwie Meduzy załoga dochodzi do siebie po ostatnich akcjach. Po tylu latach nie powinno już robić większego wrażenia, a jednak zdarza mi się przystanąć i przypatrzyć z zadziwieniem ludziom, którzy nasrawszy w wentylator szczerze dziwią się głośno: czemu w pokoju sami piegowaci.

Dziś rankiem zbudził mnie budzik, w samym środku jakiegoś prozaicznego snu. Wstałem niezwłocznie i zrobiłem może trzy kroki od łóżka, kiedy w głowie eksplodowała mi straszna myśl: "O Boże, a może ci, którym wczoraj wieczorem nastawiałem jedynek za duby smalone w kartkówce naplecione, to może oni się z książki tylko uczyli, może tam jest gdzieś w jakimś zakamarku inaczej omówione co im tak usilnie na lekcjach objaśnialem?! Może to ja gdzieś to przegapiłem? Oj biada mi, biada! Cóżem uczynił - dziecim pokrzywdził niesprawiedliwością! Przecież to niemożliwe, żeby tak się nie przygotowali, to ja musiałem coś przegapić ze zmęczenia i alzheimera!" Więc na pięcie zwrot i pędem do stołu, do kartkówek i dawaj - wertować podręcznik w poszukiwaniu miejsca z którego dzieci swe mądrości zaczerpnęły, których jam stary i sklerotyczny nie rozpoznał; dawaj - jeszcze raz kartkówki czytać i oceny weryfikować.

Nie zaprzeczę, że odczułem ulgę, kiedy sie przekonałem, że te oryginalne wywody w kartkówkach, to na pewno z podręcznika nie były wzięte, a żadnej oceny zmieniać nie muszę, bo wszystkie prawidłowo ustaliłem. Cóż - fiksum dyrdum... 

wtorek, 14 stycznia 2014

278.Złudzenie pedagogiczne

Co to jest "złudzenie pedagogiczne"?

To złudzenie, że jest się prawie demiurgiem, kiedy jest się prawie poganiaczem.

* * *
Atmosfera w pracy - cisza przed burzą nożem krojona. Słychać chrzęst gąsienic na których kieszonkowi dyktatorzy prą ku przeforsowaniu za wszelką cenę swoich planów. Rozlega się tupot małych nóżek rabinów śpieszących sprzedać kierownictwu swoje oryginalne a wyborne recepty na ulepszenie naszej tratwy. Dolatuje cichy szelest trzęsących się portek zlęknionych wszelkich zmian, pragnących może żeby było lepiej ale po staremu. W tle widać kierownictwo tej tratwy Meduzy niezdolne już do żadnej inspiracji, przywództwa i wyprowadzenia jej na właściwy kurs, pragnące uniknąć wysiłku solidnej reformy, za to wypatrujące łatwego cudu, który diametralnie odmieni los.  Gdzieś z boku można jeszcze usłyszeć nieliczne odgłosy powstrzymywania torsji garstki myślących zdegustowanych tym całym żenującym widowiskiem, bezradnych wobec tego czego są świadkami, ale i w czym są zanurzeni. 

"Bum tralala!
Popierdala,
Po głębinie 
Balia płynie!"

Na melodię poloneza brzmi akuratnie.


niedziela, 12 stycznia 2014

277.Mam sylwetkę wyszczuploną!

Po przykrym i pracowitym zeszłym tygodniu powinienem odpocząć w weekend, ale nijak mi to nie wychodzi. Czuję się jak sportowiec miedzy startami tego samego dnia - jeden się skończył, ale zaraz wezwą na następny, więc nie można ani odsapnąć, ani wyluzować się, organizm cały czas gotowy do wysiłku. Przyszły tydzień zapowiada się równie ciężko i niemiło.

Konieczność sprawienia sobie ubranka wyjściowego zmusiła mnie w końcu do podjęcia starań w tym kierunku. Odświeżywszy sobie wiedzę na temat klasycznej mody męskiej, przystąpiłem do rozpoznawania oferty. Chęć znalezienia kompromisu miedzy ceną a jakością wytyczała marszrutę.

Z nieszczęśliwą miną skazańca powlokłem się do galerii handlowej do sklepu "Bytomia". Sklep duży, wybór spory, ale przecenionych, na które głównie liczyłem pod wrażeniem strony firmowej, niewiele. Do tego fatalne - nadzwyczaj silne oświetlenie salonu utrudniało rozpoznanie i ocenę barwy i faktury materiałów. Bardzo zniechęcające wrażenie. Do tego w ogóle nie mieli nic, co by się choć zbliżało do tego co sobie zaplanowałem (bardzo ciemny granatowy, ale nie czarny! bez przeszyć na klapach i nie świecący się od połysku). W innych sklepach - nic.

Pojechałem do drugiej galerii, bez większej nadziei, bo sklep mniejszy i już przez szybę tam wcześniej zaglądałem. A jednak szczęście dopisało. Zamieniłem z panią słów parę, pokazała jeden, pokazała drugi, palcem pokazałem trzeci, podałem swoje boskie wymiary. Był na oko pasujący, do przymierzalni i - o radości! - pasuje! Jedyne co trzeba skorygować to rękawy nieco skrócić, co zrobią mi w parę dni. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że ten garnitur jest skrojony na tzw. sylwetkę wyszczuploną!   Takie odkrycie dla kaszalota, to jakby się dowiedział że jest ptakiem.

Wyglądam w nim dobrze, owszem - nie mogę już więcej przytyć, ale jakby mi się udało zrzucić parę centymetrów z oponki to bym wyglądał w nim świetnie. Cenowo też nie narzekam - psychologiczną granicą był tysiąc złotych, a ja zapłaciłem tyle właśnie (bez 10 groszy), jednak przed przeceną na garniturek trzeba było wysupłać aż 1500 złociszy! Taka okazja, to ja rozumiem!

czwartek, 9 stycznia 2014

276.Fałsz

Koncert niekompetencji, dzikie pląsy głupoty, erupcja agresywnego prostactwa, demonstracja niezrównanego talentu do robienia złej krwi i zatrucia całego zespołu - oto nasza narada w pracy. Czuję niechęć i obrzydzenie wobec ludzi małych, miałkich, prostackich, ograniczonych, tępych i niekulturalnych. Ale szczególnie wkurzają mnie przepojeni fałszem i obłudą osobnicy, którzy koją swe lęki, kompensują niedowartościowanie i zaspokajają swą materialną chciwość kosztem uczniów, ostentacyjnie strojąc się w szaty nosicieli i obrońców wyższych wartości, plując na tych, którzy ich małość i nikczemność odsłaniają. To dla mnie jest proste i nienegocjowalne - dorosły, a nauczyciel w szczególności nie może leczyć swych kompleksów kosztem dziecka. Instrumentalne traktowanie uczniów jest czymś co mnie wybitnie obrzydza i irytuje. 
Uczeń idzie do szkoły, aby zdobyć wiedzę i umiejętności, a nie po to, żeby jakieś prowincjonalne, małomiasteczkowe*) frustratki wykorzystywały go jako narzędzie do poprawiania sobie samopoczucia sadzeniem się na efekciarskie przedsięwzięcia mające służyć w istocie tylko ich promocji.

_________________________________________
*) używam obu tych terminów w znaczeniu mentalnym, a nie geograficznym. Choć akurat w tym przypadku występują oba znaczenia.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

275.Trucizna kłamstwa

Wychowanie dzieci w Polsce opiera się na kłamstwie.*) Wielu rodziców uważa za zupełnie naturalne i słuszne mówienie dziecku nieprawdy, rozgrzeszając się uniwersalną formułką "bo ono jeszcze za małe żeby zrozumieć" oraz "to dla jego dobra". W rzeczywistości jest to zwykle wygodny wykręt kryjący ułatwienie sobie życia przez rodziców, którzy oszczędzają czas i wysiłek by nie musieć rozumieć dziecka i jego percepcji w danym momencie rozwojowym, oraz nie musieć formułować dziecku odpowiednio przemyślanego wyjaśnienia danego problemu. Tak jest niewątpliwie prościej i łatwiej, ale czy lepiej?

Jednocześnie rodzice na ogół są dużo mniej wyrozumiali w relacji odwróconej - kiedy dziecko nie mówi prawdy. Nasila się to z wiekiem, tzn. nader szybko kłamstwo wobec rodziców zaczyna być potępiane jako ciężka przewina. Jednocześnie rodzice, sądzę że w dużym stopniu bezwiednie, kontynuują praktykę do której przywykli - mówienia dziecku prawdy o tyle, o ile jest im to wygodne. Warto przy tym pamiętać, że dziecko rośnie szybciej niż się rodzicom wydaje, innymi słowy: ich rejestracja rozwoju (zwłaszcza emocjonalnego) dziecka jest opóźniona.

W efekcie dziecko dostaje podwójny przekaz, z którego wynika generalny wniosek: rodzice mogą kłamać, ale dziecko nie. Oczywiście jeśli powiedzieć coś takiego głośno, to rodzice się oburzą. W najlepszym razie usłyszymy, że oni "nie kłamią, co najwyżej nie zawsze mówią całą prawdę".

Do osobnej kategorii należy zaliczyć jeszcze takich rodziców, którzy werbalnie uczą dziecko, że nie wolno kłamać, mając na myśli - "...dziecku w stosunku do rodziców", ale jednocześnie uczą dziecko jak kłamać innym członkom rodziny, sąsiadom itp. I co chyba najbardziej kuriozalne - zupełnie im się te dwa przekazy nie składają w żadną całość, w której mogli by dojrzeć ich zasadniczą sprzeczność. Dziecko jest uczone, że rodzicom kłamać nie wolno, ale babci czy wujkowi można, a nawet należy wciskać bajkę że ten piękny wystrój pokoju stołowego to rodzice kupili na stałe, choć dziecko wie, że zaraz po świętach wszystko zostanie zwrócone do supermarketu i niech się nie waży zaplamić czy uszkodzić bo wtedy nie przyjmą.

Ludzie wychowujący tak dzieci nie pojmują, lub nie doceniają że szczepią w nowym pokoleniu chore relacje międzyludzkie. Uczą młodego człowieka, że ludzi dzielimy na dwie grupy: wybranych bliskich, których okłamywać nie wolno, oraz całą resztę, którą nie tylko wolno okłamywać, ale jest to wręcz postępowanie godne pochwały.

Głupcy ci jednak nie słyszą złośliwego chichotu natury, która wie ku czemu prowadzi takie wychowanie. Dziecko kiedy dorośnie samo sobie wybierze "tych których nie należy okłamywać" i wcale nie musi być bardzo prawdopodobne, że będą to rodzice. Stanie się tak z powodu przeszeregowania więzi dorastającego człowieka.

Rodzice nie zdają sobie sprawy, że ucząc dziecka takiego kłamstwa sami padną jego ofiarą, kiedy dorosłe dziecko poznawszy ich i uświadomiwszy sobie mechanizmy ich kłamstw nie będzie im ufać, a stąd już tylko mały krok do okłamywania swoich rodziców tak samo, jak oni kiedyś okłamywali swoich ucząc tego swe dziecko.
_________________________________________
*) Świetnie wyglądają takie mocne generalizujące tezy, nieprawdaż? ;-))

niedziela, 5 stycznia 2014

274.Garniak

Miała być notatka o wychowywaniu dzieci, a będzie co mi popsuło humor [cóż za nieoczekiwany temat, prawda? ;-)]

Wybrałem się do Empiku czy nie mają przypadkiem albumu o kręceniu "Hobbita"; album był, ale mi się nie spodobał. Ważniejsze, że zachęcająco ciepła pogoda podkusiła mnie żeby przejść się do galhandu, i tam, niestety, dopadło mnie przypomnienie o nadchodzącym koszmarze wychowawcy - studniówce!

Problem numer 1 - nie mam się w co ubrać.
Problem numer 2 - nie mam tam się czym zająć i kurwicy z nudów dostaję. To jeden z momentów, w których brakuje mi smartfona, tabletu lub choćby czytnika ebooków.

Na bal wypadałoby się ubrać stosownie, czyli na ciemno oraz góra i dół jednolite. Niestety w zasadzie nie mam garnituru. Przyczyna tego jest prosta - bo nie mam okazji, żeby go ubierać, poza tą jedną cholerną. Mam czarne marynarki, mam czarne spodnie, ale z różnych parafii i to widać.

Na byle co mi szkoda pieniędzy, tym bardziej, że urodą braków ciucha nie skompensuję, więc ubranko powinno być dobrej jakości i dobrze uszyte. To zaś oznacza niestety i odpowiedni wydatek. A wydać dobrze powyżej tysiąca na coś co ubieram raz na trzy lata, to mi się nie bardzo uśmiecha.

Co więcej boję się kupować garnitur, bo nie ma mi kto pomóc, spojrzeć jak leży, jak ja w tym wyglądam. Sam nie potrafię ocenić, bo nie noszę tak formalnych strojów i nie mam "ustawionego" oka.

No bo co? Mam wyciągnąć garnitur z własnej studniówki? Nie umiem ocenić na ile jego krój się zestarzał. Kolor też za jasny jak na wieczorowe wystąpienie. Jeden jasny promyczek to fakt, że z niego nie wyrosłem, łącznie ze spodniami w pasie. Przy całym swoim autokrytycyźmie przyznaję, że jeśli facet dobrze po czterdziestce bez problemu mieści się w swoim licealnym garniaku to jest to pewne osiągnięcie. Tia, że kaszalot jeszcze bardziej nie przytył... :-P

Frustruje mnie ta bezsilna bezradność!  

piątek, 3 stycznia 2014

273.Oceaniczna flota szwajcarska

Dwa dni w pracy tylko, a jakbym cały tydzień fedrował. Wystawianie ocen klasyfikacyjnych śródrocznych to jednak trochę roboty, tym bardziej, że bieżące ocenianie biegło dalej. Niezbyt łatwa i przyjemna praca, zważywszy, że trzeba podsumować kilka miesięcy pracy każdego dzieciaka, wtłaczając go do jednej z paru szufladek zwanych ocenami. Pół biedy, kiedy uczeń pracował w miarę równomiernie i oceny cząstkowe ułożyły się w mało zróżnicowany ciąg. Gorzej, kiedy mamy piłę (względnie sinusoidę), z rozrzutem np. od 1 do 5, bez żadnej tendencji spadkowej lub wzrostowej. A że Mr Aberfeldy ocen natrzaskał dużo, to i ząbków piła może mieć od cholery. Reasumując - oceniać nie lubi.

Część grona jak zwykle olała nakazane terminy wystawiania ocen i wychowawcy zostali z brakami, co uniemożliwia im przygotowanie raportu na radę klasyfikacyjną. Sytuacja tak powtarza się od lat, a dyrekcja nasza nic z tym nie robi, poza połajanką pod adresem wszystkich i zawsze w liczbie mnogiej. W rezultacie olewacze mają to głęboko gdzieś i dalej robią jak im wygodnie, a wychowawcy bezsilnie zgrzytają zębami, bo co dyrekcji ostatecznie z całej sytuacji zapada w pamięć? Oczywiście to, że wychowawca był nieprzygotowany do rady.

Mr Aberfeldy jako osobnik dokładny i skrupulatny, wszystko pięknie powpisywał, we wszystkich potrzebnych miejscach tak, że może iść spać z poczuciem należycie wypełnionego obowiązku.

Niestety nastrój mu mąci, poza wyżej wymienionym burdelem, fakt, że nastawiał za dużo jedynek i to w przytłaczającej większości nie z dobrze ugruntowanego poczucia, że taką akurat ocenę dany uczeń powinien otrzymać, ale dlatego, że uczeń sobie olał pracę w ostatnim czasie i zmusił nauczyciela do postawienia jedynki. Mr Aberfeldy był przekonany, że umawiając się z kilkoma osobami na poprawę i dopytanie będzie miał do czynienia z pewną formalnością i pytając o podstawowe zagadnienia, wszystkim umówionym będzie mógł postawić "dopa", a tymczasem zobaczył nonszalancką zlewkę, nadzieję narodu zieloną jak szczypiorek na wiosnę, zdziwioną co mu nie pasuje np. w odpowiedzi że w bitwie o Atlantyk (II w. św.) walczyły ze sobą Anglia i Szwajcaria. Albo że prezydent Warszawy raczej nie nazywał się Degol. Albo co ma przeciw temu, żeby okupowanej Polski na mapie szukać we wschodniej Azji. Czemu upiera się, że "Józef" to jednak nie jest imię angielskie. Dlaczego działań w Afryce Północnej nie chce uznać za główny teren walk na Pacyfiku.

Ale był i przyjemniejszy moment - koleżanka przekazała mi opinię swojej klasy, że jestem bardzo sprawiedliwy i nie kieruję się sympatiami. A że uczę ich trzeci rok, to uznaję, że opinię mają już dobrze ugruntowaną. Miło, że chociaż to ogarniam jak należy.

środa, 1 stycznia 2014

272.Szczęśliwego 2014 roku!

No i mamy nowy 2014 rok. Nieco dziwne uczucie mam patrząc na tę datę. Przypominam sobie kiedy byłem nastolatkiem i myślałem o roku 2000, to wydawał mi się czymś nierealnym - tak odległym. Magiczna swą okrągłością data wskazująca, że będę miał tak niewyobrażalne ...dzieści lat, nabierała mitycznego wydźwięku. A dziś? Minęło już kilkanaście lat od tamtej "okrągłości" i nic, życie toczy się rutynowo dalej. Można by sprafrazować Alicję z krainy czarów "Jesteście tylko zbiorem cyfr!", ale trudno uciec od świadomości, że cyfr, którymi sztrychujemy swoje życie, wyznaczając nimi momenty, którym nadajemy jakąś rangę. Staliśmy się niewolnikami kalendarza.

Mimo powyższego...

Chciałbym wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom mojego bloga życzyć 
aby właśnie rozpoczęty 2014 rok
okazał się dla Was rokiem szczęśliwym, niosącym spokój, pomyślność i satysfakcję z życia!
Aby zdrowie, dostatek i powodzenie Was nie opuszczało!



ale żeby nie było tak optymistycznie - w końcu smutesse oblige, jak mawiają Francuzi,
to stosowna piosenka Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Maryli Rodowicz :-))